Jonathan Carroll
„Włóczęga, który cuchnął jak sandwicz”
[tłumaczenie Jacek Wietecki]
Na przystanku autobusowym zobaczyłem tańczącego włóczęgę, który cuchnął jak sandwicz. Z nieba padał deszcz i śnieg, oprócz nas nikogo tam nie było. Nie wiedziałem, czy włóczęga czeka na autobus, ale miałem cholerną nadzieję, że nie. Poprzedni autobus mi uciekł i miałem przykre przeczucie, że następny zjawi się nieprędko. A to znaczyło, że na razie będę się musiał zadowolić towarzystwem pana Hamburgera – trzy metry ode mnie. Chyba że facet zatrzymał się tu tylko na moment, po czym wyruszy dalej w świat.
Mimo chłodnej, dżdżystej zimowej aury czuć go było na półtora metra. Emanował duszną wonią ośmiu milionów papierosów i taniego sandwicza z mięsem. Roztopiony, stary tłuszcz na bułce.
Taniec sprawiał mu szaloną frajdę. Choć miał zamknięte oczy, wydawał się szczęśliwy, odprężony i ani trochę niespeszony.
Nie wiedziałem, gdzie spojrzeć. Nawet fajnie było tak patrzeć, jak tańczy, ale bałem się, że jak tylko otworzy oczy i mnie zobaczy, podejdzie prosić o pieniądze, wykrzywi się w jakimś upiornym grymasie albo zacznie bredzić w stylu szalonego menela, psując mi cały ranek.
Nagle włóczęga zaśpiewał przebój Dixie Cups „The Chapel of Love”. Znał tekst na wyrywki. Tańczył z zamkniętymi oczami i śpiewał tę piosenkę, znając k a ż d e słowo. Większość ludzi zna fragmenty piosenek, zazwyczaj refren. Potrafią zaśpiewać kilka wersów, ale prędzej czy później zaczynają nucić, mruczeć, a potem milkną. Ale nie ten facet.
Ja też znałem całą „The Chapel of Love”, bo była to jedna kluczowych piosenek moich Cudownych Lat. Wydaje mi się, że usłyszałem ją po raz pierwszy, kiedy jechaliśmy nową czerwono-białą limuzyną chevelle malibu Richarda Bucciego, a później leciała kilkaset razy przy różnych ważnych okazjach: z przenośnego tranzystora wielkości i koloru grzanki, kiedy paliliśmy papierosy za szkołą, kiedy całowaliśmy się na imprezach, i w późniejszych latach. Nawet jeżeli miałeś dzieciństwo do bani, to ścieżka dźwiękowa z tamtych lat prawie zawsze cię rozkłada albo pociesza. Nigdy tego nie wiesz, dopóki jej nie usłyszysz.
No więc trafił mi się tańczący, cuchnący włóczęga, który śpiewał piosenkę należącą bardziej do mnie niż do niego. Trochę się rozzłościłem.
- Chcesz ją?
Stałem zamyślony, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy się odezwał, podniosłem głowę i zobaczyłem, że facet patrzy prosto na mnie.
- Proszę?
- Pytałem, czy chcesz odzyskać swoją piosenkę?
- Wie pan, o czym m y ś l a ł e m?
- Richard Bucci. Chevelle malibu. Christine Kaupi...
To nazwisko nie przeszło mi wprawdzie przez głowę, ale Christine była dziewczyną, z którą się całowałem, kiedy usłyszałem „The Chapel of Love”.
- Skąd pan wie to wszystko?
- Nie pieprz wierszy. Chcesz swoją piosenkę czy nie?
- No, tak, chyba tak...
- W porządku, oto umowa: jak przyjedzie autobus, wsiądziesz i zaśpiewasz razem ze mną. Będą tam siedziały wszystkie ważne osoby twojego dzieciństwa: Richard Bucci, Christine Kaupi, pan Danahar...
- Pan Danahar? Myślałem, że on nie żyje.
- Zgadza się, ale też tam będzie. Ty i ja staniemy przed nimi i zaśpiewamy ten kawałek. Będę tam też cztery inne osoby, które wtedy liczyły się dla ciebie najbardziej.
- Kto taki? – spytałem przez zaciśnięte gardło.
- Nie powiem. Wszyscy zdążyli dorosnąć, niektórych możesz nie poznać. Ale oni poznają ciebie. I pomyślą: „Boże, co się z nim stało? W jakie wpadł towarzystwo?” – Włóczęga wyszczerzył się w uśmiechu; jego zęby były równe, ale przypominały stare guziki.
Miałem na sobie narciarską kurtkę, spodnie khaki i wysokie buty. Nie wyglądałem jak nikt szczególny. Wyglądałem jak każdy.
Włóczega jakby czytał w moich myślach.
- Chodzi o to – stwierdził – że wszyscy mamy w głowach podkład muzyczny do naszego życia. Nawet umarli. Nawet oni pamiętają swoje ulubione kawałki.
- Ale czemu ja? Czemu wybrał pan właśnie mnie?
- Powinieneś być zachwycony. Jeden jedyny raz zostałeś wybrany. Przecież jesteś facetem, którego zawsze pomijano. Tym razem padło na ciebie. Hip-hip hura!
- Ale oni pomyślą, że jestem taki jak ty, a to nieprawda.
- Nie, jesteś gorszy ode mnie: jesteś duchem z bijącym sercem. Tańczący menele zostają przynajmniej w ludzkiej pamięci. – Znowu uśmiechnął się obraźliwie. – Jak zaśpiewasz, dostaniesz swoją piosenkę. Odzyskasz Christine i jej pocałunki z siódmej klasy. Chcemy wystawiać tylko czyste wspomnienia w Muzeum Jaźni. Po co się przejmować, co ci ludzie o tobie pomyślą? Nie widziałeś ich od czterdziestu lat. Ale jeśli tego n i e zrobisz, od tej pory, zawsze jak usłyszysz tę piosenkę, poczujesz smród mięsnej kanapki.
- Przecież oni pomyślą...
- Że jesteś nieudacznikiem. Dokładnie. Jak zobaczą nas razem, pomyślą, że stoczyłeś się na samo dno, a nawet niżej. Dreszcz ich przeszyje, jak zobaczą, że śpiewasz ze śmierdzącym włóczęgą. Możesz być tego pewien. No więc, decyduj się: chcesz zachować czyste wspomnienia czy nienaganny wizerunek?
Usłyszałem, że nadjeżdża autobus.
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]