[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 1
1820
Niezmiernie mi przykro, panno Selincourt,
ale mam dla pani złe wiadomości!
— A ja miałam nadzieję, że sprawy ułożą się
pomyślnie.
— Zapewniam panią, że spędziłem wiele bez
sennych nocy zastanawiając się, czy rzeczywiście
sytuacja jest aż tak beznadziejna. Niestety, nie
mogę pani powiedzieć nic pocieszającego.
Głos pana Lawsona, współwłaściciela firmy
adwokackiej Lawson, Cresey i Houghton
brzmiał niezwykle poważnie. Słuchająca go
dziewczyna westchnęła głęboko, usiadła naprze
ciwko i spoglądała na niego wielkimi, zatroska
nymi oczami.
— Czy rzeczywiście jest aż tak źle? — za
pytała.
Pan Lawson patrzył na nią ze współczuciem.
— Sama to pani oceni — odrzekł.
Założył na nos okulary i wśród stosu różnych
pism począł szukać na biurku dokumentu. Od
nalazł go, przebiegł oczami, jakby chciał jeszcze
raz sprawdzić, czy się nie myli. Odłożył go
w końcu i powiedział:
— Jak pani wiadomo, panno Selincourt, na
leżałem do admiratorów pani szwagra lorda
Ronalda i było dla mnie wielkim zaszczytem,
że mogłem się zaliczać do grona jego przyja
ciół. — Tamara Selincourt skinęła głową, a on
mówił dalej: — Błagałem go wielokrotnie, żeby
zabezpieczył rodzinę na wypadek swojej śmierci,
ale on to zlekceważył.
—- Ale właściwie czemu miałby myśleć
0 śmierci? — zapytała Tamara. — Przecież miał
zaledwie trzydzieści trzy lata, a moja siostra
była od niego o pół roku młodsza.
— Trzydzieści trzy lata! — powtórzył pan
Lawson, który miał pięćdziesiątkę i posiwiałe
skronie. — Ma pani rację, panno Selincourt, że
w tym wieku nie myśli się jeszcze o śmierci.
— Mówiono, że ich nowa łódź była
szczególnie mocna i odporna — odezwała się
Tamara. — A w dodatku bardzo kosztowna.
— Wiem o tym — odrzekł pan Lawson. —
1 trzeba będzie teraz za nią zapłacić.
— Ronald miał nadzieję, że dzięki niej uda
mu się nieco zarobić przewożąc ładunki z jednego
portu do drugiego. — Tamara mówiła to wszystko
jakby do siebie i niespodzianie uśmiechnęła się. —
Ten transport był oczywiście tylko pretekstem,
o czym wiemy oboje! Ronald i moja siostra po
prostu kochali morze. Kiedy żeglowali, czuli się
szczęśliwi, podniecała ich przygoda, cieszyli się,
kiedy mogli zostawić poza sobą ląd. — Głos
Tamary załamał się i dodała niemal szeptem: —
A co będzie z dziećmi?
— To samo mnie gnębi — powiedział pan
Lawson. — Sandor ma już prawie dwanaście lat
i powinien pójść do szkoły.
— To bardzo zdolny chłopiec — rzekła Ta
mara. — Cała trójka jest niezwykle inteligentna,
czemu nie można się dziwić, zważywszy, jak
wyjątkowym człowiekiem był mój ojciec, a ich
dziadek.
— Niestety, nie miałem przyjemności pozna
nia go — odpowiedział pan Lawson.
— On był naprawdę wspaniały! — zawołała
Tamara. — I choć jego książki nie przynosiły
mu wielkich dochodów, były wciąż wznawiane
dla potrzeb studentów.
— Nie wątpię w to ani trochę — zgodził się
pan Lawson. — Jestem przekonany, że Sandor
odziedziczył zdolności po dziadku, a zatem po
winien zdobyć wykształcenie. Można tego doko
nać tylko w jeden jedyny sposób.
— W jaki? — zapytała Tamara.
Mówiąc to uniosła oczy i spojrzała na pana
Lawsona, a on pomyślał, nie pierwszy już raz,
że jest bardzo ładną dziewczyną. Miała urodę,
którą nieczęsto można spotkać w małej kornwa-
lijskiej wiosce.
— Ona jest jak egzotyczna dzika orchidea —
powiedział do siebie i zastanawiał się, ilu mło
dzieńców byłoby tego samego zdania, gdyby
teraz na nią patrzyli.
Tamara nie wyglądała na Angielkę. Ciemnorude
włosy spotykane w południowo-wschodniej Euro
pie otaczały doskonały owal jej twarzy i nadawały
jej cerze alabastrowej bieli, jakiej nie mają Angiel
ki. Miała piwne oczy i pan Lawson nie mógł
oprzeć się wrażeniu, że wygląda bardzo młodo
i niewinnie, a przy tym bardzo egzotycznie.
— Ile pani ma lat, panno Selincourt? —
zapytał niespodzianie.
Uśmiechnęła się do niego.
— Myślałam, że damom nie zadaje się takich
pytań — odrzekła. — Szczerze mówiąc mam
dziewiętnaście lat. Byłam o trzynaście lat młod
sza od mojej siostry Mariki. Pomiędzy nami był
jeszcze brat, który zmarł w dzieciństwie.
— Dziewiętnaście lat! — powtórzył pan La
wson jakby do siebie. — Jest pani stanowczo
zbyt młoda, żeby dźwigać odpowiedzialność,
jaka na panią spadła.
— Ale przecież muszę zająć się dziećmi, nie
mają przecież nikogo — powiedziała. — Ko
cham je, a i one mnie kochają. — Spojrzała na
wyraźnie zaniepokojoną twarz pana Lawsona
i dodała: — Jestem przygotowana na to, że będę
musiała pracować na ich utrzymanie. Zrobię dla
nich wszystko, tylko niech mi pan powie, czy
choć niewielka suma jest na koncie, żebyśmy nie
głodowali.
— Zdaję sobie sprawę, że pani na to liczy,
panno Selincourt — odezwał się pan Lawson —
lecz niestety...
— Za pierwszą książkę, którą napisałam, do
stałam czterdzieści funtów — przerwała mu Ta
mara. — Wówczas wydało mi się to wielką
sumą, lecz mam nadzieję, że za moją następną
książkę, która znajduje się obecnie u wydawców,
dostanę dużo większe honorarium.
— Kiedy zostanie wydana? — zapytał pan
Lawson.
— W najbliższych dniach. Nie podali mi
dokładnej daty, ale podobno ma ukazać się
w czerwcu.
Pan Lawson spojrzał na leżące przed nim
papiery.
— Przypuśćmy, że dostanie pani znów czter
dzieści funtów lub nawet dwukrotnie więcej —
powiedział — lecz w żadnym razie nie zdoła
pani utrzymać siebie i dzieci za tę kwotę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Rozdział 1
1820
Niezmiernie mi przykro, panno Selincourt,
ale mam dla pani złe wiadomości!
— A ja miałam nadzieję, że sprawy ułożą się
pomyślnie.
— Zapewniam panią, że spędziłem wiele bez
sennych nocy zastanawiając się, czy rzeczywiście
sytuacja jest aż tak beznadziejna. Niestety, nie
mogę pani powiedzieć nic pocieszającego.
Głos pana Lawsona, współwłaściciela firmy
adwokackiej Lawson, Cresey i Houghton
brzmiał niezwykle poważnie. Słuchająca go
dziewczyna westchnęła głęboko, usiadła naprze
ciwko i spoglądała na niego wielkimi, zatroska
nymi oczami.
— Czy rzeczywiście jest aż tak źle? — za
pytała.
Pan Lawson patrzył na nią ze współczuciem.
— Sama to pani oceni — odrzekł.
Założył na nos okulary i wśród stosu różnych
pism począł szukać na biurku dokumentu. Od
nalazł go, przebiegł oczami, jakby chciał jeszcze
raz sprawdzić, czy się nie myli. Odłożył go
w końcu i powiedział:
— Jak pani wiadomo, panno Selincourt, na
leżałem do admiratorów pani szwagra lorda
Ronalda i było dla mnie wielkim zaszczytem,
że mogłem się zaliczać do grona jego przyja
ciół. — Tamara Selincourt skinęła głową, a on
mówił dalej: — Błagałem go wielokrotnie, żeby
zabezpieczył rodzinę na wypadek swojej śmierci,
ale on to zlekceważył.
—- Ale właściwie czemu miałby myśleć
0 śmierci? — zapytała Tamara. — Przecież miał
zaledwie trzydzieści trzy lata, a moja siostra
była od niego o pół roku młodsza.
— Trzydzieści trzy lata! — powtórzył pan
Lawson, który miał pięćdziesiątkę i posiwiałe
skronie. — Ma pani rację, panno Selincourt, że
w tym wieku nie myśli się jeszcze o śmierci.
— Mówiono, że ich nowa łódź była
szczególnie mocna i odporna — odezwała się
Tamara. — A w dodatku bardzo kosztowna.
— Wiem o tym — odrzekł pan Lawson. —
1 trzeba będzie teraz za nią zapłacić.
— Ronald miał nadzieję, że dzięki niej uda
mu się nieco zarobić przewożąc ładunki z jednego
portu do drugiego. — Tamara mówiła to wszystko
jakby do siebie i niespodzianie uśmiechnęła się. —
Ten transport był oczywiście tylko pretekstem,
o czym wiemy oboje! Ronald i moja siostra po
prostu kochali morze. Kiedy żeglowali, czuli się
szczęśliwi, podniecała ich przygoda, cieszyli się,
kiedy mogli zostawić poza sobą ląd. — Głos
Tamary załamał się i dodała niemal szeptem: —
A co będzie z dziećmi?
— To samo mnie gnębi — powiedział pan
Lawson. — Sandor ma już prawie dwanaście lat
i powinien pójść do szkoły.
— To bardzo zdolny chłopiec — rzekła Ta
mara. — Cała trójka jest niezwykle inteligentna,
czemu nie można się dziwić, zważywszy, jak
wyjątkowym człowiekiem był mój ojciec, a ich
dziadek.
— Niestety, nie miałem przyjemności pozna
nia go — odpowiedział pan Lawson.
— On był naprawdę wspaniały! — zawołała
Tamara. — I choć jego książki nie przynosiły
mu wielkich dochodów, były wciąż wznawiane
dla potrzeb studentów.
— Nie wątpię w to ani trochę — zgodził się
pan Lawson. — Jestem przekonany, że Sandor
odziedziczył zdolności po dziadku, a zatem po
winien zdobyć wykształcenie. Można tego doko
nać tylko w jeden jedyny sposób.
— W jaki? — zapytała Tamara.
Mówiąc to uniosła oczy i spojrzała na pana
Lawsona, a on pomyślał, nie pierwszy już raz,
że jest bardzo ładną dziewczyną. Miała urodę,
którą nieczęsto można spotkać w małej kornwa-
lijskiej wiosce.
— Ona jest jak egzotyczna dzika orchidea —
powiedział do siebie i zastanawiał się, ilu mło
dzieńców byłoby tego samego zdania, gdyby
teraz na nią patrzyli.
Tamara nie wyglądała na Angielkę. Ciemnorude
włosy spotykane w południowo-wschodniej Euro
pie otaczały doskonały owal jej twarzy i nadawały
jej cerze alabastrowej bieli, jakiej nie mają Angiel
ki. Miała piwne oczy i pan Lawson nie mógł
oprzeć się wrażeniu, że wygląda bardzo młodo
i niewinnie, a przy tym bardzo egzotycznie.
— Ile pani ma lat, panno Selincourt? —
zapytał niespodzianie.
Uśmiechnęła się do niego.
— Myślałam, że damom nie zadaje się takich
pytań — odrzekła. — Szczerze mówiąc mam
dziewiętnaście lat. Byłam o trzynaście lat młod
sza od mojej siostry Mariki. Pomiędzy nami był
jeszcze brat, który zmarł w dzieciństwie.
— Dziewiętnaście lat! — powtórzył pan La
wson jakby do siebie. — Jest pani stanowczo
zbyt młoda, żeby dźwigać odpowiedzialność,
jaka na panią spadła.
— Ale przecież muszę zająć się dziećmi, nie
mają przecież nikogo — powiedziała. — Ko
cham je, a i one mnie kochają. — Spojrzała na
wyraźnie zaniepokojoną twarz pana Lawsona
i dodała: — Jestem przygotowana na to, że będę
musiała pracować na ich utrzymanie. Zrobię dla
nich wszystko, tylko niech mi pan powie, czy
choć niewielka suma jest na koncie, żebyśmy nie
głodowali.
— Zdaję sobie sprawę, że pani na to liczy,
panno Selincourt — odezwał się pan Lawson —
lecz niestety...
— Za pierwszą książkę, którą napisałam, do
stałam czterdzieści funtów — przerwała mu Ta
mara. — Wówczas wydało mi się to wielką
sumą, lecz mam nadzieję, że za moją następną
książkę, która znajduje się obecnie u wydawców,
dostanę dużo większe honorarium.
— Kiedy zostanie wydana? — zapytał pan
Lawson.
— W najbliższych dniach. Nie podali mi
dokładnej daty, ale podobno ma ukazać się
w czerwcu.
Pan Lawson spojrzał na leżące przed nim
papiery.
— Przypuśćmy, że dostanie pani znów czter
dzieści funtów lub nawet dwukrotnie więcej —
powiedział — lecz w żadnym razie nie zdoła
pani utrzymać siebie i dzieci za tę kwotę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]