[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Verney Lovett Cameron
Czarny książę
Pewnego wieczora siedziałem sobie wygodnie w zacisznej gospodzie
Woolpack Inn. przy ulicy Dale w Liverpoolu, pociągając z fajki
napełnionej karolińskim tytoniem i rozkoszując się wraz z mym
gospodarzem, Johnem Pye, wazką ponczu przyrządzonego z cytryn
i rzetelnego rumu, który przywiozłem mu z Jamajki w Indiach
Zachodnich. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł mój stary przyjaciel z lat
szkolnych, Tom Merrick, strząsając krople deszczu z włochatego płaszcza.
– Dowiedziałem się, Bob, że tu jesteś i przyszedłem coś ci zaproponować
w imieniu mego ojca i jego wspólnika, starego Floyda. Dyskutowali oni
właśnie, komu by powierzyć dowództwo ich statku, Black Prince, co
słysząc, powiedziałem: „Jest tu właśnie mój szkolny towarzysz, Hawkins,
chwilowo bez statku” – dodając, że najlepiej by uczynili, gdyby ci oddali
dowództwo. Orzekli z początku, że skoro chodziłeś ze mną do szkoły,
musisz być jeszcze dzieciuchem, zapominając – jak to zwykle starzy
ludzie – że gdy sami się starzeją, to ci, których pamiętają jako dzieci,
dochodzą już średniego wieku. Co prawda, jeśli już o to chodzi, to – jak
myślę – żaden z nas w wieku trzydziestu ośmiu lat nie stacza się jeszcze
z życiowej górki, ale w każdym razie, zanim zgodzili się, abym do ciebie
przyszedł, musiałem ich długo przekonywać i opowiadać, jak to stary
Grog Vernon wychwalał twoje zasługi przy zdobywaniu Porto Bello
i twoje umiejętności żeglarskie, jakie okazałeś prowadząc z Charlestonu
do kraju ten stary, rozsypujący się statek, Elizabeth. Teraz gonię za tobą od
trzech godzin i wreszcie cię tu dopadłem. A więc czynię ci propozycję:
Czy zgadzasz się objąć dowództwo Black Prince’a?
Czy zgadzam się dowodzić Black Prince’em? No chyba, że się
zgadzam! To najlepszy statek w Liverpoolu. Nigdy nie zapomnę, jak
śmigał pod wiatr mimo przylądka Tom Shot przy Kalabar i jak
manewrował nim Price, czy też Ap Rhys, jak lubił, aby go nazywano. Ale
co się stało z Price’em? Z nim przecież nie mogli się chyba poróżnić.
– Och nie, nie było żadnego poróżnienia, ale kapitanowi Ap Rhysowi,
jak musimy go teraz nazywać, jakiś krewny pozostawił w spadku fermę
w Walii, wobec czego zmienił on teraz kurs na rolę, tym bardziej że – jak
słyszę – dziedziczy nie tylko fermę, lecz i ambonę małej kapliczki, z której
nauczał jego kuzyn.
– Myślę, że Ap Rhys okaże się równie dobrym rolnikiem i kaznodzieją
jak żeglarzem. Był zawsze, jak mówią marynarze, chłopem z tęgą głową.
Jestem nieskończenie wdzięczny jego krewniakowi, że pozostawił mu
fermę i umożliwił mi objęcie dowództwa Black Prince’a.
– A zatem, Bob, bierzesz go? Byłem pewien, że się zgodzisz, ja zaś
pójdę jako supercargo. I powiem ci coś więcej. Słyszeliśmy, że zanosi się
na wojnę z Francją i ojciec mój oraz pan Floyd postanowili starać się o list
kaperski.
– Co? A więc będę dowódcą okrętu korsarskiego? Toć to prawie jakby
dowództwo okrętu wojennego.
– Tak, mój drogi, ale statek pójdzie nie tylko w rejs korsarski, lecz ma
przy tym zrobić daleką podróż do Afryki i Indii Zachodnich, pilnując
dobrze żagli i dział, aby się nie dać przychwycić.
– Och, statek żegluje znakomicie, to pewne, trzeba tylko dobrać mu
dzielną załogę. Byli tu gdzieś trzej spośród czterech dobrych marynarzy
z tej starej krypy Elizabeth i jeśli tylko nie schwycili ich werbownicy-
naganiacze, to ośmielam się twierdzić, że uda mi się ich dostać; wszyscy
służyli na okrętach wojennych. Jest tu Czarny Jack Jago i jego wierny druh
Cundy, zwany Krwawym Billem, a także John Beer, Tom Batten i Sam
Moxon – wszystko ludzie z Falmouth i dobrzy żeglarze. A ponadto można
wzdłuż brzegów Mersey znaleźć jeszcze wielu chwackich marynarzy.
– Widzę, że jesteś w swoim żywiole. Przyjdź więc jutro rano na
nabrzeże do kantoru, a otrzymasz instrukcje.
– Zgoda. Ale gdzie jest teraz statek? Powróciłem ze stryjowskiej fermy
dopiero dziś po południu, przebywałem tam od chwili zejścia z Elizabeth
i nie wiem, co się dzieje w mieście.
– Statek leży teraz na brzegu w Runcorn, gdzie wymieniają mu części
poszycia kadłuba i opalają obrosty. Tuż przed zejściem kapitana Ap Rhysa
statek dostał nowy komplet dolnego takielunku i pierwszy oficer zajęty
jest teraz jego stawianiem. Zdaje mi się, że mój stary ojczulek dobrze
zrobił budując ten statek. W ostatnim rejsie Ap Rhys wiózł sześciuset
pięćdziesięciu siedmiu niewolników z Kalabar do Jamajki i nie stracił
podczas całej podróży ani jednego człowieka. Wszyscy w Liverpoolu
mówili, że statek o pięciuset tonach jest za duży, aby odbywać na nim
podróże handlowe do Afryki lub dokądkolwiek.
– Czyżby on miał pięćset ton? Nie przypuszczałem, że jest tak duży.
Ma budowę fregaty i przy swoim kształcie rufy jest równie przestrzenny
jak niektóre nasze dwupokładowce; jest to raczej statek innej klasy niż
stara Elizabeth.
– Zdaje się, że masz rację, drogi chłopcze, i statek, jak mówisz, żegluje
dobrze. Pokaże zawsze gładko rufę każdemu „francuzowi”, który mógłby
być dla niego za silny. A teraz muszę już iść. Powiem ojcu, że zajdziesz do
kantoru około ósmej z rana. Jeszcze jedną szklankę ponczu za zdrowie
kapitana Black Prince’a.
– Z chęcią, Tom. Gospodarzu, nalej do pełna szklanicę pana Merricka
i moją i wypij z nami za pomyślność Black Prince’a i jego nowego
kapitana.
John Pye usłuchał skwapliwie i toast spełniono z zapałem, po czym
wymieniono życzenia dobrej nocy i Tom odjechał.
Skoro tylko nas opuścił, spytałem Pye’a, czy nie wie, gdzie by mógł
obracać się teraz Jack Jago i jego starzy okrętowi kamraci.
– Jack Jago? Czy ma pan na myśli człowieka zwanego Czarnym
Jackiem, który był w niewoli u Maurów?
– Tak, tego samego.
– No, dokładnie nie wiem. Słyszałem, że widziano go przed kilku
dniami, lecz pewnie przycupnął gdzieś cicho, kryjąc się przed
werbownikami. Na szczęście kuter naganiaczy utknął dziś po południu na
ławicy u wejścia do portu i Jack jest teraz bezpieczny. Znam chyba
wszystkie dziury, w których ukrywają się marynarze, ale Jack jest bardzo
czujny jeśli chodzi o naganiaczy i trzeba będzie trochę czasu, aby go
znaleźć. W każdym razie poślę chłopaka, by się za nim rozejrzał i jeśli da
się go znaleźć do siódmej rano, to stawi się tu na pewno.
– Doskonale. Możesz to uczynić natychmiast?
– Tak, wyślę natychmiast. Życzę dobrej nocy. Czym można jeszcze
służyć przed udaniem się na spoczynek?
– Dziękuję, niczym więcej.
John Pye wyszedł z izby, ja zaś oddałem się rozmyślaniom nad
dalszymi widokami na przyszłość. Cóż za szczęśliwy traf zdarzył, że mój
druh szkolny ofiarował mi dowództwo Black Prince’a. Z wyjątkiem
starego gruchota Elizabeth nie dowodziłem dotąd żadnym innym statkiem,
a teraz zostałem oto dowódcą jednego z najlepszych statków
w Liverpoolu, a być może we wszystkich angielskich portach.
Dotąd – raczej obijałem się po świecie. Mój ojciec był ongiś
porucznikiem marynarki, ale gdy się ożenił, porzucił służbę w marynarce
wojennej, zamierzając osiąść jako rolnik w pobliżu fermy swego brata
w Cumberland. Kiedy jednak matka moja zmarła przy połogu, ojciec
powrócił na morze, otrzymując dowództwo statku handlowego
w Liverpoolu. Do siódmego roku życia przebywałem u stryja, drobnego
właściciela ziemskiego w Cumberland, potem zaś ojciec – już wtedy
właściciel pływającego pod jego dowództwem statku, na którego nabycie
poświęcił wszystkie swe oszczędności – zabrał mnie ze sobą na morze na
cztery lata. Za radą przyjaciół oddał mnie później do szkoły w Liverpoolu,
gdzie kształcił się Tom Merrick. Tam zawarłem z nim znajomość, a ta
rozwinęła się w gorącą przyjaźń, przetrwałą długo poza szkolne lata.
Gdy miałem piętnaście lat, naukę moją przerwała nagle śmierć ojca,
poległego podczas bezskutecznej obrony swego statku przed
nieprzyjacielską fregatą. Że zaś ojciec włożył wszystko, co posiadał,
w statek i jego ładunek, pozostałem sierotą bez grosza. Stryj, mający
liczną rodzinę, wziąłby mnie chętnie do swego domu i ułatwił zdobycie
zawodu na równi z kuzynami, ale jeden z przyjaciół ojca zaproponował, że
zabierze mnie ze sobą na morze. Odłożyłem więc na bok szlachetne
urodzenie i jąwszy się najczarniejszej roboty dobiłem się dzięki zapałowi
i dobremu sprawowaniu stopnia oficerskiego. W 1739 roku brałem udział
w zdobywaniu Porto Bello przez admirała Vernona, zwanego przez
marynarzy Starym Grogiem, i tam zdarzyło mi się zwrócić na siebie jego
uwagę, gdy przenosiłem meldunki pod ogniem. Potem uczestniczyłem
w nieszczęsnych operacjach przeciw Cartagenie, gdzie szkorbut i choroby
zdziesiątkowały nasze załogi. Okręt, na którym służyłem, pływał
w czarterze jako transportowiec. W tym czasie poznałem Rodericka
Randoma, pomocnika lekarza na jednym z okrętów wojennych. Łodzi, na
której się znajdowałem, udało się pewnej nocy uratować go od utonięcia
w chwili, gdy jego własna łódź przewróciła się stępką do góry.
Mając lat dwadzieścia dwa zostałem pierwszym oficerem kapitana
Howa, mego starego przyjaciela i opiekuna. Aż do jego śmierci, która
nastąpiła kilka lat później, służyłem pod jego rozkazami na tym
stanowisku, odbywając przeważnie rejsy handlowe do Afryki i Indii
Zachodnich. Po śmierci kapitana Howa dowództwo statku objął nowy
kapitan, który zatrudnił jako pierwszego oficera jakiegoś swego krewnego,
wobec czego straciłem na pewien czas pracę i musiałem przenieść się do
marynarskiego kubryku. Jako starszy marynarz odbyłem podróż do Indii
Wschodnich, gdzie toczyła się nieustająca walka między angielską
i francuską Kompanią Wschodnioindyjską, mimo iż oba państwa nie
znajdowały się ze sobą w stanie wojny. W owych jednak czasach nie było
pokoju po drugiej stronie równika.
Podczas starcia, jakie mieliśmy z francuskim okrętem wojennym,
poszczęściło mi się zwrócić na siebie uwagę naszego kapitana. Ten,
poznawszy moje koleje losu, powierzył mi stanowisko trzeciego oficera”
na miejsce poległego w walce, i usiłował uzyskać zatwierdzenie dla mnie
tej funkcji po powrocie statku do Anglii. Wniosek jednak odrzucono,
ponieważ miejsca tego zażądał jeden z urzędników departamentu do spraw
Indii dla pewnego młodego człowieka, swego protegowanego.
Pozostawszy znów bez środków do życia zamierzałem zaciągnąć się na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Verney Lovett Cameron
Czarny książę
Pewnego wieczora siedziałem sobie wygodnie w zacisznej gospodzie
Woolpack Inn. przy ulicy Dale w Liverpoolu, pociągając z fajki
napełnionej karolińskim tytoniem i rozkoszując się wraz z mym
gospodarzem, Johnem Pye, wazką ponczu przyrządzonego z cytryn
i rzetelnego rumu, który przywiozłem mu z Jamajki w Indiach
Zachodnich. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł mój stary przyjaciel z lat
szkolnych, Tom Merrick, strząsając krople deszczu z włochatego płaszcza.
– Dowiedziałem się, Bob, że tu jesteś i przyszedłem coś ci zaproponować
w imieniu mego ojca i jego wspólnika, starego Floyda. Dyskutowali oni
właśnie, komu by powierzyć dowództwo ich statku, Black Prince, co
słysząc, powiedziałem: „Jest tu właśnie mój szkolny towarzysz, Hawkins,
chwilowo bez statku” – dodając, że najlepiej by uczynili, gdyby ci oddali
dowództwo. Orzekli z początku, że skoro chodziłeś ze mną do szkoły,
musisz być jeszcze dzieciuchem, zapominając – jak to zwykle starzy
ludzie – że gdy sami się starzeją, to ci, których pamiętają jako dzieci,
dochodzą już średniego wieku. Co prawda, jeśli już o to chodzi, to – jak
myślę – żaden z nas w wieku trzydziestu ośmiu lat nie stacza się jeszcze
z życiowej górki, ale w każdym razie, zanim zgodzili się, abym do ciebie
przyszedł, musiałem ich długo przekonywać i opowiadać, jak to stary
Grog Vernon wychwalał twoje zasługi przy zdobywaniu Porto Bello
i twoje umiejętności żeglarskie, jakie okazałeś prowadząc z Charlestonu
do kraju ten stary, rozsypujący się statek, Elizabeth. Teraz gonię za tobą od
trzech godzin i wreszcie cię tu dopadłem. A więc czynię ci propozycję:
Czy zgadzasz się objąć dowództwo Black Prince’a?
Czy zgadzam się dowodzić Black Prince’em? No chyba, że się
zgadzam! To najlepszy statek w Liverpoolu. Nigdy nie zapomnę, jak
śmigał pod wiatr mimo przylądka Tom Shot przy Kalabar i jak
manewrował nim Price, czy też Ap Rhys, jak lubił, aby go nazywano. Ale
co się stało z Price’em? Z nim przecież nie mogli się chyba poróżnić.
– Och nie, nie było żadnego poróżnienia, ale kapitanowi Ap Rhysowi,
jak musimy go teraz nazywać, jakiś krewny pozostawił w spadku fermę
w Walii, wobec czego zmienił on teraz kurs na rolę, tym bardziej że – jak
słyszę – dziedziczy nie tylko fermę, lecz i ambonę małej kapliczki, z której
nauczał jego kuzyn.
– Myślę, że Ap Rhys okaże się równie dobrym rolnikiem i kaznodzieją
jak żeglarzem. Był zawsze, jak mówią marynarze, chłopem z tęgą głową.
Jestem nieskończenie wdzięczny jego krewniakowi, że pozostawił mu
fermę i umożliwił mi objęcie dowództwa Black Prince’a.
– A zatem, Bob, bierzesz go? Byłem pewien, że się zgodzisz, ja zaś
pójdę jako supercargo. I powiem ci coś więcej. Słyszeliśmy, że zanosi się
na wojnę z Francją i ojciec mój oraz pan Floyd postanowili starać się o list
kaperski.
– Co? A więc będę dowódcą okrętu korsarskiego? Toć to prawie jakby
dowództwo okrętu wojennego.
– Tak, mój drogi, ale statek pójdzie nie tylko w rejs korsarski, lecz ma
przy tym zrobić daleką podróż do Afryki i Indii Zachodnich, pilnując
dobrze żagli i dział, aby się nie dać przychwycić.
– Och, statek żegluje znakomicie, to pewne, trzeba tylko dobrać mu
dzielną załogę. Byli tu gdzieś trzej spośród czterech dobrych marynarzy
z tej starej krypy Elizabeth i jeśli tylko nie schwycili ich werbownicy-
naganiacze, to ośmielam się twierdzić, że uda mi się ich dostać; wszyscy
służyli na okrętach wojennych. Jest tu Czarny Jack Jago i jego wierny druh
Cundy, zwany Krwawym Billem, a także John Beer, Tom Batten i Sam
Moxon – wszystko ludzie z Falmouth i dobrzy żeglarze. A ponadto można
wzdłuż brzegów Mersey znaleźć jeszcze wielu chwackich marynarzy.
– Widzę, że jesteś w swoim żywiole. Przyjdź więc jutro rano na
nabrzeże do kantoru, a otrzymasz instrukcje.
– Zgoda. Ale gdzie jest teraz statek? Powróciłem ze stryjowskiej fermy
dopiero dziś po południu, przebywałem tam od chwili zejścia z Elizabeth
i nie wiem, co się dzieje w mieście.
– Statek leży teraz na brzegu w Runcorn, gdzie wymieniają mu części
poszycia kadłuba i opalają obrosty. Tuż przed zejściem kapitana Ap Rhysa
statek dostał nowy komplet dolnego takielunku i pierwszy oficer zajęty
jest teraz jego stawianiem. Zdaje mi się, że mój stary ojczulek dobrze
zrobił budując ten statek. W ostatnim rejsie Ap Rhys wiózł sześciuset
pięćdziesięciu siedmiu niewolników z Kalabar do Jamajki i nie stracił
podczas całej podróży ani jednego człowieka. Wszyscy w Liverpoolu
mówili, że statek o pięciuset tonach jest za duży, aby odbywać na nim
podróże handlowe do Afryki lub dokądkolwiek.
– Czyżby on miał pięćset ton? Nie przypuszczałem, że jest tak duży.
Ma budowę fregaty i przy swoim kształcie rufy jest równie przestrzenny
jak niektóre nasze dwupokładowce; jest to raczej statek innej klasy niż
stara Elizabeth.
– Zdaje się, że masz rację, drogi chłopcze, i statek, jak mówisz, żegluje
dobrze. Pokaże zawsze gładko rufę każdemu „francuzowi”, który mógłby
być dla niego za silny. A teraz muszę już iść. Powiem ojcu, że zajdziesz do
kantoru około ósmej z rana. Jeszcze jedną szklankę ponczu za zdrowie
kapitana Black Prince’a.
– Z chęcią, Tom. Gospodarzu, nalej do pełna szklanicę pana Merricka
i moją i wypij z nami za pomyślność Black Prince’a i jego nowego
kapitana.
John Pye usłuchał skwapliwie i toast spełniono z zapałem, po czym
wymieniono życzenia dobrej nocy i Tom odjechał.
Skoro tylko nas opuścił, spytałem Pye’a, czy nie wie, gdzie by mógł
obracać się teraz Jack Jago i jego starzy okrętowi kamraci.
– Jack Jago? Czy ma pan na myśli człowieka zwanego Czarnym
Jackiem, który był w niewoli u Maurów?
– Tak, tego samego.
– No, dokładnie nie wiem. Słyszałem, że widziano go przed kilku
dniami, lecz pewnie przycupnął gdzieś cicho, kryjąc się przed
werbownikami. Na szczęście kuter naganiaczy utknął dziś po południu na
ławicy u wejścia do portu i Jack jest teraz bezpieczny. Znam chyba
wszystkie dziury, w których ukrywają się marynarze, ale Jack jest bardzo
czujny jeśli chodzi o naganiaczy i trzeba będzie trochę czasu, aby go
znaleźć. W każdym razie poślę chłopaka, by się za nim rozejrzał i jeśli da
się go znaleźć do siódmej rano, to stawi się tu na pewno.
– Doskonale. Możesz to uczynić natychmiast?
– Tak, wyślę natychmiast. Życzę dobrej nocy. Czym można jeszcze
służyć przed udaniem się na spoczynek?
– Dziękuję, niczym więcej.
John Pye wyszedł z izby, ja zaś oddałem się rozmyślaniom nad
dalszymi widokami na przyszłość. Cóż za szczęśliwy traf zdarzył, że mój
druh szkolny ofiarował mi dowództwo Black Prince’a. Z wyjątkiem
starego gruchota Elizabeth nie dowodziłem dotąd żadnym innym statkiem,
a teraz zostałem oto dowódcą jednego z najlepszych statków
w Liverpoolu, a być może we wszystkich angielskich portach.
Dotąd – raczej obijałem się po świecie. Mój ojciec był ongiś
porucznikiem marynarki, ale gdy się ożenił, porzucił służbę w marynarce
wojennej, zamierzając osiąść jako rolnik w pobliżu fermy swego brata
w Cumberland. Kiedy jednak matka moja zmarła przy połogu, ojciec
powrócił na morze, otrzymując dowództwo statku handlowego
w Liverpoolu. Do siódmego roku życia przebywałem u stryja, drobnego
właściciela ziemskiego w Cumberland, potem zaś ojciec – już wtedy
właściciel pływającego pod jego dowództwem statku, na którego nabycie
poświęcił wszystkie swe oszczędności – zabrał mnie ze sobą na morze na
cztery lata. Za radą przyjaciół oddał mnie później do szkoły w Liverpoolu,
gdzie kształcił się Tom Merrick. Tam zawarłem z nim znajomość, a ta
rozwinęła się w gorącą przyjaźń, przetrwałą długo poza szkolne lata.
Gdy miałem piętnaście lat, naukę moją przerwała nagle śmierć ojca,
poległego podczas bezskutecznej obrony swego statku przed
nieprzyjacielską fregatą. Że zaś ojciec włożył wszystko, co posiadał,
w statek i jego ładunek, pozostałem sierotą bez grosza. Stryj, mający
liczną rodzinę, wziąłby mnie chętnie do swego domu i ułatwił zdobycie
zawodu na równi z kuzynami, ale jeden z przyjaciół ojca zaproponował, że
zabierze mnie ze sobą na morze. Odłożyłem więc na bok szlachetne
urodzenie i jąwszy się najczarniejszej roboty dobiłem się dzięki zapałowi
i dobremu sprawowaniu stopnia oficerskiego. W 1739 roku brałem udział
w zdobywaniu Porto Bello przez admirała Vernona, zwanego przez
marynarzy Starym Grogiem, i tam zdarzyło mi się zwrócić na siebie jego
uwagę, gdy przenosiłem meldunki pod ogniem. Potem uczestniczyłem
w nieszczęsnych operacjach przeciw Cartagenie, gdzie szkorbut i choroby
zdziesiątkowały nasze załogi. Okręt, na którym służyłem, pływał
w czarterze jako transportowiec. W tym czasie poznałem Rodericka
Randoma, pomocnika lekarza na jednym z okrętów wojennych. Łodzi, na
której się znajdowałem, udało się pewnej nocy uratować go od utonięcia
w chwili, gdy jego własna łódź przewróciła się stępką do góry.
Mając lat dwadzieścia dwa zostałem pierwszym oficerem kapitana
Howa, mego starego przyjaciela i opiekuna. Aż do jego śmierci, która
nastąpiła kilka lat później, służyłem pod jego rozkazami na tym
stanowisku, odbywając przeważnie rejsy handlowe do Afryki i Indii
Zachodnich. Po śmierci kapitana Howa dowództwo statku objął nowy
kapitan, który zatrudnił jako pierwszego oficera jakiegoś swego krewnego,
wobec czego straciłem na pewien czas pracę i musiałem przenieść się do
marynarskiego kubryku. Jako starszy marynarz odbyłem podróż do Indii
Wschodnich, gdzie toczyła się nieustająca walka między angielską
i francuską Kompanią Wschodnioindyjską, mimo iż oba państwa nie
znajdowały się ze sobą w stanie wojny. W owych jednak czasach nie było
pokoju po drugiej stronie równika.
Podczas starcia, jakie mieliśmy z francuskim okrętem wojennym,
poszczęściło mi się zwrócić na siebie uwagę naszego kapitana. Ten,
poznawszy moje koleje losu, powierzył mi stanowisko trzeciego oficera”
na miejsce poległego w walce, i usiłował uzyskać zatwierdzenie dla mnie
tej funkcji po powrocie statku do Anglii. Wniosek jednak odrzucono,
ponieważ miejsca tego zażądał jeden z urzędników departamentu do spraw
Indii dla pewnego młodego człowieka, swego protegowanego.
Pozostawszy znów bez środków do życia zamierzałem zaciągnąć się na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]