[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Diabelskie Maszyny 2Mechaniczny KsiążęCassandra ClarePrologOdrzuceni umarliMgła była gęsta. Tłumiła dźwięk i przesłaniała wzrok. Tam, gdzie się rozstępowała, Will He-rondale mógł zobaczyć wznoszącą się przed nim mokrą i śliską ulicę, uczernioną deszczemoraz słyszeć głosy umarłych.Nie wszyscy Nocni Łowcy byli w stanie słyszeć duchy, chyba że duchy chciały być usłysza-ne, ale Will był jednym z tych nielicznych, którzy tą zdolność posiadali. Gdy zbliżał się dostarego cmentarza, ich nierówny, muzyczny chór stał się głośniejszy. Zawodziły i lamentowa-ły. Krzyczały i warczały. Will wiedział, że to nie było ciche miejsce spoczynku. Nie pierwszyraz odwiedzał Cross Bones Graveyard1 niedaleko London Bridge. Starał się jak mógł niezwracać uwagi na hałas. Garbił się tak, aby kołnierz zakrywał mu uszy. Głowę miał pochylo-ną. Drobny deszcz zwilżał jego czarne włosy.1 Cross Bones Graveyard, nazywany Cmentarzyskiem Samotnej Kobiety, został założony wpóźnym średnio-wieczu. Było to miejsce pochówku prostytutek (nazywanych Gąskami z Winchester). Pracowałyone w legalniedziałających domach publicznych Londynu. Żelazny płot cmentarza ozdabiają wielobarwnewstążki, talizmany,kwiaty, piórka, wiersze, zdjęcia, a nawet jedwabne pończochy.2 http://pl.wikipedia.org/wiki/Jakub_MarleyWejście do cmentarza znajdowało się w połowie przecznicy. W wysokim, kamiennym murzeumieszczono bramę z kutego żelaza. Każdy przechodzący obok przyziemny mógł zobaczyćzawiązane na niej grube łańcuchy. Znak, że ten teren jest zamknięty. Ostatnie ciało pochowa-no tu piętnaście lat temu, ale samo to miejsce nie zostało jak dotąd zbezczeszczone. Gdy Willzbliżał się do bramy, z mgły wyłoniło się coś, czego żaden przyziemny nie mógł zobaczyć -wielka kołatka z brązu w kształcie ręki o niesamowicie chudych, kościstych palcach. Krzy-wiąc się, Will sięgnął dłonią w rękawicy po kołatkę, uniósł ją i pozwolił jej opaść jeden raz,drugi raz, trzeci raz. Głuchy brzdęk odbijał się echem poprzez noc, niczym grzechot łańcu-chów ducha Marley'a2.Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Za bramą Will widział mgłę unoszącą się nad ziemiąniczym para wodna, zasłaniającą nagrobki i długie, nierówne pasy ziemi między nimi. Mgłazaczęła powoli unosić i zlewać się, zyskując upiorny, niebieski blask. Will chwycił dłońmipręty bramy. Zimno metalu przeniknęło przez jego rękawice aż do kości. Zadrżał. To byłowięcej niż zwykłe zimno. Gdy duchy pojawiały się, czerpały energię ze swego otoczenia,pozbawiając ciepła powietrze i przestrzeń wokół nich. Will poczuł ciarki na plecach, a włosyna jego karku zjeżyły się, gdy niebieska mgła wirowała, nabierając powoli kształtu starej ko-biety w poszarpanej sukni i białym fartuchu. Jej głowa była pochylona.- Witaj, Mol - powiedział Will. - Pragnę zauważyć, że wyglądasz nadzwyczaj pięknie tegowieczoru.Duch uniósł głowę. Stara Molly była silnym duchem, jednym z silniejszych, które napotkał naswojej drodze Will. Nie wyglądała na przezroczystą, mimo blasku księżyca sączącego sięprzez wyrwę w chmurach. Jej ciało było stałe, jej włosy były gęstym, żółto-siwym splotem,przerzuconym przez jedno ramię, a swoje szorstkie, czerwone dłonie opierała na biodrach.Jedynie jej oczy były puste. Bliźniacze, niebieskie płomyki migotały w ich głębi.- William Herondale - odpowiedziała. - Tak szybko z powrotem?Zbliżyła się do bramy z tą zwiewnością charakterystyczną dla duchów. Jej stopy były gołe ibrudne, mimo że nigdy nie dotknęły ziemi. Will oparł się o bramę. - Wiesz, że tęskniłem za twojąśliczną twarzyczką.Uśmiechnęła się, a jej oczy zamigotały i mignęła mu na chwilę jej czaszka, ukryta pod pół-przezroczystą skórą. Chmury nad nimi, czarne i grzmiące, znowu zamknęły się i przesłoniłyksiężyc. Patrząc bezmyślnie przed siebie, Will zastanawiał się, co też Stara Molly mogłauczynić, aby zasłużyć na pochówek tutaj, z dala od poświęconej ziemi. Większość z szepczą-cych głosów umarłych należała do prostytutek, samobójców i poronionych dzieci - do tychodrzuconych umarłych, których nie można było pochować na cmentarzu przy kościele. Jed-nak Molly udało się osiągnąć całkiem spore zyski ze swojej sytuacji, więc może aż tak bardzojej to nie przeszkadzało.Zachichotała. - Zatem czego chcesz, młody Nocny Łowco? Jad Malphasa? Mam pazur demo-na Morax, starannie wypolerowany, a trucizny na jego końcu w ogóle nie widać...- Nie - powiedział Will. - Nie tego pragnę. Potrzebuję prochu demona Foraii, startego dokład-nie.Gdyby duch mógł zbladnąć, Stara Molly zbladłaby, ale skoro nie mogła, gdy Will mówił,drgała niczym płomień świecy przy otwartym oknie. Gdy skończył, odwróciła głowę na bok isplunęła niebieskim płomieniem.Will westchnął. Zimne powietrze zamieniło jego oddech w mgłę. - Jestem pewien, że to niejest najgorsza rzecz, za jaką ci kiedykolwiek zapłacono, Staruszko Mol - powiedział.Zawsze tak było. Sprzeczała się z nim, ale potem w końcu dawała za wygraną. Magnus zdą-żył wysłać Willa do Starej Mol już kilka razy, raz po czarne, cuchnące świece, które lepiły siędo jego skóry niczym smoła, raz po kości nienarodzonego dziecka, raz po kilka sztuk gałekocznych faerie, które zaplamiły jego koszulę krwią. W porównaniu z tym proch demona Fora-ii wydawał się przyjemny.Wsunęła dłonie do kieszeni na przodzie fartucha. Gdy wyciągnęła je, trzymała wyblakłą sa-kiewkę przewiązaną strzępem brudnej wstążki. Potrząsnęła wolno głową. - Sądzisz, że jestemgłupia - powiedziała ochryple. - To pułapka, tak? Wy, Nefilim, przyłapiecie mnie na sprze-dawaniu tego rodzaju rzeczy i gra skończona dla Staruszki Mol, że tak powiem.- Jesteś przecież już dawno martwa - Will starał się jak mógł nie brzmieć gniewnie. - Chybanie wyobrażasz sobie, że Klawe może ci coś w takiej sytuacji zrobić.- Pff - jej puste oczy zapłonęły. - Poziemne więzienia Cichych Braci potrafią zatrzymać za-równo żywych, jak i umarłych, wiesz o tym, Willu Herondale.Will uniósł dłonie. - Żadnych sztuczek z mojej strony, staruszko. Na pewno słyszałaś plotkikrążące w podziemnym świecie. Klawe ma inne sprawy na głowie, niż tropienie duchów,które zajmują się dystrybucją prochów demonów i krwi faerie - pochylił się do przodu.- Dobrze ci zapłacę - wyciągnął z kieszeni płócienną sakiewkę i pomachał nią przed jej ocza-mi. Zabrzęczała, jakby w środku były monety. - Wszystkie pasują do twojego opisu, Mol.Na jej twarzy malowała się chciwość. Stężała na tyle, żeby móc wsiąść od niego sakiewkę.Zanurzyła w niej jedną dłoń i wyciągnęła garść pierścionków - złotych ślubnych obrączek,każda ozdobiona węzłem. Stara Mol, jak wiele innych duchów, wiecznie szukała tego tali-zmanu, tego utraconego fragmentu przeszłości, który raz na zawsze pozwoliłby jej umrzeć, tejkotwicy, która więziła ją w tym świecie. W jej przypadku była to jej ślubna obrączka. Magnuspowiedział Willowi, że w mniemaniu wszystkich ten pierścionek już dawno przepadł, zako-pany w mulistym dnie Tamizy, ale ona w międzyczasie przyjmowała każdą sakiewkę znale-zionych pierścionków w nadziei, że jeden z nich okaże się jej własnością. Jak dotąd, nie odna-lazła go.Wrzuciła pierścionki z powrotem do sakiewki, która zniknęła gdzieś w jej ubraniu i dała muw zamian złożoną saszetkę prochów. Włożył ją właśnie do kieszeni płaszcza, gdy duch zacząłmigotać i zanikać. - Zaczekaj, Mol. To nie wszystko, po co przyszedłem dziś w nocy.Duch zadrgał. Chciwość walczyła z jej instynktem samozachowawczym. W końcu chrząknę-ła. - No dobrze. W takim razie, czego jeszcze potrzebujesz?Will zawahał się. To nie było coś, po co przysłał go Magnus. To było coś, co chciał wiedziećdla siebie. - Eliksiry miłosne...Stara Mol wybuchła skrzekliwym śmiechem. - Eliksiry miłosne? Dla Willa Herondale? Niemam w zwyczaju odmawiać przyjęcia zapłaty, ale każdy, kto wygląda jak ty, nie potrzebujeeliksirów miłosnych. To niezaprzeczalna prawda.- Nie - powiedział Will. W jego głosie słychać było nutę rozpaczy. - Szukam czegoś zupełnieprzeciwnego, czegoś, co mogłoby przekreślić stan zakochania.- Eliksir nienawiści? - Mol była rozbawiona.- Miałem nadzieję znaleźć coś bardziej przypominającego obojętność? Tolerowanie...?Prychnęła w sposób zdumiewająco ludzki, jak na ducha. - Nie mam wcale ochoty mówić citego, Nefilim, ale jeśli chcesz, żeby dziewczyna cię nienawidziła, istnieje wystarczająco dużosposobów osiągnięcia tego stanu. Nie potrzebujesz mojej pomocy w tej sytuacji.Skończywszy mówić, zniknęła, wirując i łącząc się z mgłą wśród nagrobków. Will westchnął,spoglądając w miejsce, gdzie przed chwilą była. - Nie dla niej - powiedział cicho, mimo że wpobliżu nie było nikogo, kto by go usłyszał. - Dla mnie... - Oparł głowę o zimną bramę.Tłumaczenie: ShiaRozdział 1Sala powiedzeń radyAbove, the fair hall-ceiling stately-setMany an arch high up did lift,And angels rising and descending metWith interchange of gift.- Tennyson, The Palace of Art- Oh, tak, to wygląda tak, jak sobie to wyobrażałam. - powiedziała Tessa i odwróciła się dochłopaka, który stał koło niej. Chciał pomóc jej przejść przez kałuże, przez co jego ręka wciążbyła wystawiona w taki sposób, by mogła się oprzeć o nią. James Carstair odwzajemnił jejuśmiech. Wyglądał jak typowy dżentelmen w czarnym garniturze, o srebrnych włosach roz-wianych przez wiatr. Jego druga ręka opierała się o laskę pokrytą nefrytem. Jeśli ktoś z tegowielkiego tłumu ludzi otaczającego ich pomyślał, że to dziwne, że ktoś w tak młodym wiekupotrzebuje laski lub jeśli znalazł coś niezwykłego w jego charakterystycznej urodzie, nie za-trzymywał na nim wzroku.- Powinienem liczyć na cud. - powiedział Jem. - Zacząłem się martwić, no wiesz, że wszystkoco spotkałaś w Londynie było dla ciebie rozczarowaniem. Rozczarowaniem. Tak mówiłaciotka Tessy, Harriet, kiedy patrzyła na nią i jej brata. Brat Tessy, Nate, obiecał jej wszystkow Londynie: nowy start, piękne miejsce do życia, z wysokimi budynkami, niesamowitymiparkami. To, co Tessa znalazła w środku było horrorem, zdradą, i niebezpieczeństwem, któ-rego sobie nie wyobrażała i czyhało na nią cały czas. I później...- Nie wszystko. - powiedziała i uśmiechnęła się do chłopaka.- Ciesze się, że to słyszę. - odpowiedział poważnym tonem, nie dokuczliwym. Odwróciławzrok spoglądając na wielki gmach, który unosił się przed nimi. Westminster Abbey, zewspaniałymi, gotyckimi wieżami niemal dotykającymi nieba. Słońce robiło wszystko, byprzebić się zza chmur, jednak udawało mu się rzucać jedynie słabe światło na budynek.- To naprawdę tutaj? - spytała, kiedy Jem pociągnął ją lekko do przodu, wstronę wejścia do Abbey. - Wydaje się...- Przyziemne?- Chciałam powiedzieć zatłoczone. - powiedziała rozglądając się. Abbey było otwarte dzisiajdla turystów i ich grup, którzy trzymali w rękach przewodniki. Grupa amerykańskich tury-stów, kobiety w średnim wieku ubrane w niemodne ciuchy, mrucząc coś pod nosem z dziw- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
//-->Diabelskie Maszyny 2Mechaniczny KsiążęCassandra ClarePrologOdrzuceni umarliMgła była gęsta. Tłumiła dźwięk i przesłaniała wzrok. Tam, gdzie się rozstępowała, Will He-rondale mógł zobaczyć wznoszącą się przed nim mokrą i śliską ulicę, uczernioną deszczemoraz słyszeć głosy umarłych.Nie wszyscy Nocni Łowcy byli w stanie słyszeć duchy, chyba że duchy chciały być usłysza-ne, ale Will był jednym z tych nielicznych, którzy tą zdolność posiadali. Gdy zbliżał się dostarego cmentarza, ich nierówny, muzyczny chór stał się głośniejszy. Zawodziły i lamentowa-ły. Krzyczały i warczały. Will wiedział, że to nie było ciche miejsce spoczynku. Nie pierwszyraz odwiedzał Cross Bones Graveyard1 niedaleko London Bridge. Starał się jak mógł niezwracać uwagi na hałas. Garbił się tak, aby kołnierz zakrywał mu uszy. Głowę miał pochylo-ną. Drobny deszcz zwilżał jego czarne włosy.1 Cross Bones Graveyard, nazywany Cmentarzyskiem Samotnej Kobiety, został założony wpóźnym średnio-wieczu. Było to miejsce pochówku prostytutek (nazywanych Gąskami z Winchester). Pracowałyone w legalniedziałających domach publicznych Londynu. Żelazny płot cmentarza ozdabiają wielobarwnewstążki, talizmany,kwiaty, piórka, wiersze, zdjęcia, a nawet jedwabne pończochy.2 http://pl.wikipedia.org/wiki/Jakub_MarleyWejście do cmentarza znajdowało się w połowie przecznicy. W wysokim, kamiennym murzeumieszczono bramę z kutego żelaza. Każdy przechodzący obok przyziemny mógł zobaczyćzawiązane na niej grube łańcuchy. Znak, że ten teren jest zamknięty. Ostatnie ciało pochowa-no tu piętnaście lat temu, ale samo to miejsce nie zostało jak dotąd zbezczeszczone. Gdy Willzbliżał się do bramy, z mgły wyłoniło się coś, czego żaden przyziemny nie mógł zobaczyć -wielka kołatka z brązu w kształcie ręki o niesamowicie chudych, kościstych palcach. Krzy-wiąc się, Will sięgnął dłonią w rękawicy po kołatkę, uniósł ją i pozwolił jej opaść jeden raz,drugi raz, trzeci raz. Głuchy brzdęk odbijał się echem poprzez noc, niczym grzechot łańcu-chów ducha Marley'a2.Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Za bramą Will widział mgłę unoszącą się nad ziemiąniczym para wodna, zasłaniającą nagrobki i długie, nierówne pasy ziemi między nimi. Mgłazaczęła powoli unosić i zlewać się, zyskując upiorny, niebieski blask. Will chwycił dłońmipręty bramy. Zimno metalu przeniknęło przez jego rękawice aż do kości. Zadrżał. To byłowięcej niż zwykłe zimno. Gdy duchy pojawiały się, czerpały energię ze swego otoczenia,pozbawiając ciepła powietrze i przestrzeń wokół nich. Will poczuł ciarki na plecach, a włosyna jego karku zjeżyły się, gdy niebieska mgła wirowała, nabierając powoli kształtu starej ko-biety w poszarpanej sukni i białym fartuchu. Jej głowa była pochylona.- Witaj, Mol - powiedział Will. - Pragnę zauważyć, że wyglądasz nadzwyczaj pięknie tegowieczoru.Duch uniósł głowę. Stara Molly była silnym duchem, jednym z silniejszych, które napotkał naswojej drodze Will. Nie wyglądała na przezroczystą, mimo blasku księżyca sączącego sięprzez wyrwę w chmurach. Jej ciało było stałe, jej włosy były gęstym, żółto-siwym splotem,przerzuconym przez jedno ramię, a swoje szorstkie, czerwone dłonie opierała na biodrach.Jedynie jej oczy były puste. Bliźniacze, niebieskie płomyki migotały w ich głębi.- William Herondale - odpowiedziała. - Tak szybko z powrotem?Zbliżyła się do bramy z tą zwiewnością charakterystyczną dla duchów. Jej stopy były gołe ibrudne, mimo że nigdy nie dotknęły ziemi. Will oparł się o bramę. - Wiesz, że tęskniłem za twojąśliczną twarzyczką.Uśmiechnęła się, a jej oczy zamigotały i mignęła mu na chwilę jej czaszka, ukryta pod pół-przezroczystą skórą. Chmury nad nimi, czarne i grzmiące, znowu zamknęły się i przesłoniłyksiężyc. Patrząc bezmyślnie przed siebie, Will zastanawiał się, co też Stara Molly mogłauczynić, aby zasłużyć na pochówek tutaj, z dala od poświęconej ziemi. Większość z szepczą-cych głosów umarłych należała do prostytutek, samobójców i poronionych dzieci - do tychodrzuconych umarłych, których nie można było pochować na cmentarzu przy kościele. Jed-nak Molly udało się osiągnąć całkiem spore zyski ze swojej sytuacji, więc może aż tak bardzojej to nie przeszkadzało.Zachichotała. - Zatem czego chcesz, młody Nocny Łowco? Jad Malphasa? Mam pazur demo-na Morax, starannie wypolerowany, a trucizny na jego końcu w ogóle nie widać...- Nie - powiedział Will. - Nie tego pragnę. Potrzebuję prochu demona Foraii, startego dokład-nie.Gdyby duch mógł zbladnąć, Stara Molly zbladłaby, ale skoro nie mogła, gdy Will mówił,drgała niczym płomień świecy przy otwartym oknie. Gdy skończył, odwróciła głowę na bok isplunęła niebieskim płomieniem.Will westchnął. Zimne powietrze zamieniło jego oddech w mgłę. - Jestem pewien, że to niejest najgorsza rzecz, za jaką ci kiedykolwiek zapłacono, Staruszko Mol - powiedział.Zawsze tak było. Sprzeczała się z nim, ale potem w końcu dawała za wygraną. Magnus zdą-żył wysłać Willa do Starej Mol już kilka razy, raz po czarne, cuchnące świece, które lepiły siędo jego skóry niczym smoła, raz po kości nienarodzonego dziecka, raz po kilka sztuk gałekocznych faerie, które zaplamiły jego koszulę krwią. W porównaniu z tym proch demona Fora-ii wydawał się przyjemny.Wsunęła dłonie do kieszeni na przodzie fartucha. Gdy wyciągnęła je, trzymała wyblakłą sa-kiewkę przewiązaną strzępem brudnej wstążki. Potrząsnęła wolno głową. - Sądzisz, że jestemgłupia - powiedziała ochryple. - To pułapka, tak? Wy, Nefilim, przyłapiecie mnie na sprze-dawaniu tego rodzaju rzeczy i gra skończona dla Staruszki Mol, że tak powiem.- Jesteś przecież już dawno martwa - Will starał się jak mógł nie brzmieć gniewnie. - Chybanie wyobrażasz sobie, że Klawe może ci coś w takiej sytuacji zrobić.- Pff - jej puste oczy zapłonęły. - Poziemne więzienia Cichych Braci potrafią zatrzymać za-równo żywych, jak i umarłych, wiesz o tym, Willu Herondale.Will uniósł dłonie. - Żadnych sztuczek z mojej strony, staruszko. Na pewno słyszałaś plotkikrążące w podziemnym świecie. Klawe ma inne sprawy na głowie, niż tropienie duchów,które zajmują się dystrybucją prochów demonów i krwi faerie - pochylił się do przodu.- Dobrze ci zapłacę - wyciągnął z kieszeni płócienną sakiewkę i pomachał nią przed jej ocza-mi. Zabrzęczała, jakby w środku były monety. - Wszystkie pasują do twojego opisu, Mol.Na jej twarzy malowała się chciwość. Stężała na tyle, żeby móc wsiąść od niego sakiewkę.Zanurzyła w niej jedną dłoń i wyciągnęła garść pierścionków - złotych ślubnych obrączek,każda ozdobiona węzłem. Stara Mol, jak wiele innych duchów, wiecznie szukała tego tali-zmanu, tego utraconego fragmentu przeszłości, który raz na zawsze pozwoliłby jej umrzeć, tejkotwicy, która więziła ją w tym świecie. W jej przypadku była to jej ślubna obrączka. Magnuspowiedział Willowi, że w mniemaniu wszystkich ten pierścionek już dawno przepadł, zako-pany w mulistym dnie Tamizy, ale ona w międzyczasie przyjmowała każdą sakiewkę znale-zionych pierścionków w nadziei, że jeden z nich okaże się jej własnością. Jak dotąd, nie odna-lazła go.Wrzuciła pierścionki z powrotem do sakiewki, która zniknęła gdzieś w jej ubraniu i dała muw zamian złożoną saszetkę prochów. Włożył ją właśnie do kieszeni płaszcza, gdy duch zacząłmigotać i zanikać. - Zaczekaj, Mol. To nie wszystko, po co przyszedłem dziś w nocy.Duch zadrgał. Chciwość walczyła z jej instynktem samozachowawczym. W końcu chrząknę-ła. - No dobrze. W takim razie, czego jeszcze potrzebujesz?Will zawahał się. To nie było coś, po co przysłał go Magnus. To było coś, co chciał wiedziećdla siebie. - Eliksiry miłosne...Stara Mol wybuchła skrzekliwym śmiechem. - Eliksiry miłosne? Dla Willa Herondale? Niemam w zwyczaju odmawiać przyjęcia zapłaty, ale każdy, kto wygląda jak ty, nie potrzebujeeliksirów miłosnych. To niezaprzeczalna prawda.- Nie - powiedział Will. W jego głosie słychać było nutę rozpaczy. - Szukam czegoś zupełnieprzeciwnego, czegoś, co mogłoby przekreślić stan zakochania.- Eliksir nienawiści? - Mol była rozbawiona.- Miałem nadzieję znaleźć coś bardziej przypominającego obojętność? Tolerowanie...?Prychnęła w sposób zdumiewająco ludzki, jak na ducha. - Nie mam wcale ochoty mówić citego, Nefilim, ale jeśli chcesz, żeby dziewczyna cię nienawidziła, istnieje wystarczająco dużosposobów osiągnięcia tego stanu. Nie potrzebujesz mojej pomocy w tej sytuacji.Skończywszy mówić, zniknęła, wirując i łącząc się z mgłą wśród nagrobków. Will westchnął,spoglądając w miejsce, gdzie przed chwilą była. - Nie dla niej - powiedział cicho, mimo że wpobliżu nie było nikogo, kto by go usłyszał. - Dla mnie... - Oparł głowę o zimną bramę.Tłumaczenie: ShiaRozdział 1Sala powiedzeń radyAbove, the fair hall-ceiling stately-setMany an arch high up did lift,And angels rising and descending metWith interchange of gift.- Tennyson, The Palace of Art- Oh, tak, to wygląda tak, jak sobie to wyobrażałam. - powiedziała Tessa i odwróciła się dochłopaka, który stał koło niej. Chciał pomóc jej przejść przez kałuże, przez co jego ręka wciążbyła wystawiona w taki sposób, by mogła się oprzeć o nią. James Carstair odwzajemnił jejuśmiech. Wyglądał jak typowy dżentelmen w czarnym garniturze, o srebrnych włosach roz-wianych przez wiatr. Jego druga ręka opierała się o laskę pokrytą nefrytem. Jeśli ktoś z tegowielkiego tłumu ludzi otaczającego ich pomyślał, że to dziwne, że ktoś w tak młodym wiekupotrzebuje laski lub jeśli znalazł coś niezwykłego w jego charakterystycznej urodzie, nie za-trzymywał na nim wzroku.- Powinienem liczyć na cud. - powiedział Jem. - Zacząłem się martwić, no wiesz, że wszystkoco spotkałaś w Londynie było dla ciebie rozczarowaniem. Rozczarowaniem. Tak mówiłaciotka Tessy, Harriet, kiedy patrzyła na nią i jej brata. Brat Tessy, Nate, obiecał jej wszystkow Londynie: nowy start, piękne miejsce do życia, z wysokimi budynkami, niesamowitymiparkami. To, co Tessa znalazła w środku było horrorem, zdradą, i niebezpieczeństwem, któ-rego sobie nie wyobrażała i czyhało na nią cały czas. I później...- Nie wszystko. - powiedziała i uśmiechnęła się do chłopaka.- Ciesze się, że to słyszę. - odpowiedział poważnym tonem, nie dokuczliwym. Odwróciławzrok spoglądając na wielki gmach, który unosił się przed nimi. Westminster Abbey, zewspaniałymi, gotyckimi wieżami niemal dotykającymi nieba. Słońce robiło wszystko, byprzebić się zza chmur, jednak udawało mu się rzucać jedynie słabe światło na budynek.- To naprawdę tutaj? - spytała, kiedy Jem pociągnął ją lekko do przodu, wstronę wejścia do Abbey. - Wydaje się...- Przyziemne?- Chciałam powiedzieć zatłoczone. - powiedziała rozglądając się. Abbey było otwarte dzisiajdla turystów i ich grup, którzy trzymali w rękach przewodniki. Grupa amerykańskich tury-stów, kobiety w średnim wieku ubrane w niemodne ciuchy, mrucząc coś pod nosem z dziw- [ Pobierz całość w formacie PDF ]