[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Caroline Anderson
Sposób na nudę
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Drzwi były duże, dębowe i bardzo solidne. Liv oparta się
o nie, zbierając się na odwagę. Zadzwonić, nie zadzwonić?
Była czwarta nad ranem. O takiej porze prędzej by się diabla
spodziewał niż jej, ale w zaistniałej sytuacji nie miała innego
wyjścia. Na przeprosiny przyjdzie czas później, o ile w ogóle
po takim najściu będzie jeszcze szansa na spokojną rozmowę.
Dźwięk dzwonka rozbrzmiał w głębi domu. Liv szczelniej
otuliła się paltem i zadygotała. Nie potrafiłaby powiedzieć,
czy z zimna, czy ze zdenerwowania. Wiedziała tylko jedno:
Ben musi podejść do drzwi. Musi być w domu. Był to jedyny
adres, pod który mogła się teraz udać. Krótko mówiąc, Olivia
Kensington podjęła desperacką, nie do końca przemyślaną
decyzję i teraz było już za późno, by się wycofać.
- Idę już, idę - mruczał Ben. Zbiegając po schodach,
zawiązał w pośpiechu pasek od szlafroka.
Przekręcił klucz, uchylił drzwi i raptownie zamrugał.
- Liv?!
Podniosła wzrok. W zbyt mocnym świetle lampy nad
gankiem nie potrafił odczytać wyrazu jej oczu - błyszczących,
zielonkawozłotych. Jej ciemne włosy były niesamowicie
potargane, a uśmiech tak samo nienaturalny, jak to jaskrawe
światło. Najwyraźniej nie obchodziła ją pora ani fakt, że
zasypiał na stojąco. Kusiło go, żeby jej przyłożyć, nie po raz
pierwszy zresztą, lecz tylko westchnął z rezygnacją. Ciężko
oparł się o framugę i objął rękoma.
- Co u licha robisz tu o tej godzinie? - warknął, choć był z
natury bardzo cierpliwym człowiekiem. - Nie zapomniałaś
chyba klucza do domu - zresztą, to daleko stąd... O co chodzi?
Byłaś gdzieś w pobliżu na przyjęciu i skończyło się za
wcześnie? Znudziło cię towarzystwo? Zgubiłaś się?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie? No dobra. Poddaję się. To dla mnie oczywiście
wielki zaszczyt, ale bądź łaskawa wyjaśnić mi, czemu
zawdzięczam twoją wizytę o... - spojrzał na zegarek - o tak
głupiej porze?
Uśmiechnęła się szerzej, prawie ironicznie.
-
Przepraszam. Zgłaszam się trochę późno. Chodzi o to,
że... Pamiętasz? Parę tygodni temu telefonowałeś do mnie z
pytaniem, czy nie znam nikogo, kto byłby gotów podjąć się
pracy w charakterze gosposi.
-
Gosposi?! - Czuł, że szykuje się niezła afera, znał
przecież możliwości Liv. - A tak, tak... Bo co? - spytał
ostrożnie, usiłując zobaczyć lepiej, kto siedzi w stojącej przy
bramie taksówce. Czy Liv przywlokła tu ze sobą ewentualną
kandydatkę? O tej porze? Tylko ją byłoby stać na coś
podobnego.
-
Chciałabym się podjąć tej pracy - jeśli jeszcze nikogo nie
znalazłeś.
-
Ty? - Przez moment stał nieruchomo, po czym odepchnął
się od framugi i przyjrzał się Liv uważniej. Dopiero teraz
zauważył rozmazany tusz pod oczami, gorycz w uśmiechu i
to, że gwałtownie dygotała. - Liv, na miłość boską, co się
stało? - Wyszedł na ganek i przygarnął ją do siebie.
Wciągnęła głośno powietrze i uśmiechnęła się filuternie,
unosząc ramiona w geście, którego nie zrozumiał, i nagle
jakby zapadła się w siebie.
- Wyrzucił mnie... Oscar... Powiedział, że... zresztą
nieważne. - Zadygotała. - Tak czy owak, wyrzucił nas za
drzwi. Usiłowałam się do ciebie dodzwonić, ale mój telefon
komórkowy nie działa. Ten łajdak widocznie od razu
zablokował numer. Pewnie powiedział, że mu skradziono
telefon.
W Benie aż się zagotowało. Zerknął ponownie w stronę
taksówki. Kiedy kierowca wyłączył silnik, ciszę zmąciło
kwilenie niemowlęcia.
- Zabrałaś ze sobą dzieci?
Kiwnęła głową. Przygarnął rękoma gęste włosy i
odetchnął z ulgą.
- Wejdź, wchodźcie wszyscy.
Wyprostowała ramiona, niemal sztywna z upokorzenia.
-
Ben... nie wiem, czy mogę, ale chciałabym cię prosić o
przysługę. Nie mam na taksówkę. Rano robiłam porządek w
torebce i chyba gdzieś zapodziałam kartę kredytową, a
gotówki na ogół przy sobie nie noszę... - Przygryzła wargę.
Domyślił się, że była u kresu wytrzymałości nerwowej.
-
Jasne. Zaraz to załatwię. Wejdź, nim do reszty
przemarzniesz. - Wzdychając ciężko, wprowadził ją do środka
i posadził. Bał się, że Liv zaraz upadnie. Potem wyszedł na
dwór. - Ile się panu należy? - spytał i aż drgnął, słysząc
odpowiedź. - W porządku, tylko wniosę dzieci. Czy
zechciałby pan przynieść bagaż?
-
Jaki tam bagaż - prychnął taksówkarz. - Panie, wystarczy
ona i te piszczące dzieciaki. Jedno narżnęło nieźle w pieluchę.
Nie zazdroszczę temu, kto to będzie zmieniał. - Zachichotał, a
Ben otworzył tylne drzwiczki i sięgnął po leżące na siedzeniu
płaczące niemowlę. Biedactwo. Miało zaledwie cztery
tygodnie, a może jeszcze mniej. Nie pamiętał dokładnie daty
urodzin.
Drugie dziecko - dziewczynka o ciemnych kręconych
włosach - leżała wciśnięta w kąt. Spała mocno, ssąc kciuk.
Prawdopodobnie to ona była sprawczynią nieprzyjemnego
zapaszku. Ben najpierw wyniósł niemowlę, oddał je Liv,
poszukał pieniędzy w portfelu i wrócił po drugie dziecko.
Dziewczynka obudziła się, zerknęła na niego i od razu zaczęła
płakać.
- Chodź, słoneczko, nie bój się. Mamusia jest w pobliżu.
- Wyciągnął do niej rękę. Nie zaufała mu na tyle, żeby
dać się dotknąć, ale zerwała się z siedzenia i przesunęła w
jego stronę. Pomógł jej i ledwie wysiadła, taksówka ruszyła z
takim piskiem opon, że aż zacisnął powieki.
Dobra, nieważne. Mała gramoliła się uparcie w kierunku
wejścia, zostawiając za sobą smugę wiadomego zapachu.
Poszedł za nią, zamknął drzwi i oparł się o nie plecami,
spoglądając na Liv. Właściwie dopiero teraz zobaczył ją
dokładnie.
Była wyczerpana. Miała sińce pod oczami, ściągniętą
twarz, w oczach pustkę i rozpacz. Oscar... Zabiłby drania,
gdyby dostał go w swoje ręce. Robiłby to powoli,
metodycznie, z sadystycznym zacięciem. Ukucnął przy niej.
- Hej, twojej małej trzeba zmienić pieluszkę. Uśmiechnęła
się, spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem, i aż mu się
ścisnęło serce.
- Wiem. Zauważyłam. Nie mam pieluch na zmianę.
Niemowlę zakwiliło. Spojrzał na nie z namysłem.
- Pomóc ci przygotować jedzenie dla dziecka? A może
karmisz piersią?
Posmutniała jeszcze bardziej.
- Karmiłam, ale Oscar był temu przeciwny. Obawiał się,
że to popsuje mi figurę, ale chyba nie po to mieliśmy dzieci,
żeby...
- Spojrzała na niego żałośnie. - Ben... nie mam ze sobą
nic... Ani butelek, ani pieluch - dosłownie nic. Przepraszam za
ten nagły nalot, ale nie wiedziałam, dokąd pójść... - Umilkła, z
trudem usiłując zapanować nad zdenerwowaniem.
Delikatnie ścisnął ją za kolano i powoli się podniósł.
- Znajdę ci jakieś ręczniki, na razie możesz ich używać w
charakterze pieluszek. Częstuj się wszystkim, co jest w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.