[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CAIT LONDON
Romantyczne spotkanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dan Stepanov stał na krawędzi klifu i melancholijnie wpatrywał się w
światła miasteczka Amoteh. Trochę dalej jarzyły się neony hotelu o tej samej
nazwie, gdzie dyrektorem był kuzyn Dana, Michael. Ten luksusowy hotel, jeden
z wielu w światowej sieci, oferował turystom doskonałe warunki odpoczynku i
wszelkie potrzebne do prowadzenia interesów udogodnienia. Dawał teŜ pracę
wielu mieszkańcom miasteczka. Mieściła się tam równieŜ sala wystawowa
prezentująca meble wytwarzane przez krewnych Dana: stryja Fadeya, kuzyna
Jarka i innych.
Nad wodą podniósł się wiatr, przynosząc zapachy czerwcowej nocy. Dan
ruszył w kierunku starego grobowca, z którego teraz została juŜ właściwie tylko
sterta kamieni. Trawy się zakołysała jakby pogrzebany tu hawajski wódz
rozpoznał i witał drugiego samotnego męŜczyznę. Dan rozumiał, dlaczego
umierający męŜczyzna rzucił klątwę na ten brzeg. Kamakaniego półtora wieku
temu porwali z jego rodzinnej wyspy wielorybnicy i porzucili na ziemi, która nie
była jego ziemią, oderwali go od kobiety, którą kochał.
Dan wiedział, jak to jest stracić połowę własnej duszy i serca, miłość,
Ŝonę, która zmarła o wiele za młodo.
Często tu przychodził samotnie, by się smucić, tęsknić i wspominać.
Dziewięć lat temu pijany kierowca odebrał jego Ŝonie Ŝycie. Dan wtedy
prowadził. Ciągle jeszcze dręczyło go pytanie, czy mógł uniknąć zderzenia, gdy
nagle zobaczył światła rozbłyskujące przed maską samochodu?
Czy mógł wtedy coś zrobić, by uratować Ŝonę? Ta myśl prześladowała go
nieustannie.
Wciągnął spazmatycznie słone powietrze.
Tamto zdarzyło się w Wyoming, gdzie mieli z ojcem i bratem Aleksem
ranczo. Potem Alex rozpoczął nowe Ŝycie w Amoteh i teraz, rok później, był juŜ
szczęśliwie Ŝonaty i miał dziecko. Czy przeprowadzka, na którą on, Dan, i jego
ojciec Wiktor teŜ się wkrótce po wyjeździe Aleksa zdecydowali, pomoŜe ukoić
rozpacz pustego serca?
Po wyjeździe brata Dan teŜ zapragnął wynieść się z rancza, gdzie
wszystko mu przypominało Ŝonę. Jeannie podobałoby się w Amoteh –
miasteczko przybrało nazwę od indiańskiego słowa oznaczającego dzikie
truskawki, które rosną na nadbrzeŜnych terenach stanu Waszyngton. Polubiłaby
przystanie, Ŝaglówki płynące ku horyzontowi, przekopywanie piasku na plaŜy w
poszukiwaniu muszli.
Byłaby zachwycona, mogąc wychowywać tu dzieci.
Westchnął Ŝałośnie. Ciekawe, czy ona teraz jest tu z nim, wirując we
mgle, czekając...
Dan zwrócił myśli ku temu, co w jego Ŝyciu jest mimo wszystko dobre.
Otacza go rodzina, są dzieci kuzynów i brata, dobrze rozwijająca się firma
budowlana, którą razem prowadzą...
Nagle zesztywniał. W pobliŜu trzasnęła łamana gałązka. Ktoś tędy szedł.
Uśmiechnął się ponuro. Byli teŜ inni nocni wędrowcy, ukrywający swoją
samotność przed tymi, którzy troszczyli się i martwili o nich.
Ciszę nocy przeciął głośny krzyk. Krzyk frustracji, zbyt wysoki jak na
męŜczyznę. Dan wycofał się w cień i obserwował niewyraźną postać,
przechodzącą obok niego. Osoba ta rzuciła jakiś duŜy pakunek przed grób
Kamakaniego, zdarła z siebie koszulę, a potem pochyliła się, by zdjąć spodnie.
Włosy długie, drobną sylwetka – jak zauwaŜył – łagodnie, po kobiecemu
zaokrąglona. Tak, to kobieta. Obwiedziona światłem księŜyca wyglądającego
zza coraz gęstszych chmur, wydawała się tajemnicza, jak bogini, która przyszła
tu oddać hołd nocy.
Nieznajoma uniosła wysoko ręce i gniewnie krzyknęła:
– Do diabła, co ze mną jest nie tak? Wodzu, popatrz na mnie! PrzecieŜ
mam wszystko, co kobieta powinna mieć, moŜe w niektórych miejscach trochę
za mało, ale podstawowe wyposaŜenie jest na miejscu. Więc dlaczego Ben
oŜenił się z Lalą, a nie ze mną? PrzecieŜ Lala w ogóle nie ma mózgu, a mimo to
wybrał ją, a nie mnie!
W nocnym powietrzu rozeszła się wiązanka niegodnych damy
przekleństw i Dana ogarnęło nieprzyjemne podejrzenie, Ŝe kobieta właśnie
zamierza zrobić coś drastycznego, na przykład skoczyć z klifu na skały w dole.
– Wodzu, no, popatrz! Mam podstawowe wyposaŜenie trzydziestoletniej
kobiety. Poprawka: całkiem niezłe wyposaŜenie. Sypialiśmy ze sobą. Z Benem
nigdy nie trwało to długo, ale teŜ nie mieliśmy duŜo czasu między jedną pracą a
drugą i mnie to odpowiadało. Spójrz wodzu: piersi. Mają brodawki i wszystko,
co trzeba.
Kobieta odrzuciła jakiś pasek materiału, moŜe stanik. Powyginała się
chwilę, zdjęła coś z bioder i w górę poleciał następny pasek materiału.
– Okej, wodzu. Jesteś męŜczyzną – albo byłeś. Co ze mną jest nie tak?
Jak dla Dana, wszystko z nią było absolutnie w porządku. Widział przed
sobą bardzo kobiecą sylwetkę, zaokrągloną we wszystkich właściwych
miejscach. Miała rację: całe podstawowe wyposaŜenie jak najbardziej było na
miejscu. Od samego widoku nagle zabrakło mu tchu.
– No, dobrze. Przyznaję, Ŝe nie udawałam bezbronnej, pozbawionej
mózgu malutkiej kobietki. Jak myślisz, wodzu, czy dlatego wolał ją? Odpowiedz
mi! Wyślij jakiś znak!
Dan wiedział, Ŝe powinien odejść i zostawić ją samą z jej smutkiem po
stracie kochanka. Ale przecieŜ ona moŜe skoczyć!
Cicho odszedł od grobu i zawołał:
– Wszystko w porządku! Wracaj beze mnie!
Ostrzegł kobietę, Ŝe nie jest sama, i powoli zaczął się zbliŜać, dając jej
czas na ubranie się. Kątem oka zauwaŜył śpiwór rzucony na trawę, a zaraz
potem noga mu się w coś zaplątała. Pochylił się i podniósł sportowy biustonosz i
białe bawełniane majtki, jeszcze ciepłe i pachnące jej ciałem. Ten kwiatowy
zapach spowodował, Ŝe Dan zastygł, nagle świadomy, od jak dawna nie kochał
się z Ŝadną kobietą. Zmiął zaborczo materiał w ręku i zmusił się, by go odrzucić
na śpiwór.
– Pozostałości po miłosnej nocy? – powiedział głośno. Cicho minął
kobietę, bo sądząc po szmerach i szeleście, jeszcze nie skończyła się ubierać.
śeby dać jej więcej czasu, podszedł na krawędź klifu.
Słyszał jej oddech i czuł, Ŝe zbliŜyła się do niego. Odchrząknęła.
– Chyba nie chce pan skoczyć? Proszę tego nie robić. Miałam okropny
dzień, a pan moŜe go jeszcze bardziej zepsuć.
Sidney Blakely przyszła tu, by uciec od tych słodziutkich, myślących
tylko o strojach, pustogłowych modelek, zgromadzonych w hotelu Amoteh.
W Ŝadnym wypadku nie było jej zamiarem zostać świadkiem
samobójstwa męŜczyzny, który postanowił skończyć ze swoim nieszczęsnym
Ŝyciem.
Z drugiej strony, jako zawodowy fotograf, mogła zrobić wspaniałe
zdjęcie. Ale zaraz odrzuciła ten pomysł. Po pierwsze, nie miała przy sobie
aparatu, a po drugie naprawdę nie chciałaby patrzeć, jak człowiek roztrzaskuje
się na skałach. Gdyby spadł na piasek, to co innego, ale, mimo wszystko.
Popatrzyła na niego uwaŜniej. Ten męŜczyzna był potęŜnej postury: co
najmniej metr osiemdziesiąt, szerokie bary. Gdyby podeszła za blisko, mógłby
łatwo zabrać ją ze sobą w dół. Co dla niego znaczyły jej metr sześćdziesiąt i
pięćdziesiąt kilo wagi!
Szybko wciągnęła spodnie i sweter. Nie traciła czasu na wkładanie butów.
Podbiegła do brzegu klifu, sycząc i jęcząc, bo ostre kamyki raniły jej stopy.
– Hej. proszę pana! Niech pan nie robi nic pochopnego. MoŜe
porozmawiamy?
Stanęła w takiej odległości, by męŜczyzna nie mógł jej dosięgnąć.
W swojej pracy fotografa widziała męŜczyzn tak zszokowanych wojną, Ŝe
nie chcieli juŜ dłuŜej Ŝyć. Widziała, jak celowo idą pod nieprzyjacielski ogień.
Widziała całe wioski unicestwione przez powódź albo wulkan. Na zachodzie
Stanów fotografowała zniszczenia spowodowane poŜarami lasów, przelatywała
nad rozpraŜonymi pustyniami, jeździła po lodowatych bezdroŜach Arktyki,
fotografując stada reniferów. Jej zdjęcia ukazywały się w najlepszych
magazynach, była jednym z najbardziej cenionych, doskonale opłacanych
fotografów. Dzięki doświadczeniu zebranemu przez lata pracy potrafiła
rozpoznać człowieka, który znalazł się na krawędzi Ŝycia i jest gotów rzucić się
w przepaść.
A ten męŜczyzna roztaczał wokół siebie aurę melancholii i smutku, więc
moŜe śmierć wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem? Musi w jakiś sposób
odciągnąć go od brzegu klifu, przekonać, Ŝe Ŝycie nie jest aŜ takie złe, nawet
jeŜeli jej własne Ŝycie teraz, gdy odszedł Ben, jest całkowicie do luftu.
Podeszła krok bliŜej i przyjrzała mu się. Chyba trochę po trzydziestce,
gęste falujące włosy, czerstwa twarz, podbródek świadczący o mocnym
charakterze, szerokie ramiona i długie szczupłe nogi. Ręka, którą właśnie
odgarniał nawiewane przez wiatr na twarz włosy, była duŜa, szeroka i silna. Ten
męŜczyzna z całą pewnością pracuje fizycznie, pomyślała.
– Przyszedłem tu, by trochę pobyć w samotności – szepnął głębokim,
powaŜnym głosem.
Podeszła bliŜej. Musi szybko wymyślić, co powiedzieć, Ŝeby odwieść go
od skoku.
Odwrócił się do niej. Zobaczyła jego głęboko osadzone oczy. Och,
pomyślała przeraŜona. To moŜe być seryjny morderca szukający ofiary, a ona
weszła prosto w jego ramiona.
Wiatr rzucił mu na policzek pasmo włosów, łagodząc wyraz twarzy.
Odezwał się głębokim głosem, cedząc słowa na sposób ludzi z zachodu Stanów.
Wyczuła w nich nutę humoru.
– Czasami Ŝycie jest do bani.
Sidney uznała, Ŝe seryjni mordercy nie odznaczają się poczuciem humoru,
i trochę się uspokoiła. – Dobrze o tym wiem – powiedziała. – Ale nie zawsze tak
jest. Ma teŜ dobre strony. MoŜe porozmawiamy o tym?
– O czym?
– No, o dobrych stronach Ŝycia. MoŜemy się wymienić naszymi
historiami i zaraz poczujesz się lepiej. Potrzebujesz tylko piwa i trochę
rozmowy, a zobaczysz, Ŝe Ŝycie nie jest takie złe.
– Przyniosłaś tu piwo?
Wydawał się zainteresowany tematem. MoŜe jest alkoholikiem i juŜ pod
dobrą datą – ale chyba raczej nie. Pachniał chłodnym powietrzem, świeŜo
ciętym drewnem i tą cudowną mieszaniną zapachu męŜczyzny, który właśnie
wyszedł spod prysznica.
– Nie ma piwa. Tylko kumpelka, która gotowa jest wysłuchać cię tej
nocy. Opowiemy sobie nawzajem swoje historie. Przekonasz się, Ŝe moje Ŝycie
wcale nie jest takie radosne, i poczujesz się lepiej.
– Wątpię, by twoje zmartwienia mogły dorównać moim.
– Och, na pewno mogą. Opowiem ci wszystko, ale najpierw odsuń się od
krawędzi. A wtedy zobaczysz, Ŝe twoje nieszczęścia nawet nie umywają się do
moich.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
CAIT LONDON
Romantyczne spotkanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dan Stepanov stał na krawędzi klifu i melancholijnie wpatrywał się w
światła miasteczka Amoteh. Trochę dalej jarzyły się neony hotelu o tej samej
nazwie, gdzie dyrektorem był kuzyn Dana, Michael. Ten luksusowy hotel, jeden
z wielu w światowej sieci, oferował turystom doskonałe warunki odpoczynku i
wszelkie potrzebne do prowadzenia interesów udogodnienia. Dawał teŜ pracę
wielu mieszkańcom miasteczka. Mieściła się tam równieŜ sala wystawowa
prezentująca meble wytwarzane przez krewnych Dana: stryja Fadeya, kuzyna
Jarka i innych.
Nad wodą podniósł się wiatr, przynosząc zapachy czerwcowej nocy. Dan
ruszył w kierunku starego grobowca, z którego teraz została juŜ właściwie tylko
sterta kamieni. Trawy się zakołysała jakby pogrzebany tu hawajski wódz
rozpoznał i witał drugiego samotnego męŜczyznę. Dan rozumiał, dlaczego
umierający męŜczyzna rzucił klątwę na ten brzeg. Kamakaniego półtora wieku
temu porwali z jego rodzinnej wyspy wielorybnicy i porzucili na ziemi, która nie
była jego ziemią, oderwali go od kobiety, którą kochał.
Dan wiedział, jak to jest stracić połowę własnej duszy i serca, miłość,
Ŝonę, która zmarła o wiele za młodo.
Często tu przychodził samotnie, by się smucić, tęsknić i wspominać.
Dziewięć lat temu pijany kierowca odebrał jego Ŝonie Ŝycie. Dan wtedy
prowadził. Ciągle jeszcze dręczyło go pytanie, czy mógł uniknąć zderzenia, gdy
nagle zobaczył światła rozbłyskujące przed maską samochodu?
Czy mógł wtedy coś zrobić, by uratować Ŝonę? Ta myśl prześladowała go
nieustannie.
Wciągnął spazmatycznie słone powietrze.
Tamto zdarzyło się w Wyoming, gdzie mieli z ojcem i bratem Aleksem
ranczo. Potem Alex rozpoczął nowe Ŝycie w Amoteh i teraz, rok później, był juŜ
szczęśliwie Ŝonaty i miał dziecko. Czy przeprowadzka, na którą on, Dan, i jego
ojciec Wiktor teŜ się wkrótce po wyjeździe Aleksa zdecydowali, pomoŜe ukoić
rozpacz pustego serca?
Po wyjeździe brata Dan teŜ zapragnął wynieść się z rancza, gdzie
wszystko mu przypominało Ŝonę. Jeannie podobałoby się w Amoteh –
miasteczko przybrało nazwę od indiańskiego słowa oznaczającego dzikie
truskawki, które rosną na nadbrzeŜnych terenach stanu Waszyngton. Polubiłaby
przystanie, Ŝaglówki płynące ku horyzontowi, przekopywanie piasku na plaŜy w
poszukiwaniu muszli.
Byłaby zachwycona, mogąc wychowywać tu dzieci.
Westchnął Ŝałośnie. Ciekawe, czy ona teraz jest tu z nim, wirując we
mgle, czekając...
Dan zwrócił myśli ku temu, co w jego Ŝyciu jest mimo wszystko dobre.
Otacza go rodzina, są dzieci kuzynów i brata, dobrze rozwijająca się firma
budowlana, którą razem prowadzą...
Nagle zesztywniał. W pobliŜu trzasnęła łamana gałązka. Ktoś tędy szedł.
Uśmiechnął się ponuro. Byli teŜ inni nocni wędrowcy, ukrywający swoją
samotność przed tymi, którzy troszczyli się i martwili o nich.
Ciszę nocy przeciął głośny krzyk. Krzyk frustracji, zbyt wysoki jak na
męŜczyznę. Dan wycofał się w cień i obserwował niewyraźną postać,
przechodzącą obok niego. Osoba ta rzuciła jakiś duŜy pakunek przed grób
Kamakaniego, zdarła z siebie koszulę, a potem pochyliła się, by zdjąć spodnie.
Włosy długie, drobną sylwetka – jak zauwaŜył – łagodnie, po kobiecemu
zaokrąglona. Tak, to kobieta. Obwiedziona światłem księŜyca wyglądającego
zza coraz gęstszych chmur, wydawała się tajemnicza, jak bogini, która przyszła
tu oddać hołd nocy.
Nieznajoma uniosła wysoko ręce i gniewnie krzyknęła:
– Do diabła, co ze mną jest nie tak? Wodzu, popatrz na mnie! PrzecieŜ
mam wszystko, co kobieta powinna mieć, moŜe w niektórych miejscach trochę
za mało, ale podstawowe wyposaŜenie jest na miejscu. Więc dlaczego Ben
oŜenił się z Lalą, a nie ze mną? PrzecieŜ Lala w ogóle nie ma mózgu, a mimo to
wybrał ją, a nie mnie!
W nocnym powietrzu rozeszła się wiązanka niegodnych damy
przekleństw i Dana ogarnęło nieprzyjemne podejrzenie, Ŝe kobieta właśnie
zamierza zrobić coś drastycznego, na przykład skoczyć z klifu na skały w dole.
– Wodzu, no, popatrz! Mam podstawowe wyposaŜenie trzydziestoletniej
kobiety. Poprawka: całkiem niezłe wyposaŜenie. Sypialiśmy ze sobą. Z Benem
nigdy nie trwało to długo, ale teŜ nie mieliśmy duŜo czasu między jedną pracą a
drugą i mnie to odpowiadało. Spójrz wodzu: piersi. Mają brodawki i wszystko,
co trzeba.
Kobieta odrzuciła jakiś pasek materiału, moŜe stanik. Powyginała się
chwilę, zdjęła coś z bioder i w górę poleciał następny pasek materiału.
– Okej, wodzu. Jesteś męŜczyzną – albo byłeś. Co ze mną jest nie tak?
Jak dla Dana, wszystko z nią było absolutnie w porządku. Widział przed
sobą bardzo kobiecą sylwetkę, zaokrągloną we wszystkich właściwych
miejscach. Miała rację: całe podstawowe wyposaŜenie jak najbardziej było na
miejscu. Od samego widoku nagle zabrakło mu tchu.
– No, dobrze. Przyznaję, Ŝe nie udawałam bezbronnej, pozbawionej
mózgu malutkiej kobietki. Jak myślisz, wodzu, czy dlatego wolał ją? Odpowiedz
mi! Wyślij jakiś znak!
Dan wiedział, Ŝe powinien odejść i zostawić ją samą z jej smutkiem po
stracie kochanka. Ale przecieŜ ona moŜe skoczyć!
Cicho odszedł od grobu i zawołał:
– Wszystko w porządku! Wracaj beze mnie!
Ostrzegł kobietę, Ŝe nie jest sama, i powoli zaczął się zbliŜać, dając jej
czas na ubranie się. Kątem oka zauwaŜył śpiwór rzucony na trawę, a zaraz
potem noga mu się w coś zaplątała. Pochylił się i podniósł sportowy biustonosz i
białe bawełniane majtki, jeszcze ciepłe i pachnące jej ciałem. Ten kwiatowy
zapach spowodował, Ŝe Dan zastygł, nagle świadomy, od jak dawna nie kochał
się z Ŝadną kobietą. Zmiął zaborczo materiał w ręku i zmusił się, by go odrzucić
na śpiwór.
– Pozostałości po miłosnej nocy? – powiedział głośno. Cicho minął
kobietę, bo sądząc po szmerach i szeleście, jeszcze nie skończyła się ubierać.
śeby dać jej więcej czasu, podszedł na krawędź klifu.
Słyszał jej oddech i czuł, Ŝe zbliŜyła się do niego. Odchrząknęła.
– Chyba nie chce pan skoczyć? Proszę tego nie robić. Miałam okropny
dzień, a pan moŜe go jeszcze bardziej zepsuć.
Sidney Blakely przyszła tu, by uciec od tych słodziutkich, myślących
tylko o strojach, pustogłowych modelek, zgromadzonych w hotelu Amoteh.
W Ŝadnym wypadku nie było jej zamiarem zostać świadkiem
samobójstwa męŜczyzny, który postanowił skończyć ze swoim nieszczęsnym
Ŝyciem.
Z drugiej strony, jako zawodowy fotograf, mogła zrobić wspaniałe
zdjęcie. Ale zaraz odrzuciła ten pomysł. Po pierwsze, nie miała przy sobie
aparatu, a po drugie naprawdę nie chciałaby patrzeć, jak człowiek roztrzaskuje
się na skałach. Gdyby spadł na piasek, to co innego, ale, mimo wszystko.
Popatrzyła na niego uwaŜniej. Ten męŜczyzna był potęŜnej postury: co
najmniej metr osiemdziesiąt, szerokie bary. Gdyby podeszła za blisko, mógłby
łatwo zabrać ją ze sobą w dół. Co dla niego znaczyły jej metr sześćdziesiąt i
pięćdziesiąt kilo wagi!
Szybko wciągnęła spodnie i sweter. Nie traciła czasu na wkładanie butów.
Podbiegła do brzegu klifu, sycząc i jęcząc, bo ostre kamyki raniły jej stopy.
– Hej. proszę pana! Niech pan nie robi nic pochopnego. MoŜe
porozmawiamy?
Stanęła w takiej odległości, by męŜczyzna nie mógł jej dosięgnąć.
W swojej pracy fotografa widziała męŜczyzn tak zszokowanych wojną, Ŝe
nie chcieli juŜ dłuŜej Ŝyć. Widziała, jak celowo idą pod nieprzyjacielski ogień.
Widziała całe wioski unicestwione przez powódź albo wulkan. Na zachodzie
Stanów fotografowała zniszczenia spowodowane poŜarami lasów, przelatywała
nad rozpraŜonymi pustyniami, jeździła po lodowatych bezdroŜach Arktyki,
fotografując stada reniferów. Jej zdjęcia ukazywały się w najlepszych
magazynach, była jednym z najbardziej cenionych, doskonale opłacanych
fotografów. Dzięki doświadczeniu zebranemu przez lata pracy potrafiła
rozpoznać człowieka, który znalazł się na krawędzi Ŝycia i jest gotów rzucić się
w przepaść.
A ten męŜczyzna roztaczał wokół siebie aurę melancholii i smutku, więc
moŜe śmierć wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem? Musi w jakiś sposób
odciągnąć go od brzegu klifu, przekonać, Ŝe Ŝycie nie jest aŜ takie złe, nawet
jeŜeli jej własne Ŝycie teraz, gdy odszedł Ben, jest całkowicie do luftu.
Podeszła krok bliŜej i przyjrzała mu się. Chyba trochę po trzydziestce,
gęste falujące włosy, czerstwa twarz, podbródek świadczący o mocnym
charakterze, szerokie ramiona i długie szczupłe nogi. Ręka, którą właśnie
odgarniał nawiewane przez wiatr na twarz włosy, była duŜa, szeroka i silna. Ten
męŜczyzna z całą pewnością pracuje fizycznie, pomyślała.
– Przyszedłem tu, by trochę pobyć w samotności – szepnął głębokim,
powaŜnym głosem.
Podeszła bliŜej. Musi szybko wymyślić, co powiedzieć, Ŝeby odwieść go
od skoku.
Odwrócił się do niej. Zobaczyła jego głęboko osadzone oczy. Och,
pomyślała przeraŜona. To moŜe być seryjny morderca szukający ofiary, a ona
weszła prosto w jego ramiona.
Wiatr rzucił mu na policzek pasmo włosów, łagodząc wyraz twarzy.
Odezwał się głębokim głosem, cedząc słowa na sposób ludzi z zachodu Stanów.
Wyczuła w nich nutę humoru.
– Czasami Ŝycie jest do bani.
Sidney uznała, Ŝe seryjni mordercy nie odznaczają się poczuciem humoru,
i trochę się uspokoiła. – Dobrze o tym wiem – powiedziała. – Ale nie zawsze tak
jest. Ma teŜ dobre strony. MoŜe porozmawiamy o tym?
– O czym?
– No, o dobrych stronach Ŝycia. MoŜemy się wymienić naszymi
historiami i zaraz poczujesz się lepiej. Potrzebujesz tylko piwa i trochę
rozmowy, a zobaczysz, Ŝe Ŝycie nie jest takie złe.
– Przyniosłaś tu piwo?
Wydawał się zainteresowany tematem. MoŜe jest alkoholikiem i juŜ pod
dobrą datą – ale chyba raczej nie. Pachniał chłodnym powietrzem, świeŜo
ciętym drewnem i tą cudowną mieszaniną zapachu męŜczyzny, który właśnie
wyszedł spod prysznica.
– Nie ma piwa. Tylko kumpelka, która gotowa jest wysłuchać cię tej
nocy. Opowiemy sobie nawzajem swoje historie. Przekonasz się, Ŝe moje Ŝycie
wcale nie jest takie radosne, i poczujesz się lepiej.
– Wątpię, by twoje zmartwienia mogły dorównać moim.
– Och, na pewno mogą. Opowiem ci wszystko, ale najpierw odsuń się od
krawędzi. A wtedy zobaczysz, Ŝe twoje nieszczęścia nawet nie umywają się do
moich.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]