[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 1
Jaskinia Winkela
Maestro, Wirginia
Piątek po południu
Ruth Warnecki zatrzymała się, żeby spojrzeć na mapę, chociaż oglądała ją tyle razy, że papier był
wytarty i poplamiony, ze smugą dżemu truskawkowego w jednym rogu. No dobrze, szła i czołgała się
tym krętym korytarzem przez dokładnie 46,2 stopy, które wskazywała mapa. Zmierzyła je starannie, tak
samo jak mierzyła każdy tunel, odkąd weszła w pierwszy boczny korytarz na końcu jaskini. Wąski i kręty
tunel, przepełniony wonią guana nietoperzy, w niektórych miejscach tak niski, że musiała pełzać na
czworakach, wreszcie się wyrównał. Jak na razie wszystkie odległości zgadzały się z pokazanymi na
mapie co do centymetra.
Teraz po jej prawej stronie powinno znajdować się małe, łukowate przejście. Ruth uniosła snop
światła latarki, którą miała przytwierdzoną na głowie, jakieś osiem stóp w górę ściany, po czym zaczęła
powoli oglądać kamienie. Nie zauważyła żadnego łuku ani śladu, że kiedykolwiek tam był. Jeszcze raz
przeczytała wskazówki i sprawdziła odległości, ale nie, nic nie pomyliła. Znowu oświetliła latarką ścianę,
poszerzając pole poszukiwań o około trzech stóp w każdą stronę. Nic. Była jednak pewna, że szuka we
właściwym miejscu.
Ruth rzadko klęła, kiedy była sfrustrowana, zamiast tego nuciła. Teraz też zaczęła nucić,
przesuwając dłońmi wzdłuż ściany i naciskając kamień. Ściana była z wapienia, sucha w dotyku, pokryta
wiekową warstwą piasku. Nic, tylko lity kamień.
Ruth była rozczarowana, ale wiedziała, że dla poszukiwacza skarbów to chleb powszedni. Jej stary
wuj, Tobin Jones, który szukał skarbów przez pięćdziesiąt lat i był dla Ruth kimś w rodzaju mentora,
powiedział jej, że na każdą autentyczną mapę z drogą do skarbów przypada więcej fałszywych niż jest
nielegalnych mieszkańców Kalifornii. Działo się tak dlatego, że każda fałszywa mapa była skarbem
samym w sobie, jeśli trafiła do rąk naiwniaka. Problem polega na tym, powiedział Tobin, potrząsając
głową, że wszyscy jesteśmy naiwni. Ale zawsze wierzył, że i tak jesteśmy lepsi od tych idiotów
drepczących po pustych parkach i plażach z wykrywaczami metalu w poszukiwaniu drobniaków.
Chociaż Ruth też używała wykrywacza metalu, miała nawet jeden przypięty do paska obok dwóch
latarek. Tak, wiedziała o fałszywych mapach, ale do tej była naprawdę przekonana. Wszystkie badania
wskazywały, że jej mapa może być praw¬dziwa, nawet wiek papieru, atramentu i sposób pisania - sprzed
około stu pięćdziesięciu lat.
Łuku jednak nie było. Znowu ogarnęło ją rozczarowanie i kopnęła w ścianę. Zawsze istniało ryzyko
porażki i Ruth już nieraz to spotkało. Dwa razy kupiła fałszywe mapy i ścigała facetów, którzy je
sprzedali - idioci powinni byli wiedzieć, że mają do czynienia z gliną. Potem jeden Szkot sprzedał jej
mapę jaskini oddalonej o niecałe ćwierć mili od Loch Ness. Powinna była wiedzieć lepiej, ale mężczyzna
był tak czarujący, że przez jedną cudowną chwilę mu uwierzyła.
Potrząsnęła głową. Skup się, nakazała sobie. Czuła przez skórę, że ta mapa była prawdziwa. Jeśli tu
było jakieś złoto,zamierzała je znaleźć. Skoro nie widać było łuku, to może dlatego, że przejście zawaliło
się i wypełniło gruzem przez te wszystkie lata.
Ta, pewnie, zaśmiała się sama z siebie, a jej śmiech zabrzmiał dziwnie i złowrogo w głuchej ciszy.
Co za idiotka! Łuk oczywiście mógł się zawalić, ale pozostałyby jakieś ślady. Gruz z przejścia leżałby na
tym samym miejscu do końca świata. Nic nie pojawiłoby się cudownie znikąd, żeby tak idealnie zapełnić
dziurę od podłogi do sufitu.
Tego mogli dokonać tylko ludzie.
Ruth cofnęła się o krok i uniosła głowę tak, żeby strumień światła z latarki na głowie padł prosto na
ścianę. Obejrzała ją centymetr po centymetrze, naciskając pięścią wszędzie tam, gdzie mogła dosięgnąć.
Pan Weaver powiedział jej, że ta część Jaskini Winkela nigdy nie została zbadana, a co dopiero
naniesiona na mapę. Mimo że wydawał się o nią martwić, nie potrafił ukryć błysku w oku na myśl o
podziale skarbu.
To wszystko przez tę atmosferę jaskini, pomyślała, śmiertelną ciszę, głuche echo kroków. Ruth była
pewna, że od bardzo dawna nikogo tu nie było, być może nawet od czasów, gdy ukryto tu złoto. Pan
Weaver zamknął wejście żelazną bramą - idioci robili sobie krzywdę, a potem pozywali go do sądu,
powiedział jej. Nie mógł znaleźć klucza, ale to nie miało znaczenia. Otwarcie zamka okazało się
dziecinnie proste.
W końcu Ruth odsunęła się od ściany i znowu zaczęła nucić.
Jeśli ktoś wypełnił otwór pod łukiem, zrobił to wyjątkowo starannie. Nie było widać żadnych
spojeń, żadnych nierówności ani niczego, co mogłoby wydać się nie na miejscu. Usiadła oparta o
przeciwległą ścianę jaskini i zdjęła jeden ciężki but. Zdała sobie sprawę, że jest zmęczona. Wyjęła
batonik energetyzujący, jej ulubiony, z masłem orzechowymi powoli zabrała się do jedzenia, popijając
wodą z plastikowej butelki, którą miała przypiętą do paska. Wciąż siedząc, uniosła głowę, żeby znowu
popatrzeć na ścianę. Zaczynała już nienawidzić tej piekielnej ściany. Zaczęła od góry i znowu powolutku
obejrzała ją aż do samej ziemi.
Około dwóch stóp nad ziemią coś dostrzegła, światło załamywało się inaczej. Ruth podpełzła do
ściany i obejrzała wąski cień, który zobaczyła. Tak, była tam, cienka linia kurzu i brudu, nie szersza niż
pół cala.
O mój Boże, to nie była zwykła linia. Miała kształt łuku. Ruth poczuła przypływ adrenaliny.
Przyjrzała się bliżej i zobaczyła, że ktoś wyżłobił łuk głęboko w ścianie. Dotknęła linii palcami i lekko
popchnęła. Palce zagłębiły się bez trudu aż po same kostki w miękkiej warstwie starego kurzu. Teraz
jedno wiedziała na pewno. Warstwa pyłu w wyrytym łuku była deka¬dy starsza od niej. Ruth
zastanawiała się, ile minęłoby lat, zanim linia łuku stałaby się kompletnie niewidoczna. Kto wyciął ten
łuk i kiedy, na litość boską? A może to była zmyłka?
Ruth lekko popchnęła wapień pod linią. Ku jej zaskoczeniu, ściana poddała się naciskowi. Położyła
dłoń płasko na kamieniu i mocno pchnęła. Kamień przesunął się jeszcze trochę. Serce waliło jej jak
młotem. Kamień był na tyle lekki, że bez trudu mogła go wykopać. Odczepiła od pasa mały kilof i
ruszyła do dzieła. Wapień zaczął się kruszyć i nagle Ruth patrzyła na mały otwór.
Nachyliła się, ale dziura była zbyt mała, żeby zajrzeć do pomieszczenia po drugiej stronie. Bo tam
było pomieszczenie, jaskinia, której szukała. Szczerząc zęby jak wariatka, dalej dziobała kilofem ścianę.
Wapień rozpadł się i gruz poleciał na drugą stronę. Kiedy oczyściła dziurę, otwór okazał się nie większy
niż buda bernardyna, ale Ruth mogła już przez nią zajrzeć. Odsuwając gruz, wsunęła głowę w dziurę.
Zobaczyła tylko ziemię. Odpięła z paska latarki,. poświeciła obiema i tą, którą miała na głowie,
prosto przed siebie, potem powoli w prawo i w lewo. Światło wpadło w bezdenną ciemność, nie
wywołując żadnych refleksów.
Ruth wyciągnęła głowę i przysiadła na piętach. Ludzie, którzy schowali złoto, wycięli ten kawałek
wapienia z innej części jaskini i wstawili tutaj, żeby ukryć niskie wejście do komnaty skarbów. Ruth była
tak podekscytowana, że nieświadomie machała dłońmi. Już prawie jej się udało! Włożyła rękę w dziurę,
ale poczuła pod palcami tylko gładkie podłoże, twarde i suche, zupełnie tak, jak pokazywała mapa.
Wszystko było tak, jak powinno. Więc jednak cenna mapa, ukryta w zawilgoconym, kartonowym pudle z
dziewiętnastowiecznymi książkami, które kupiła od staruszka w Manassas, nie została narysowana dwa
tygodnie temu na zapleczu w Newark i podrzucona między starocie. Zrób to, Ruth! - powiedziała sobie w
duchu. Przejście było wąskie, ale gdy tylko przeciśnie ramiona, z resztą nie powinna mieć problemu.
Prześliznęła się nogami do przodu, uniosła latarki i oświetliła przestrzeń przed sobą. Według mapy
pomieszczenie powinno być dosyć spore, trzydzieści na czterdzieści stóp. Nie dostrzegła przeciwległej
ściany, nie zobaczyła zupełnie nic.
Wyciągnęła kompas. Tak, przeciwległa ściana powinna być na wschodzie. Wszystko było tam,
gdzie powinno. Nagle zdała sobie sprawę, że powietrze nie było stęchłe ani wilgotne, czego można było
oczekiwać po pieczarze zamkniętej od stu pięćdziesięciu lat. Ruth wciągnęła powietrze, które było dużo
świeższe od tego w głównym przejściu. To dopiero dodało jej energii - musiała być blisko
niezaznaczonego na mapie wyjścia, czyż to nie wygodne dla ludzi, którzy ukryli złoto? Wstała powoli i
spojrzała wprost przed siebie. Czuła się jak na dnie głębokiej studni, ale robiła to już przedtem, a z latarką
na głowie na pewno zauważyłaby ewentualne pułapki. Wciągnęła jeszcze trochę cudownie świeżego
powietrza. Unosił się w nim jakiś zapach, dosyć słodki, którego Ruth nie potrafiła zidentyfikować. Przez
chwilę poczuła się zdezorientowana. Zatrzymała się i oddychała powoli i głęboko w oczekiwaniu, aż
przejaśni się jej w głowie, aż świat wróci na swoje miejsce. Poczuła jakiś ciężar w ramionach i nogach,
ale po chwili to uczucie zniknęło i znowu mogła myśleć jasno. Pora się ruszyć. Ruth zrobiła krok do
przodu, ostrożnie stawiając stopę na twardej ziemi. Czego oczekiwała? Że straci grunt pod nogami?
Roześmiała się głośno, żeby udowodnić sobie, że może. Jej głos wydał się świeży i pełen energii,
wyraźny jak głos pani Monroe, kiedy zadzwoniła do Woodrowa, żeby zamknął swoje sprawy i
przyjechał. Co za dziwaczna myśl.
Ruth poczuła znane rozedrganie w głowie - mieszanka strachu i podniecenia, pomyślała i
uśmiechnęła się. Och, kurczę, ale była nabuzowana, aż jej się lekko kręciło w głowie. Ale nie była głupia.
Nie zamierzała radośnie pobiec przed siebie i wpaść prosto do dołu kryjącego się za linią światła. Musiała
być sprytna, jak Indiana Jones. Musiała uważać na rozciągnięte sznury i pułapki. To dopiero była szalona
myśl. Poczuła zawrót głowy i potknęła się. Osunęła się na kolana, położyła latarki na ziemi obok siebie i
zaczęła przesuwać dłońmi po podłożu, które, dzięki Bogu, nadal było gładkie i piaszczyste, chociaż gdy
przyjrzała się bliżej, wydawało się lekko lśnić. Nie było żadnych sękatych, starych winorośli,
rozciągniętych w poprzek komnaty, które miały uwalniać zatrute strzały albo odpalać strzelby, które i tak
już by dawno nie działały. Ruth nie słyszała niczego poza własnym oddechem. Tak naprawdę była tak
podekscytowana, że z trudem zmuszała się do pełzania, miała ochotę puścić się biegiem do krótkiego
przejścia za komnatą. Tam było złoto, w małej wnęce, czekało na nią od chwili, w której ukryli je tu
wychudzeni żołnierze i narysowali mapę, żeby mogli po nie wrócić. Tyle że żadnemu to się nie udało.
Ruth posuwała się na czworakach do przodu. Co jakiś czas świeciła latarką w ciemność przed sobą.
Wydawało jej się, że pełza już tak bardzo długo.
Zbyt długo.
Nagle poczuła się zdezorientowana i znowu doświadczyła dziwnej ciężkości rąk i nóg. Zatrzymała
się i oświetliła latarką mapę. Ledwo mogła ją odczytać i nie wiedziała dlaczego. Pamiętała, że według
mapy od przeciwległej ściany dzieliło ją trzydzieści stóp, wiedziała o tym, ale teraz jakoś nie mogła tego
pojąć. Na pewno przepełzła już trzydzieści stóp. Wydawało się jej, że pełza od wieków. No dobrze, może
od trzech minut. Spojrzała na zegarek. Trzynaście minut po drugiej. Znowu popatrzyła na mapę, skrawek
papieru, którego mogła dotknąć, tak samo prawdziwy jak ona sama, jej przewodnik po podziemnym
świecie, w drodze do Styksu. Roześmiała się ochrypłym, nieprzyjemnym śmiechem. A skąd to się
wzięło? Próbowała się skupić. Znajduje się w jaskini, nic więcej. Musi być blisko drugiej ściany, po
prostu musi. Wtedy postąpi trzy duże kroki w prawo, a tam będzie wąskie przejście - bo to miało być
przejście, prawda? - które prowadzi ...
Coś usłyszała.
Ruth zamarła. Od chwili, w której pokonała żałosny zamek i rozpoczęła wyprawę w głąb jaskini,
jedynym dźwiękami, jakie słyszała, były odgłosy nietoperzy i jej własny głos, jej oddech. Ale teraz
wstrzymała oddech. W ustach nagle zrobiło jej się tak sucho, jak suche było piaszczyste podłoże pod jej
stopami. Wytężyła słuch.
Otaczała ją cisza tak absolutna jak ciemność.
No dobrze, z ciszą sobie poradzi. Cisza była dobra. Była sama, żadne potwory nie czaiły się na
granicy światła. Bez powodu doprowadzała się na skraj histerii, ona, która była tak dumna ze swego
opanowania. Ale dlaczego nie widzi żadnych ścian?
Wiedziała mniej więcej, ile mierzy stopa, niewiele więcej od jej własnej stopy, więc zaczęła liczyć.
Kiedy doliczyła do czternastu stóp, zatrzymała się, wyciągnęła przed siebie dłoń najdalej, jak mogła, a jej
latarka przecięła ciemność. Żadnej ściany. N o dobrze, miała kłopot z oceną odległości. Żaden problem,
żadnego powodu do paniki.
Ale coś usłyszała - przez ułamek sekundy. Co to był za hałas? Ruszyła przed siebie, dalej licząc.
Kolejnych dwadzieścia stóp. W porządku, to się robi niedorzeczne. Gdzie jest przeciwległa ściana?
Ruth wstała i oświetliła latarkami ciemność wokół siebie.
Znowu wyciągnęła kompas i wpatrzyła się w igłę. Zachód. Nie, to niemożliwe. Nie kierowała się na
zachód, tylko na wschód, w stronę drugiej ściany. Potrząsnęła kompasem. Nadal wskazywał zachód.
Widocznie się zepsuł.
Wcisnęła kompas z powrotem do kieszeni i odpięła od paska ciężką taśmę mierniczą o długości
dwudziestu pięciu stóp. Powoli wysuwała metalową taśmę w ciemność przed siebie, aż doszła do końca.
Żadnej ściany.
Strach, lodowaty i paraliżujący, podszedł jej do gardła. Dlaczego tak się czuła? Jest gliną, na litość
boską, znajdowała się w dużo gorszych sytuacjach niż ta. Była dumna za swej koncentracji, z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Rozdział 1
Jaskinia Winkela
Maestro, Wirginia
Piątek po południu
Ruth Warnecki zatrzymała się, żeby spojrzeć na mapę, chociaż oglądała ją tyle razy, że papier był
wytarty i poplamiony, ze smugą dżemu truskawkowego w jednym rogu. No dobrze, szła i czołgała się
tym krętym korytarzem przez dokładnie 46,2 stopy, które wskazywała mapa. Zmierzyła je starannie, tak
samo jak mierzyła każdy tunel, odkąd weszła w pierwszy boczny korytarz na końcu jaskini. Wąski i kręty
tunel, przepełniony wonią guana nietoperzy, w niektórych miejscach tak niski, że musiała pełzać na
czworakach, wreszcie się wyrównał. Jak na razie wszystkie odległości zgadzały się z pokazanymi na
mapie co do centymetra.
Teraz po jej prawej stronie powinno znajdować się małe, łukowate przejście. Ruth uniosła snop
światła latarki, którą miała przytwierdzoną na głowie, jakieś osiem stóp w górę ściany, po czym zaczęła
powoli oglądać kamienie. Nie zauważyła żadnego łuku ani śladu, że kiedykolwiek tam był. Jeszcze raz
przeczytała wskazówki i sprawdziła odległości, ale nie, nic nie pomyliła. Znowu oświetliła latarką ścianę,
poszerzając pole poszukiwań o około trzech stóp w każdą stronę. Nic. Była jednak pewna, że szuka we
właściwym miejscu.
Ruth rzadko klęła, kiedy była sfrustrowana, zamiast tego nuciła. Teraz też zaczęła nucić,
przesuwając dłońmi wzdłuż ściany i naciskając kamień. Ściana była z wapienia, sucha w dotyku, pokryta
wiekową warstwą piasku. Nic, tylko lity kamień.
Ruth była rozczarowana, ale wiedziała, że dla poszukiwacza skarbów to chleb powszedni. Jej stary
wuj, Tobin Jones, który szukał skarbów przez pięćdziesiąt lat i był dla Ruth kimś w rodzaju mentora,
powiedział jej, że na każdą autentyczną mapę z drogą do skarbów przypada więcej fałszywych niż jest
nielegalnych mieszkańców Kalifornii. Działo się tak dlatego, że każda fałszywa mapa była skarbem
samym w sobie, jeśli trafiła do rąk naiwniaka. Problem polega na tym, powiedział Tobin, potrząsając
głową, że wszyscy jesteśmy naiwni. Ale zawsze wierzył, że i tak jesteśmy lepsi od tych idiotów
drepczących po pustych parkach i plażach z wykrywaczami metalu w poszukiwaniu drobniaków.
Chociaż Ruth też używała wykrywacza metalu, miała nawet jeden przypięty do paska obok dwóch
latarek. Tak, wiedziała o fałszywych mapach, ale do tej była naprawdę przekonana. Wszystkie badania
wskazywały, że jej mapa może być praw¬dziwa, nawet wiek papieru, atramentu i sposób pisania - sprzed
około stu pięćdziesięciu lat.
Łuku jednak nie było. Znowu ogarnęło ją rozczarowanie i kopnęła w ścianę. Zawsze istniało ryzyko
porażki i Ruth już nieraz to spotkało. Dwa razy kupiła fałszywe mapy i ścigała facetów, którzy je
sprzedali - idioci powinni byli wiedzieć, że mają do czynienia z gliną. Potem jeden Szkot sprzedał jej
mapę jaskini oddalonej o niecałe ćwierć mili od Loch Ness. Powinna była wiedzieć lepiej, ale mężczyzna
był tak czarujący, że przez jedną cudowną chwilę mu uwierzyła.
Potrząsnęła głową. Skup się, nakazała sobie. Czuła przez skórę, że ta mapa była prawdziwa. Jeśli tu
było jakieś złoto,zamierzała je znaleźć. Skoro nie widać było łuku, to może dlatego, że przejście zawaliło
się i wypełniło gruzem przez te wszystkie lata.
Ta, pewnie, zaśmiała się sama z siebie, a jej śmiech zabrzmiał dziwnie i złowrogo w głuchej ciszy.
Co za idiotka! Łuk oczywiście mógł się zawalić, ale pozostałyby jakieś ślady. Gruz z przejścia leżałby na
tym samym miejscu do końca świata. Nic nie pojawiłoby się cudownie znikąd, żeby tak idealnie zapełnić
dziurę od podłogi do sufitu.
Tego mogli dokonać tylko ludzie.
Ruth cofnęła się o krok i uniosła głowę tak, żeby strumień światła z latarki na głowie padł prosto na
ścianę. Obejrzała ją centymetr po centymetrze, naciskając pięścią wszędzie tam, gdzie mogła dosięgnąć.
Pan Weaver powiedział jej, że ta część Jaskini Winkela nigdy nie została zbadana, a co dopiero
naniesiona na mapę. Mimo że wydawał się o nią martwić, nie potrafił ukryć błysku w oku na myśl o
podziale skarbu.
To wszystko przez tę atmosferę jaskini, pomyślała, śmiertelną ciszę, głuche echo kroków. Ruth była
pewna, że od bardzo dawna nikogo tu nie było, być może nawet od czasów, gdy ukryto tu złoto. Pan
Weaver zamknął wejście żelazną bramą - idioci robili sobie krzywdę, a potem pozywali go do sądu,
powiedział jej. Nie mógł znaleźć klucza, ale to nie miało znaczenia. Otwarcie zamka okazało się
dziecinnie proste.
W końcu Ruth odsunęła się od ściany i znowu zaczęła nucić.
Jeśli ktoś wypełnił otwór pod łukiem, zrobił to wyjątkowo starannie. Nie było widać żadnych
spojeń, żadnych nierówności ani niczego, co mogłoby wydać się nie na miejscu. Usiadła oparta o
przeciwległą ścianę jaskini i zdjęła jeden ciężki but. Zdała sobie sprawę, że jest zmęczona. Wyjęła
batonik energetyzujący, jej ulubiony, z masłem orzechowymi powoli zabrała się do jedzenia, popijając
wodą z plastikowej butelki, którą miała przypiętą do paska. Wciąż siedząc, uniosła głowę, żeby znowu
popatrzeć na ścianę. Zaczynała już nienawidzić tej piekielnej ściany. Zaczęła od góry i znowu powolutku
obejrzała ją aż do samej ziemi.
Około dwóch stóp nad ziemią coś dostrzegła, światło załamywało się inaczej. Ruth podpełzła do
ściany i obejrzała wąski cień, który zobaczyła. Tak, była tam, cienka linia kurzu i brudu, nie szersza niż
pół cala.
O mój Boże, to nie była zwykła linia. Miała kształt łuku. Ruth poczuła przypływ adrenaliny.
Przyjrzała się bliżej i zobaczyła, że ktoś wyżłobił łuk głęboko w ścianie. Dotknęła linii palcami i lekko
popchnęła. Palce zagłębiły się bez trudu aż po same kostki w miękkiej warstwie starego kurzu. Teraz
jedno wiedziała na pewno. Warstwa pyłu w wyrytym łuku była deka¬dy starsza od niej. Ruth
zastanawiała się, ile minęłoby lat, zanim linia łuku stałaby się kompletnie niewidoczna. Kto wyciął ten
łuk i kiedy, na litość boską? A może to była zmyłka?
Ruth lekko popchnęła wapień pod linią. Ku jej zaskoczeniu, ściana poddała się naciskowi. Położyła
dłoń płasko na kamieniu i mocno pchnęła. Kamień przesunął się jeszcze trochę. Serce waliło jej jak
młotem. Kamień był na tyle lekki, że bez trudu mogła go wykopać. Odczepiła od pasa mały kilof i
ruszyła do dzieła. Wapień zaczął się kruszyć i nagle Ruth patrzyła na mały otwór.
Nachyliła się, ale dziura była zbyt mała, żeby zajrzeć do pomieszczenia po drugiej stronie. Bo tam
było pomieszczenie, jaskinia, której szukała. Szczerząc zęby jak wariatka, dalej dziobała kilofem ścianę.
Wapień rozpadł się i gruz poleciał na drugą stronę. Kiedy oczyściła dziurę, otwór okazał się nie większy
niż buda bernardyna, ale Ruth mogła już przez nią zajrzeć. Odsuwając gruz, wsunęła głowę w dziurę.
Zobaczyła tylko ziemię. Odpięła z paska latarki,. poświeciła obiema i tą, którą miała na głowie,
prosto przed siebie, potem powoli w prawo i w lewo. Światło wpadło w bezdenną ciemność, nie
wywołując żadnych refleksów.
Ruth wyciągnęła głowę i przysiadła na piętach. Ludzie, którzy schowali złoto, wycięli ten kawałek
wapienia z innej części jaskini i wstawili tutaj, żeby ukryć niskie wejście do komnaty skarbów. Ruth była
tak podekscytowana, że nieświadomie machała dłońmi. Już prawie jej się udało! Włożyła rękę w dziurę,
ale poczuła pod palcami tylko gładkie podłoże, twarde i suche, zupełnie tak, jak pokazywała mapa.
Wszystko było tak, jak powinno. Więc jednak cenna mapa, ukryta w zawilgoconym, kartonowym pudle z
dziewiętnastowiecznymi książkami, które kupiła od staruszka w Manassas, nie została narysowana dwa
tygodnie temu na zapleczu w Newark i podrzucona między starocie. Zrób to, Ruth! - powiedziała sobie w
duchu. Przejście było wąskie, ale gdy tylko przeciśnie ramiona, z resztą nie powinna mieć problemu.
Prześliznęła się nogami do przodu, uniosła latarki i oświetliła przestrzeń przed sobą. Według mapy
pomieszczenie powinno być dosyć spore, trzydzieści na czterdzieści stóp. Nie dostrzegła przeciwległej
ściany, nie zobaczyła zupełnie nic.
Wyciągnęła kompas. Tak, przeciwległa ściana powinna być na wschodzie. Wszystko było tam,
gdzie powinno. Nagle zdała sobie sprawę, że powietrze nie było stęchłe ani wilgotne, czego można było
oczekiwać po pieczarze zamkniętej od stu pięćdziesięciu lat. Ruth wciągnęła powietrze, które było dużo
świeższe od tego w głównym przejściu. To dopiero dodało jej energii - musiała być blisko
niezaznaczonego na mapie wyjścia, czyż to nie wygodne dla ludzi, którzy ukryli złoto? Wstała powoli i
spojrzała wprost przed siebie. Czuła się jak na dnie głębokiej studni, ale robiła to już przedtem, a z latarką
na głowie na pewno zauważyłaby ewentualne pułapki. Wciągnęła jeszcze trochę cudownie świeżego
powietrza. Unosił się w nim jakiś zapach, dosyć słodki, którego Ruth nie potrafiła zidentyfikować. Przez
chwilę poczuła się zdezorientowana. Zatrzymała się i oddychała powoli i głęboko w oczekiwaniu, aż
przejaśni się jej w głowie, aż świat wróci na swoje miejsce. Poczuła jakiś ciężar w ramionach i nogach,
ale po chwili to uczucie zniknęło i znowu mogła myśleć jasno. Pora się ruszyć. Ruth zrobiła krok do
przodu, ostrożnie stawiając stopę na twardej ziemi. Czego oczekiwała? Że straci grunt pod nogami?
Roześmiała się głośno, żeby udowodnić sobie, że może. Jej głos wydał się świeży i pełen energii,
wyraźny jak głos pani Monroe, kiedy zadzwoniła do Woodrowa, żeby zamknął swoje sprawy i
przyjechał. Co za dziwaczna myśl.
Ruth poczuła znane rozedrganie w głowie - mieszanka strachu i podniecenia, pomyślała i
uśmiechnęła się. Och, kurczę, ale była nabuzowana, aż jej się lekko kręciło w głowie. Ale nie była głupia.
Nie zamierzała radośnie pobiec przed siebie i wpaść prosto do dołu kryjącego się za linią światła. Musiała
być sprytna, jak Indiana Jones. Musiała uważać na rozciągnięte sznury i pułapki. To dopiero była szalona
myśl. Poczuła zawrót głowy i potknęła się. Osunęła się na kolana, położyła latarki na ziemi obok siebie i
zaczęła przesuwać dłońmi po podłożu, które, dzięki Bogu, nadal było gładkie i piaszczyste, chociaż gdy
przyjrzała się bliżej, wydawało się lekko lśnić. Nie było żadnych sękatych, starych winorośli,
rozciągniętych w poprzek komnaty, które miały uwalniać zatrute strzały albo odpalać strzelby, które i tak
już by dawno nie działały. Ruth nie słyszała niczego poza własnym oddechem. Tak naprawdę była tak
podekscytowana, że z trudem zmuszała się do pełzania, miała ochotę puścić się biegiem do krótkiego
przejścia za komnatą. Tam było złoto, w małej wnęce, czekało na nią od chwili, w której ukryli je tu
wychudzeni żołnierze i narysowali mapę, żeby mogli po nie wrócić. Tyle że żadnemu to się nie udało.
Ruth posuwała się na czworakach do przodu. Co jakiś czas świeciła latarką w ciemność przed sobą.
Wydawało jej się, że pełza już tak bardzo długo.
Zbyt długo.
Nagle poczuła się zdezorientowana i znowu doświadczyła dziwnej ciężkości rąk i nóg. Zatrzymała
się i oświetliła latarką mapę. Ledwo mogła ją odczytać i nie wiedziała dlaczego. Pamiętała, że według
mapy od przeciwległej ściany dzieliło ją trzydzieści stóp, wiedziała o tym, ale teraz jakoś nie mogła tego
pojąć. Na pewno przepełzła już trzydzieści stóp. Wydawało się jej, że pełza od wieków. No dobrze, może
od trzech minut. Spojrzała na zegarek. Trzynaście minut po drugiej. Znowu popatrzyła na mapę, skrawek
papieru, którego mogła dotknąć, tak samo prawdziwy jak ona sama, jej przewodnik po podziemnym
świecie, w drodze do Styksu. Roześmiała się ochrypłym, nieprzyjemnym śmiechem. A skąd to się
wzięło? Próbowała się skupić. Znajduje się w jaskini, nic więcej. Musi być blisko drugiej ściany, po
prostu musi. Wtedy postąpi trzy duże kroki w prawo, a tam będzie wąskie przejście - bo to miało być
przejście, prawda? - które prowadzi ...
Coś usłyszała.
Ruth zamarła. Od chwili, w której pokonała żałosny zamek i rozpoczęła wyprawę w głąb jaskini,
jedynym dźwiękami, jakie słyszała, były odgłosy nietoperzy i jej własny głos, jej oddech. Ale teraz
wstrzymała oddech. W ustach nagle zrobiło jej się tak sucho, jak suche było piaszczyste podłoże pod jej
stopami. Wytężyła słuch.
Otaczała ją cisza tak absolutna jak ciemność.
No dobrze, z ciszą sobie poradzi. Cisza była dobra. Była sama, żadne potwory nie czaiły się na
granicy światła. Bez powodu doprowadzała się na skraj histerii, ona, która była tak dumna ze swego
opanowania. Ale dlaczego nie widzi żadnych ścian?
Wiedziała mniej więcej, ile mierzy stopa, niewiele więcej od jej własnej stopy, więc zaczęła liczyć.
Kiedy doliczyła do czternastu stóp, zatrzymała się, wyciągnęła przed siebie dłoń najdalej, jak mogła, a jej
latarka przecięła ciemność. Żadnej ściany. N o dobrze, miała kłopot z oceną odległości. Żaden problem,
żadnego powodu do paniki.
Ale coś usłyszała - przez ułamek sekundy. Co to był za hałas? Ruszyła przed siebie, dalej licząc.
Kolejnych dwadzieścia stóp. W porządku, to się robi niedorzeczne. Gdzie jest przeciwległa ściana?
Ruth wstała i oświetliła latarkami ciemność wokół siebie.
Znowu wyciągnęła kompas i wpatrzyła się w igłę. Zachód. Nie, to niemożliwe. Nie kierowała się na
zachód, tylko na wschód, w stronę drugiej ściany. Potrząsnęła kompasem. Nadal wskazywał zachód.
Widocznie się zepsuł.
Wcisnęła kompas z powrotem do kieszeni i odpięła od paska ciężką taśmę mierniczą o długości
dwudziestu pięciu stóp. Powoli wysuwała metalową taśmę w ciemność przed siebie, aż doszła do końca.
Żadnej ściany.
Strach, lodowaty i paraliżujący, podszedł jej do gardła. Dlaczego tak się czuła? Jest gliną, na litość
boską, znajdowała się w dużo gorszych sytuacjach niż ta. Była dumna za swej koncentracji, z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]