Lewis Carroll
ALICJA W KRAINIE CZARÓWPrzełożył Antoni Marianowicz
* * *
NOTA:
Baśniowa opowieść o przygodach Alicji w Krainie Czarów powstała w gorące lipcowe popołudnie 1862 roku, kiedy to podczas przejażdżki łódką po Tamizie Lewis Carroll, wykładowca matematyki w Oxfordzie i autor poważnych książek matematycznych, opowiedział ją małej Alicji Pleasaunce Liddel i jej dwu siostrom. I właśnie ta opowieść (wydana drukiem w 1865 roku), a nie prace naukowe, przyniosła pisarzowi światową sławę. Zachęcony ogromnym powodzeniem książki, L. Carroll w kilka lat później napisał drugi tom. „O tym, co Alicja widziała po drugiej stronie lustra”. Oba tomy zostały przetłumaczone na wiele języków i miały mnóstwo wydań. Pierwsze polskie wydanie ukazało się w roku 1927.
„Alicja w Krainie Czarów” jest utworem szczególnym. Nie przedstawia świata takim, jakim go widzimy na co dzień, lecz ukazuje go w śnie bohaterki, a snem, jak dobrze wiecie, rządzą odmienne prawa. Toteż w książce znane fragmenty rzeczywistości układają się w całkiem nowe, często nonsensowne całości, a postaci prawdziwe, przemieszane z fantastycznymi, wyglądają i zachowują się inaczej niż w życiu.
I jeszcze jedna uwaga: „Alicja w Krainie Czarów należy do tych książek, do których warto wracać. Teraz odczytacie ją jako dziwną baśń, pełną niezwykłych, zaskakujących wydarzeń, ale gdy sięgniecie po nią za kilka lat, ukaże Wam wiele nowych treści. Każdego jednak czytelnika zawsze zdumiewać będzie bogactwo fantazji i pomysłowości autora, każdy też podda się urokowi jego niepowtarzalnego humoru.
* * *
ALICJA W KRAINIE CZARÓW
Łódź nasza płynie ociężale,
Słońce przyświeca cudnie;
Trudno sterować w tym upale,
Wiosłować jeszcze trudniej;
Niosą nas więc łagodne fale
W złociste popołudnie.
Niestety. Właśnie w owym czasie,
Gdy człowiek by się zdrzemnął,
Dziewczynki chcą, bym mówił baśnie
I ciszę mącił senną.
Lecz trudno. Na cóż opór zda się?
I tak wygrają ze mną.
Ta pierwsza strasznie jest surowa
I każe zacząć zaraz.
Ta druga ważna chce osoba,
Bym coś o czarach znalazł.
Trzecia przerywa mi wpół słowa,
Chce wiedzieć wszystko naraz.
I nagle cisza. W wyobraźni
Świat słów mych staje żywy;
Dziewczęta są w krainie baśni,
Już ich nie dziwią dziwy
I może świat baśniowy jaśniej
Im świeci niż prawdziwy.
A gdy opowieść ma ospale
Gdzieś się zatrzyma czasem,
Mówię zmęczony: - Dobrze, ale
Reszta następnym razem.
Tak powstała ta opowieść
Przedziwna i nęcąca;
Słowo rodziło się po słowie,
Aż baśń dobiegła końca.
Płyniemy raźno ku domowi
Już po zachodzie słońca.
Alicjo! Weź tę bajkę w dłonie,
A potem złóż ją lekko
W twoich dziecięcych snów ustronie
I otocz ją opieką -
Tak pielgrzym zwiędłe kwiaty chroni
Zerwane gdzieś daleko.
ROZDZIAŁ IPRZEZ KRÓLICZĄ NORĘ
Alicja miała już dość siedzenia na ławce obok siostry i próżnowania. Raz czy dwa razy zerknęła do książki, którą czytała siostra. Niestety, w książce nie było obrazków ani rozmów. „A cóż jest warta książka - pomyślała Alicja - w której nie ma rozmów ani obrazków?”
Alicja rozmyślała właśnie - a raczej starała się rozmyślać, ponieważ upał czynił ją bardzo senną i niemrawą - czy warto męczyć się przy zrywaniu stokrotek po to, aby uwić z nich wianek. Nagle tuż obok niej przebiegł Biały Królik o różowych ślepkach.
Właściwie nie było w tym nic nadzwyczajnego. Alicja nie dziwiła się nawet zbytnio słysząc, jak Królik szeptał do siebie: „O rety, o rety, na pewno się spóźnię”. Dopiero kiedy Królik wyjął z kieszonki od kamizelki zegarek, spojrzał nań i puścił się pędem w dalszą drogę, Alicja zerwała się na równe nogi. Przyszło jej bowiem na myśl, że nigdy przedtem nie widziała królika w kamizelce ani królika z zegarkiem. Płonąc z ciekawości pobiegła na przełaj przez pole za Białym Królikiem i zdążyła jeszcze spostrzec, że znikł w sporej norze pod żywopłotem. Wczołgała się więc za nim do króliczej nory nie myśląc o tym, jak się później stamtąd wydostanie.
Nora była początkowo prosta niby tunel, po czym skręcała w dół tak nagle, że Alicja nie mogła już się zatrzymać i runęła w otwór przypominający wylot głębokiej studni.
Studnia była widać tak głęboka, czy może Alicja spadała tak wolno, że miała dość czasu, aby rozejrzeć się dokoła i zastanowić nad tym, co się dalej stanie. Przede wszystkim starała się dojrzeć dno studni, ale jak to zrobić w ciemnościach? Zauważyła jedynie, że ściany nory zapełnione były szafami i półkami na książki. Tu i ówdzie wisiały mapy i obrazki. Mijając jedna z półek Alicja zdążyła zdjąć z niej słój z naklejką Marmolada pomarańczowa. Niestety był on pusty. Alicja nie upuściła słoja, obawiając się, że może zabić nim kogoś na dole. Postawiła go po drodze na jednej z niższych półek.
„No, no - pomyślała - po tej przygodzie żaden upadek ze schodów nie zrobi już na mnie wrażenia. W domu zdziwią się, że jestem taka dzielna. Nawet gdybym spadła z samego wierzchołka kamienicy, nie pisnęłabym ani słówka”. Co do tego miała niewątpliwie rację).
W dół, w dół, wciąż w dół. Czy już nigdy nie skończy się to spadanie?
- Ciekawa jestem, ile mil dotychczas przebyłam - rzekła nagle Alicja. - Muszę być już gdzieś w pobliżu środka ziemi. Zaraz... zaraz... To będzie, zdaje się, około tysiąca mil. (Alicja uczyła się wielu podobnych rzeczy w szkole. Nie była to co prawda chwila na popisywanie się wiedzą, no i imponować nie było komu. Uznała jednak, że mała „powtórka” bywa czasami pożyteczna).
„Tak, wydaje mi się, że to będzie właśnie tysiąc mil. Ciekawe, pod jaką szerokością i długością geograficzną obecnie się znajduję”. (Alicja nie imała najmniejszego pojęcia, co oznacza „długość” lub „szerokość geograficzna”, ale słowa te wydały jej się dźwięczne i pełne mądrości).
Tymczasem rozmyślała dalej:
„Chciałabym wiedzieć, czy przelecę całą ziemię na wylot. Jakie to będzie śmieszne, kiedy znajdę się naraz wśród ludzi chodzących do góry nogami. Zapytam ich o nazwę kraju, do którego przybyłam. „Przepraszam panią bardzo, czy to Nowa Zelandia, czy Australia?” (Tu Alicja usiłowała dygnąć, ale spróbujcie to zrobić w takich warunkach. Czy sądzicie, że Wam się to uda?)
„I co oni sobie o mnie pomyślą? Chyba że jestem głupia. Nie, już lepiej nie pytać. Może zobaczę gdzieś jaki napis”.
W dół, w dół, wciąż w dół. Nie było nic do roboty, więc Alicja zabawiała się nadal rozmową z samą sobą:
„Jacek będzie tęsknił za mną dziś wieczorem”. (Jacek był to kot). „Mam nadzieję, że w domu nie zapomną dać mu mleka na podwieczorek. Kochany, najdroższy Jacku! Gdybym cię teraz miała przy sobie! Obawiam się, co prawda, że w powietrzu nie ma myszy, ale mógłbyś chwytać nietoperze, a gacki bardzo przypominają myszy. Ale czy Jacek zjadłby gacka?”
Tu Alicji zachciało się nagle spać i zaczęła powtarzać na wpół sennie: „Czy Jacek zjadłby gacka? Czy Jacek zjadłby gacka?”, a czasami: „Czy gacek zjadłby Jacka?” Tak czy inaczej, nie umiała odpowiedzieć na te pytania, było jej więc właściwie wszystko jedno. Wreszcie poczuła, ze zasypia. Śniło jej się, że jest na spacerze z Jackiem i że mówi do niego bardzo groźnie: „Powiedz mi teraz całą prawdę, Jacku, czyś ty kiedy zjadł nietoperza?” I nagle - tym razem już na jawie - Alicja usiadła miękko na stosie chrustu i suchych liści. Spadanie skończyło się.
Alicja nie potłukła się ani trochę i po chwili była już na nogach. Spojrzała w górę, lecz panowały tam straszne ciemności. Przed nią ciągnął się znowu długi korytarz. W dali spostrzegła pędzącego Białego Królika. Nie było ani chwili do stracenia.
Puściła się więc w pogoń za Królikiem i przed jednym z zakrętów korytarza usłyszała jego zdyszany głosik:
- O, na moje uszy i bokobrody, robi się strasznie późno!
Była już zupełnie blisko, ale za zakrętem Biały Królik znikł w sposób niewytłumaczony. Alicja znalazła się w podłużnej, niskiej sali z długim rzędem lamp zwisających z sufitu.
Rozejrzała się dokoła i spostrzegła mnóstwo drzwi. Usiłowała otworzyć każde z nich po kolei, ale wszystkie były zaryglowane. Zasmucona, odeszła więc ku środkowi sali, straciła bowiem nadzieję, że się kiedykolwiek stąd wydostanie.
Nagle znalazła się przed stolikiem na trzech nogach, zrobionym z grubego szkła. Na stoliku leżał maleńki, złoty kluczyk. Alicja ucieszyła się myśląc, iż otwiera on jakieś drzwi. Niestety. Czy zamki były zbyt wielkie, czy kluczyk zbyt mały, dość ze nie pasował on nigdzie. Obchodząc salę po raz drugi, Alicja zauważyła jednak coś, czego nie dostrzegła przedtem: zasłonę, za którą znajdowały się drzwi niespełna półmetrowej wysokości. Przymierzyła złoty kluczyk i przekonała się z radością, ze pasuje.
Drzwiczki prowadziły do korytarzyka niewiele większego od szczurzej nory. Alicja uklękła i przez korytarzyk ujrzała najpiękniejszy chyba na świecie ogród. Jakże pragnęła przechadzać się tam wśród ślicznych kwietników i orzeźwiających wodotrysków! ale jak tu o tym marzyć, skoro nie potrafiłaby wsunąć przez norkę nawet głowy. „A zresztą, gdyby nawet moja głowa dostała się do ogrodu, nie na wiele by się zdała bez ramion i reszty. Och, gdybym mogła złożyć się tak jak teleskop*. Może bym nawet i umiała, ale jak się do tego zabrać?” (Alicja bowiem doznała ostatnio tylu niezwykłych wrażeń, że nic nie wydawało się jej niemożliwe).
Dłużej stać pod drzwiczkami nie miało sensu. Wróciła więc do stolika z niejasnym przeczuciem, że znajdzie na nim nowy kluczyk albo chociaż przepis na składanie ludzi na wzór teleskopów. Tym razem na stoliku stała buteleczka(„Na pewno nie było jej tu przedtem” - pomyślała Alicja) z przytwierdzoną do szyjki za pomocą nitki karteczką. Alicja przeczytała na niej pięknie wykaligrafowane słowa: Wypij mnie.
Łatwo powiedzieć „Wypij mnie”, ale nasza mała, mądra Alicja bynajmniej się do tego nie kwapiła. „Zobaczę najpierw - pomyślała - czy nie ma tam napisu: Uwaga - Trucizna. Czytała bowiem wiele uroczych opowiastek o dzieciach, które spaliły się, zostały pożarte przez dzikie bestie lub doznały innych przykrości tylko dlatego, że nie stosowały się do prostych nauk: na przykład, że rozpalonym do białości pogrzebaczem można się oparzyć, gdy trzyma się go zbyt długo w ręku, albo że - gdy zaciąć się bardzo głęboko scyzorykiem, to palec krwawi. Alicja przypomniała sobie doskonale, że picie z butelki opatrzonej napisem: „Uwaga - Trucizna rzadko komu wychodzi na zdrowie.
Ta buteleczka jednak nie miała napisu: Trucizna. Alicja zdecydowała się więc skosztować płynu. Był on bardzo smaczny miał jednocześnie smak ciasta z wiśniami, kremu, ananasa, pieczonego indyka, cukierka i bułeczki z masłem), tak że po chwili buteleczka została opróżniona.
* * *
- Cóż za dziwne uczucie - rzekła Alicja - składam się zupełnie jak teleskop.
Tak było naprawdę. Alicja miała teraz tylko ćwierć metra wzrostu i radowała się na myśl o tym, że wejdzie przez drzwiczki do najwspanialszego z ogrodów. Najpierw jednak odczekała parę minut, aby zobaczyć, czy się już nie będzie dalej zmniejszała. Szczerze mówiąc, obawiała się trochę tego. „Mogłoby się to skończyć w taki sposób, że stopniałabym zupełnie niczym świeczka. Ciekawe, jakbym wtedy wyglądała”. Tu Alicja usiłowała wyobrazić sobie, jak wygląda płomień zdmuchniętej świecy, ale nie umiała przypomnieć sobie takiego zjawiska.
Po chwili, gdy uznała, że jej wzrost już się nie zmienia, postanowiła pójść natychmiast do ogrodu. Niestety. Kiedy biedna Alicja znalazła się przy drzwiach, uprzytomniła sobie, że zapomniała na stole kluczyka. Wróciła więc, ale okazało się, że jest zbyt mała, by dosięgnąć klucza. Widziała go wyraźnie poprzez szkło, chciała nawet wspiąć się po nogach stolika, ale były zbyt śliskie. Kiedy przekonała się, biedactwo, o bezskuteczności swoich prób, usiadła na podłodze i zaczęła rzewnie płakać.
„Dość tego - powiedziała sobie po chwili surowym tonem - płacz nic ci nie pomoże. Rozkazuję ci przestać natychmiast!” (Alicja udzielała sobie często takich dobrych rad - choć rzadko się do nich stosowała - i czasami karciła się tak ostro, że kończyło się to płaczem. Raz nawet usiłowała przeciągnąć się za uszy, aby ukarać się za oszukiwanie w czasie partii krokieta, którą rozgrywała przeciwko sobie - Alicja bardzo lubiła udawać dwie osoby naraz. „Ale po cóż - pomyślała - udawać dwie osoby naraz, kiedy ledwie wystarczy mnie na jedną, godną szacunku osobę”).
Nagle zauważyła pod stolikiem małe, szklane pudełeczko. Otworzyła je i znalazła w środku ciasteczko z napisem: Zjedz mnie, pięknie ułożonym z rodzynków.
- Dobrze, zjem to ciastko - rzekła Alicja. - Jeśli przez to urosnę, to dosięgnę kluczyka, jeśli zaś jeszcze bardziej zmaleję, to będę mogła przedostać się przez szparę w drzwiach. Tak czy owak, dostanę się do ogrodu, a reszta mało mnie obchodzi.
Odgryzła kawałek ciastka i czekała z niepokojem, trzymając rękę na czubku głowy, aby zbadać w ten sposób, czy rośnie czy też maleje. Przekonała się jednak ze zdziwieniem, że jest nadal tego samego wzrostu. Co prawda zdarza się to zwykle ludziom judzących ciastka, ale Alicja przyzwyczaiła się tak bardzo do czarów i niezwykłości, że uważała rzeczy normalne i zwykłe - po prostu za głupie i nudne.
Jeszcze parę kęsów - i po ciastku.
ROZDZIAŁ IISADZAWKA Z ŁEZ
- Ach jak zdumiewająco! Coraz zdumiewającej! - krzyknęła Alicja. Była tak zdumiona, że aż zapomniała o poprawnym wyrażaniu się. - Rozciągam się teraz jak największy teleskop na świecie. Do widzenia, nogi! - Spoglądając w dół, Alicja zauważyła, że jej nogi wydłużały się coraz bardziej i ginęły w oddali. - O moje biedne nóżki, któż wam teraz będzie wkładał skarpetki i buciki? Bo ja z pewnością nie dam sobie z tym rady, będą c od was tak daleko. Musicie sobie teraz radzić same.
„Powinnam jednak być dla nich uprzejma - pomyślała Alicja - bo mogą nie pójść tam, gdzie ja będę chciała. Zaraz, zaraz... Wiem. Będę im dawała po nowej parze bucików na każde Boże Narodzenie”.
Tu Alicja zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób doręczy im prezenty. „Chyba przez posłańca - pomyślała. - Ale jakie to będzie śmieszne posyłać podarunki swoim własnym nogom. A jak zabawnie będzie wyglądał adres:
Wielmożna Pani Prawa Noga Alicji, Dywanik przed Kominkiem, tuż obok paleniska, z serdecznym pozdrowieniem od Alicji.
O Boże, cóż ja za głupstwa wygaduję!”
To mówiąc Alicja uderzyła głową o sufit sali. Miała teraz blisko trzy metry wzrostu, wzięła więc ze stolika złoty kluczyk i pośpieszyła ku drzwiom.
Biedactwo. Mogła zaledwie jednym okiem zerkać do ogrodu, i to wtedy, kiedy leżała na boku. Przedostanie się było bardziej niż kiedykolwiek beznadziejne. Usiadła więc i zaczęła na nowo płakać.
- Wstydź się - rzekła po chwili - taka duża dziewucha jak ty (to nie ulegało w tej chwili wątpliwości), taka duża dziewucha, żeby płakała jak niemowlę. W tej chwili przestań, rozkazuję ci. - Ale i to nic nie pomogło; Alicja płakała dalej i wylewała takie potoki łez, aż utworzyła się dokoła niej wielka, zajmująca pół pokoju i głęboka na kilkanaście centymetrów kałuża.
Po chwili usłyszała czyjeś kroki, otarła więc łzy, aby przyjrzeć się przybyszowi. Był to powracający Biały Królik bogato przyodziany, z parą białych, skórkowych rękawiczek w jednej ręce i wielkim wachlarzem - w drugiej. Spieszył się bardzo i pod drodze mamrotał po nosem:
- O Księżno, Księżno! Czy aby nie będziesz wściekła, że dałem ci tak długo czekać?
Alicja była tak zrozpaczona, że zwróciłaby się o pomoc do każdego. Kiedy więc Królik zbliżył się do niej, odezwała się cichym i nieśmiałym głosikiem:
- Przepraszam pana. Przepraszam pana uprzejmie...
Królik stanął jak wryty, po czym upuściwszy wachlarz i rękawiczki wziął nogi za pas i po chwili znikł w ciemnościach.
Alicja podniosła wachlarz i rękawiczki, a ponieważ było bardzo gorąco, zaczęła wachlować się mówiąc:
- Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne. A wczoraj jeszcze żyło się zupełnie normalnie. Czy aby nocą nie zmieniono mnie w kogoś innego? Bo, prawdę mówiąc, czuję się jakoś inaczej. Ale jeśli nie jestem sobą, to w takim razie kim jestem? W tym tkwi największa zagadka. - Tu Alicja zaczęła przypominać sobie swoje rówieśniczki i zastanawiać się, która z nich mogłaby wchodzić w rachubę.
- Na pewno nie jestem Adą - powiedziała w końcu - ponieważ ona ma długie loki, a moje włosy wcale się nie kręcą. Nie mogę być także Małgosią, bo znam się na wielu rzeczach, a ona właściwie o niczym nie ma pojęcia. Poza tym ona jest sobą, a ja jestem sobą i - och, jakież to wszystko zawiłe! Muszę sprawdzić, czy pamiętam coś jeszcze z rzeczy, które dawniej widziałam. Zaraz, zaraz... cztery razy pięć jest dwanaście, cztery razy sześć jest trzynaście, a cztery razy siedem - o Boże! W ten sposób nigdy chyba nie dojdę do dwudziestu. ale tabliczka mnożenia nie jest taka ważna. Spróbuję lepiej geografii: Londyn jest stolicą Paryża, Paryż jest stolicą Rzymu, a Rzym - nie, cóż jak wygaduję? To wszystko na pewno się nie zgadza. Musiałam naprawdę zmienić się w Małgosię. Spróbuję jeszcze powiedzieć: „Pan kotek był chory”... - Alicja splotła dłonie, tak jak przy odpowiedział w szkole, i zaczęła deklamować wierszyk. Ale głos jej brzmiał dziwnie i obco, a słowa były takie niezwykłe.
Pan Lew by raz chory i leżał w łóżeczku,
Więc przyszedł pan doktor:
- Jak się masz, koteczku?
- Niedobrze, lecz teraz na obiad jest pora -
Rzekł Lew rozżalony i pożarł doktora.
- To na pewno nie są prawdziwe słowa - powiedziała Alicja i oczy jej zaszły łzami - a więc musiałam zmienić się w Małgosię. Będę teraz mieszkać w jej brzydkim domu i mieć zawsze tyle lekcji do odrabiania. Nie, nigdy się na to nie zgodzę. Jeżeli mam być Małgosią, to wolę pozostać tu na dole. Mogą sobie zaglądać na dół i wołać: „Wracaj do nas, kochanie”. A ja spojrzę tylko w górę i odpowiem: „Kim ja właściwie jestem? Powiedzcie mi to naprzód: jeżeli będę chciała być tą osobą, to wrócę, a jeżeli nie, to zostanę na dole, dopóki nie zmienię w kogoś milszego”.
- Mój Boże! - krzyknęła nagle Alicja i znowu rozpłakała się. - Jakże gorąco chciałabym, żeby to do mnie ktoś zajrzał. To samotność tak mi już dokuczyła.
Tu Alicja spojrzała na swoje ręce i zdziwiła się widząc, że bezwiednie włożyła na rękę jedną z białych rękawiczek Królika. „Jak to się mogło stać - pomyślała. - Widocznie musiałam znowu zmaleć”.
Aby zmierzyć swą wysokość, Alicja podeszła do stolika i stwierdziła, że ma około pół metra wzrostu i nadal się zmniejsza. Przyszło jej nagle na myśl, że dzieje się to za sprawą wachlarza, rzuciła go więc szybko, w sam czas, aby zupełnie nie zniknąć.
- No, tym razem ocalała jakimś cudem - rzekła Alicja, nie na żarty przestraszona nagłą zmianą, lecz zadowolona z tego, ze jeszcze żyje. - A teraz do ogrodu. - To mówiąc Alicja pobiegła w stronę małych drzwiczek, ale niestety - były one znów zamknięte, złoty kluczyk zaś leżał jak przedtem na szklanym stoliku. „Sytuacja jest gorsza niż dotychczas - pomyślała biedna Alicja - bo nigdy jeszcze nie byłam taka maleńka. To już naprawdę klęska”.
Tu Alicja poślizgnęła się nagle i po chwili tkwiła już po brodę w słonej wodzie. Pierwszą jej myślą było, że wpadła do morza.
„Wobec tego będę musiała wrócić pociągiem” - powiedziała sobie.
Alicja była tylko raz w życiu nad morzem i to słowo łączyło się dla niej z widokiem kąpiących się letników, dzieci grzebiących łopatkami w piasku, rzędu pensjonatów oraz położonej w głębi stacji kolejowej.
Szybko jednak zorientowała się, że wpadła do słonej kałuży, którą wypłakała mający trzy metry wzrostu.
- Nie powinnam była tyle płakać - rzekła, pływając w poszukiwaniu miejsca dogodnego do lądowania. - Spotyka mnie teraz za to taka kara, że mogę się utopić w swoich własnych łzach. Byłoby to naprawdę bardzo dziwne. Ale dzisiaj wszystko jest takie dziwne.
Alicja usłyszała w pobliżu plusk wody, popłynęła więc w tym kierunku. Pomyślała najpierw, że spotka się z morsem albo z hipopotamem. Przypomniała sobie jednak, jaka jest maleńka, i po chwili spostrzegła mysz, która również wpadła do kałuży.
„Czy warto przemówić do tej myszy? - zastanawiała się Alicja. - Wszystko jest dzisiaj takie dziwne. Kto wie, czy ona nie umie mówić? W każdym razie nie zaszkodzi spróbować...”
I Alicja rozpoczęła bardzo grzecznie:
- O Myszy, czy nie wiesz, jak się wydostać z tej sadzawki? Zmęczyłam się już bardzo tym pływaniem, droga Myszy. (Alicji wydawało się, że jest to właściwy sposób zwracania się do myszy. Nie miała co prawda doświadczenia w tych sprawach, ale przypomniało jej się, że widziała kiedyś w gramatyce starszego brata odmianę: „Mysz - myszy - myszy - mysz - myszą - o myszy - myszy”).
Mysz przypatrywała jej się badawczo, mrugała nawet jednym ze swych ślepek, ale nie odezwała się ani słowem.
„Może nie rozumie po angielski - pomyślała Alicja. - Zapewne jest to mysz francuska, która przybyła do nas z Wilhelmem Zdobywcą*„. (Alicja znała się doskonale na historii, ale nie miała pojęcia, kiedy co się działo). Więc rozpoczęła na nowo:
- Oú est ma chatte?** (Było to pierwsze zdanie z jej książki do francuskiego).
Mysz poderwała się nagle i wyraźnie zadrżała ze strachu.
- Och, przepraszam panią bardzo! - krzyknęła Alicja, gdy uprzytomniła sobie swój nietakt. - Zupełnie zapomniałam, że pani nie lubi kotów!
- Nie lubię kotów! - wrzasnęła Mysz z wściekłością. - Ciekawa jestem, czy ty lubiłabyś koty będąc na moim miejscu.
- Sądzę, że nie - odparła Alicja, chcąc załagodzić sprawę. - Bardzo proszę, niech się pani nie gniewa. Doprawdy chciałabym, żeby pani zobaczyła kiedyś naszego Jacka. Na pewno polubiłaby pani od razu wszystkie koty. On jest taki śliczny - ciągnęła Alicja płynąc wolno po sadzawce - kiedy siedzi przy kominku, liże łapki i myje sobie nimi mordkę. I tak przyjemnie z nim się bawić - jest taki mięciutki i tak ślicznie mruczy. a poza tym tak świetnie łapie myszy - och, przepraszam panią bardzo! - Ale tym razem Mysz aż zatrzęsła się z oburzenia. Alicja dodała wi...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]