[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J
ONATHAN
C
ARROLL
Z
AŚLUBINY PATYKÓW
P
RZEŁOŻYŁ
J
ACEK
W
IETECKI
T
YTUŁ ORYGINAŁU
T
HE
M
ARRIAGE OF
S
TICKS
C
ZĘŚĆ PIERWSZA
P
IES ŚCIELE ŁÓŻKO
Ostatecznie wszyscy mamy do opowiedzenia tylko jedną historię. A chociaż ją
przeżyliśmy, zazwyczaj opuszcza nas odwaga i nie mamy pojęcia, jak ją opowiedzieć.
Ja żyłam zbyt krótko, teraz więc, kiedy jestem w stanie mówić o moim życiu, będę
kłamała. W jakim celu? Nie został nikt, komu można by zaimponować. Ludzie, którzy mnie
niegdyś kochali lub nienawidzili, albo już odeszli, albo ciągną resztką sił. Z jednym
wyjątkiem.
Nie pozostaje mi nic innego niż pamięć. Jestem bardzo, bardzo starą kobietą z głową pełną
wspomnień kruchych jak jajka. Mimo to głośno domagają się posłuchu. „Pamiętaj mnie!” —
krzyczą. Albo: „Przypomnij tego gadającego psa”. Ja odpowiadam: „Nie oszukujcie mnie!
Jesteście pewne? Czy tylko upiększacie historię, aby poprawić mi samopoczucie?”
Łatwo obrócić się lepszym profilem do zwierciadła historii. Ale jemu jest wszystko jedno.
Przekonałam się o tym.
Lustra i mapy. „X” oznacza nie miejsce, gdzie zaczyna się życie, lecz gdzie zaczyna się
ono liczyć. Zapomnijcie o tym, kim byli wasi rodzice, czego się nauczyliście, co zrobiliście.
Zapomnijcie o zyskach i stratach. Gdzie się zaczęła wasza podróż? Kiedy zdaliście sobie
sprawę, że wychodzicie za bramę?
Moja opowieść — „X” na mojej mapie — rozpoczęła się w hotelu w Santa Monica, kiedy
Pies posłał łóżko.
Poznaliśmy się zaraz po college’u. Przez półtora roku oboje szczerze wierzyliśmy, że to
będzie wielka miłość naszego życia. Zamieszkaliśmy razem, po raz pierwszy zwiedziliśmy
Europę, wspominaliśmy nieśmiało o małżeństwie i o imionach, jakie nadamy naszym
dzieciom. Kupowaliśmy przedmioty pasujące do wspaniałego starego domu nad oceanem,
który pewnego dnia zamierzaliśmy kupić. Był najlepszym kochankiem, jakiego miałam.
Zgubił nas optymizm: kiedy ma się dwadzieścia jeden lat, świat jawi się w różowych
kolorach. Wydaje ci się, że życie kryje tak wiele cudownych niespodzianek, iż możesz sobie
pozwolić na niedbałość. Traktowaliśmy nasz związek jak niezawodny samochód, który
zawsze — w pogodę i niepogodę — zapali i pojedzie. Myliliśmy się.
Między nami pogorszyło się z dnia na dzień. Nie byliśmy przygotowani na porażkę i
głupie okrucieństwo wobec siebie. W tak młodym wieku człowiek zamienia kochanka w
śmiertelnego wroga w ciągu paru oddechów. Przezwałam go Psem, a on ochrzcił mnie Suką.
Zasługiwaliśmy na nasze imiona. Dlaczego więc, dwanaście lat później, ten sam Pies siedział
w drogim hotelowym pokoju, kiedy wyszłam spod prysznica, z mokrymi włosami owiniętymi
ręcznikiem, i stwierdziłam z zadowoleniem, że posłał łóżko? Łóżko, które dzieliliśmy przez
ostatnie dziesięć godzin, jak zawsze z ogromną przyjemnością. Ponieważ należy brać, co
dają. Kobiety uwielbiają paplać. Jeśli znajdziesz mężczyznę, który nie tylko lubi słuchać, ale
też jest czułym kochankiem, pal licho całą resztę. Musisz przecież żyć w swojej skórze i
sumieniu. Jeżeli możesz odwiedzić ekskochanka i nadal cieszyć się rzeczami, które was
kiedyś łączyły, to znaczy, że należą one do ciebie, jeśli tylko ich chcesz. Czy tak wypada?
Wiem tylko tyle, że życie składa się z coraz większych nakładów i z coraz mniejszych
zysków, kończy się zaś siedzeniem na fotelu z nieruchomo utkwionym wzrokiem. Zawsze
przeczuwałam taki koniec. Chciałam być starą, pogrążoną we wspomnieniach kobietą, nie
jęczącą staruchą, która czeka, aż śmierć zadzwoni na obiad.
Przez wiele lat Pies i ja spotykaliśmy się przy różnych okazjach. Niemal zawsze było to
kilka radosnych, egoistycznych dni. Wstępował w nas nowy duch — tak mówił Pies, i miał
rację.
Posłał łóżko i ogarnął pokój. Taki właśnie był Doug Auerbach: zorganizowany i do
pewnego stopnia zaradny. Podziwiałam go, choć cieszyłam się, że nie wyszłam za niego za
mąż.
Pokój wyglądał dokładnie tak samo jak dzień wcześniej, kiedy go zajmowaliśmy. Pies
siedział z rękami na kolanach i oglądał teleturniej w telewizji. „Ochy” i „achy” publiczności
brzmiały smutnawo w liliowej pieczarze pokoju. Stałam, patrząc na niego, i zastanawiałam
się, kiedy znów się spotkamy.
Nie odrywając oczu od telewizora, Pies powiedział, że dużo o mnie myślał. Spytałam, w
jakim sensie. Odparł, że ożenił się i rozwiódł, odniósł dość umiarkowany sukces zawodowy i
w sumie miał więcej powodów do żalu niż dumy. Widział we mnie swoje przeciwieństwo.
Gdy zaprotestowałam, spojrzał na mnie i rzekł: „Błagam, nie!” Jakbym chciała mu wyrządzić
straszną krzywdę.
Potem wyłączył telewizor i spytał, czy wyświadczę mu wielką przysługę. Naprzeciw
hotelu znajdowała się duża apteka. Chciał, abym poszła tam z nim, gdyż potrzebował brzytwy
i szamponu. Wiedział, że zanim odlecę wieczorem do Nowego Jorku, muszę załatwić
mnóstwo spraw, ale ton jego głosu nie dopuszczał sprzeciwu.
Czym prędzej ubrałam się, podczas gdy Pies siedział i obserwował mnie, jak krzątam się
po pokoju. Cóż ważnego może być w wyjściu do apteki? Złościłam się, ale czułam zarazem,
że jego prośba ma w sobie coś żałosnego i naglącego.
Apteka okazała się jednym z tych ogromnych sklepów, które sprzedają trzydzieści
gatunków pasty do zębów i gdzie klienci snują się między stoiskami jak w amoku.
Zatrzymaliśmy się przy regale z brzytwami i szamponami. Było oczywiste, że Psu nie
spieszy się ze znalezieniem tego, czego szukał.
— Co jest grane, Doug?
Obrócił się do mnie i uśmiechnął.
— Hmmm?
— Muszę stać przy tobie, żebyś kupił mydło?
Przez chwilę milczał, tylko patrzył na mnie, jakby rozważał moje pytanie.
— Chciałem to zrobić od chwili, gdy dowiedziałem się o naszym spotkaniu. Bardziej niż
rozmawiać, kochać się, cokolwiek. Chciałem pójść z tobą do sklepu i przechadzać się, udając,
że jesteśmy mężem i żoną. Krótki wypad, żeby kupić aspirynę i program telewizyjny, a może
lody. Szkoda, że jest tak wczesna pora, ale wczoraj nie chciałem ci nic mówić. Zawsze bierze
mnie zazdrość, kiedy idę do całonocnych aptek albo sklepów i widzę robiące zakupy pary.
Zaglądam im do koszyków, żeby zobaczyć, co kupują.
— Nie robiłeś tego nigdy z żoną? — Miałam ochotę dotknąć jego ramienia, ale się
powstrzymałam.
— Pewnie, ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Teraz to co innego, rozumiesz?
Wtedy to był po prostu uciążliwy obowiązek. Wiedziałem, że z tobą będzie to mała przygoda,
podczas której oboje będziemy się dobrze bawić. Nawet jeśli nic nie kupimy, będziemy
Popatrzył na mnie, ale zamilkł. Najgorsze, że wiedziałam doskonale, o co mu chodzi, i
było mi go żal. Wzywały mnie jednak inne sprawy, które były dla mnie ważniejsze. Chciałam
go jakoś pocieszyć, ale jednocześnie chciałam już stamtąd wyjść. Wizyta w aptece miała dla
niego o wiele większe znaczenie niż dla mnie.
Kupiliśmy, co trzeba, wróciliśmy do hotelu i wymeldowaliśmy się. Czekając na moją
taksówkę, przytuliliśmy się do siebie. Powiedziałam, że spotkamy się pod koniec lata w
Nowym Jorku.
Gdy przyjechała taksówka, Pies odezwał się:
— Wiesz, jest teraz taki sławny raper imieniem Dog. Snoop Doggy Dog.
— Odpada. Jesteś jedynym Psem w ludzkiej postaci, jakiego kocham.
Skinął głową.
— Dzięki za aptekę.
Właśnie wówczas powinnam się zorientować, że w powietrzu wisi coś więcej niż czysty
tlen. Dlaczego trzeba całego życia, by sobie uświadomić, że złowróżbne znaki pojawiają się
równie często jak ptaki na czereśni? Jadąc taksówką na lotnisko, ujrzałam coś, co powinno z
perspektywy czasu zmusić mnie do zastanowienia, co się dzieje, ja zaś gapiłam się na zegarek
w nadziei, że nie spóźnię się na samolot.
Kierowca — barczysty, starszy mężczyzna — miał na głowie bejsbolówkę z nadrukiem
San Diego Padres. Nie odezwał się ani słowem, nie licząc urażonego jęknięcia, kiedy ładował
moją walizkę do bagażnika. W porządku: usiadłam z tyłu i odpowiadałam na telefony od
ludzi, których w Los Angeles unikałam jak ognia. Opanowałam tę sztukę do perfekcji —
dzwonisz do kogoś i mówisz, że właśnie jedziesz na lotnisko, ale nie mogłeś się nie odezwać
przed wyjazdem. Wtedy twój rozmówca opowie ci wszystko w pięć minut, na co w innych
okolicznościach straciłby dwie godziny i pieniądze na wystawną kolację. Kto powiedział, że
cierpliwość rośnie z wiekiem? Ja miałam coraz mniej cierpliwości i byłam z tego dumna. Jeśli
osiągnęłam jakiś sukces, to tylko dzięki krótkim i zdecydowanym działaniom. Tego samego
oczekiwałam od innych. Podczas ostatniej rozmowy przez telefon miałam zamknięte oczy i
dlatego z początku umknęło mi to, co powiedział kierowca. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam
zdumiewający widok: jakaś kobieta siedziała na wózku inwalidzkim obok pasa autostrady.
Choć była już pewnie ósma wieczór, latarnie nie paliły się. Mrok rozpraszały jedynie
pulsujące strumienie samochodowych świateł. Kobieta mignęła nam za szybą i znikła w
ciemności Los Angeles. Lecz przez moment, kiedy oświetliło ją auto przed nami, a potem my,
widzieliśmy ją wyraźnie: siedziała na wózku dla paralityków na opustoszałym poboczu drogi.
— Świrówa! W LA jest pełno świrów.
Spojrzałam we wsteczne lusterko. Kierowca patrzył na mnie, oczekując potwierdzenia.
— Może nie jest świrem. Może zabłądziła albo coś jej się stało.
Mężczyzna potrząsnął głową.
— Ale gdzie tam. Jak człowiek jeździ na taksie, to widzi takie rzeczy cztery razy dziennie.
Jeśli chcesz zobaczyć, jak wariacki jest ten świat, usiądź za kółkiem.
To wyjaśnienie nie usatysfakcjonowało mnie i zadzwoniłam pod 911. Musiałam zapytać
taksówkarza, w którym miejscu widzieliśmy tę kobietę. Odpowiedział mi oschłym tonem.
Policjant przyjmujący zgłoszenie poprosił o więcej szczegółów. Odparłam, że przy
autostradzie jest kobieta na wózku inwalidzkim i że mam wrażenie, iż tak być nie powinno.
W samolocie myślałam ciągle o tych trzydziestu minutach spędzonych w aptece i o
kobiecie na wózku. Obydwa zdarzenia obudziły we mnie niepokój. Kiedy jednak
wylądowaliśmy w Nowym Jorku, pochłonęły mnie codzienne sprawy, które musiałam
załatwić przed spotkaniem z Zoe.
Na myśl, że zobaczę moją najlepszą przyjaciółkę i że zrobimy to, co zaplanowałyśmy,
serce trzepotało mi w piersi. Miałyśmy spotkać się z ludźmi z ogólniaka w piętnaście lat po
maturze.
Takie okazje wydają się wspaniałe na kilka miesięcy przed tym, nim się zdarzą. W miarę
jak zbliżał się dzień zjazdu, mój entuzjazm ścinał się jak zsiadłe mleko. Z jednej strony byłam
ciekawa, co się stało w ciągu tych wszystkich lat z niektórymi kolegami i koleżankami z
mojej klasy. Z drugiej strony byłam przerażona spotkaniem z ludźmi, którzy rozporządzali
moim życiem, kiedy miałam osiemnaście lat.
Teraz przestałam się już martwić o przeszłość, ale gdy miałam trzydzieści trzy lata, było
inaczej. Zakłopotanie dopadało mnie z całą siłą. Przejmowałam się tym, co myślą o mnie inni.
Nawet piętnaście lat po szkole chciałam pojawić się wśród starych kumpli, mając pewność, że
większość z nich ucieszy się, zdziwi lub będzie zazdrosna — niekoniecznie w tej kolejności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
J
ONATHAN
C
ARROLL
Z
AŚLUBINY PATYKÓW
P
RZEŁOŻYŁ
J
ACEK
W
IETECKI
T
YTUŁ ORYGINAŁU
T
HE
M
ARRIAGE OF
S
TICKS
C
ZĘŚĆ PIERWSZA
P
IES ŚCIELE ŁÓŻKO
Ostatecznie wszyscy mamy do opowiedzenia tylko jedną historię. A chociaż ją
przeżyliśmy, zazwyczaj opuszcza nas odwaga i nie mamy pojęcia, jak ją opowiedzieć.
Ja żyłam zbyt krótko, teraz więc, kiedy jestem w stanie mówić o moim życiu, będę
kłamała. W jakim celu? Nie został nikt, komu można by zaimponować. Ludzie, którzy mnie
niegdyś kochali lub nienawidzili, albo już odeszli, albo ciągną resztką sił. Z jednym
wyjątkiem.
Nie pozostaje mi nic innego niż pamięć. Jestem bardzo, bardzo starą kobietą z głową pełną
wspomnień kruchych jak jajka. Mimo to głośno domagają się posłuchu. „Pamiętaj mnie!” —
krzyczą. Albo: „Przypomnij tego gadającego psa”. Ja odpowiadam: „Nie oszukujcie mnie!
Jesteście pewne? Czy tylko upiększacie historię, aby poprawić mi samopoczucie?”
Łatwo obrócić się lepszym profilem do zwierciadła historii. Ale jemu jest wszystko jedno.
Przekonałam się o tym.
Lustra i mapy. „X” oznacza nie miejsce, gdzie zaczyna się życie, lecz gdzie zaczyna się
ono liczyć. Zapomnijcie o tym, kim byli wasi rodzice, czego się nauczyliście, co zrobiliście.
Zapomnijcie o zyskach i stratach. Gdzie się zaczęła wasza podróż? Kiedy zdaliście sobie
sprawę, że wychodzicie za bramę?
Moja opowieść — „X” na mojej mapie — rozpoczęła się w hotelu w Santa Monica, kiedy
Pies posłał łóżko.
Poznaliśmy się zaraz po college’u. Przez półtora roku oboje szczerze wierzyliśmy, że to
będzie wielka miłość naszego życia. Zamieszkaliśmy razem, po raz pierwszy zwiedziliśmy
Europę, wspominaliśmy nieśmiało o małżeństwie i o imionach, jakie nadamy naszym
dzieciom. Kupowaliśmy przedmioty pasujące do wspaniałego starego domu nad oceanem,
który pewnego dnia zamierzaliśmy kupić. Był najlepszym kochankiem, jakiego miałam.
Zgubił nas optymizm: kiedy ma się dwadzieścia jeden lat, świat jawi się w różowych
kolorach. Wydaje ci się, że życie kryje tak wiele cudownych niespodzianek, iż możesz sobie
pozwolić na niedbałość. Traktowaliśmy nasz związek jak niezawodny samochód, który
zawsze — w pogodę i niepogodę — zapali i pojedzie. Myliliśmy się.
Między nami pogorszyło się z dnia na dzień. Nie byliśmy przygotowani na porażkę i
głupie okrucieństwo wobec siebie. W tak młodym wieku człowiek zamienia kochanka w
śmiertelnego wroga w ciągu paru oddechów. Przezwałam go Psem, a on ochrzcił mnie Suką.
Zasługiwaliśmy na nasze imiona. Dlaczego więc, dwanaście lat później, ten sam Pies siedział
w drogim hotelowym pokoju, kiedy wyszłam spod prysznica, z mokrymi włosami owiniętymi
ręcznikiem, i stwierdziłam z zadowoleniem, że posłał łóżko? Łóżko, które dzieliliśmy przez
ostatnie dziesięć godzin, jak zawsze z ogromną przyjemnością. Ponieważ należy brać, co
dają. Kobiety uwielbiają paplać. Jeśli znajdziesz mężczyznę, który nie tylko lubi słuchać, ale
też jest czułym kochankiem, pal licho całą resztę. Musisz przecież żyć w swojej skórze i
sumieniu. Jeżeli możesz odwiedzić ekskochanka i nadal cieszyć się rzeczami, które was
kiedyś łączyły, to znaczy, że należą one do ciebie, jeśli tylko ich chcesz. Czy tak wypada?
Wiem tylko tyle, że życie składa się z coraz większych nakładów i z coraz mniejszych
zysków, kończy się zaś siedzeniem na fotelu z nieruchomo utkwionym wzrokiem. Zawsze
przeczuwałam taki koniec. Chciałam być starą, pogrążoną we wspomnieniach kobietą, nie
jęczącą staruchą, która czeka, aż śmierć zadzwoni na obiad.
Przez wiele lat Pies i ja spotykaliśmy się przy różnych okazjach. Niemal zawsze było to
kilka radosnych, egoistycznych dni. Wstępował w nas nowy duch — tak mówił Pies, i miał
rację.
Posłał łóżko i ogarnął pokój. Taki właśnie był Doug Auerbach: zorganizowany i do
pewnego stopnia zaradny. Podziwiałam go, choć cieszyłam się, że nie wyszłam za niego za
mąż.
Pokój wyglądał dokładnie tak samo jak dzień wcześniej, kiedy go zajmowaliśmy. Pies
siedział z rękami na kolanach i oglądał teleturniej w telewizji. „Ochy” i „achy” publiczności
brzmiały smutnawo w liliowej pieczarze pokoju. Stałam, patrząc na niego, i zastanawiałam
się, kiedy znów się spotkamy.
Nie odrywając oczu od telewizora, Pies powiedział, że dużo o mnie myślał. Spytałam, w
jakim sensie. Odparł, że ożenił się i rozwiódł, odniósł dość umiarkowany sukces zawodowy i
w sumie miał więcej powodów do żalu niż dumy. Widział we mnie swoje przeciwieństwo.
Gdy zaprotestowałam, spojrzał na mnie i rzekł: „Błagam, nie!” Jakbym chciała mu wyrządzić
straszną krzywdę.
Potem wyłączył telewizor i spytał, czy wyświadczę mu wielką przysługę. Naprzeciw
hotelu znajdowała się duża apteka. Chciał, abym poszła tam z nim, gdyż potrzebował brzytwy
i szamponu. Wiedział, że zanim odlecę wieczorem do Nowego Jorku, muszę załatwić
mnóstwo spraw, ale ton jego głosu nie dopuszczał sprzeciwu.
Czym prędzej ubrałam się, podczas gdy Pies siedział i obserwował mnie, jak krzątam się
po pokoju. Cóż ważnego może być w wyjściu do apteki? Złościłam się, ale czułam zarazem,
że jego prośba ma w sobie coś żałosnego i naglącego.
Apteka okazała się jednym z tych ogromnych sklepów, które sprzedają trzydzieści
gatunków pasty do zębów i gdzie klienci snują się między stoiskami jak w amoku.
Zatrzymaliśmy się przy regale z brzytwami i szamponami. Było oczywiste, że Psu nie
spieszy się ze znalezieniem tego, czego szukał.
— Co jest grane, Doug?
Obrócił się do mnie i uśmiechnął.
— Hmmm?
— Muszę stać przy tobie, żebyś kupił mydło?
Przez chwilę milczał, tylko patrzył na mnie, jakby rozważał moje pytanie.
— Chciałem to zrobić od chwili, gdy dowiedziałem się o naszym spotkaniu. Bardziej niż
rozmawiać, kochać się, cokolwiek. Chciałem pójść z tobą do sklepu i przechadzać się, udając,
że jesteśmy mężem i żoną. Krótki wypad, żeby kupić aspirynę i program telewizyjny, a może
lody. Szkoda, że jest tak wczesna pora, ale wczoraj nie chciałem ci nic mówić. Zawsze bierze
mnie zazdrość, kiedy idę do całonocnych aptek albo sklepów i widzę robiące zakupy pary.
Zaglądam im do koszyków, żeby zobaczyć, co kupują.
— Nie robiłeś tego nigdy z żoną? — Miałam ochotę dotknąć jego ramienia, ale się
powstrzymałam.
— Pewnie, ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Teraz to co innego, rozumiesz?
Wtedy to był po prostu uciążliwy obowiązek. Wiedziałem, że z tobą będzie to mała przygoda,
podczas której oboje będziemy się dobrze bawić. Nawet jeśli nic nie kupimy, będziemy
Popatrzył na mnie, ale zamilkł. Najgorsze, że wiedziałam doskonale, o co mu chodzi, i
było mi go żal. Wzywały mnie jednak inne sprawy, które były dla mnie ważniejsze. Chciałam
go jakoś pocieszyć, ale jednocześnie chciałam już stamtąd wyjść. Wizyta w aptece miała dla
niego o wiele większe znaczenie niż dla mnie.
Kupiliśmy, co trzeba, wróciliśmy do hotelu i wymeldowaliśmy się. Czekając na moją
taksówkę, przytuliliśmy się do siebie. Powiedziałam, że spotkamy się pod koniec lata w
Nowym Jorku.
Gdy przyjechała taksówka, Pies odezwał się:
— Wiesz, jest teraz taki sławny raper imieniem Dog. Snoop Doggy Dog.
— Odpada. Jesteś jedynym Psem w ludzkiej postaci, jakiego kocham.
Skinął głową.
— Dzięki za aptekę.
Właśnie wówczas powinnam się zorientować, że w powietrzu wisi coś więcej niż czysty
tlen. Dlaczego trzeba całego życia, by sobie uświadomić, że złowróżbne znaki pojawiają się
równie często jak ptaki na czereśni? Jadąc taksówką na lotnisko, ujrzałam coś, co powinno z
perspektywy czasu zmusić mnie do zastanowienia, co się dzieje, ja zaś gapiłam się na zegarek
w nadziei, że nie spóźnię się na samolot.
Kierowca — barczysty, starszy mężczyzna — miał na głowie bejsbolówkę z nadrukiem
San Diego Padres. Nie odezwał się ani słowem, nie licząc urażonego jęknięcia, kiedy ładował
moją walizkę do bagażnika. W porządku: usiadłam z tyłu i odpowiadałam na telefony od
ludzi, których w Los Angeles unikałam jak ognia. Opanowałam tę sztukę do perfekcji —
dzwonisz do kogoś i mówisz, że właśnie jedziesz na lotnisko, ale nie mogłeś się nie odezwać
przed wyjazdem. Wtedy twój rozmówca opowie ci wszystko w pięć minut, na co w innych
okolicznościach straciłby dwie godziny i pieniądze na wystawną kolację. Kto powiedział, że
cierpliwość rośnie z wiekiem? Ja miałam coraz mniej cierpliwości i byłam z tego dumna. Jeśli
osiągnęłam jakiś sukces, to tylko dzięki krótkim i zdecydowanym działaniom. Tego samego
oczekiwałam od innych. Podczas ostatniej rozmowy przez telefon miałam zamknięte oczy i
dlatego z początku umknęło mi to, co powiedział kierowca. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam
zdumiewający widok: jakaś kobieta siedziała na wózku inwalidzkim obok pasa autostrady.
Choć była już pewnie ósma wieczór, latarnie nie paliły się. Mrok rozpraszały jedynie
pulsujące strumienie samochodowych świateł. Kobieta mignęła nam za szybą i znikła w
ciemności Los Angeles. Lecz przez moment, kiedy oświetliło ją auto przed nami, a potem my,
widzieliśmy ją wyraźnie: siedziała na wózku dla paralityków na opustoszałym poboczu drogi.
— Świrówa! W LA jest pełno świrów.
Spojrzałam we wsteczne lusterko. Kierowca patrzył na mnie, oczekując potwierdzenia.
— Może nie jest świrem. Może zabłądziła albo coś jej się stało.
Mężczyzna potrząsnął głową.
— Ale gdzie tam. Jak człowiek jeździ na taksie, to widzi takie rzeczy cztery razy dziennie.
Jeśli chcesz zobaczyć, jak wariacki jest ten świat, usiądź za kółkiem.
To wyjaśnienie nie usatysfakcjonowało mnie i zadzwoniłam pod 911. Musiałam zapytać
taksówkarza, w którym miejscu widzieliśmy tę kobietę. Odpowiedział mi oschłym tonem.
Policjant przyjmujący zgłoszenie poprosił o więcej szczegółów. Odparłam, że przy
autostradzie jest kobieta na wózku inwalidzkim i że mam wrażenie, iż tak być nie powinno.
W samolocie myślałam ciągle o tych trzydziestu minutach spędzonych w aptece i o
kobiecie na wózku. Obydwa zdarzenia obudziły we mnie niepokój. Kiedy jednak
wylądowaliśmy w Nowym Jorku, pochłonęły mnie codzienne sprawy, które musiałam
załatwić przed spotkaniem z Zoe.
Na myśl, że zobaczę moją najlepszą przyjaciółkę i że zrobimy to, co zaplanowałyśmy,
serce trzepotało mi w piersi. Miałyśmy spotkać się z ludźmi z ogólniaka w piętnaście lat po
maturze.
Takie okazje wydają się wspaniałe na kilka miesięcy przed tym, nim się zdarzą. W miarę
jak zbliżał się dzień zjazdu, mój entuzjazm ścinał się jak zsiadłe mleko. Z jednej strony byłam
ciekawa, co się stało w ciągu tych wszystkich lat z niektórymi kolegami i koleżankami z
mojej klasy. Z drugiej strony byłam przerażona spotkaniem z ludźmi, którzy rozporządzali
moim życiem, kiedy miałam osiemnaście lat.
Teraz przestałam się już martwić o przeszłość, ale gdy miałam trzydzieści trzy lata, było
inaczej. Zakłopotanie dopadało mnie z całą siłą. Przejmowałam się tym, co myślą o mnie inni.
Nawet piętnaście lat po szkole chciałam pojawić się wśród starych kumpli, mając pewność, że
większość z nich ucieszy się, zdziwi lub będzie zazdrosna — niekoniecznie w tej kolejności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]