[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tori Carrington
Seksualne safari
Rozdział pierwszy
Nowy Jork
– No nie, chłopie, prawdziwy z ciebie Donald
Trump!
Dylan Fairbanks z westchnieniem złożył gazetę,
zastanawiając się, czy oznacza to, że dał zbyt mały, czy
– przeciwnie – zbyt duży napiwek. Z nowojorczykami
nigdy nic nie wiadomo. Wzruszył ramionami, osta-
tecznie dwa dolary to wręcz hojny napiwek, zważyw-
szy standardy higieniczne taksówkarza. Dylan stracił
wszystkie notatki do swego dzisiejszego wystąpienia,
gdy przejeżdżali przez most Queensboro. Jesienny
wiatr wyrwał mu kartki z ręki i wywiał je za okno
taksówki. Niestety, nie wywiał smrodu, którego Dylan
próbował się pozbyć.
Portier otworzył drzwi samochodu. Dylan wysiadł
i spojrzał na piąty z rzędu hotel, w którym miał się
zatrzymać podczas tej podróży. Bez wątpienia był
większy niż ten w Harrisburgu w stanie Pensylwania,
6
Tori Carrington
gdzie nocował wczoraj. To dobrze. Chętnie skorzysta
z podstawowych wygód, takich jak podłączenie do
Internetu. Umożliwi mu to przynajmniej nadgonienie
zaległości w korespondencji i w pracy, którą od wyjaz-
du z San Francisco w zeszłym tygodniu karygodnie
zaniedbał.
Ale najpierw musiał znaleźć przedstawicielkę swo-
jego wydawnictwa, Tanję Berry. Zniknęła poprzedniej
nocy, zostawiając mu tylko krótką informację, że
zobaczą się rano, właśnie tutaj. Przyjrzał się ludziom
wchodzącym i wychodzącym przez drzwi obrotowe.
Nie był pewien, kiedy dokładnie Tanja miała się z nim
spotkać. Ponieważ nigdzie nie dostrzegł jej krótkich,
czarnych włosów z fioletowymi pasemkami, uznał, że
jeszcze jej tu nie ma.
W takim razie gdzie jest? Spojrzał na zegarek.
Byłoby lepiej, gdyby się pospieszyła, inaczej spóźnią się
na wywiad radiowy.
– Doktor Fairbanks?
Dylan uwolnił swoją przeładowaną walizkę z pasz-
czy obrotowego potwora, który spełniał jednocześnie
funkcję drzwi, po czym zwrócił się do umundurowane-
go młodego człowieka z paskudnym trądzikiem:
– To zależy od tego, czego pan ode mnie chce.
Chłopak stropił się. Dowcip Dylana przekraczał jego
możliwości.
Dylan westchnął.
– Tak, to ja.
Ta myśl zwykle sprawiała, że czuł się zadowolony
z siebie i swojego życia, ale w tym momencie chętnie
zamieniłby swój doktorat na prawo jazdy katego-
rii ,,C’’.
– Jest pan już zameldowany, proszę pana. – Prak-
tykant-recepcjonista podał mu klucz, po czym zaczął
Seksualne safari
7
się szarpać z jego walizką. – Pokój 1715. Panna Berry
sugerowała, że powinien pan od razu iść na górę. Ona
już tam jest.
– Świetnie.
Ruszył w stronę szklanych wind. Nacisnął guzik
wskazujący górę i cofnął się, żeby poczekać. Czekał.
I czekał. Przejechał dłonią po twarzy. Minęło zaledwie
pięć dni z trzytygodniowego objazdu promocyjnego,
a już miał ochotę zmienić nazwisko i wyjechać gdzieś,
gdzie nikt go nie zna. Gdzie nikt nie nazywałby go
,,największym na świecie znawcą seksu’’. Gdzie nikt
nie wiedziałby, że napisał książkę, a tym bardziej dwie,
z których ostatnia nosiła mylący tytuł ,,Jak dotrzeć na
nieznane wyżyny – o sposobach osiągnięcia seksual-
nego zaspokojenia’’. Podczas podpisywania książki
mężczyźni, mrugając znacząco, podchodzili do niego,
żeby zapytać o to, jak doprowadzić partnerkę do
seksualnego szału. Dawno już straciło to swój urok.
Podobnie jak kobiety w każdym wieku, które pod-
rzucały mu klucze do swoich pokojów hotelowych.
Natychmiast wyrzucał je do kosza, który podczas
podpisywania książek zawsze trzymał pod stołem.
Gdyby jego fani pofatygowali się, by zajrzeć do
książki, znaleźliby odpowiedzi na wszystkie swoje
pikantne pytania. Nie zamierzał komukolwiek dora-
dzać, jak doprowadzić kobietę do szaleństwa. Chociaż
jeśli zależałoby mu na zaspokojeniu potrzeb żony, to
może i mógłby się tego podjąć. A co do kluczy... cóż,
każdy, kto przeczytał jego notkę biograficzną, wiedział
dobrze, że cztery lata temu się rozwiódł i od tego czasu
żył w celibacie.
Każda kobieta, która otwarcie złożyła mu propozy-
cję, natychmiast traciła szanse znalezienia się na krót-
kiej liście kandydatek do miana ,,drugiej i ostatniej pani
8
Tori Carrington
Fairbanks’’. Lista była naprawdę krótka. Mieściło się na
niej jedno imię.
A skoro o niej mowa...
Puścił rączkę walizki i sięgnął do wewnętrznej
kieszeni marynarki po telefon komórkowy. Sprawdził
godzinę. Jeszcze za wcześnie, żeby dzwonić do Diany
do pracy. Za to on był już poważnie spóźniony. Jeśli ta
cholerna winda... Nareszcie!
Westchnął, schował telefon i wsiadł do akwarium,
jeżdżącego w górę i w dół. Spojrzał na nieoznaczony
plastikowy klucz. Próbował sobie przypomnieć nu-
mer pokoju. Siedemnaście, piętnaście. Nacisnął guzik
siedemnastego piętra. Kątem oka zauważył, że szes-
naste już się świeciło, mimo że w windzie nie było
nikogo poza nim. Podszedł do szyby i popatrzył
w dół, na oddalający się coraz bardziej hotelowy hol.
Ludzie kręcili się po dużej, otwartej przestrzeni.
Dylan wyjął znowu telefon. Nacisnął zaprogramo-
wany numer i spojrzał na gazetę, którą wciąż trzy-
mał w ręce.
,,Seksuolog Grace Mattias wyznacza drogi ku no-
wym erotycznym wyzwaniom’’.
Dylan nie mógł oderwać wzroku od nagłówka.
Wygląda na to, że pani doktor odgrzewa bzdury, które
powtarzano w kółko w latach sześćdziesiątych. W le-
wej kolumnie umieszczono rysunek przedstawiający
rudowłosą kobietę w krótkiej, obcisłej sukience trzy-
mającą w jednej ręce prezerwatywy, a w drugiej
monstrualny wibrator. Przesunął wzrok na drugą stro-
nę. Tam znajdowała się karykatura – zdaje się, że jego
we własnej osobie – przedstawiająca ciemnowłosego
faceta z rękoma skrzyżowanymi na kroczu i przerażo-
ną miną prawiczka. Czego nie mówił sam rysunek,
dopowiadał nagłówek: ,,Doktor Fairbanks uważa, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Tori Carrington
Seksualne safari
Rozdział pierwszy
Nowy Jork
– No nie, chłopie, prawdziwy z ciebie Donald
Trump!
Dylan Fairbanks z westchnieniem złożył gazetę,
zastanawiając się, czy oznacza to, że dał zbyt mały, czy
– przeciwnie – zbyt duży napiwek. Z nowojorczykami
nigdy nic nie wiadomo. Wzruszył ramionami, osta-
tecznie dwa dolary to wręcz hojny napiwek, zważyw-
szy standardy higieniczne taksówkarza. Dylan stracił
wszystkie notatki do swego dzisiejszego wystąpienia,
gdy przejeżdżali przez most Queensboro. Jesienny
wiatr wyrwał mu kartki z ręki i wywiał je za okno
taksówki. Niestety, nie wywiał smrodu, którego Dylan
próbował się pozbyć.
Portier otworzył drzwi samochodu. Dylan wysiadł
i spojrzał na piąty z rzędu hotel, w którym miał się
zatrzymać podczas tej podróży. Bez wątpienia był
większy niż ten w Harrisburgu w stanie Pensylwania,
6
Tori Carrington
gdzie nocował wczoraj. To dobrze. Chętnie skorzysta
z podstawowych wygód, takich jak podłączenie do
Internetu. Umożliwi mu to przynajmniej nadgonienie
zaległości w korespondencji i w pracy, którą od wyjaz-
du z San Francisco w zeszłym tygodniu karygodnie
zaniedbał.
Ale najpierw musiał znaleźć przedstawicielkę swo-
jego wydawnictwa, Tanję Berry. Zniknęła poprzedniej
nocy, zostawiając mu tylko krótką informację, że
zobaczą się rano, właśnie tutaj. Przyjrzał się ludziom
wchodzącym i wychodzącym przez drzwi obrotowe.
Nie był pewien, kiedy dokładnie Tanja miała się z nim
spotkać. Ponieważ nigdzie nie dostrzegł jej krótkich,
czarnych włosów z fioletowymi pasemkami, uznał, że
jeszcze jej tu nie ma.
W takim razie gdzie jest? Spojrzał na zegarek.
Byłoby lepiej, gdyby się pospieszyła, inaczej spóźnią się
na wywiad radiowy.
– Doktor Fairbanks?
Dylan uwolnił swoją przeładowaną walizkę z pasz-
czy obrotowego potwora, który spełniał jednocześnie
funkcję drzwi, po czym zwrócił się do umundurowane-
go młodego człowieka z paskudnym trądzikiem:
– To zależy od tego, czego pan ode mnie chce.
Chłopak stropił się. Dowcip Dylana przekraczał jego
możliwości.
Dylan westchnął.
– Tak, to ja.
Ta myśl zwykle sprawiała, że czuł się zadowolony
z siebie i swojego życia, ale w tym momencie chętnie
zamieniłby swój doktorat na prawo jazdy katego-
rii ,,C’’.
– Jest pan już zameldowany, proszę pana. – Prak-
tykant-recepcjonista podał mu klucz, po czym zaczął
Seksualne safari
7
się szarpać z jego walizką. – Pokój 1715. Panna Berry
sugerowała, że powinien pan od razu iść na górę. Ona
już tam jest.
– Świetnie.
Ruszył w stronę szklanych wind. Nacisnął guzik
wskazujący górę i cofnął się, żeby poczekać. Czekał.
I czekał. Przejechał dłonią po twarzy. Minęło zaledwie
pięć dni z trzytygodniowego objazdu promocyjnego,
a już miał ochotę zmienić nazwisko i wyjechać gdzieś,
gdzie nikt go nie zna. Gdzie nikt nie nazywałby go
,,największym na świecie znawcą seksu’’. Gdzie nikt
nie wiedziałby, że napisał książkę, a tym bardziej dwie,
z których ostatnia nosiła mylący tytuł ,,Jak dotrzeć na
nieznane wyżyny – o sposobach osiągnięcia seksual-
nego zaspokojenia’’. Podczas podpisywania książki
mężczyźni, mrugając znacząco, podchodzili do niego,
żeby zapytać o to, jak doprowadzić partnerkę do
seksualnego szału. Dawno już straciło to swój urok.
Podobnie jak kobiety w każdym wieku, które pod-
rzucały mu klucze do swoich pokojów hotelowych.
Natychmiast wyrzucał je do kosza, który podczas
podpisywania książek zawsze trzymał pod stołem.
Gdyby jego fani pofatygowali się, by zajrzeć do
książki, znaleźliby odpowiedzi na wszystkie swoje
pikantne pytania. Nie zamierzał komukolwiek dora-
dzać, jak doprowadzić kobietę do szaleństwa. Chociaż
jeśli zależałoby mu na zaspokojeniu potrzeb żony, to
może i mógłby się tego podjąć. A co do kluczy... cóż,
każdy, kto przeczytał jego notkę biograficzną, wiedział
dobrze, że cztery lata temu się rozwiódł i od tego czasu
żył w celibacie.
Każda kobieta, która otwarcie złożyła mu propozy-
cję, natychmiast traciła szanse znalezienia się na krót-
kiej liście kandydatek do miana ,,drugiej i ostatniej pani
8
Tori Carrington
Fairbanks’’. Lista była naprawdę krótka. Mieściło się na
niej jedno imię.
A skoro o niej mowa...
Puścił rączkę walizki i sięgnął do wewnętrznej
kieszeni marynarki po telefon komórkowy. Sprawdził
godzinę. Jeszcze za wcześnie, żeby dzwonić do Diany
do pracy. Za to on był już poważnie spóźniony. Jeśli ta
cholerna winda... Nareszcie!
Westchnął, schował telefon i wsiadł do akwarium,
jeżdżącego w górę i w dół. Spojrzał na nieoznaczony
plastikowy klucz. Próbował sobie przypomnieć nu-
mer pokoju. Siedemnaście, piętnaście. Nacisnął guzik
siedemnastego piętra. Kątem oka zauważył, że szes-
naste już się świeciło, mimo że w windzie nie było
nikogo poza nim. Podszedł do szyby i popatrzył
w dół, na oddalający się coraz bardziej hotelowy hol.
Ludzie kręcili się po dużej, otwartej przestrzeni.
Dylan wyjął znowu telefon. Nacisnął zaprogramo-
wany numer i spojrzał na gazetę, którą wciąż trzy-
mał w ręce.
,,Seksuolog Grace Mattias wyznacza drogi ku no-
wym erotycznym wyzwaniom’’.
Dylan nie mógł oderwać wzroku od nagłówka.
Wygląda na to, że pani doktor odgrzewa bzdury, które
powtarzano w kółko w latach sześćdziesiątych. W le-
wej kolumnie umieszczono rysunek przedstawiający
rudowłosą kobietę w krótkiej, obcisłej sukience trzy-
mającą w jednej ręce prezerwatywy, a w drugiej
monstrualny wibrator. Przesunął wzrok na drugą stro-
nę. Tam znajdowała się karykatura – zdaje się, że jego
we własnej osobie – przedstawiająca ciemnowłosego
faceta z rękoma skrzyżowanymi na kroczu i przerażo-
ną miną prawiczka. Czego nie mówił sam rysunek,
dopowiadał nagłówek: ,,Doktor Fairbanks uważa, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]