[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Italo Calvino
Wszystkie opowie
ś
ci kosmikomiczne
(Tutte le Cosmicomiche)
Opowie
ś
ci Kosmikomiczne
Przek
ł
ad Barbara Sieroszewska
Odleg
ł
o
ść
Ksi
ęż
yca
Niegdy
ś
, zdaniem sir George’a H. Darwina, Ksi
ęż
yc znajdowa
ł
si
ę
bardzo blisko
Ziemi. Przyp
ł
ywy i odp
ł
ywy mórz spycha
ł
y go stopniowo coraz dalej; te same
przyp
ł
ywy i odp
ł
ywy, które Ksi
ęż
yc wywo
ł
uje w wodach ziemskich i w których Ziemia
traci powoli sw
ą
energi
ę
.
Pewnie! Wiem o tym dobrze! –
wykrzykn
ął
stary Qfwfq
– wy tego nie mo
ż
ecie pa-
mi
ę
ta
ć
, ale ja tak. Mieli
ś
my j
ą
zawsze tu
ż
nad sob
ą
, t
ę
Lun
ę
, nieprawdopodobnie
ogromn
ą
, a w czas pe
ł
ni – noce by
ł
y wtedy jasne jak dzie
ń
, ale
ś
wiat
ł
o jakie
ś
ż
ó
ł
tawe,
koloru mas
ł
a – wydawa
ł
o si
ę
,
ż
e nas przygniata. W czasie nowiu toczy
ł
a si
ę
po niebie na
kszta
ł
t czarnego parasola p
ę
dzonego wiatrem, a w pierwszej kwadrze sun
ęł
a z rogami tak
nisko opuszczonymi, jakby lada chwila mia
ł
a zaczepi
ć
o jakie
ś
wzniesienie i pozosta
ć
tam zakotwiczona. Ale ca
ł
y mechanizm faz Ksi
ęż
yca funkcjonowa
ł
inaczej ni
ż
dzi
ś
: po-
niewa
ż
odleg
ł
o
ś
ci od S
ł
o
ń
ca by
ł
y inne, inne by
ł
y te
ż
orbity i nachylenie czego
ś
, nie pa-
mi
ę
tam ju
ż
czego. A za
ć
mienia, przy takiej blisko
ś
ci Ziemi i Ksi
ęż
yca, nast
ę
powa
ł
y nie-
mal co chwila. Nietrudno sobie wyobrazi
ć
,
ż
e takie dwie ogromne bestie musia
ł
y si
ę
wci
ąż
nawzajem zas
ł
ania
ć
.
Orbita? Eliptyczna, oczywi
ś
cie, eliptyczna – to si
ę
sp
ł
aszcza
ł
a nad naszymi g
ł
owami,
to znów wzlatywa
ł
a niejako w gór
ę
. Przyp
ł
ywy, kiedy Ksi
ęż
yc bardzo si
ę
obni
ż
a
ł
, wznosi
ł
y
si
ę
do tego stopnia,
ż
e nie sposób je by
ł
o powstrzyma
ć
. Bywa
ł
ynoce podczas pe
ł
ni, kiedy
Ksi
ęż
yc wisia
ł
tak nisko, a morze tak bardzo si
ę
wzdyma
ł
o,
ż
e by
ł
o w
ł
os od zamoczenia
si
ę
. No, w
ł
os jak w
ł
os, ale niewiele metrów. Czy
ś
my nie próbowali si
ę
tam dosta
ć
?
No jak
ż
e, pewnie. Wystarczy
ł
o podp
ł
yn
ąć
ł
odzi
ą
pod sam Ksi
ęż
yc, postawi
ć
drabin
ę
i wdrapa
ć
si
ę
po niej.
Miejsce, w którym Ksi
ęż
yc opuszcza
ł
si
ę
najni
ż
ej, by
ł
o na morzu, na wysoko
ś
ci Ska
ł
Cynkowych. Wyp
ł
ywali
ś
my
ł
odziami takimi, jakie by
ł
ywówczas w u
ż
yciu – zaokr
ą
glone,
p
ł
askie
ł
odzie korkowe. Mie
ś
ci
ł
o nas si
ę
tam kilkoro: ja, kapitan Vhd Vhd, jego
ż
ona, mój
g
ł
uchy kuzyn, a czasem tak
ż
e ma
ł
a Xlthlx, która mia
ł
a wtedy oko
ł
o dwunastu lat. Woda
bywa
ł
a w owe noce bardzo spokojna, po
ł
yskiwa
ł
a srebrzy
ś
cie jak rt
ęć
, a fioletowe ryby,
nie mog
ą
c si
ę
oprze
ć
przyci
ą
ganiu ksi
ęż
ycowemu, wyp
ł
ywa
ł
y wszystkie na powierzchni
ę
,
podobnie jak o
ś
miornice i meduzy szafranowej barwy. W powietrzu unosi
ł
o si
ę
zawsze
mnóstwo ró
ż
nych drobnych stworzonek – male
ń
kich raczków, ka
ł
amarnic, leciutkich
przejrzystych alg i ma
ł
ych ga
łą
zek koralu, które odrywa
ł
y si
ę
od powierzchni morza
i dolatywa
ł
y a
ż
do Ksi
ęż
yca, zwisaj
ą
c u jego wapiennego sklepienia, b
ą
d
ź
te
ż
zostawa
ł
y
w powietrzu tworz
ą
c fosforyzuj
ą
ce ob
ł
oki, od których op
ę
dzali
ś
my si
ę
, wymachuj
ą
c
bananowymi li
ść
mi.
Nasza praca wygl
ą
da
ł
a tak: na
ł
ód
ź
zabierali
ś
my drabin
ę
; jeden j
ą
trzyma
ł
, drugi
wchodzi
ł
na sam jej szczyt, trzeci wios
ł
owa
ł
, podprowadzaj
ą
c
ł
ód
ź
jak najbli
ż
ej Ksi
ęż
yca.
Dlatego musia
ł
o nas by
ć
a
ż
tylu (wymieni
ł
em tylko najwa
ż
niejszych). Ten, który sta
ł
na
szczycie drabiny, wo
ł
a
ł
przestraszony, kiedy
ł
ód
ź
zbli
ż
a
ł
a si
ę
do Ksi
ęż
yca:
– Sta
ć
, sta
ć
! Uderz
ę
w niego g
ł
ow
ą
! – Bo takie sprawia
ł
on wra
ż
enie, kiedy si
ę
z bliska widzia
ł
o, jaki jest ogromny, naje
ż
ony ostrymi wyst
ę
pami, postrz
ę
pionymi jak
z
ę
bate ostrze pi
ł
y. Dzi
ś
mo
ż
e jest inaczej, ale wtedy Ksi
ęż
yc, a raczej jego brzuch, jednym
s
ł
owem ta jego cz
ęść
, która przesuwa
ł
a si
ę
najbli
ż
ej Ziemi, prawie po niej szoruj
ą
c,
pokryty by
ł
skorup
ą
z ostro zako
ń
czonych
ł
usek. Przypomina
ł
o to brzuch ryby, nie tylko
wygl
ą
dem, ale, o ile pami
ę
tam, tak
ż
e i zapachem, który mo
ż
e nie by
ł
zapachem
ż
ywej
ryby, mo
ż
e troch
ę
delikatniejszym, jakby w
ę
dzonego
ł
ososia.
Rzeczywi
ś
cie ze szczytu drabiny, stoj
ą
c prosto na najwy
ż
szym szczeblu, mo
ż
na by
ł
o
wyci
ą
gni
ę
tymi r
ę
kami dotkn
ąć
Ksi
ęż
yca. Wymierzyli
ś
my t
ę
odleg
ł
o
ść
dok
ł
adnie (nie po-
dejrzewaj
ą
c jeszcze wtedy,
ż
e Ksi
ęż
yc b
ę
dzie si
ę
stopniowo oddala
ł
). Du
ż
ej ostro
ż
no
ś
ci
i rozwagi wymaga
ł
jedynie sam sposób dotkni
ę
cia tej powierzchni r
ę
kami. Wybiera
ł
em
ł
usk
ę
, która wydawa
ł
a mi si
ę
dostatecznie mocna (na Ksi
ęż
yc wchodzili
ś
my wszyscy
kolejno, z ekipy pi
ę
ciu czy sze
ś
ciu osób), uczepia
ł
em si
ę
jedn
ą
r
ę
k
ą
, potem drug
ą
i w tej
chwili czu
ł
em, jak drabina i
ł
ód
ź
uciekaj
ą
spode mnie, a ruch Ksi
ęż
yca uwalnia mnie od
przyci
ą
gania ziemskiego. Tak, Ksi
ęż
yc mia
ł
jak
ąś
si
łę
, która ci
ę
porywa
ł
a, czu
ł
e
ś
” to wy-
ra
ź
nie w momencie przechodzenia z jednej strefy przyci
ą
gania w drug
ą
. Trzeba by
ł
o
poderwa
ć
si
ę
jednym szybkim ruchem, czym
ś
na kszta
ł
t kozio
ł
ka, mocno uchwyci
ć
si
ę
skalnych
ł
usek i wyrzutem nóg w gór
ę
stan
ąć
na ksi
ęż
ycowym grancie. Patrz
ą
cym z Ziemi
wydawa
ł
e
ś
si
ę
wtedy zawieszony g
ł
ow
ą
w dó
ł
, ale dla ciebie by
ł
a to zwyk
ł
a, normalna po-
zycja i dziwne mog
ł
o ci si
ę
wydawa
ć
jedynie to,
ż
e kiedy unios
ł
e
ś
wzrok ku górze, widz-
ia
ł
e
ś
nad sob
ą
po
ł
yskuj
ą
cy strop morza z
ł
ódk
ą
i twoimi towarzyszami zwisaj
ą
cymi
stamt
ą
d niby winne grono ze swego szczepu.
Szczególn
ą
zr
ę
czno
ś
ci
ą
w tych skokach odznacza
ł
si
ę
mój g
ł
uchy kuzyn. Jego
niezdarne, szorstkie r
ę
ce zaledwie dotkn
ęł
y powierzchni Ksi
ęż
yca (a zawsze zeskakiwa
ł
z drabiny jako pierwszy), stawa
ł
y si
ę
natychmiast gi
ę
tkie i pewne siebie. Nieomylnie
znajdowa
ł
y w
ł
a
ś
ciwy punkt zaczepienia, wydawa
ł
o si
ę
,
ż
e samo dotkni
ę
cie d
ł
oni
ą
poz-
wala mu zwi
ą
za
ć
si
ę
ze skorup
ą
satelity. Raz, kiedy tak na niego patrzy
ł
em, dozna
ł
em
wra
ż
enia,
ż
e wystarczy mu wyci
ą
gn
ąć
r
ę
ce, by Luna sama wysz
ł
a mu na spotkanie.
Równie zr
ę
czny by
ł
przy schodzeniu na Ziemi
ę
, co stanowi
ł
o operacj
ę
znacznie trud-
niejsz
ą
. Dla nas polega
ł
o to na wykonaniu podskoku w gór
ę
, jak najwy
ż
ej, ze wzniesio-
nymi ku górze ramionami (z punktu widzenia Ksi
ęż
yca, bo patrz
ą
cym z Ziemi wydawa
ł
o
si
ę
to raczej nurkowaniem, skokiem w dó
ł
, g
ł
ow
ą
naprzód, z wyci
ą
gni
ę
tymi ku do
ł
owi
ramionami); musia
ł
to by
ć
, jednym s
ł
owem, skok taki sam jak z Ziemi do Ksi
ęż
yca, z t
ą
ró
ż
nic
ą
,
ż
e bez pomocy drabiny, bo tam nie by
ł
oby na czym jej oprze
ć
. Ale mój kuzyn,
zamiast rzuca
ć
si
ę
z wyci
ą
gni
ę
tymi r
ę
kami, pochyla
ł
si
ę
nad ksi
ęż
ycow
ą
skorup
ą
g
ł
ow
ą
na
dó
ł
, zwija
ł
si
ę
jak do fikni
ę
cia kozio
ł
ka i podskakiwa
ł
, opieraj
ą
c si
ę
na r
ę
kach. My z
ł
odzi
widzieli
ś
my go wyprostowanego w powietrzu, tak jakby podtrzymywa
ł
na wyci
ą
gni
ę
tych
r
ę
kach olbrzymi
ą
pi
ł
k
ę
i podrzuca
ł
j
ą
d
ł
o
ń
mi, dopóki jego nogi nie znalaz
ł
y si
ę
wreszcie
do
ść
blisko, by
ś
my mogli uchwyci
ć
go za kostki i
ś
ci
ą
gn
ąć
do
ł
odzi.
Teraz chcieliby
ś
cie zapewne wiedzie
ć
, po co, u diab
ł
a, wyprawiali
ś
my si
ę
na Ksi
ęż
yc,
i ja wam to zaraz wyja
ś
ni
ę
. Chodzili
ś
my tam zbiera
ć
mleko za pomoc
ą
du
ż
ej
ł
y
ż
ki i ku-
be
ł
ka. Mleko ksi
ęż
ycowe by
ł
o bardzo g
ę
ste, co
ś
w rodzaju twaro
ż
ku. Tworzy
ł
o si
ę
w zag
łę
bieniach pomi
ę
dzy
ł
uskami drog
ą
fermentacji rozmaitych substancji pochodzenia
ziemskiego, ulatniaj
ą
cych si
ę
z
łą
k, lasów i wód, nad którymi si
ę
satelita unosi
ł
. Sk
ł
ada
ł
o
si
ę
to mleko g
ł
ównie z soków ro
ś
linnych,
ż
abiego skrzeku, smo
ł
y, ziaren soczewicy,
pszczelego miodu, kryszta
ł
ków krochmalu, ikry jesiotra, ple
ś
ni, py
ł
ku kwietnego, sub-
stancji galaretowatych, robaków,
ż
ywicy, pieprzu, soli mineralnych, materia
ł
ów
opa
ł
owych. Do
ść
by
ł
o zag
łę
bi
ć
ł
y
ż
k
ę
pod
ł
uski pokrywaj
ą
ce zaskorupia
łą
powierzchni
ę
Ksi
ęż
yca, aby wyci
ą
gn
ąć
j
ą
pe
ł
n
ą
tej cennej dla nas papki. Nie w stanie czystym, rzecz
jasna. Zanieczyszcze
ń
by
ł
o sporo, w toku fermentacji (zwa
ż
ywszy,
ż
e Ksi
ęż
yc przebiega
ł
partie suchego, nagrzanego powietrza nad obszarami pustynnymi) nie wszystkie cia
ł
a
uleg
ł
y stopieniu; niektóre pozostawa
ł
y w papce w stanie sta
ł
ym: paznokcie i chrz
ą
stki,
gwo
ź
dzie, koniki morskie, pestki i ogonki owoców, skorupy naczy
ń
, haczyki od w
ę
dek,
czasem trafia
ł
si
ę
nawet grzebie
ń
. Tak wi
ę
c zebran
ą
papk
ę
mleczn
ą
trzeba by
ł
o jeszcze
oczyszcza
ć
, przepuszcza
ć
przez sito. Ale g
ł
ówna trudno
ść
nie na tym polega
ł
a, chodzi
ł
o
o to, jak dostarczy
ć
ten produkt na Ziemi
ę
. Robili
ś
my to tak: zawarto
ść
ka
ż
dej
ł
y
ż
ki
wyrzuca
ł
o si
ę
w gór
ę
silnie jak z katapulty, pos
ł
uguj
ą
c si
ę
obiema r
ę
kami. Papka ulaty-
wa
ł
a wysoko i – je
ś
li tylko rzut by
ł
dostatecznie mocny – rozp
ł
aszcza
ł
a si
ę
na suficie,
czyli na powierzchni morza. A skoro tam si
ę
ju
ż
znalaz
ł
a, p
ł
ywa
ł
a sobie po wodzie i bez
trudno
ś
ci mo
ż
na j
ą
by
ł
o zbiera
ć
do
ł
odzi. Równie
ż
i w tych rzutach mój g
ł
uchy kuzyn by
ł
niedo
ś
cig
ł
y, mia
ł
si
łę
w r
ę
ku i cel w oku. Zdecydowanym ruchem wyrzuca
ł
zawarto
ść
ł
y
ż
ki tak,
ż
e trafia
ł
a wprost do kube
ł
ka, który
ś
my mu z
ł
odzi podstawiali. Ja natomiast
cz
ę
sto pud
ł
owa
ł
em, nie do
ść
silnie wyrzucona masa nie pokonywa
ł
a si
ł
y przyci
ą
gania
ksi
ęż
ycowego i spada
ł
a mi z powrotem na oczy.
Nie powiedzia
ł
em wam jeszcze wszystkiego o czynno
ś
ciach, w jakich celowa
ł
mój
kuzyn. Dla niego ta robota – wyciskanie ksi
ęż
ycowego mleka z
ł
usek – by
ł
a swego
rodzaju zabaw
ą
. Czasem zamiast
ł
y
ż
ki wciska
ł
po prostu pod tak
ą
ł
usk
ę
go
łą
r
ę
k
ę
czy
nawet tylko palec. Nie posuwa
ł
si
ę
naprzód systematycznie, tylko przeskakiwa
ł
z miejsca
na miejsce. Wygl
ą
da
ł
o to na jakie
ś
igraszki z Lun
ą
, jak gdyby chcia
ł
jej p
ł
ata
ć
figle,
a mo
ż
e j
ą
tylko po
ł
askota
ć
. A gdzie przytkn
ął
r
ę
k
ę
, tam mleko tryska
ł
o niczym
z wymienia kozy. Nam wi
ę
c nie pozostawa
ł
o nic innego, tylko i
ść
jego
ś
ladem i zbiera
ć
ł
y
ż
kami papk
ę
, któr
ą
on za sob
ą
zostawia
ł
, a zawsze jakby przypadkowo, gdy
ż
drogi,
jakimi chodzi
ł
mój g
ł
uchy kuzyn, nie zdawa
ł
y si
ę
odpowiada
ć
ż
adnemu praktycznemu
celowi. By
ł
y na przyk
ł
ad miejsca, których dotyka
ł
dla samej tylko przyjemno
ś
ci ich do-
tykania: przerwy mi
ę
dzy
ł
uskami, miejsca, w których ods
ł
oni
ę
ta by
ł
a mi
ę
kka pulpa
ksi
ęż
ycowa. Czasami mój kuzyn naciska
ł
je nie palcami r
ę
ki, tylko – w precyzyjnie od-
mierzonym skoku – wielkim palcem nogi (na Lun
ę
wyprawia
ł
si
ę
zawsze boso), i wyda-
wa
ł
o si
ę
,
ż
e to jest dla niego najlepsza zabawa.
Ś
wiadczy
ł
y o tym radosny pisk, jaki do-
bywa
ł
si
ę
z jego gard
ł
a, oraz weso
ł
e podskoki.
Powierzchnia Ksi
ęż
yca nie by
ł
a pokryta
ł
usk
ą
jednolicie, by
ł
y tam równie
ż
nieregu-
larne pasma go
ł
ej,
ś
liskiej, bladej glinki. Te mi
ę
kkie miejsca pobudza
ł
y mego kuzyna do
wywijania kozio
ł
ków i nieomal ptasiego podlatywania, jak gdyby rozmy
ś
lnie stara
ł
si
ę
zostawi
ć
w tej ksi
ęż
ycowej papce
ś
lad ca
ł
ej swej postaci. Id
ą
c tak za nim, w pewnej chwili
tracili
ś
my go z oczu. Na Ksi
ęż
ycu istnia
ł
y ca
ł
e rozleg
ł
e regiony, których nie mieli
ś
my
nigdy ch
ę
ci ani potrzeby bada
ć
, i tam to w
ł
a
ś
nie znika
ł
mój kuzyn; a ja wyobrazi
ł
em so-
bie,
ż
e wszystkie te kozio
ł
ki i igraszki, które przed naszymi oczami wyprawia
ł
, by
ł
y jak
gdyby przygotowaniem, jakim
ś
preludium do czego
ś
sekretnego, co si
ę
mia
ł
o dzia
ć
w owych nieznanych nam regionach.
Te nasze noce na pe
ł
nym morzu na wprost Ska
ł
Cynkowych cechowa
ł
jaki
ś
szczególny nastrój – weso
ł
y, owszem, ale niejako zawieszony w przestworzach, jakby
ś
my
czuli w naszych czaszkach zamiast mózgu ryb
ę
, która wyp
ł
yn
ęł
a na powierzchni
ę
przy-
ci
ą
gana przez Ksi
ęż
yc. Tak wi
ę
c
ż
eglowali
ś
my sobie, graj
ą
c i
ś
piewaj
ą
c.
Ż
ona kapitana
gra
ł
a na harfie. Jej bardzo d
ł
ugie ramiona l
ś
ni
ł
y w owe noce srebrzy
ś
cie na podo-
bie
ń
stwo w
ę
gorzy, a ciemne, tajemnicze zag
łę
bienia pach przywodzi
ł
y na my
ś
l morskie
je
ż
e; d
ź
wi
ę
ki jej harfy brzmia
ł
ys
ł
odko i przejmuj
ą
co, tak s
ł
odko i przejmuj
ą
co,
ż
e wr
ę
cz
nie mo
ż
na by
ł
o tego wytrzyma
ć
, i musieli
ś
my wydawa
ć
przeci
ą
gle okrzyki nie tyle do
wtóru tej muzyce, ile po to,
ż
eby od niej chroni
ć
nasz s
ł
uch.
Przejrzyste meduzy ukazywa
ł
y si
ę
na powierzchni morza, chwil
ę
wibrowa
ł
y
w miejscu, a potem unosi
ł
ysi
ę
falistym ruchem ku Ksi
ęż
ycowi. Ma
ł
a Xlthlx zabawia
ł
a si
ę
ł
owieniem ich w locie, ale nie by
ł
o to wcale
ł
atwe. Raz, wyci
ą
gn
ą
wszy jak tylko mog
ł
a
r
ą
czki,
ż
eby jedn
ą
z nich uchwyci
ć
, podskoczy
ł
a i sama tak
ż
e zawis
ł
a w powietrzu. By
ł
a
tak chudziutka,
ż
e zabrak
ł
o jej tych paru uncji ci
ęż
aru, który by przezwyci
ęż
y
ł
przyci
ą
ga-
nie ksi
ęż
ycowe i pozwoli
ł
jej opa
ść
na Ziemi
ę
, unosi
ł
a si
ę
wi
ę
c po
ś
ród meduz w powietrzu
nad wod
ą
. Przestraszy
ł
a si
ę
w pierwszej chwili, zap
ł
aka
ł
a nawet, ale potem zacz
ęł
a si
ę
ś
mia
ć
i bawi
ć
, chwytaj
ą
c w locie male
ń
kie skorupiaki i rybki, a niektóre z nich podnosi
ł
a
nawet do ust i gryz
ł
a. P
ł
yn
ę
li
ś
my w
ś
lad za ni
ą
. Ksi
ęż
yc sun
ął
po swojej elipsie, ci
ą
gn
ą
c za
sob
ą
ca
ł
e roje tej morskiej fauny, a tak
ż
e d
ł
ugi ogon spl
ą
tanych alg z zawieszon
ą
po
ś
ród
nich dziewczynk
ą
. Xlthlx mia
ł
a dwa cienkie warkoczyki, które zdawa
ł
y si
ę
ulatywa
ć
na
w
ł
asn
ą
r
ę
k
ę
w stron
ę
Ksi
ęż
yca. Ale ona sama wykonywa
ł
a raz po raz ruchy, jakby odpy-
cha
ł
a pr
ą
d powietrza nogami, przy czym po
ń
czochy – sanda
ł
ki dawno ju
ż
zgubi
ł
a w locie
– zsuwa
ł
y jej si
ę
z nóg i zwisa
ł
y pod dzia
ł
aniem przyci
ą
gania ziemskiego. My, stoj
ą
c na
drabinie, próbowali
ś
my j
ą
za te zwisaj
ą
ce po
ń
czochy uchwyci
ć
.
Pomys
ł
zjadania zwierz
ą
tek zawieszonych w powietrzu okaza
ł
si
ę
szcz
ęś
liwy; im
wi
ę
cej Xlthlx przybiera
ł
a na wadze, tym ni
ż
ej opada
ł
a ku Ziemi, a
ż
e przy tym spo
ś
ród
tych wszystkich zawieszonych w powietrzu cia
ł
jej cia
ł
o stanowi
ł
o najwi
ę
ksz
ą
mas
ę
,
mi
ę
czaki, algi i plankton grawitowa
ł
y ku niej, tak
ż
e niebawem dziewczynka by
ł
a
ca
ł
kowicie oblepiona drobniutkimi okrzemkami, zwapnia
ł
ymi skorupiakami, chity-
nowymi
ł
uskami, pasemkami morskich traw. Im bardziej gubi
ł
a si
ę
w tej pl
ą
taninie, tym
mniej ulega
ł
a wp
ł
ywowi przyci
ą
gania ksi
ęż
ycowego, a
ż
wreszcie dotkn
ęł
a powierzchni
morza i zanurzy
ł
a si
ę
w nim.
Podp
ł
yn
ę
li
ś
my czym pr
ę
dzej,
ż
eby j
ą
wy
ł
owi
ć
i udzieli
ć
pomocy. Jej cia
ł
o pozosta
ł
o
namagnetyzowane i du
ż
o pracy kosztowa
ł
o nas oderwanie tego wszystkiego, co si
ę
jej
pouczepia
ł
o. Mi
ę
kkie ga
łą
zki koralu owija
ł
y jej g
ł
ow
ę
i za ka
ż
dym przesuni
ę
ciem grzebi-
enia po jej w
ł
osach spada
ł
y z nich male
ń
kie rybki i raczki; oczy mia
ł
a jak zapiecz
ę
towane
muszelkami patelli, które przywar
ł
y do jej powiek swymi przyssawkami. Ramiona sepii
owin
ęł
ysi
ę
wokó
ł
jej ramion i szyi, a sukienka wygl
ą
da
ł
a jak utkana z samych alg i g
ą
bek.
Oswobodzili
ś
my j
ą
z grubsza od tego wszystkiego, ale jeszcze przez d
ł
ugie tygodnie mu-
sia
ł
a wyskubywa
ć
sobie drobniutkie kolce i muszelki, a jej skóra, usiana mikro-
skopijnymi okrzemkami, zosta
ł
a ju
ż
taka na zawsze i na pierwszy rzut oka wygl
ą
da
ł
a jak
pokryta drobniutkimi w
ą
grami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Italo Calvino
Wszystkie opowie
ś
ci kosmikomiczne
(Tutte le Cosmicomiche)
Opowie
ś
ci Kosmikomiczne
Przek
ł
ad Barbara Sieroszewska
Odleg
ł
o
ść
Ksi
ęż
yca
Niegdy
ś
, zdaniem sir George’a H. Darwina, Ksi
ęż
yc znajdowa
ł
si
ę
bardzo blisko
Ziemi. Przyp
ł
ywy i odp
ł
ywy mórz spycha
ł
y go stopniowo coraz dalej; te same
przyp
ł
ywy i odp
ł
ywy, które Ksi
ęż
yc wywo
ł
uje w wodach ziemskich i w których Ziemia
traci powoli sw
ą
energi
ę
.
Pewnie! Wiem o tym dobrze! –
wykrzykn
ął
stary Qfwfq
– wy tego nie mo
ż
ecie pa-
mi
ę
ta
ć
, ale ja tak. Mieli
ś
my j
ą
zawsze tu
ż
nad sob
ą
, t
ę
Lun
ę
, nieprawdopodobnie
ogromn
ą
, a w czas pe
ł
ni – noce by
ł
y wtedy jasne jak dzie
ń
, ale
ś
wiat
ł
o jakie
ś
ż
ó
ł
tawe,
koloru mas
ł
a – wydawa
ł
o si
ę
,
ż
e nas przygniata. W czasie nowiu toczy
ł
a si
ę
po niebie na
kszta
ł
t czarnego parasola p
ę
dzonego wiatrem, a w pierwszej kwadrze sun
ęł
a z rogami tak
nisko opuszczonymi, jakby lada chwila mia
ł
a zaczepi
ć
o jakie
ś
wzniesienie i pozosta
ć
tam zakotwiczona. Ale ca
ł
y mechanizm faz Ksi
ęż
yca funkcjonowa
ł
inaczej ni
ż
dzi
ś
: po-
niewa
ż
odleg
ł
o
ś
ci od S
ł
o
ń
ca by
ł
y inne, inne by
ł
y te
ż
orbity i nachylenie czego
ś
, nie pa-
mi
ę
tam ju
ż
czego. A za
ć
mienia, przy takiej blisko
ś
ci Ziemi i Ksi
ęż
yca, nast
ę
powa
ł
y nie-
mal co chwila. Nietrudno sobie wyobrazi
ć
,
ż
e takie dwie ogromne bestie musia
ł
y si
ę
wci
ąż
nawzajem zas
ł
ania
ć
.
Orbita? Eliptyczna, oczywi
ś
cie, eliptyczna – to si
ę
sp
ł
aszcza
ł
a nad naszymi g
ł
owami,
to znów wzlatywa
ł
a niejako w gór
ę
. Przyp
ł
ywy, kiedy Ksi
ęż
yc bardzo si
ę
obni
ż
a
ł
, wznosi
ł
y
si
ę
do tego stopnia,
ż
e nie sposób je by
ł
o powstrzyma
ć
. Bywa
ł
ynoce podczas pe
ł
ni, kiedy
Ksi
ęż
yc wisia
ł
tak nisko, a morze tak bardzo si
ę
wzdyma
ł
o,
ż
e by
ł
o w
ł
os od zamoczenia
si
ę
. No, w
ł
os jak w
ł
os, ale niewiele metrów. Czy
ś
my nie próbowali si
ę
tam dosta
ć
?
No jak
ż
e, pewnie. Wystarczy
ł
o podp
ł
yn
ąć
ł
odzi
ą
pod sam Ksi
ęż
yc, postawi
ć
drabin
ę
i wdrapa
ć
si
ę
po niej.
Miejsce, w którym Ksi
ęż
yc opuszcza
ł
si
ę
najni
ż
ej, by
ł
o na morzu, na wysoko
ś
ci Ska
ł
Cynkowych. Wyp
ł
ywali
ś
my
ł
odziami takimi, jakie by
ł
ywówczas w u
ż
yciu – zaokr
ą
glone,
p
ł
askie
ł
odzie korkowe. Mie
ś
ci
ł
o nas si
ę
tam kilkoro: ja, kapitan Vhd Vhd, jego
ż
ona, mój
g
ł
uchy kuzyn, a czasem tak
ż
e ma
ł
a Xlthlx, która mia
ł
a wtedy oko
ł
o dwunastu lat. Woda
bywa
ł
a w owe noce bardzo spokojna, po
ł
yskiwa
ł
a srebrzy
ś
cie jak rt
ęć
, a fioletowe ryby,
nie mog
ą
c si
ę
oprze
ć
przyci
ą
ganiu ksi
ęż
ycowemu, wyp
ł
ywa
ł
y wszystkie na powierzchni
ę
,
podobnie jak o
ś
miornice i meduzy szafranowej barwy. W powietrzu unosi
ł
o si
ę
zawsze
mnóstwo ró
ż
nych drobnych stworzonek – male
ń
kich raczków, ka
ł
amarnic, leciutkich
przejrzystych alg i ma
ł
ych ga
łą
zek koralu, które odrywa
ł
y si
ę
od powierzchni morza
i dolatywa
ł
y a
ż
do Ksi
ęż
yca, zwisaj
ą
c u jego wapiennego sklepienia, b
ą
d
ź
te
ż
zostawa
ł
y
w powietrzu tworz
ą
c fosforyzuj
ą
ce ob
ł
oki, od których op
ę
dzali
ś
my si
ę
, wymachuj
ą
c
bananowymi li
ść
mi.
Nasza praca wygl
ą
da
ł
a tak: na
ł
ód
ź
zabierali
ś
my drabin
ę
; jeden j
ą
trzyma
ł
, drugi
wchodzi
ł
na sam jej szczyt, trzeci wios
ł
owa
ł
, podprowadzaj
ą
c
ł
ód
ź
jak najbli
ż
ej Ksi
ęż
yca.
Dlatego musia
ł
o nas by
ć
a
ż
tylu (wymieni
ł
em tylko najwa
ż
niejszych). Ten, który sta
ł
na
szczycie drabiny, wo
ł
a
ł
przestraszony, kiedy
ł
ód
ź
zbli
ż
a
ł
a si
ę
do Ksi
ęż
yca:
– Sta
ć
, sta
ć
! Uderz
ę
w niego g
ł
ow
ą
! – Bo takie sprawia
ł
on wra
ż
enie, kiedy si
ę
z bliska widzia
ł
o, jaki jest ogromny, naje
ż
ony ostrymi wyst
ę
pami, postrz
ę
pionymi jak
z
ę
bate ostrze pi
ł
y. Dzi
ś
mo
ż
e jest inaczej, ale wtedy Ksi
ęż
yc, a raczej jego brzuch, jednym
s
ł
owem ta jego cz
ęść
, która przesuwa
ł
a si
ę
najbli
ż
ej Ziemi, prawie po niej szoruj
ą
c,
pokryty by
ł
skorup
ą
z ostro zako
ń
czonych
ł
usek. Przypomina
ł
o to brzuch ryby, nie tylko
wygl
ą
dem, ale, o ile pami
ę
tam, tak
ż
e i zapachem, który mo
ż
e nie by
ł
zapachem
ż
ywej
ryby, mo
ż
e troch
ę
delikatniejszym, jakby w
ę
dzonego
ł
ososia.
Rzeczywi
ś
cie ze szczytu drabiny, stoj
ą
c prosto na najwy
ż
szym szczeblu, mo
ż
na by
ł
o
wyci
ą
gni
ę
tymi r
ę
kami dotkn
ąć
Ksi
ęż
yca. Wymierzyli
ś
my t
ę
odleg
ł
o
ść
dok
ł
adnie (nie po-
dejrzewaj
ą
c jeszcze wtedy,
ż
e Ksi
ęż
yc b
ę
dzie si
ę
stopniowo oddala
ł
). Du
ż
ej ostro
ż
no
ś
ci
i rozwagi wymaga
ł
jedynie sam sposób dotkni
ę
cia tej powierzchni r
ę
kami. Wybiera
ł
em
ł
usk
ę
, która wydawa
ł
a mi si
ę
dostatecznie mocna (na Ksi
ęż
yc wchodzili
ś
my wszyscy
kolejno, z ekipy pi
ę
ciu czy sze
ś
ciu osób), uczepia
ł
em si
ę
jedn
ą
r
ę
k
ą
, potem drug
ą
i w tej
chwili czu
ł
em, jak drabina i
ł
ód
ź
uciekaj
ą
spode mnie, a ruch Ksi
ęż
yca uwalnia mnie od
przyci
ą
gania ziemskiego. Tak, Ksi
ęż
yc mia
ł
jak
ąś
si
łę
, która ci
ę
porywa
ł
a, czu
ł
e
ś
” to wy-
ra
ź
nie w momencie przechodzenia z jednej strefy przyci
ą
gania w drug
ą
. Trzeba by
ł
o
poderwa
ć
si
ę
jednym szybkim ruchem, czym
ś
na kszta
ł
t kozio
ł
ka, mocno uchwyci
ć
si
ę
skalnych
ł
usek i wyrzutem nóg w gór
ę
stan
ąć
na ksi
ęż
ycowym grancie. Patrz
ą
cym z Ziemi
wydawa
ł
e
ś
si
ę
wtedy zawieszony g
ł
ow
ą
w dó
ł
, ale dla ciebie by
ł
a to zwyk
ł
a, normalna po-
zycja i dziwne mog
ł
o ci si
ę
wydawa
ć
jedynie to,
ż
e kiedy unios
ł
e
ś
wzrok ku górze, widz-
ia
ł
e
ś
nad sob
ą
po
ł
yskuj
ą
cy strop morza z
ł
ódk
ą
i twoimi towarzyszami zwisaj
ą
cymi
stamt
ą
d niby winne grono ze swego szczepu.
Szczególn
ą
zr
ę
czno
ś
ci
ą
w tych skokach odznacza
ł
si
ę
mój g
ł
uchy kuzyn. Jego
niezdarne, szorstkie r
ę
ce zaledwie dotkn
ęł
y powierzchni Ksi
ęż
yca (a zawsze zeskakiwa
ł
z drabiny jako pierwszy), stawa
ł
y si
ę
natychmiast gi
ę
tkie i pewne siebie. Nieomylnie
znajdowa
ł
y w
ł
a
ś
ciwy punkt zaczepienia, wydawa
ł
o si
ę
,
ż
e samo dotkni
ę
cie d
ł
oni
ą
poz-
wala mu zwi
ą
za
ć
si
ę
ze skorup
ą
satelity. Raz, kiedy tak na niego patrzy
ł
em, dozna
ł
em
wra
ż
enia,
ż
e wystarczy mu wyci
ą
gn
ąć
r
ę
ce, by Luna sama wysz
ł
a mu na spotkanie.
Równie zr
ę
czny by
ł
przy schodzeniu na Ziemi
ę
, co stanowi
ł
o operacj
ę
znacznie trud-
niejsz
ą
. Dla nas polega
ł
o to na wykonaniu podskoku w gór
ę
, jak najwy
ż
ej, ze wzniesio-
nymi ku górze ramionami (z punktu widzenia Ksi
ęż
yca, bo patrz
ą
cym z Ziemi wydawa
ł
o
si
ę
to raczej nurkowaniem, skokiem w dó
ł
, g
ł
ow
ą
naprzód, z wyci
ą
gni
ę
tymi ku do
ł
owi
ramionami); musia
ł
to by
ć
, jednym s
ł
owem, skok taki sam jak z Ziemi do Ksi
ęż
yca, z t
ą
ró
ż
nic
ą
,
ż
e bez pomocy drabiny, bo tam nie by
ł
oby na czym jej oprze
ć
. Ale mój kuzyn,
zamiast rzuca
ć
si
ę
z wyci
ą
gni
ę
tymi r
ę
kami, pochyla
ł
si
ę
nad ksi
ęż
ycow
ą
skorup
ą
g
ł
ow
ą
na
dó
ł
, zwija
ł
si
ę
jak do fikni
ę
cia kozio
ł
ka i podskakiwa
ł
, opieraj
ą
c si
ę
na r
ę
kach. My z
ł
odzi
widzieli
ś
my go wyprostowanego w powietrzu, tak jakby podtrzymywa
ł
na wyci
ą
gni
ę
tych
r
ę
kach olbrzymi
ą
pi
ł
k
ę
i podrzuca
ł
j
ą
d
ł
o
ń
mi, dopóki jego nogi nie znalaz
ł
y si
ę
wreszcie
do
ść
blisko, by
ś
my mogli uchwyci
ć
go za kostki i
ś
ci
ą
gn
ąć
do
ł
odzi.
Teraz chcieliby
ś
cie zapewne wiedzie
ć
, po co, u diab
ł
a, wyprawiali
ś
my si
ę
na Ksi
ęż
yc,
i ja wam to zaraz wyja
ś
ni
ę
. Chodzili
ś
my tam zbiera
ć
mleko za pomoc
ą
du
ż
ej
ł
y
ż
ki i ku-
be
ł
ka. Mleko ksi
ęż
ycowe by
ł
o bardzo g
ę
ste, co
ś
w rodzaju twaro
ż
ku. Tworzy
ł
o si
ę
w zag
łę
bieniach pomi
ę
dzy
ł
uskami drog
ą
fermentacji rozmaitych substancji pochodzenia
ziemskiego, ulatniaj
ą
cych si
ę
z
łą
k, lasów i wód, nad którymi si
ę
satelita unosi
ł
. Sk
ł
ada
ł
o
si
ę
to mleko g
ł
ównie z soków ro
ś
linnych,
ż
abiego skrzeku, smo
ł
y, ziaren soczewicy,
pszczelego miodu, kryszta
ł
ków krochmalu, ikry jesiotra, ple
ś
ni, py
ł
ku kwietnego, sub-
stancji galaretowatych, robaków,
ż
ywicy, pieprzu, soli mineralnych, materia
ł
ów
opa
ł
owych. Do
ść
by
ł
o zag
łę
bi
ć
ł
y
ż
k
ę
pod
ł
uski pokrywaj
ą
ce zaskorupia
łą
powierzchni
ę
Ksi
ęż
yca, aby wyci
ą
gn
ąć
j
ą
pe
ł
n
ą
tej cennej dla nas papki. Nie w stanie czystym, rzecz
jasna. Zanieczyszcze
ń
by
ł
o sporo, w toku fermentacji (zwa
ż
ywszy,
ż
e Ksi
ęż
yc przebiega
ł
partie suchego, nagrzanego powietrza nad obszarami pustynnymi) nie wszystkie cia
ł
a
uleg
ł
y stopieniu; niektóre pozostawa
ł
y w papce w stanie sta
ł
ym: paznokcie i chrz
ą
stki,
gwo
ź
dzie, koniki morskie, pestki i ogonki owoców, skorupy naczy
ń
, haczyki od w
ę
dek,
czasem trafia
ł
si
ę
nawet grzebie
ń
. Tak wi
ę
c zebran
ą
papk
ę
mleczn
ą
trzeba by
ł
o jeszcze
oczyszcza
ć
, przepuszcza
ć
przez sito. Ale g
ł
ówna trudno
ść
nie na tym polega
ł
a, chodzi
ł
o
o to, jak dostarczy
ć
ten produkt na Ziemi
ę
. Robili
ś
my to tak: zawarto
ść
ka
ż
dej
ł
y
ż
ki
wyrzuca
ł
o si
ę
w gór
ę
silnie jak z katapulty, pos
ł
uguj
ą
c si
ę
obiema r
ę
kami. Papka ulaty-
wa
ł
a wysoko i – je
ś
li tylko rzut by
ł
dostatecznie mocny – rozp
ł
aszcza
ł
a si
ę
na suficie,
czyli na powierzchni morza. A skoro tam si
ę
ju
ż
znalaz
ł
a, p
ł
ywa
ł
a sobie po wodzie i bez
trudno
ś
ci mo
ż
na j
ą
by
ł
o zbiera
ć
do
ł
odzi. Równie
ż
i w tych rzutach mój g
ł
uchy kuzyn by
ł
niedo
ś
cig
ł
y, mia
ł
si
łę
w r
ę
ku i cel w oku. Zdecydowanym ruchem wyrzuca
ł
zawarto
ść
ł
y
ż
ki tak,
ż
e trafia
ł
a wprost do kube
ł
ka, który
ś
my mu z
ł
odzi podstawiali. Ja natomiast
cz
ę
sto pud
ł
owa
ł
em, nie do
ść
silnie wyrzucona masa nie pokonywa
ł
a si
ł
y przyci
ą
gania
ksi
ęż
ycowego i spada
ł
a mi z powrotem na oczy.
Nie powiedzia
ł
em wam jeszcze wszystkiego o czynno
ś
ciach, w jakich celowa
ł
mój
kuzyn. Dla niego ta robota – wyciskanie ksi
ęż
ycowego mleka z
ł
usek – by
ł
a swego
rodzaju zabaw
ą
. Czasem zamiast
ł
y
ż
ki wciska
ł
po prostu pod tak
ą
ł
usk
ę
go
łą
r
ę
k
ę
czy
nawet tylko palec. Nie posuwa
ł
si
ę
naprzód systematycznie, tylko przeskakiwa
ł
z miejsca
na miejsce. Wygl
ą
da
ł
o to na jakie
ś
igraszki z Lun
ą
, jak gdyby chcia
ł
jej p
ł
ata
ć
figle,
a mo
ż
e j
ą
tylko po
ł
askota
ć
. A gdzie przytkn
ął
r
ę
k
ę
, tam mleko tryska
ł
o niczym
z wymienia kozy. Nam wi
ę
c nie pozostawa
ł
o nic innego, tylko i
ść
jego
ś
ladem i zbiera
ć
ł
y
ż
kami papk
ę
, któr
ą
on za sob
ą
zostawia
ł
, a zawsze jakby przypadkowo, gdy
ż
drogi,
jakimi chodzi
ł
mój g
ł
uchy kuzyn, nie zdawa
ł
y si
ę
odpowiada
ć
ż
adnemu praktycznemu
celowi. By
ł
y na przyk
ł
ad miejsca, których dotyka
ł
dla samej tylko przyjemno
ś
ci ich do-
tykania: przerwy mi
ę
dzy
ł
uskami, miejsca, w których ods
ł
oni
ę
ta by
ł
a mi
ę
kka pulpa
ksi
ęż
ycowa. Czasami mój kuzyn naciska
ł
je nie palcami r
ę
ki, tylko – w precyzyjnie od-
mierzonym skoku – wielkim palcem nogi (na Lun
ę
wyprawia
ł
si
ę
zawsze boso), i wyda-
wa
ł
o si
ę
,
ż
e to jest dla niego najlepsza zabawa.
Ś
wiadczy
ł
y o tym radosny pisk, jaki do-
bywa
ł
si
ę
z jego gard
ł
a, oraz weso
ł
e podskoki.
Powierzchnia Ksi
ęż
yca nie by
ł
a pokryta
ł
usk
ą
jednolicie, by
ł
y tam równie
ż
nieregu-
larne pasma go
ł
ej,
ś
liskiej, bladej glinki. Te mi
ę
kkie miejsca pobudza
ł
y mego kuzyna do
wywijania kozio
ł
ków i nieomal ptasiego podlatywania, jak gdyby rozmy
ś
lnie stara
ł
si
ę
zostawi
ć
w tej ksi
ęż
ycowej papce
ś
lad ca
ł
ej swej postaci. Id
ą
c tak za nim, w pewnej chwili
tracili
ś
my go z oczu. Na Ksi
ęż
ycu istnia
ł
y ca
ł
e rozleg
ł
e regiony, których nie mieli
ś
my
nigdy ch
ę
ci ani potrzeby bada
ć
, i tam to w
ł
a
ś
nie znika
ł
mój kuzyn; a ja wyobrazi
ł
em so-
bie,
ż
e wszystkie te kozio
ł
ki i igraszki, które przed naszymi oczami wyprawia
ł
, by
ł
y jak
gdyby przygotowaniem, jakim
ś
preludium do czego
ś
sekretnego, co si
ę
mia
ł
o dzia
ć
w owych nieznanych nam regionach.
Te nasze noce na pe
ł
nym morzu na wprost Ska
ł
Cynkowych cechowa
ł
jaki
ś
szczególny nastrój – weso
ł
y, owszem, ale niejako zawieszony w przestworzach, jakby
ś
my
czuli w naszych czaszkach zamiast mózgu ryb
ę
, która wyp
ł
yn
ęł
a na powierzchni
ę
przy-
ci
ą
gana przez Ksi
ęż
yc. Tak wi
ę
c
ż
eglowali
ś
my sobie, graj
ą
c i
ś
piewaj
ą
c.
Ż
ona kapitana
gra
ł
a na harfie. Jej bardzo d
ł
ugie ramiona l
ś
ni
ł
y w owe noce srebrzy
ś
cie na podo-
bie
ń
stwo w
ę
gorzy, a ciemne, tajemnicze zag
łę
bienia pach przywodzi
ł
y na my
ś
l morskie
je
ż
e; d
ź
wi
ę
ki jej harfy brzmia
ł
ys
ł
odko i przejmuj
ą
co, tak s
ł
odko i przejmuj
ą
co,
ż
e wr
ę
cz
nie mo
ż
na by
ł
o tego wytrzyma
ć
, i musieli
ś
my wydawa
ć
przeci
ą
gle okrzyki nie tyle do
wtóru tej muzyce, ile po to,
ż
eby od niej chroni
ć
nasz s
ł
uch.
Przejrzyste meduzy ukazywa
ł
y si
ę
na powierzchni morza, chwil
ę
wibrowa
ł
y
w miejscu, a potem unosi
ł
ysi
ę
falistym ruchem ku Ksi
ęż
ycowi. Ma
ł
a Xlthlx zabawia
ł
a si
ę
ł
owieniem ich w locie, ale nie by
ł
o to wcale
ł
atwe. Raz, wyci
ą
gn
ą
wszy jak tylko mog
ł
a
r
ą
czki,
ż
eby jedn
ą
z nich uchwyci
ć
, podskoczy
ł
a i sama tak
ż
e zawis
ł
a w powietrzu. By
ł
a
tak chudziutka,
ż
e zabrak
ł
o jej tych paru uncji ci
ęż
aru, który by przezwyci
ęż
y
ł
przyci
ą
ga-
nie ksi
ęż
ycowe i pozwoli
ł
jej opa
ść
na Ziemi
ę
, unosi
ł
a si
ę
wi
ę
c po
ś
ród meduz w powietrzu
nad wod
ą
. Przestraszy
ł
a si
ę
w pierwszej chwili, zap
ł
aka
ł
a nawet, ale potem zacz
ęł
a si
ę
ś
mia
ć
i bawi
ć
, chwytaj
ą
c w locie male
ń
kie skorupiaki i rybki, a niektóre z nich podnosi
ł
a
nawet do ust i gryz
ł
a. P
ł
yn
ę
li
ś
my w
ś
lad za ni
ą
. Ksi
ęż
yc sun
ął
po swojej elipsie, ci
ą
gn
ą
c za
sob
ą
ca
ł
e roje tej morskiej fauny, a tak
ż
e d
ł
ugi ogon spl
ą
tanych alg z zawieszon
ą
po
ś
ród
nich dziewczynk
ą
. Xlthlx mia
ł
a dwa cienkie warkoczyki, które zdawa
ł
y si
ę
ulatywa
ć
na
w
ł
asn
ą
r
ę
k
ę
w stron
ę
Ksi
ęż
yca. Ale ona sama wykonywa
ł
a raz po raz ruchy, jakby odpy-
cha
ł
a pr
ą
d powietrza nogami, przy czym po
ń
czochy – sanda
ł
ki dawno ju
ż
zgubi
ł
a w locie
– zsuwa
ł
y jej si
ę
z nóg i zwisa
ł
y pod dzia
ł
aniem przyci
ą
gania ziemskiego. My, stoj
ą
c na
drabinie, próbowali
ś
my j
ą
za te zwisaj
ą
ce po
ń
czochy uchwyci
ć
.
Pomys
ł
zjadania zwierz
ą
tek zawieszonych w powietrzu okaza
ł
si
ę
szcz
ęś
liwy; im
wi
ę
cej Xlthlx przybiera
ł
a na wadze, tym ni
ż
ej opada
ł
a ku Ziemi, a
ż
e przy tym spo
ś
ród
tych wszystkich zawieszonych w powietrzu cia
ł
jej cia
ł
o stanowi
ł
o najwi
ę
ksz
ą
mas
ę
,
mi
ę
czaki, algi i plankton grawitowa
ł
y ku niej, tak
ż
e niebawem dziewczynka by
ł
a
ca
ł
kowicie oblepiona drobniutkimi okrzemkami, zwapnia
ł
ymi skorupiakami, chity-
nowymi
ł
uskami, pasemkami morskich traw. Im bardziej gubi
ł
a si
ę
w tej pl
ą
taninie, tym
mniej ulega
ł
a wp
ł
ywowi przyci
ą
gania ksi
ęż
ycowego, a
ż
wreszcie dotkn
ęł
a powierzchni
morza i zanurzy
ł
a si
ę
w nim.
Podp
ł
yn
ę
li
ś
my czym pr
ę
dzej,
ż
eby j
ą
wy
ł
owi
ć
i udzieli
ć
pomocy. Jej cia
ł
o pozosta
ł
o
namagnetyzowane i du
ż
o pracy kosztowa
ł
o nas oderwanie tego wszystkiego, co si
ę
jej
pouczepia
ł
o. Mi
ę
kkie ga
łą
zki koralu owija
ł
y jej g
ł
ow
ę
i za ka
ż
dym przesuni
ę
ciem grzebi-
enia po jej w
ł
osach spada
ł
y z nich male
ń
kie rybki i raczki; oczy mia
ł
a jak zapiecz
ę
towane
muszelkami patelli, które przywar
ł
y do jej powiek swymi przyssawkami. Ramiona sepii
owin
ęł
ysi
ę
wokó
ł
jej ramion i szyi, a sukienka wygl
ą
da
ł
a jak utkana z samych alg i g
ą
bek.
Oswobodzili
ś
my j
ą
z grubsza od tego wszystkiego, ale jeszcze przez d
ł
ugie tygodnie mu-
sia
ł
a wyskubywa
ć
sobie drobniutkie kolce i muszelki, a jej skóra, usiana mikro-
skopijnymi okrzemkami, zosta
ł
a ju
ż
taka na zawsze i na pierwszy rzut oka wygl
ą
da
ł
a jak
pokryta drobniutkimi w
ą
grami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]