Cajio Linda
Odtrącona
Anna Kitteridge - wielka miłośniczka koni - spotyka na balu charytatywnym swą pierwszą, młodzieńczą miłość, Jamesa Farradaya. Bardzo dawno temu ich rodziny pragnęły połączyć młodą Annę z Jamesem, ale zbyt wiele wydarzyło się, by małżeństwo to mogło dojść do skutku. Do tej pory kobieta nie może zapomnieć balu i pierwszego, a zarazem ostatniego pocałunku mężczyzny, którego tak bardzo pokochała.
Dzisiaj Anna ma za sobą nieudane małżeństwo, ślicznego synka Filipa i wspaniałą stadninę koni. Jest bogata, samodzielna i niezależna, ale... bardzo samotna. Czy los da jej jeszcze jedną szansę?
Rozdział pierwszy
On był naprawdę doskonały.
Anna Kitteridge z trudem opanowała dreszcz zmysłowej emocji, jaki przeniknął ją, gdy obserwowała mężczyznę jadącego na smukłym kucu do gry w polo. Gra od trzech kwadransów była szybka i ostra. Pomimo chłodnego wiosennego dnia biała koszulka przykleiła się do ciała zawodnika, uwypuklając każdy mięsień jego barków i pleców. Mięśnie krzepkich ud napinały się, gdy ściskał boki galopującego gniadego wałacha. Siłę jego ramion można było określić po łatwości, z jaką powodował swym wierzchowcem, i Annę ogarnęła nieodparta chęć znalezienia się w ich mocnym uścisku. Wysoki i szczupły, nisko pochylony w siodle, całą swą uwagę skupił na piłce. Wiedziała, że pod kaskiem kryją się gęste jasnobrązowe włosy, ciemnozielone oczy, profil Roberta Redforda i uśmiech Cary’ego Granta.
Śmignął obok niej, pędząc w kierunku bramki; gdy wyprostował się w siodle, by uderzyć piłkę, zaparło jej dech w piersi.
„James Farraday na koniu to naprawdę niebezpieczny widok” - pomyślała wzdychając.
Miał trzydzieści pięć lat, był kawalerem, pochodził z jednej z najlepszych rodzin w Filadelfii i krążyła o nim opinia playboya. Znała go od najmłodszych lat, choć od
czasu powrotu z Kalifornii pięć lat temu widywała go tylko sporadycznie. Robiła, co mogła, by ograniczyć spotkania do minimum. Ale ich babki przyjaźniły się; kiedy jeszcze ona i James byli dziećmi, obie rodziny miały nadzieję, że któregoś dnia się pobiorą.
Przełknęła ślinę. Przez całe lata nie pozwalała sobie na takie myśli. W każdym razie - odkąd ukończyła siedemnaście lat, kiedy to dała Jamesowi zrobić z siebie idiotkę. Tamtego dnia cały jej świat zawalił się w gruzy. To było bardzo dawno. Teraz wydoroślała, nabrała doświadczenia i stała się rozsądną kobietą.
Usiłowała sobie wmówić, że interesuje się Jamesem tylko ze względu na pasję, która ich łączy. Konie były jej specjalnością. Jeździła konno, odkąd nauczyła się chodzić; przez pewien czas pracowała nawet jako zawodowy dżokej. Teraz zarabiała na życie, hodując konie wyścigowe.
Aż nazbyt dobrze wiedziała, że w tym momencie zmysły Jamesa wypełnia tętent kopyt, woń potu i rozgrzanej końskiej skóry. Wiedziała, że siedząc na grzbiecie wierzchowca, nawiązuje z nim prawie telepatyczną łączność, że stają się jednym organizmem, zgodnie z odczuwaną potrzebą, galopującym ku błogiemu zmęczeniu. Głęboko we wnętrzu poczuła rozkoszne pulsowanie. Wyobraziła sobie, że stapia się z Jamesem w jedno na grzbiecie zwierzęcia - poganiając je naprzód, mocniej i szybciej...
Jak gdyby odgadując jej myśli, James rozejrzał się po widowni, llumnie przybyłej na dobroczynny mecz polo, klóry rozgrywany był w Westgate Country Club. Natychmiast odwróciła się, by jego wzrok nie spotkał jej spojrzenia, przerażona, że mogła w jakiś sposób zdradzić mu swoją reakcję.
„Doprawdy - pomyślała z dezaprobatą - jestem przecież samotną trzydzieslojednoletnią matką i kobietą interesu! Zbyt starą, by reagować na widok jakiegokolwiek mężczyzny w taki idiotyczny, dziewczęcy sposób!”
Postanowiła sobie, że nie da się więcej namówić babce na uczestnictwo w pikniku połączonym z grą w polo. Zwykle, gdy Letycja chciała powierzyć jej jakieś funkcje towarzyskie, stawiała większy opór, ale już od dawna nie brała udziału w tego typu imprezach. Poza tym wiedziała, że będą tu konie, więc pozwoliła się przekonać. Konie... i James.
Zdjęła zielony tweedowy żakiet i zarzuciła go na ramiona. „Zabawne - pomyślała. - Ten marcowy dzień zrobił się całkiem ciepły”. Nawet jej lniana żółta sukienka teraz wydawała się nieodpowiednia.
Siedząca po drugiej stronie małego stolika Letycja Kit-teridge opuściła lornetkę i z satysfakcją się uśmiechnęła.
- James jest w świetnej formie. W znakomitej formie - powiedziała.
No tak, tego można się było spodziewać. James ekscytował nawet jej babkę. Zresztą zapewne przyprawiał o żywsze bicie serca każdą znajdującą się tu kobietę. Zazwyczaj tak bywało.
Spojrzała na zażartą walkę, toczącą się w tej chwili w dalszej części pola, a potem wzruszyła ramionami tak nonszalancko, jak tylko mogła. Przynajmniej umiała ukryć swoje emocje.
- Ma wspaniałego konia - odrzekła, zadowolona ze swego niedbałego tonu. Żar ciągle pulsował w jej wnętrzu. - Jego stajnia kuców jest fantastyczna.
Letycja zmierzyła wnuczkę znanym w rodzinie „królewskim” wzrokiem.
- Bzdury - powiedziała, uderzając dłonią o stolik. Porcelanowe i kryształowe nakrycia zabrzęczały w odpowiedzi. - Nie zwiedziesz mnie. Westchnęłaś, gdy przejeż-
dżał obok. Mogę dodać, że była to typowo kobieca reakcja, nie będąca wyrazem zachwytu nad końmi.
Anna przeklęła pod nosem doskonały słuch babki. Posłała jej lodowate, pełne wściekłości spojrzenie.
- Mówisz, że westchnęłam? - udała zdziwienie.
- Cóż, ja na pewno nie - odparła Letycja. - I z całą pewnością nie Filip.
Anna odwróciła się i spojrzała na dziewięcioletniego syna, który przysiadł na tylnym siedzeniu jej dżipa, zaparkowanego tuż za nimi. Siedział nieruchomo, w napięciu obserwując grę...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]