Linda Cajio
Jak czysty jedwab
(Silk On the Skin)
Rozdział I
Z całą pewnością nie był takim sobie zwykłym facetem. Podliczając kasę tuż przed zamknięciem sklepu, Cass Lindley zerkała na wysokiego, smukłego mężczyznę, który stał koło lady i z pozornym zainteresowaniem oglądał pocztówki. Okulary słoneczne zsunięte na czubek głowy i idealnie leżąca biała marynarka z jedwabnymi klapami musiały chyba sporo kosztować. Cass zwróciła na niego uwagę od razu, jak tylko pojawił się w jej sklepie. Nie przypominał w niczym tych tandetnie wystrojonych smarkaczy bez grosza w kieszeni, dla których spędzenie wakacji tutaj, w Long Beach, mogło być wielką frajdą. Long Beach – nudnawe, ale za to tanie uzdrowisko na wybrzeżu New Jersey – nie miało ani blasku i klasy Atlantic City, ani prestiżu Ventnor. Zainteresowanie dziewczyny wzbudziły ciemne, wyraziste oczy nieznajomego. Wydawało się, że oglądają dokładnie wszystkie szczegóły otoczenia, szacując ich wartość. Choć był raczej szczupły i niezbyt umięśniony, Cass świadoma była jakiejś potężnej siły emanującej z całej jego postaci. Nie mogła przy tym uwolnić się od wizji, że ma przed sobą niebezpiecznego drapieżnika, ukrywającego się pod powłoką wyszukanej elegancji. Zastanawiała się, czy zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo różni się od przeciętnych ludzi. Rozglądał się właśnie po sklepie z wyrazem lekkiego zdziwienia na twarzy. W „Zimowej Krainie” można było kupić wyłącznie artykuły gwiazdkowe. Nad morzem, w pełni letniego sezonu, świątecznie ustrojone wystawy przyciągały uwagę zaskoczonych turystów, zmuszały do zatrzymania się, a często też do zrobienia zakupów. „To jednak trick”, myślała Cass z rozbawieniem.
– Ile to kosztuje?
Ocknąwszy się z zamyślenia, Cass uniosła szybko głowę. Ujrzała kobietę, trzymającą małą patchworkową poduszeczkę ozdobioną gwiazdkowym wzorkiem. Klientka podeszła bliżej do kasy i powtórzyła pytanie:
– Ile to kosztuje, proszę pani? Cass uśmiechnęła się do niej.
– To jest ręczny haft znanej projektantki Mary Snead. Tylko pięćdziesiąt pięć dolarów.
Kobieta spochmurniała.
– Ta poduszeczka jest prześliczna, ale czy pięćdziesiąt pięć dolarów to nie za dużo za taki drobiazg?
Cass pochyliła się nad ladą i wyszeptała konspiracyjnym szeptem:
– Saks sprzedaje takie same poduszki dwa razy drożej.
– Biorę ją – zdecydowała klientka promieniejąc. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, do kasy zbliżyła się jedyna pozostała w sklepie osoba.
Cassandra spojrzała na mężczyznę, który stanął naprzeciw niej. Z bliska mogła wyraźniej zobaczyć bruzdy wokół jego oczu i ust. Musiał mieć ze trzydzieści pięć – trzydzieści sześć lat, o siedem, osiem więcej niż ona sama. Jego twarz rysowała się kanciasto. Miał wystające kości policzkowe i podbródek, nos długi i wąski, ale dopiero oczy nadawały rysom ten szczególny, uderzający wyraz. Cass była po prostu przytłoczona siłą jego spojrzenia. Teraz, kiedy została z nim sam na sam, zaczęła odczuwać silne podniecenie w całym ciele. Zapragnęła, aby w tej chwili była z nią Jean, Mary, czy ktokolwiek z obsługi sklepu.
– Czy Saks sprzedaje za podwójną cenę również te pocztówki? – zapytał, biorąc do ręki cztery widokówki.
Szczęśliwa, że dzieli ich lada, Cass nabrała tchu dla uspokojenia się i odparła:
– Możemy zrobić interes. Proszę kupić u mnie coś jeszcze, a dostanie pan te pocztówki za darmo.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Chwilowo nie szukam interesu, ale osoby – pani Cassandry Lindley. Czyją zastałem?
– Właśnie proponowałam panu zrobienie korzystnej transakcji. To ja jestem Cassandra Lindley, ale wszyscy do mnie mówią Cass. Czym mogę panu służyć?
Mężczyzna wyciągnął rękę w powitalnym geście.
– Nazywam się Dallas Carter, jestem nowym prezesem firmy „Marks i Lindley”. Akurat jestem na urlopie w tych stronach i pomyślałem, że to świetna okazja, aby spotkać jedną z głównych udziałowczyń spółki.
Cass przyglądała się długo jego dłoni, zanim podała mu własną. Dynamiczny Dallas Carter tutaj, w jej sklepie, składa miłą, przyjacielską wizytę? Nie podobało się jej to. Wcale jej sienie podobało.
Dłoń, którą uścisnął, była gładka jak atłas. Mógł z łatwością wyobrazić sobie, jak dotykiem pieści zmęczone, męskie ciało, rozpalając je do białości. Długie, popielato blond włosy przesłaniające twarz niczym welon i zielone oczy o blasku szmaragdów, potrafiły z pewnością usidlić niejednego mężczyznę. Dallas usiłował skierować swe myśli na właściwy tor. Niechętnie wypuszczając dłoń Cass, uprzytomnił sobie, że przyjechał tu w sprawach służbowych. Wyłącznie służbowych. I w dodatku nie miał czasu do stracenia.
– Pytałem o panią kilkakrotnie Neda Marksa – powiedział.
– To miło – odrzekła, sięgając pod ladę.
Jej chłodna odpowiedź zaskoczyła go. Zrozumiał, że Cassandra Lindley nie jest wcale takim naiwniątkiem, jakie spodziewał się tu zastać. Słyszał, że pomimo iż posiada trzydzieści procent akcji spółki, nigdy nie przestąpiła progu sali posiedzeń zarządu. Według uzyskanych przez niego informacji nie pokazywała się w firmie od lat Ned Marks otrzymał prawo głosowania w jej imieniu, jednocześnie ze stanowiskiem przewodniczącego zarządu. Stało się to trzy lata temu, gdy jego ojciec odszedł na emeryturę. Pełnomocnictwo to w połączeniu z własnymi akcjami dawało Nedowi niekwestionowaną przewagę nad resztą akcjonariuszy.
– Chciałbym panią zabrać na obiad, żebyśmy się lepiej poznali – rzekł, pochylając się nad ladą w nadziei, że ujrzy twarz Cass. Zobaczył jednak tylko smukłą linię jej pleców i sploty włosów spływające na purpurowy sweterek.
– Dziś wieczorem?
– Jestem zajęta – mruknęła.
– Jutro po południu?
– Przykro mi.
– Jutro wieczorem.
– Niestety, sklep będzie otwarty tego dnia do późna w nocy.
– Może wobec tego lunch?
– Nigdy nie jadam o tej porze.
– Doskonale. Zatem ja będę jadł, a pani będzie mówić.
Cass podniosła się i Dallas mógł przyjrzeć się dziewczynie z bliska. Jej uroda ponownie go uderzyła. Delikatny owal twarzy pokrywała leciutka opalenizna. Oczy miała ogromne i okrągłe, jakby lekko zdziwione, lecz o bystrym i szczerym spojrzeniu. Różowe, pełne usta nasuwały myśl o pocałunkach. Było oczywiste, że Cass jest piękną, inteligentną kobietą. Równie oczywiste jak to, że z miejsca poddał się jej urokowi. Zaciskając dłonie w kieszeniach marynarki, przypomniał sobie, że Cass jest mu potrzebna do zrealizowania planu. Przez jakiś czas nie może myśleć o niej jak o kobiecie, której pragnie. Patrzyła na niego dłuższą chwilę.
– Czy ma pan zamiar umrzeć z rozpaczy, jeśli odmówię, panie Carter?
– Dallas – poprawił. – Nienawidzę słowa „nie”.
– No, dobrze, Dallas – odpowiedziała ze słodkim uśmiechem. – Tylko, że jakoś nie wyobrażam sobie naszej rozmowy przy lunchu na inny temat niż spółka. Odkąd posiadam akcje, nigdy nie uczestniczyłam w żadnych operacjach firmy i nigdy tego nie pragnęłam. Ile koronkowych i jedwabnych majteczek sprzedaje się, to pańska sprawa, nie moja. Osobiście kupuję bieliznę w domach towarowych K-Mart Dallas spojrzał na jej pięknie zaokrąglone piersi i westchnął. „Byłoby grzechem okrywać je czymś innym niż czystym, francuskim jedwabiem – pomyślał.”
– A więc – jak powiedziałem – pani będzie mówić, a ja będę jeść. Niech pani wybierze temat naszej rozmowy. Na przykład może mi pani opowiedzieć o sklepie, „Zimowej Krainie”. – ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]