Rozdział 1
Rano tego dnia, w którym Claire zamieszkała w domu Glassów, ktoś ukradł jej pranie.
Kiedy sięgnęła do bębna starej poobijanej pralki, znalazła tam tylko śliskie ściany i - kiepski
dowcip - najgorszy komplet bielizny, jaki miała, plus jedną skarpetkę. Oczywiście, bardzo się spieszyła
- na ostatnim piętrze Howard Hali, przy najmniej pożądanych i najbardziej zapuszczonych pokojach
najmniej pożądanego i najbardziej zapuszczonego akademika, dostępne były tylko dwie pralki. Dwie
pralki, dwie suszarki i człowiek miał szczęście, jeśli któraś działała i nie pożerała ćwierćdolarówek.
-Nie - powiedziała na głos i zajrzała do częściowo przerdzewiałego bębna. Pachniało pleśnią i
tanim proszkiem do prania. Spojrzenie z bliska niewiele dało.
Jeden komplet zniszczonej bielizny. Jedna skarpetka.
Zniknęły, co do jednej sztuki, wszystkie ubrania, które miała na sobie przez ubiegłe dwa
tygodnie. Wszystko, co chciałaby na siebie włożyć.
-Nie! - wrzasnęła do wnętrza pralki, skąd krzyk wrócił do niej echem, a potem kopnęła pralkę
gniewnie we wgniecenie, zrobione już wcześniej przez zirytowane studentki. Nie mogła
złapać tchu. Miała jeszcze jakieś ciuchy, kilka sztuk, ale to były ciuchy raczej nie nadające się do
włożenia, ciuchy w rodzaju: „O mój Boże, za nic się w tym nie pokażę". Przykrótkie spodnie,
w których wyglądała jak wieśniara, za duże bluzki, w których wyglądała, jakby powybierała je dla niej
mama. Tak zresztą było.
Po ostatniej kolacji - zamówionej pizzy - i zakupie kolejnej książki na zajęcia profesora
Durnego Eulissa, który wciąż nie mógł się zdecydować, jaki przedmiot wykłada, Claire zostało jeszcze
ze trzysta dolarów, ale powinny jej wystarczyć na, no cóż, kilka miesięcy.
Doszła do wniosku, że gdyby poszukała, to może udałoby się kupić jakieś ciuchy, które nie
zrujnowałyby jej budżetu. Przecież śródmieście Morganville w Teksasie stanowiło stolik handlu
używaną odzieżą. Zakładając, że udałoby jej się znaleźć coś, co chciałaby na siebie włożyć.
Mama uprzedzała, że tak będzie, pomyślała. Muszę się jeszcze zastanowić. Zachować spokój.
Claire klapnęła na pomarańczowe plastikowe krzesełko, plecak postawiła na porysowanym
linoleum i ukryła twarz w dłoniach. Czuła, że twarz ją pali, trzęsła się i wiedziała, po prostu wiedziała,
że za moment się rozpłacze. Rozpłacze się jak dziecko, którym podobno była. Wszyscy jej powtarzali,
że jest za młoda, żeby wyjeżdżać z domu.
Fatalna sprawa - kiedy człowiek jest bystry, dostrzega wszystkie takie rzeczy.
Głęboko westchnęła, odetchnęła kilka razy, wmawiając sobie, że nie będzie ryczała (bo one
usłyszą), i zastanawiała się czy powinna zadzwonić do mamy i taty z prośbą o zwiększenie
kieszonkowego, albo może skorzystać z karty kredytowej „wy łącznie w sytuacjach awaryjnych".
A potem dostrzegła napis. Nie tyle zresztą napis, co zwykłe graffiti, ale tekst namazany na
ścianie nad pralkami adresowany był do niej.
„Droga debilko, przeczytała. Znalazłyśmy w pralce jakieś śmieci, więc wywaliłyśmy je do
zsypu. Jeśli chcesz, tam ich sobie poszukaj".
- Cholera - sapnęła i znów musiała powstrzymywać łzy, chociaż ich powód był inny. Płakała z
powodu Moniki. i Moniczkowatych. Dlaczego seksowne, ale wredne laski zawsze łączą się w stada jak
hieny? I dlaczego przy tych jedwabistych włosach, drugich opalonych nogach i nadzianych ojcach, których
kasy nawet ich księgowi nie dają rady zliczyć, musiały się uwziąć akurat na nią?
No, znała odpowiedź na to pytanie.
Ośmieszyła Monice przy jej przyjaciółkach i przy kilku seksownych facetach ze starszego roku. Nie żeby
to było trudne, przechodziła obok i usłyszała, jak Monica mówi, że II wojna światowa to była „głupia
chińska wojenka".
Po prostu odruchowo rzuciła:
- Nieprawda. - Cała grupka rozwalona na kanapach w holu akademika popatrzyła na nią z takim
zdumieniem, jakby automat z colą nagle się odezwał. Monica, jej przyjaciółki i tych ;ech seksownych
facetów z jakiegoś studenckiego bractwa.
- Druga wojna światowa... - zaczęła Claire. Spanikowana, nie wiedziała, jak wybrnąć z tej sytuacji. -
Znaczy, no... To nie była wojna w Korei. Ta była później. Druga wojna światowa to ta z Niemcami i
Japonią. No wiesz, Pearl Harbour?
Faceci popatrzyli na Monice i ryknęli śmiechem, a Monica zarumieniła się - nie za bardzo, ale na tyle,
że jej makijaż już nie wydawał się tak perfekcyjny.
- Przypomnij mi, żebym nie kupował od ciebie żadnych esejów z historii – powiedział
najseksowniejszy z chłopaków.
- Trzeba być kretynem, żeby tego nie wiedzieć. - Chociaż Claire była pewna, że żaden z nich tego nie
wiedział. - Chińska wojenka. I co jeszcze?
Claire dostrzegła w oczach Moniki furię, szybko pokrytą uśmiechem, żarcikami i dalszym flirtem. Jeśli
chodzi o facetów, Claire znów zapadła się w niebyt.
Jeśli chodzi o dziewczyny, była tu nowa i zdecydowanie niemile widziana. Zawsze tak było. Bystra, drobniutka,
o przeciętnej urodzie, nie mogła twierdzić, że wygrała los na loterii życia; ktoś zawsze ją wyśmiewał,
szturchał albo ignorował, albo wszystko razem. Kiedy była dzieckiem, wydawało jej się, że na śmiech, a
potem - po przepychankach na szkolnym boisku - na pierwsze miejsce wysunęły się szturchnięcia. Jednak w
czasie jej (krótkiego, dwuletniego zaledwie) pobytu w szkole średniej ignorowanie okazało się zdecydowanie
najgorsze. Dostała się do liceum o rok wcześniej niż wszyscy pozostali i skończyła szkołę o rok wcześniej niż
oni. Nikomu się to nie podobało.
To znaczy nikomu poza nauczycielami.
Problem polegał na tym, że Claire naprawdę uwielbiała się uczyć. Kochała książki, czytanie,
dowiadywanie się różnych rzeczy - dobra, no może niekoniecznie rachunek różniczkowy, ale poza tym to
chyba wszystko. Fizykę. Która normalna dziewczyna lubi fizykę? Wyłącznie nienormalne ją lubią. Takie,
które nigdy nie będą atrakcyjne.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Atrakcyjność? Przecież tylko to liczy się w życiu. Jak dowiodła Monica,
kiedy już świat zbacza na moment z ustalonego toru i zauważa istnienie Claire, to potem natychmiast na
ustalony tor wraca, żeby znów się kręcić wkoło tych ładnych.
To nie było fair. Przez całe liceum pracowała jak szalona. Skończyła szkołę ze średnią pięć, testy
wstępne zaliczyła na tyle dobrze, żeby podostawać się na naprawdę dobre uczelnie, sławne uczelnie, te,
gdzie dziwadło, dziewczyna geniusz, niekoniecznie liczy się na minus (pomijając, że w tych naprawdę
świetnych szkołach na pewno było wiele atrakcyjnych i długonogich dziewczyn geniuszy).
Zresztą nieważne. Mama z tatą tylko rzucili okiem na stosik entuzjastycznych odpowiedzi z
uniwersytetów, takich jak MIT, Caltech albo Yale i natychmiast zaprotestowali. Wykluczone, żeby ich
szesnastoletnia córeczka (prawie siedemnastoletnia, przypominała im, chociaż mijało się to z prawdą)
miała jechać na jakiś uniwersytet pięć tysięcy kilometrów od domu. A już na pewno nie teraz (Claire
bezskutecznie próbowała przeforsować koncepcję, że jeśli coś bardziej może zagrozić jej obiecującej
karierze akademickiej, to właśnie przenosiny na taką uczelnię z Texas Praire University. Znanej pod
skrótem TPU-uuuch
I tak utknęła na beznadziejnym ostatnim piętrze beznadziejnego akademika beznadziejnej uczelni,
skąd osiemdziesiąt procent studentów przenosiło się gdzie indziej po pierwszym albo drugim roku - albo
w ogóle rzucało studia - a Moniczkowate kradły jej mokrą bieliznę i wyrzucały ją do zsypu tylko dlatego, że
Monice nie chciało się nauczyć o wojnie na tyle ważnej, że doczekała się własnego numerka
porządkowego.
Ale to nie w porządku! - coś w niej krzyczało. Miałam swój plan! Prawdziwy plan! Monica sypiała do
późna, a Claire wstała wcześnie właśnie po to, żeby zrobić pranie, kiedy to imprezują-ce towarzystwo
będzie jeszcze nieprzytomne, a kujony pójdą już na zajęcia. Pomyślała, że zostawi pranie na kilka minut i
szybko weźmie prysznic - kolejne ryzykowne przeżycie - i nawet jej nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby
się posunąć do czegoś tak niewiarygodnie małostkowego.
Usiłując powstrzymać łzy, zauważyła - znów -jak tu było :cicho. Pusto, bo połowa dziewczyn jeszcze
spała, a połowa już wyszła z akademika. Ale ten akademik robił niesamowite wrażenie nawet wtedy,
kiedy był pełen studentek i tętnił życiem. Stary, zaniedbany, z mnóstwem zakamarków i różnych miejsc,
gdzie mogły zaczaić się wredne dziewczyny. O całym mieście można by powiedzieć to samo. Morganville
było małe, zapuszczone, miało wiele dziwactw. Na przykład połowa latarni ulicznych nie działała. Na
przykład ludzie w sklepach w kampusie wydawali się trochę zbyt szczęśliwi. Desperacko szczęśliwi. Na
przykład miasto, pomimo kurzu, było czyste - żadnych śmieci, żadnych graffiti, nikt w ciemnej alejce nie
zacznie cię nagabywać o drobne.
Dziwne.
Prawie słyszała w głowie słowa swojej matki. „Kochanie, po prostu znalazłaś się w nowym miejscu.
Będzie lepiej. Tylko musisz się jeszcze troszkę postarać".
Mama zawsze tak mówiła i Claire zawsze starała się ze wszystkich sił ukrywać przed nią, jak trudno
było tej rady się trzymać.
No cóż. Nie pozostawało jej już nic, jak tylko iść po swoje pranie.
Claire otarła oczy i zarzuciła na ramię ciężki plecak. Jeszcze przez chwilę patrzyła na mokre majtki,
stanik i jedną skarpetkę, które ściskała w prawej dłoni, a potem błyskawicznym ruchem rozpięła przednią
kieszeń plecaka i wepchnęła je do środka. Boże, gdyby zaczęła chodzić z nimi w garści, straciłaby już resztki
szacunku.
- Proszę, proszę - odezwał się jakiś cichy, zadowolony głosod strony otwartych drzwi naprzeciwko
schodów. - A kogo my tu mamy? Naszą śmieciarę.
Claire przystanęła, jedną dłonią trzymając się przerdzewiałej żelaznej poręczy. Coś jej podpowiadało,
żeby wiać, ale z drugiej strony jej zawsze coś tak podpowiadało: odruch walki lub ucieczki, czytała o tym w
jakimś podręczniku. I miała już dość uciekania. Obejrzała się za siebie powoli, a Monica Morrell wyszła z
pokoju. Nie swojego, znów się włamała do Eriki. Jennifer i Giną, jej dziewczyny na posyłki, ustawiły się po
obu jej stronach. Jak żołnierze w japonkach, dżinsach biodrówkach i z francuskim manikiurem.
Monica stanęła w wystudiowanej pozie. Claire musiała przyznać, że miała w tym sporą wprawę. Przy
prawie metrze osiemdziesiąt wzrostu Monica miała błyszczące czarne włosy i wielkie błękitne oczy,
perfekcyjnie podkreślone eyelinerem i tuszem. Idealną cerę. Twarz modelki: same kości policzkowe i
wydatne usta. Figurę też miała modelki, i to modelki z katalogu Victoria's Secret; krągłości, nie żaden
wieszak na ubrania.
Była zamożna, była ładna, i o ile Claire mogła stwierdzić, tak na nią patrząc, w najmniejszym stopniu
jej to nie cieszyło. Cieszył ją za to - widać to było w tych wielkich niebieskich oczach, które właśnie
radośnie rozbłysły - sam pomysł poznęcania się jeszcze trochę nad Claire.
- Nie powinnaś być już na pierwszej lekcji w swojej pierwszej gimnazjalnej? - spytała Monica. -
Albo chociaż dostać pierwszej miesiączki?
-Może szuka ubrań, które gdzieś posiała - dorzuciła ze śmiechem Giną. Jennifer też się
roześmiała. Claire mogłaby przysiąc, że ich oczy, ich ładne, barwne jak klejnoty oczy, aż
skrzyły się radością, że ona poczuje się jak kompletne zero. - Śmieciara!
-Ubrania? - Monica skrzyżowała ramiona i udała, że się
zastanawia. - Znaczy chodzi ci o te łachmany, które wyrzuciłyśmy? Te, które zalęgły się w pralce?
-Tak, te.
-Za nic bym na siebie czegoś takiego nie włożyła.
-Nawet do czyszczenia toalety chłopaków – wypaliła Jennifer.
Monica, zirytowana, obróciła się i szturchnęła ją. - Tak, no kto jak kto, ty o toalecie chłopaków
wiesz wszystko, prawda? Nie zrobiłaś tam czasem dobrze Steve'owi Gillespiemu w pierwszej
licealnej? - Wydała z siebie parę ssących odgłosów i znów wszystkie wybuchły śmiechem, chociaż
Jennifer minę miała nie-wyraźną. Claire poczuła, że policzki oblewają jej się czerwienią, chociaż
przecież, raz dla odmiany, to nie ona oberwała. - Jezu, Jen. Steve Gillespie? Lepiej nie chlap ozorem,
jeśli nie możesz wymyślić czegoś, czego nie będziesz musiała się wstydzić.
Jennifer, jakżeby inaczej, swoją złość wyładowała na Claire. Pochyliła się w jej stronę i
pchnęła Claire w stronę schodów.
-Zabieraj się wreszcie po swoje ciuchy! Mam już dość widoku tej twojej ciastowatej skóry...
-Tak, gimnazjalistko. Słyszałaś kiedyś o opaleniźnie? - Giną przewróciła oczami.
-A ty nie przeginaj - rzuciła Monica, co było o tyle dziwne, że wszystkie trzy miały najlepszą
opaleniznę, jaką da się kupić za pieniądze.
Claire próbowała odzyskać równowagę. Ciężki plecak przeważał j ą na jedną stronę i musiała
przytrzymać się poręczy. Jen znów ruszyła w jej stronę, a potem boleśnie uderzyła Claire krawędzią
dłoni na wysokości obojczyka.
-Nie! - krzyknęła Claire i odepchnęła rękę Jen. Mocno.
Na sekundę zapadła cisza, a potem Monica odezwała się bardzo cicho:
- Właśnie uderzyłaś moją przyjaciółkę, głupia mała suko.
Co ty sobie wyobrażasz, że tak sobie pozwalasz?
A potem podeszła i uderzyła Claire w twarz, tak mocno, że poleciała krew, tak mocno, że Claire
pociemniało przed oczami, tak mocno, że ogarnęła ją ślepa furia.
Claire puściła barierkę i oddała uderzenie. Walnęła Monice prosto w wydatne usta i chociaż na tę jedną,
rozpaloną do białości sekundę poczuła się zadowolona, ale wtedy Monica zasyczała jak oparzona kotka i
Claire zdążyła tylko pomyśleć: Cholera, naprawdę nie powinnam była tego robić.
Nawet nie zauważyła ciosu, który tamta jej wymierzyła. Poczuła tylko, że ogarniają ciemność. Plecak
na ramieniu przeważył j ą na jedną stronę i znów się zachwiała.
Już prawie udawało jej się złapać równowagę, kiedy złośliwie uśmiechnięta Giną wyciągnęła rękę i
pchnęła Claire na schody, gdzie nie miała się o co oprzeć plecami.
Spadała na dół, uderzając o każdy stopień. Plecak otworzył się i wyleciały z niego książki. Spadała, a
u szczytu schodów Monica i Moniczkowate śmiały się, szyderczo pohukiwały i przybijały sobie piątki, ale
widziała to tylko w niepołączonych ze sobą migawkach, w drgających stop-klatkach.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wylądowała na samym dole, a potem rąbnęła głową
w ścianę z nieprzyjemnym, mokrym plaśnięciem. Zapadła się w ciemność.
Później potrafiła przypomnieć sobie jeszcze tylko, że w tej ciemności rozległ się głos Moniki:
- Dzisiaj wieczorem. Dostaniesz za swoje, porąbańcu. Już ja o to zadbam.
Kiedy Claire odzyskała przytomność, ktoś klęczał obok niej i nie była to Monica ani jej tipsiarska mafia,
tylko Erica, która zajmowała czwarty pokój za pokojem Claire. Erica wydawała się blada, zdenerwowana i
przestraszona i Claire spróbowała się uśmiechnąć, bo tak właśnie trzeba zrobić, kiedy ktoś się boi. Nic
jej nie bolało, dopóki nie spróbowała się poruszyć - wtedy poczuła pulsowanie w głowie, koszmarny
ból z tyłu czaszki, a kiedy uniosła rękę, żeby dotknąć głowy, namacała guza. Ale nie krwawiła. Głowa
bardzo j ą bolała, sądziła jednak, że czaszkę ma całą. Przynajmniej taką miała nadzieję.
-Nic ci nie jest? - spytała Erica, wymachując bezradnie rękoma, kiedy Claire chwiejnie usiadła i
oparła się plecami o ścianę. Zerknęła szybko ponad ramieniem Eriki na schody. Moniki
nie było. Nikt oprócz Eriki nie wystawił nosa, żeby zobaczyć, co się dzieje - większość dziewczyn bała
się ładować w kłopoty, a reszta zwyczajnie miała wszystko gdzieś.
-Nie...-powiedziała i udało j ej się nawet słabo roześmiać.
- Chyba się przewróciłam.
-Chcesz iść do mordowni? - Czyli, w języku uczelnianym, do szkolnej przychodni. - Boże, może
wezwać karetkę?
-Nie. Nie, nic mi nie jest. - Myślenie życzeniowe, ale chociaż całe ciało okropnie ją bolało,
chyba niczego sobie nie połamała. Claire wstała i skrzywiła się, bo zabolała ją kostka. Podniosła
plecak. Wysypały się z niego notatniki. Erica pozbierała je i włożyła je z powrotem, a potem podbiegła
parę stopni w górę i pozbierała porozrzucane podręczniki.
- Cholera, Claire, czy ten cały szajs naprawdę jest ci potrzebny? Ile masz dzisiaj zajęć?
-Sześć.
-Jesteś porąbana. - Erica, zrobiwszy dobry uczynek, znowu traktowała Claire obojętnie, tak jak
wszystkie drętwe dziewczyny z akademika. - Powinnaś iść do konowała, wyglądasz okropnie.
Claire przylepiła do twarzy uśmiech i nie przestawała się uśmiechać, dopóki Erica nie zniknęła
w drzwiach.
„Dziś wieczorem", szepnęła jej Monica. „Dostaniesz za swoje, porąbańcu". Nie zadzwoniła po
pomoc, nie sprawdziła nawet, czy Claire nie skręciła karku. Dla niej Claire mogła umrzeć.
Nie, to jeszcze nie tak. Problem w tym, że ona chciała, żeby Claire umarła.
Claire poczuła w ustach smak krwi. Rozcięta warga krwawiła. Otarła brudne ślady grzbietem
dłoni, a potem brzegiem T-shirtu
i dopiero po chwili dotarło do niej, że to przecież jedyne ubranie, jakie jej zostało.
Muszę zejść do piwnicy i wyjąć swoje rzeczy ze zsypu. Sam pomysł, żeby iść na dół - żeby w ogóle
chodzić po tym akademiku samej - nagle ją przeraził. Monica tylko na to czekała. A pozostałe dziewczyny
nie ruszą palcem. Nawet Erica, chyba najsympatyczniejsza z nich, bała się otwarcie stanąć po jej stronie.
Do diabła, ją też dręczyły. I pewnie cieszyła się, że to Claire obrywa najbardziej. To już nie była pogarda, z
jaką traktowano ją w szkole średniej. To było coś gorszego, o wiele gorszego. A nie miała tu żadnych
przyjaciół.
Była tu sama. I jeśli do tej pory nie bała się, to teraz zaczęła. Naprawdę mocno się wystraszyła. To,
co zobaczyła dzisiaj w oczach fanek Moniki, nie przypominało dokuczania; to było coś gorszego. Już
wcześniej znosiła szturchnięcia, szczypanie, potrącanie, wredny śmiech, ale Monika i Moniczkowate
przypominały stado lwów na polowaniu.
One próbowały mnie zabić.
Drżąc, zaczęła schodzić po schodach. Przy każdym stąpnięciu krzywiła się z bólu i przypomniała sobie,
że uderzyła Monice dość mocno, żeby zostawić na jej twarzy ślad.
Tak. One mnie zabiją.
Jeśli na idealnej twarzy Moniki pojawi się siniak, zrobią to na pewno.
Rozdział: 2
rica miała rację: Claire powinna zajrzeć do konowała. Zabandażowali jej tam kostkę u nogi, dali
woreczek z lodem i pokiwali głowami nad sińcami, które już zmieniły kolor. Niczego sobie nie złamała,
ale poobijała się tak, że miało ją boleć jeszcze przez kilka dni. Lekarz dla porządku zadał jej parę pytań o
chłopaków i tak dalej, ale ponieważ mogła zgodnie z prawdą stwierdzić, że nie, wcale nie została pobita
przez swojego chłopaka, wzruszył tylko ramionami i poradził, żeby uważała, jak chodzi.
Wypisał jej też zwolnienie z zajęć, dał środki przeciwbólowe i kazał wracać do domu.
Do akademika za nic wracać nie zamierzała. Prawdę mówiąc, za wiele w swoim pokoju nie miała -
trochę książek, kilka zdjęć z domu, jakieś plakaty... Nie miała jeszcze okazji zacząć nazywać tego miejsca
domem i z jakiegoś powodu nigdy nie czuła się tam bezpiecznie. Akademik zawsze przypominał jej...
przechowalnię. Przechowalnię dla dzieciaków, które prędzej czy później wyniosą się stamtąd.
Pokuśtykała w stronę Kwadratu, wielkiego i pustego betonowego placu z paroma starymi ławkami i
stolikami piknikowymi, ze wszystkich stron otoczonymi przez przysadziste, nieładne budynki, w większości
wyglądające jak pudła z oknami. Pewnie /realizowane projekty architektoniczne studentów. Słyszała
plotki, że kilka lat temu jeden z tych budynków zawalił się, no ale z drugiej strony słyszała też plotki,
jakoby któremuś woźnemu obcięto głowę w laboratorium chemicznym i od tej pory tam straszy, albo że po
zmroku uniwerek nawiedzają zombie, więc niespecjalnie w te opowieści wierzyła.
Południe już minęło i w Kwadracie nie kręciło się wielu studentów, bo nie było tam cienia - świetnie
pomyślane, zwłaszcza że temperatura we wrześniu nadal wynosiła około trzydziestu stopni. Claire wzięła
ze stojaka uniwersytecką gazetę, ostrożnie przysiadła na ławce tak rozgrzanej, że aż parzyła, i zajrzała na
stronę z ogłoszeniami mieszkaniowymi. Pokoje w akademikach odpadały; tylko Howard Hali i Lansdale Hali
przyjmowały dziewczyny poniżej dwudziestego roku życia. Była za młoda, żeby się zakwalifikować do
któregoś z akademików koedukacyjnych. Te głupie zasady ustalono pewnie jeszcze wtedy, kiedy dziewczyny
nosiły krynoliny, pomyślała i przebiegła wzrokiem ogłoszenia o akademikach, aż doszła do działu „poza
kampusem". Tak naprawdę nie wolno jej było zamieszkać poza kampusem; mama i tata mogą dostać
szału, kiedy się o tym dowiedzą, bez wątpienia. Ale... Jeśli miała wybierać między Monicą a wściekłością
rodziców, to wybierała to drugie. Mimo wszystko najważniejsze było wynieść się stąd gdzieś, gdzie będzie
mogła poczuć się bezpiecznie, gdzie będzie mogła się uczyć.
Racja?
Pogrzebała w plecaku, wyciągnęła komórkę i sprawdziła, czy ma zasięg. Prawdę mówiąc, w
Morgamdlle - w samym środku prerii, w środku Teksasu, na największym zadupiu, jakie człowiek może
sobie wyobrazić, no chyba że się wybierze gdzieś do Mongolii - często nie było zasięgu. Na ekranie były
dwie kreski, wystarczy.
Claire zaczęła dzwonić. Pierwsza osoba powiedziała jej, że już kogoś znalazła i rozłączyła się, zanim Claire
zdążyła choćby powiedzieć: ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]