[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Caine Rachel
Czas Wygnania 03
Niewidzialna
Cassiel, demon wysokiej rangi, skazana przez swego zwierzchnika za
niewykonanie rozkazu na życie śmiertelniczki, na ziemi zakochała się w
Strażniku Pogody - mężczyźnie obdarzonym mocą panowania nad żywiołami.
Teraz świat ludzi, którego stała się częścią, jest w niebezpieczeństwie. Tylko
Cassiel może go ocalić, najpierw jednak musi uratować życie Luisa i jego małej
bratanicy. Ale zostaje wciągnięta w pułapkę, z której wyrwać może ją tylko…
powrót do świata demonów
To, co odeszło w przeszłość...
Mam
na imię Cassiel, kiedyś byłam dżinnem, istotą równie odwieczną, jak Ziemia, wspieraną jej
mocą. Niewiele dbałam o małe, zabiegane ludzkie istoty, zajęte swoimi nieważnymi sprawami.
Wszystko się zmieniło. Teraz ja jestem małą, zabieganą ludzką istotą. W każdym razie, jeśli chodzi o
postać. Sprzeciwiłam się Ashanowi, przywódcy prawdziwych dżinnów. Teraz mogę się utrzymać
przy życiu tylko dzięki życzliwości Strażników - ludzi, którzy nadzorują oddziaływanie otaczających
nas żywiołów, takich jak wiatr i ogień. Strażnik, z którym się związałam, Luis Rocha, rozporządza
mocami żywej Ziemi.
Zdaję sobie sprawę jak bardzo mi zależy na Luisie i jego bratanicy Isabel, a także na innych, dawniej
w ogóle dla mnie nieważnych. Przywódca Starych Dżinnów twierdzi, że muszę zniszczyć ludzkość,
żeby uratować dżinny i to, co jeszcze żyje na Ziemi. Nie wierzę mu. Nie potrafię.
Stałam się zbyt... ludzka.
Dawniej uznałabym to za przekleństwo.
Teraz myślę, że może być błogosławieństwem.
I
0
gień to coś żywego, złowrogiego. Je, oddycha, porusza się z płynnym wdziękiem, jest w nim upiorne,
zabójcze piękno.
Podziwiałam jego zadziwiającą moc, nawet kiedy przypalał mi włosy, a jego żar parzył moją
delikatną, ludzką skórę. Płomienie niczym płynna masa spływały po ścianach biura - wiły się
wężowato po podłodze
1 pożerały meble. Wszystko jakby zastygło w bezruchu, zdawało się, że ogień przeobraził się w
bursztyn. Piekły mnie oczy i nie mogłam skupić wzroku na dłużej niż kilka sekund; było za jasno, za
gorąco. Potem buchnął wokół mnie czarny, duszący dym.
Upadłam na kolana i czołgałam się, wdychając toksyczne gorące opary, aż po omacku dotknęłam
czegoś miękkiego. Skóra, ręka kobiety. Nie ruszała się. Złapałam ją i przyciągnęłam do siebie; jej
czarną garsonkę już trawił ogień. Gdy walczyłam z płomieniami, miałam wrażenie, że w napadach
kaszlu wypluję własne płuca.
Kobieta, którą znalazłam, była nieprzytomna, ale ciągle oddychała, choć płytko. Jej osmalona dymem
twarz przypominała maskę.
- Cass! Zabieraj się stąd, już! - Ostry, chrapliwy krzyk przebił się przez huk pożaru i kiedy się rozej-
rzałam, zobaczyłam nacierającą na mnie ścianę ognia. Nagły wybuch białej piany zdusił płomienie.
Tylko na
chwilę, ale zyskałam cenne sekundy i zebrałam siły, żeby się ruszyć.
Z gęstego dymu, potykając się, wyszedł Luis Rocha z pustą, ciągle charczącą gaśnicą. Mój partner
Strażnik wyglądał, jakby właśnie stoczył zażartą walkę - ubranie miał porwane i nadpalone, skórę
poparzoną, czarne, sięgające ramion włosy zwęglone.
- Cass, szybko, przegrywamy! Musimy uciekać!
Tchnęłam czystą moc Ziemi - gęstą, złocistą moc, która lała się jak miód w znalezioną przeze mnie
kobietę. Jej oddech i rytm serca się uspokajały. Wstałam i chwyciłam ją w talii. Była drobna, a ja
wysoka, jednak kiedy przerzucałam ją przez ramię, zachwiałam się. Ogień zawył na znak sprzeciwu i
rzucił się na fotel zaledwie metr od nas; palił się szybko, tapicerka zmieniła się w zwęgloną, czarną
koronkę - pozostał jedynie szkielet ze sprężyn i drewna.
Znieruchomiałam, przez moment czując się pokonana. Nic nie wyglądało tak, jak powinno, nie
wiedziałam, jak stąd wyjść. „Umrzesz tu", usłyszałam zimny, beznamiętny głos, głos Ashana,
przywódcy Starych Dżinnów - mojego prawdziwego brata i mojego króla, cokolwiek to znaczyło.
„Dlaczego to robisz, dla nich?"
Chodziło mu o ludzi. Nie urodziłam się jako istota cielesna; byłam tu, w świecie śmiertelników, bo
sama dokonałam takiego wyboru. Podobnie jak sama postanowiłam, żeby wbiec do tego płonącego
budynku z Luisem.
Miałam swoje powody, żeby podjąć te głupie, prawdopodobnie fatalne decyzje.
W każdym razie ta część mnie, która uparcie pozostawała dżinnem, nieśmiertelnym i potężnym,
uważała to za głupotę. Zdarzało się - jak właśnie teraz, że moja ludzka część jest skłonna się z tym
zgodzić.
Cudownie chłodny podmuch powietrza owiał moją twarz. Wciągnęłam je w płuca i na oślep, chwiejąc
się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Caine Rachel
Czas Wygnania 03
Niewidzialna
Cassiel, demon wysokiej rangi, skazana przez swego zwierzchnika za
niewykonanie rozkazu na życie śmiertelniczki, na ziemi zakochała się w
Strażniku Pogody - mężczyźnie obdarzonym mocą panowania nad żywiołami.
Teraz świat ludzi, którego stała się częścią, jest w niebezpieczeństwie. Tylko
Cassiel może go ocalić, najpierw jednak musi uratować życie Luisa i jego małej
bratanicy. Ale zostaje wciągnięta w pułapkę, z której wyrwać może ją tylko…
powrót do świata demonów
To, co odeszło w przeszłość...
Mam
na imię Cassiel, kiedyś byłam dżinnem, istotą równie odwieczną, jak Ziemia, wspieraną jej
mocą. Niewiele dbałam o małe, zabiegane ludzkie istoty, zajęte swoimi nieważnymi sprawami.
Wszystko się zmieniło. Teraz ja jestem małą, zabieganą ludzką istotą. W każdym razie, jeśli chodzi o
postać. Sprzeciwiłam się Ashanowi, przywódcy prawdziwych dżinnów. Teraz mogę się utrzymać
przy życiu tylko dzięki życzliwości Strażników - ludzi, którzy nadzorują oddziaływanie otaczających
nas żywiołów, takich jak wiatr i ogień. Strażnik, z którym się związałam, Luis Rocha, rozporządza
mocami żywej Ziemi.
Zdaję sobie sprawę jak bardzo mi zależy na Luisie i jego bratanicy Isabel, a także na innych, dawniej
w ogóle dla mnie nieważnych. Przywódca Starych Dżinnów twierdzi, że muszę zniszczyć ludzkość,
żeby uratować dżinny i to, co jeszcze żyje na Ziemi. Nie wierzę mu. Nie potrafię.
Stałam się zbyt... ludzka.
Dawniej uznałabym to za przekleństwo.
Teraz myślę, że może być błogosławieństwem.
I
0
gień to coś żywego, złowrogiego. Je, oddycha, porusza się z płynnym wdziękiem, jest w nim upiorne,
zabójcze piękno.
Podziwiałam jego zadziwiającą moc, nawet kiedy przypalał mi włosy, a jego żar parzył moją
delikatną, ludzką skórę. Płomienie niczym płynna masa spływały po ścianach biura - wiły się
wężowato po podłodze
1 pożerały meble. Wszystko jakby zastygło w bezruchu, zdawało się, że ogień przeobraził się w
bursztyn. Piekły mnie oczy i nie mogłam skupić wzroku na dłużej niż kilka sekund; było za jasno, za
gorąco. Potem buchnął wokół mnie czarny, duszący dym.
Upadłam na kolana i czołgałam się, wdychając toksyczne gorące opary, aż po omacku dotknęłam
czegoś miękkiego. Skóra, ręka kobiety. Nie ruszała się. Złapałam ją i przyciągnęłam do siebie; jej
czarną garsonkę już trawił ogień. Gdy walczyłam z płomieniami, miałam wrażenie, że w napadach
kaszlu wypluję własne płuca.
Kobieta, którą znalazłam, była nieprzytomna, ale ciągle oddychała, choć płytko. Jej osmalona dymem
twarz przypominała maskę.
- Cass! Zabieraj się stąd, już! - Ostry, chrapliwy krzyk przebił się przez huk pożaru i kiedy się rozej-
rzałam, zobaczyłam nacierającą na mnie ścianę ognia. Nagły wybuch białej piany zdusił płomienie.
Tylko na
chwilę, ale zyskałam cenne sekundy i zebrałam siły, żeby się ruszyć.
Z gęstego dymu, potykając się, wyszedł Luis Rocha z pustą, ciągle charczącą gaśnicą. Mój partner
Strażnik wyglądał, jakby właśnie stoczył zażartą walkę - ubranie miał porwane i nadpalone, skórę
poparzoną, czarne, sięgające ramion włosy zwęglone.
- Cass, szybko, przegrywamy! Musimy uciekać!
Tchnęłam czystą moc Ziemi - gęstą, złocistą moc, która lała się jak miód w znalezioną przeze mnie
kobietę. Jej oddech i rytm serca się uspokajały. Wstałam i chwyciłam ją w talii. Była drobna, a ja
wysoka, jednak kiedy przerzucałam ją przez ramię, zachwiałam się. Ogień zawył na znak sprzeciwu i
rzucił się na fotel zaledwie metr od nas; palił się szybko, tapicerka zmieniła się w zwęgloną, czarną
koronkę - pozostał jedynie szkielet ze sprężyn i drewna.
Znieruchomiałam, przez moment czując się pokonana. Nic nie wyglądało tak, jak powinno, nie
wiedziałam, jak stąd wyjść. „Umrzesz tu", usłyszałam zimny, beznamiętny głos, głos Ashana,
przywódcy Starych Dżinnów - mojego prawdziwego brata i mojego króla, cokolwiek to znaczyło.
„Dlaczego to robisz, dla nich?"
Chodziło mu o ludzi. Nie urodziłam się jako istota cielesna; byłam tu, w świecie śmiertelników, bo
sama dokonałam takiego wyboru. Podobnie jak sama postanowiłam, żeby wbiec do tego płonącego
budynku z Luisem.
Miałam swoje powody, żeby podjąć te głupie, prawdopodobnie fatalne decyzje.
W każdym razie ta część mnie, która uparcie pozostawała dżinnem, nieśmiertelnym i potężnym,
uważała to za głupotę. Zdarzało się - jak właśnie teraz, że moja ludzka część jest skłonna się z tym
zgodzić.
Cudownie chłodny podmuch powietrza owiał moją twarz. Wciągnęłam je w płuca i na oślep, chwiejąc
się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]