[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ORSON SCOTT CARD

 

 

 

UCZEŃ ALVIN

 

( Przełożył: Piotr W. Cholewa )

 

Wszystkim, moim dobrym nauczycielom, a zwłaszcza:

Fran Schroeder, klasa czwarta, szkoła podstawowa Millikin, Santa Clara, Kalifornia, dla której pisałem swoje pierwsze wiersze.

 

Idzie Huber, klasa dziesiąta, język angielski, Mesa High School, Arizona, która wierzyła w moją przyszłość bardziej niż ja.

 

Charlesowi Whitmanowi, twórczość dramatyczna, Brigham Young University, który sprawił, że moje teksty prezentowały się lepiej, niż na to zasługiwały.

 

Normanowi Councilowi, literatura, University of Utah, za Spencera i Miltona, żywych.

 

Edwardowi Yasta, literatura, University of Notre Dame, za Chaucera i przyjaźń.

 

I zawsze Francois.

 

 

 

PODZIĘKOWANIA

 

Przygotowując ten tom "Opowieści o Alvinie Stwórcy", jak zawsze korzystałem z pomocy innych. Za nieocenioną pomoc przy początkowych rozdziałach tej książki moja wdzięczność należy się uczestnikom Warsztatów Pisarskich Sycamore Hill, a dokładniej: Carol Emshwiller, Karen Joy Fowler, Greggowi Keizerowi, Jamesowi Patrickowi Kelly'emu, Johnowi Kesselowi, Nancy Kress, Sharian Lewitt, Jackowi Massa, Rebecce Brown Ore, Susan Palwick, Bruce'owi Sterlingowi, Markowi L. Van Name, Connie Willis i Allenowi Woodowi.

Dziękuję także Stanowemu Instytutowi Sztuk Pięknych w Utah za przyznanie mi nagrody za mój poemat "Uczeń Alvin i pług do niczego". Ta zachęta skłoniła mnie do rozwinięcia tej opowieści prozą; to pierwszy tom, który zawiera fragment historii opowiedzianej wtedy wierszem.

Szczegóły na temat życia i pracy na pograniczu zaczerpnąłem ze wspaniałej książki "Zapomniane sztuki" (New York City: Knopf, 1984) oraz Douglasa L. Brownstone'a "Krótki przewodnik po historii Ameryki" (New York City: Facts on File, Inc., 1984).

Wdzięczny jestem Gardnerowi Dozois, który zgodził się, by fragmenty "Opowieści o Alvinie Stwórcy" ukazały się drukiem na stronach "Isaac Asimov's Science Fiction Magazine", dzięki czemu znalazły czytelników, zanim jeszcze przybrały formę książek.

Bet Meacham z wydawnictwa Tor należy do ginącego gatunku redaktorów o magicznych talentach. Jej uwagi nigdy nie były natrętne, a zawsze mądre. Przy tym (a jest to najrzadsza cecha redaktorów) dzwoni do mnie, kiedy o to poproszę. Choćby za to powinna zostać świętą.

Dziękuję moim uczniom na zajęciach z pisarstwa w Greensboro zimą i wiosną 1988 roku - ich sugestie pozwoliły na znaczące udoskonalenia książki - a także mojej siostrze, przyjaciółce i asystentce redakcyjnej, Janice, za jej trud zapamiętywania szczegółów opowieści.

Ale najbardziej wdzięczny jestem Kristine A. Card, która wysłuchuje licznych projektów każdej nie napisanej jeszcze książki, czyta igłowe wydruki początkowych wersji i jest moim drugim ja na każdej stronie wszystkiego, co napisałem.

 

W książce wykorzystano fragmenty "Elegii napisanej na wiejskim cmentarzu" Thomasa Graya w przekładzie Stanisława Barańczaka oraz cytaty z "Psalmów" wg Biblii Tysiąclecia.

UWAGI TŁUMACZA

 

W wiekach XVI-XVIII (a nawet później) istniał w krajach anglojęzycznych zwyczaj nadawania imion, które oznaczały coś, niezależnie od swej funkcji określania konkretnej osoby. W Polsce i krajach słowiańskich działo się podobnie (np. Bogumił czyli Bogu miły), choć z czasem znaczenie imienia zostało zapomniane. Jednak w dobrych, prezbiteriańskich czy purytańskich rodzinach, zasada ta obowiązywała jeszcze w czasie zasiedlania Ameryki, choć nie była regułą obowiązującą bez wyjątków (zdarzały się "zwykłe" imiona, jak choćby David, Alvin czy Eleanor). Tłumaczenie imion wydało mi się czynnością niezbyt rozsądną, ponieważ o ile w języku angielskim konwencja ta jest dość naturalna, to po polsku brzmiałoby to dziwacznie (choćby Armor-of-God Weaver stałby się czymś w rodzaju Tkacza-Boskiej-Zbroi, Wastenot Miller byłby Oszczędnym Młynarzem, albo - odwrotnie - Bogumił Kowalski Kowalem Bożej Miłości). Jednak, dla informacji czytelnika, podaję znaczenie imion głównych bohaterów powieści. Dodatkowo, część nazwisk pochodziła od zawodów wykonywanych przez osoby te nazwiska noszące, co jest chyba regułą na całym świecie (np. wspomniany już Kowalski). Podałem również tłumaczenie tych nazwisk, choć są w zasadzie oczywiste.

Armor-of-God - dosł. tarcza boża czy pancerz boży Calm - spokój Dowser - różdżkarz Faith - wiara Ferryman - przewoźnik Guester - ktoś, kto przyjmuje gości; oberżysta Hichory - gatunek amerykańskiego orzecha, rodzaj leszczyny Larner - od słowa learner, co obecnie znaczy uczeń, jednak - rzadziej - może też oznaczać nauczyciela Lashman - człowiek z batem Makepeace - czyniący pokój Measure - umiar Miller - młynarz Modesty - skromność Physicker - pochodzi od słowa physician czyli lekarz Plantor - tu: plantator Smith - kowal Vigar - wigor Wastenot i Wantnot - imiona bliźniaków tworzą razem przysłowie (Waste not, want not), odpowiadające w przybliżeniu polskiemu "oszczędnością i pracą ludzie się bogacą" (dosłownie: "kto nie marnuje, ten nie potrzebuje") Weaver - tkacz (przodkowie Armora-of-God Weavera zajmowali się tkactwem) Wiseman - mędrzec, ale też (w przypadku szeryfa) mądrala Piotr W. Cholewa ROZDZIAŁ 1 - NADZORCA

 

Swoją opowieść o nauce Alvina rozpocznę od dnia, kiedy sprawy zaczęły się źle układać. Działo się to daleko na południu, u człowieka, którego Alvin nigdy nie widział i nigdy nie miał zobaczyć. A jednak to on właśnie skierował wypadki na długą ścieżkę, która - dokładnie tego dnia, kiedy Alvin zakończył naukę i stał się mężczyzną - doprowadziła go do czynu przez prawo uznawanego za morderstwo.

Działo się to w Appalachee przed rokiem 1811, zanim jeszcze Appalachee podpisało Traktat o Zbiegłych Niewolnikach i przyłączyło się do Stanów Zjednoczonych. W miejscu niedaleko granicy pomiędzy Appalachee i Koloniami Korony. Nie znalazłby się tam ani jeden Biały, który by nie chciał posiadać stada Czarnych, co by dla niego pracowali.

Niewolnictwo było dla tych Białych czymś w rodzaju alchemii. Opracowali sobie sposoby przemiany w złoto każdej kropli potu czarnego mężczyzny, a każdego jęku rozpaczy czarnej kobiety w słodki, czysty dźwięk srebrnej monety padającej na stół bankiera. W tym miejscu sprzedawało się i kupowało dusze. A jednak mało kto zdawał tam sobie sprawę, jaką cenę płaci za posiadanie ludzi.

Słuchajcie uważnie, bowiem opowiem wam, jak wygląda świat oglądany z głębi serca Cavila Plantera. Ale upewnijcie się najpierw, że dzieci już śpią, bowiem części tej historii słyszeć nie powinny. Mówi ona o pragnieniach, których sensu jeszcze nie rozumieją. A nauczanie ich nie jest jej celem.

 

Cavil Planter był człowiekiem pobożnym, chodził do kościoła i dawał na tacę. Wszyscy jego niewolnicy byli ochrzczeni i dostawali chrześcijańskie imiona, gdy tylko poznali angielski dostatecznie, by nauczyć ich modlitwy. Zakazywał im praktykowania czarnej magii - nie pozwalał nawet na zabicie kurczęcia, a co dopiero na zamianę tego niewinnego aktu w składanie ofiary jakiemuś ohydnemu bóstwu. We wszystkim Cavil Planter służył Panu jak najlepiej potrafił.

I jaką nagrodę otrzymał ten nieszczęsny człowiek za swoją prawowierność? Jego żonę Dolores dręczyły straszliwe bóle, przeguby zaś i palce miała pokrzywione jak staruszka. Już w wieku dwudziestu pięciu lat prawie każdej nocy zasypiała z płaczem, aż wreszcie Cavil nie mógł znieść przebywania z nią w jednym pokoju.

Próbował jej pomóc. Okłady z zimnej wody, kompresy z gorącej, proszki i wywary - więcej, niż mógł sobie pozwolić, wydawał na tych szarlatanów-doktorów z dyplomami Uniwersytetu w Camelot. Przez jego dom przewinęła się nieskończona parada kaznodziejów z ich wiecznymi modlitwami i księży z magicznymi inkantacjami. A wszystko to całkiem na nic. Co noc leżał w pościeli i słuchał jej płaczu, potem szlochu, aż ten szloch zmieniał się w równomierny oddech z cichym jękiem przy wydechu, niby delikatną smużką cierpienia.

Doprowadzało to Cavila do szału rozpaczy i litości. Miał wrażenie, że nie spał już od miesięcy. Praca przez cały dzień, a potem cała noc modłów o ulgę w cierpieniu - jeśli nie dla niej, to przynajmniej dla niego.

Dopiero sama Dolores ofiarowała mu spokój nocami.

- Musisz pracować za dnia, Cavilu, a nie możesz, jeśli nie sypiasz. Nie potrafię milczeć, a ty nie możesz znieść moich jęków. Proszę cię, śpij w innym pokoju.

Cavil chciał przy niej zostać mimo wszystko.

- Jestem twoim mężem i moje miejsce jest tutaj - oświadczył, ale ona nie ustąpiła.

- Idź - powiedziała. A nawet podniosła głos. - Idź!

Odszedł więc, zawstydzony własną ulgą. Tę noc przespał spokojnie: pełne pięć godzin do samego świtu. Spał dobrze po raz pierwszy od miesięcy, może lat... I wstał rano zżerany wyrzutami sumienia, ponieważ opuścił swoją żonę.

Po pewnym czasie przyzwyczaił się do spania samotnie. Żonę odwiedzał często, rankami i wieczorami. Razem jedli posiłki: Cavil na krześle, z talerzem na małym stoliku obok łóżka, Dolores na leżąco. Jej dłonie spoczywały na kołdrze nieruchomo jak martwe kraby, a czarna kobieta ostrożnie podawała jej jedzenie łyżeczką prosto do ust.

Nawet sypiając w innym pokoju, Cavil nie uwolnił się od cierpień. Nie będzie miał dzieci: synów, których mógłby wychować na dziedziców plantacji, ani córek, którym wyprawiłby wspaniałe wesela. Sala balowa na dole... Kiedy pierwszy raz wprowadził Dolores do pięknego domu, który dla niej zbudował, powiedział:

- Nasze córki spotkają swych ukochanych w tej sali. Tu pierwszy raz zetkną się ich dłonie, jak nasze się zetknęły w domu twojego ojca.

Teraz Dolores nie oglądała tej sali. Schodziła na dół tylko w niedzielę, żeby pojechać do kościoła. I po zakupie nowych niewolników, żeby dopilnować ich chrztu.

Wszyscy patrzyli na nich wtedy i podziwiali oboje za odwagę i wierność w obliczu przeciwieństw losu. Ale podziw sąsiadów niewielkim był pocieszeniem, gdy Cavil spoglądał na ruiny swych marzeń. Wszystko, o co się modlił... Zupełnie jakby Pan spisał listę jego próśb, po czym na marginesie każdej linii wypisał "nie, nie, nie".

Rozczarowania mogłyby zniechęcić kogoś słabszej wiary. Ale Cavil Planter był człowiekiem pobożnym, człowiekiem prawym. Kiedy tylko przez głowę przemknęła mu myśl, że Bóg źle go traktuje, zatrzymywał się natychmiast, wyjmował z kieszeni mały psałterz i głośnym szeptem czytał słowa mędrca.

 

Panie, do Ciebie się uciekam; Skłoń ku mnie ucho Bądź dla mnie skałą mocną.

 

Koncentrował się. Zwątpienie i żal znikały szybko. Pan nie opuszczał Cavila Plantera nawet w nieszczęściach.

Aż do owego ranka, gdy czytając Genesis, Cavil trafił na dwa pierwsze wersy rozdziału 16.

 

Saraj, żona Abrama, nie urodziła mu jednak potomka. Miała zaś niewolnicę Egipcjankę, imieniem Hagar. Rzekła więc Saraj do Abrama: "Ponieważ Pan zamknął mi łono, abym nie rodziła, zbliż się do mojej niewolnicy; może z niej będę miała dzieci".

 

Wtedy właśnie przyszła mu do głowy pewna myśl. Abram był człowiekiem pobożnym, i ja też taki jestem. Żona Abrama nie rodziła mu dzieci, i moja też nie ma nadziei. W ich domu była niewolnica z Afryki i w moim są takie kobiety. Dlaczego nie miałbym postąpić jak Abram i nie spłodzić dziecka z jedną z nich?

I ledwie o tym pomyślał, wstrząsnął się ze zgrozy. Słyszał plotki o Białych: Hiszpanach, Francuzach, Portugalczykach na porośniętych dżunglą wyspach, którzy otwarcie żyją z czarnymi kobietami. Zaprawdę, byli najniżsi ze wszystkich stworzeń, podobni do tych, co grzeszą ze zwierzętami. A zresztą, jak dziecko czarnej kobiety mogłoby zostać jego następcą? Mieszańcowi łatwiej by przyszło latać, niż  odziedziczyć plantację w Appalachee. Cavil po prostu przestał o tym myśleć.

Ale kiedy zasiadł z żoną do śniadania, myśl powróciła. Zdał sobie sprawę, że obserwuje czarną niewolnicę, która karmiła Dolores. Tak jak Hagar, i ta kobieta była przecież Egipcjanką. Zauważył, jak giętko skręca ciało, przenosząc łyżkę z talerza do ust żony. A kiedy się pochyla, żeby przytknąć kubek do ust chorej, jej piersi opadają i napinają bluzkę. Delikatne palce ocierają z warg Dolores krople napoju i okruchy. Wyobraził sobie, że to jego te palce dotykają i zadrżał - lekko, a jednak miał wrażenie, że nastąpiło trzęsienie ziemi.

Niemal bez słowa wybiegł z pokoju. Przed domem ścisnął w dłoniach psałterz.

 

Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego!

...Uznaję bowiem moją nieprawość, a grzech mój jest zawsze przede mną.

 

Ale zanim jeszcze wypowiedział te słowa do końca, podniósł głowę i zobaczył robotnice, które myły się w korycie. Była wśród nich młoda dziewczyna, kupiona ledwie parę dni temu. Niewysoka, ale dał za nią sześćset dolarów, bo prawdopodobnie nadawała się do rozrodu. Świeżo zeszła ze statku i nie nauczyła się jeszcze chrześcijańskiej skromności. Stała tam naga jak wąż i, pochylona nad korytem, oblewała wodą głowę i szyję.

Cavil znieruchomiał, zapatrzony. To, co w sypialni żony było ledwie przelotną myślą o grzechu, teraz zmieniło się w trans pożądania. Nigdy jeszcze nie widział czegoś tak pełnego gracji, jak te ocierające się o siebie niebieskoczarne uda, tak pociągającego, jak jej drżenie, gdy woda spływała po skórze.

Czy to była odpowiedź na jego gorący psalm? Czy Pan mówił mu w ten sposób, że w istocie jest z nim właśnie tak jak z Abramem?

Ale równie dobrze mogły to być czary. Kto wie, co potrafią ci Czarni prosto z Afryki? Wie, że się jej przyglądam, i kusi mnie. To naprawdę dzieci Szatana, skoro budzą we mnie takie grzeszne myśli.

Oderwał spojrzenie od nowej dziewczyny i zagłębił się w Piśmie. Tyle że strony jakoś się przewróciły - a może to on sam je przewrócił? Zobaczył wersy Pieśni Salomona.

 

Piersi twe jak dwoje koźląt, bliźniąt gazeli, co pasą się pośród lilii.

 

- Wspomóż mnie, Boże - wyszeptał. - Zdejmij ze mnie ten czar.

Codziennie powtarzał tę samą modlitwę, a jednak codziennie się przekonywał, że z pożądaniem spogląda na swoje niewolnice. A zwłaszcza na niedawno kupioną dziewczynę. Dlaczego Bóg nie chce go wysłuchać? Czyż nie jest człowiekiem prawym? Czyż nie jest dobry dla żony? Czyż nie składa dziesięciny, nie daje na tacę? Czyż nie traktuje dobrze swoich niewolników i koni? Dlaczego Pan Bóg w Niebiosach nie chroni go przed tym czarnym zaklęciem?

A jednak nawet słowa modlitwy układały się w grzeszne obrazy. Panie, wybacz mi, że wyobrażam sobie, jak ta nowa niewolnica staje w drzwiach mojej sypialni płacząc, wychłostana przez nadzorcę. Wybacz, że widzę, jak układam ją w moim własnym łożu, jak unoszę jej sukienkę, by posmarować rany maścią tak silną, że ślady na jej udach i pośladkach znikają w oczach, jak ona śmieje się, porusza wolno w pościeli, spogląda na mnie przez ramię, odwraca się z uśmiechem, wyciąga do mnie rękę i... Panie, wybacz mi, zbaw mnie!

I kiedy tak się działo, nie mógł zrozumieć, dlaczego takie myśli przychodzą do niego w czasie modlitwy. Może jestem pobożny jak Abram; może to Pan zsyła na mnie te żądze. Czy pierwszy raz nie pomyślałem o tym, kiedy czytałem Pismo? Pan może czynić cuda... A gdybym wszedł w tę nową dziewczynę, ona poczęła, a Pan  sprawił cud i dziecko przyszłoby na świat białe? Dla Boga wszystko jest możliwe.

Ta myśl była równocześnie cudowna i straszna. Gdybyż okazała się prawdziwa... Abram ciągle słyszał głos Boga, więc nie musiał się zastanawiać, czego Bóg żąda od niego. Ale do Cavila Plantera Bóg nigdy nie przemówił wprost.

Dlaczego nie? Dlaczego Bóg nie powie mu: "Weź tę dziewczynę, jest twoja"? Albo: "Nie dotykaj jej, jest ci zakazana!" Daj mi usłyszeć twój głos, Panie, żebym wiedział, co robić.

 

Do ciebie, Panie, wołam, skało moja, nie bądź wobec mnie głuchy, bym wobec Twojego milczenia nie stał się jak ci, którzy zstępują do grobu.

 

I pewnego dnia roku 1810 jego modlitwa została wysłuchana.

Cavil klęczał w suszarni, prawie pustej, jako że plon zeszłego roku został już dawno sprzedany, a nowy zielenił się jeszcze na polach. Walczył ze sobą w modlitwie, spowiedzi i mrocznych wyobrażeniach, aż wreszcie zawołał:

- Czyż nikt mnie nie wysłucha?

- Słyszę cię doskonale - odpowiedział mu surowy głos.

Z początku Cavil przeraził się, że ktoś obcy - jego nadzorca albo sąsiad - słyszał te straszne wyznania. Ale kiedy podniósł głowę, przekonał się, że to nikt znajomy. A jednak od razu wiedział, kim jest ten człowiek. Po szerokich ramionach, opalonej twarzy i rozpiętej koszuli - bez marynarki - poznał, że to nie dżentelmen. Ale też nikt z motłochu ani kupiec. Surowy wyraz twarzy, chłodne oko, mięśnie napięte niczym stalowa sprężyna w sidłach... Najwyraźniej jeden z tych ludzi, którzy batem i żelazem utrzymują dyscyplinę wśród czarnych robotników. Nadzorca. Tyle że silniejszy i groźniejszy od wszystkich nadzorców, jakich Cavil dotąd oglądał. Wiedział, że ten nadzorca wydobyłby ostatnią uncję wysiłku z tych leniwych małp, które próbują tylko uciec od pracy w polu. Czyjejkolwiek plantacji by doglądał, prosperowałaby z pewnością znakomicie. Ale Cavil wiedział też, że nigdy nie zatrudniłby takiego nadzorcy - nadzorcy tak silnego, że on, Cavil, wkrótce by zapomniał, kto jest sługą, a kto panem.

- Wielu nazywało mnie swoim panem - oświadczył obcy. - Wiedziałem, że natychmiast mnie poznasz.

Skąd ten człowiek znał słowa, które Cavil zaledwie pomyślał?

- Jesteś więc nadzorcą?

- Tak jak ten, którego nazywałeś nie panem, ale Panem, tak i ja jestem nie zwykłym nadzorcą, ale tym Nadzorcą.

- Dlaczego tu przyszedłeś?

- Ponieważ mnie wezwałeś.

- Jak mogłem cię wezwać, skoro nigdy w życiu cię nie widziałem?

- Kiedy przyzywasz niewidziane, Cavilu Planterze, to oczywiście zobaczysz coś, czego jeszcze nie oglądałeś.

Dopiero wtedy Cavil zrozumiał, jaka wizja nawiedziła go we własnej suszarni. Ktoś, kogo wielu nazywa swym Panem, przybył, odpowiadając na jego modlitwy.

- Panie Jezu! - wykrzyknął Cavil.

Nadzorca odskoczył, wyciągając rękę, jakby chciał się zasłonić przed tymi słowami.

- Zakazane jest, by jakikolwiek człowiek nazywał mnie tym imieniem - zawołał.

Przerażony Cavil pochylił głowę aż do ziemi.

- Wybacz mi, Nadzorco. Ale jeśli niegodny jestem, by wymawiać twoje imię, jak mogę spoglądać na twoją twarz? A może mam dzisiaj umrzeć, nie zaznawszy wybaczenia grzechów?

- Biada ci, głupcze! Czy naprawdę wierzysz, żeś zobaczył moją twarz?

Cavil uniósł głowę.

- Widzę przecież twoje oczy spoglądające na mnie w tej chwili.

- Widzisz twarz, jaką stworzyłeś dla mnie we własnym umyśle. Widzisz ciało przywołane twoją wyobraźnią. Gdybyś ujrzał mnie takiego, jakim jestem naprawdę, twoje słabe zmysły nie zdołałyby tego znieść. Dlatego twój rozum broni się, nakładając na mnie wymyśloną przez siebie maskę. Dostrzegasz we mnie Nadzorcę, ponieważ ktoś taki ma w twych oczach wielkość i moc, jąkają posiadam. To postać, która budzi w tobie miłość i strach jednocześnie, kształt, który czcisz i który cię przeraża. Nadawano mi wiele imion: Anioł Światła i Wędrowiec, Niespodziany Przybysz i Jasny Gość, Ukryty i Lew Wojny, Niszczyciel Żelaza i Nosiciel Wody. Dzisiaj ty nazwałeś mnie Nadzorcą, a zatem dla ciebie takie jest moje imię.

- Czy poznam kiedyś twe imię prawdziwe, Nadzorco? Czy zobaczę twoje prawdziwe oblicze?

Twarz Nadzorcy stała się mroczna i straszna. Otworzył usta, jakby chciał zawyć.

- Jedna tylko żywa dusza na tym świecie poznała moją prawdziwą postać. I ona z pewnością zginie.

Te potężne słowa uderzyły jak grom i wstrząsnęły Cavilem Planterem do głębi. Wbił palce w klepisko szopy, aby nie pofrunąć w powietrze niczym kurz porwany wiatrem przed burzą.

- Nie porażaj mnie śmiercią za mą zuchwałość - zapłakał. Głos Nadzorcy spłynął łagodnie niby blask jutrzenki.

- Porazić cię? Jakżebym mógł? Ty przecież jesteś człowiekiem, którego wybrałem, by pobierał moje najtajniejsze nauki, słowo nie znane kapłanom ni księżom.

- Ja?

- Już cię uczyłem, a ty zrozumiałeś. Wiem, że pragniesz czynić to, co ci nakazuję. Ale brakuje ci wiary. Jeszcze nie całkiem do mnie należysz.

Serce podeszło Cavilowi do gardła. Czy to możliwe, by Nadzorca chciał dać mu to, co dał Abramowi?

- Nadzorco, niegodny jestem...

- Oczywiście, że jesteś niegodny. Nikt nie jest mnie godny, nikt, ani jeden człowiek na tej ziemi. Mimo to, jeśli będziesz posłuszny, zasłużysz może w moich oczach na łaskę.

O tak, on to zrobi! - zakrzyknął Cavil w głębi serca. Tak, da mi kobietę!

- Cokolwiek każesz, Nadzorco.

- Czy sądzisz, że dam ci Hagar jedynie z powodu twojej głupiej żądzy i pragnienia dziecka? Jest ważniejszy cel. Ci Czarni są bez wątpienia synami i córkami bożymi, ale w Afryce żyli pod władzą diabła. Ten straszliwy niszczyciel zatruł im krew. Jak myślisz, dlaczego są czarni? Nie mogę ich zbawić, póki kolejne pokolenia rodzą się czarne, gdyż wtedy diabeł nimi włada. Nie mogę ich odzyskać, jeśli mi nie pomożesz.

- Czy więc moje dziecko urodzi się białe, jeśli wezmę tę dziewczynę?

- Dla mnie ważne jest tylko, żeby nie urodziło się całkiem czarne. Czy rozumiesz, czego od ciebie żądam? Nie jednego...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.