[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Cathy WilliamsZakochani w IrlandiiTłumaczenie:Alina PatkowskaROZDZIAŁ PIERWSZYZapadał zmierzch i Leo Spencer znów zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił,wybierając się w tę podróż. Podniósł wzrok znad ekranu laptopa i marszcząc brwi, wpatrzył sięw ciemniejący wiejski krajobraz. Miał ochotę poprosić kierowcę, by przyspieszył, ale właściwiepo co? Na tych krętych, nieoświetlonych i pokrytych resztkami nieuprzątniętego śniegu wiejskichdrogach nie zaoszczędziliby wiele czasu, mogliby tylko wylądować gdzieś w rowie. Już odkilkunastu minut nie minął ich żaden samochód. Leo nie miał pojęcia, jak daleko jest donajbliższego miasta.Luty był chyba najgorszym miesiącem na wyjazd do tej części Irlandii. Nie przewidział, żedotarcie do celu zajmie mu tak dużo czasu i teraz pluł sobie w brodę, że mimo wszystko nie wziąłfirmowego samolotu. Do Dublina doleciał bez żadnych komplikacji zwykłym rejsem, ale odchwili, gdy wsiadł do samochodu prowadzonego przez szofera, podróż zmieniła się w koszmar.Wciąż trafiali na korki albo objazdy, a gdy w końcu zostawili za sobą cywilizację, znaleźli sięw pajęczynie kiepskich, niebezpiecznych i zaśnieżonych dróg. Śnieg wisiał w powietrzu i mógłzacząć znów sypać w każdej chwili.Porzuciwszy wszelką nadzieję, że uda mu się w drodze zrobić coś pożytecznego, Leozamknął laptop i wpatrzył się w ponury krajobraz. Wąskie pola przechodziły na horyzonciew łagodne wzgórza porozdzielane siecią jezior, strumieni i rzek, o tej porze dnia już zupełnieniewidocznych. Leo przywykł do sztucznych świateł Londynu. Nigdy nie przepadał za wsią i jegoniechęć zwiększała się z każdą milą.Ale musiał wybrać się w tę podróż. Patrząc na swoje życie, rozumiał, że jest to konieczne.Jego matka zmarła przed ośmioma miesiącami, niedługo po ojcu, który nieoczekiwanie dostałzawału, grając z przyjaciółmi w golfa, i teraz Leo nie miał już żadnej wymówki, by odkładać tęwyprawę. Musiał się przekonać, skąd naprawdę pochodzi i kim byli jego biologiczni rodzice. Nieszukał ich, dopóki żyli rodzice adopcyjni, bo wydawało mu się, że mogliby to uznać za brakszacunku, ale teraz nic go już nie powstrzymywało.Przymknął oczy. Obrazy z życia przemykały przez jego umysł klatka po klatce, jakw starym filmie. Zaraz po urodzeniu został zaadoptowany przez zamożne, zbliżające się doczterdziestki małżeństwo, które nie mogło mieć własnych dzieci. Wychował sięw uprzywilejowanej klasie średniej, chodził do prywatnych szkół i spędzał wakacje za granicą.Skończył studia z doskonałymi wynikami i przez jakiś czas pracował w banku inwestycyjnym. Tapraca stała się dla niego trampoliną do świata finansów, w którym zabłysnął jak meteor, wznoszącsię coraz wyżej. Teraz, w dojrzałym wieku trzydziestu lat, miał więcej pieniędzy, niż mógł wydaćdo końca życia, i pełną wolność, by z nich korzystać. Obdarzony był dotykiem Midasa: żadnaz firm, które dotychczas przejął, nie upadła, a ponadto odziedziczył spory majątek po rodzicach.Jedyną skazą na tym opromienionym sukcesami życiu pozostawało jego prawdziwe dziedzictwo,które, niczym uporczywy chwast, nigdy nie zostało do końca wykorzenione. Leo zawsze byłciekaw, kim jest naprawdę, i wiedział, że ta ciekawość nie zniknie, dopóki nie zostaniezaspokojona raz na zawsze.Nie był typem refleksyjnego introwertyka, ale czasami podejrzewał, że jego pochodzeniepozostawiło w charakterze ślady, których nie mogły wymazać nawet wzorce otrzymane odadopcyjnych rodziców. Jego związki nigdy nie były trwałe. Spotykał się z najpiękniejszymikobietami w Londynie, ale z żadną nie miał ochoty związać się na dłużej. Powtarzał, że jest bezreszty oddany pracy i nie ma czasu na budowanie relacji, choć w głębi duszy podejrzewał, że jegonieufność i niewiara w stałość związków mają źródło w fakcie, że prawdziwi rodzice oddali gokomuś innemu.Już od kilku lat doskonale wiedział, gdzie może znaleźć matkę, ale aż do tej pory teinformacje spoczywały nietknięte w zamkniętej szufladzie. O ojcu nie wiedział nic; nie miał nawetpojęcia, czy jeszcze żyje. W końcu wziął sobie tydzień wolnego w pracy, informując sekretarkę, żeprzez cały czas będzie dostępny przez mejla i komórkę. Zamierzał odnaleźć matkę, wyrobić sobieo niej własne zdanie i po zaspokojeniu ciekawości, która dręczyła go od lat, wyjechać. Mniejwięcej wiedział, czego może się spodziewać, ale chciał potwierdzić swoje przypuszczenia. Nieszukał odpowiedzi na pytania ani wzruszających połączeń po latach, chciał po prostu zamknąć tenrozdział. Naturalnie, nie miał zamiaru zdradzać jej swojej tożsamości. Był bezwstydnie bogatyi już tylko z tego powodu mógł się spodziewać wszystkiego, a nie zamierzał pozwolić, by jakaśnieodpowiedzialna baba, która oddała go do adopcji, teraz wyciągnęła do niego proszącą dłoń,deklarując matczyną miłość. Poza tym mógł mieć przyrodnie rodzeństwo, które na pewno równieżzechciałoby się podczepić pod jego pieniądze. Na samą myśl o tym skrzywił się ironicznie.W lusterku napotkał spojrzenie kierowcy.– Czy są jakieś szanse, żeby udało się wrzucić piąty bieg?– Nie podobają się panu widoki, sir?– Harry, pracujesz dla mnie od ośmiu lat. Czy przez ten czas usłyszałeś ode mnie chociażraz, że lubię wieś? – O dziwo, Harry był jedynym człowiekiem, z którym Leo potrafił być szczery.Łączyła ich silna więź. Leo gotów był powierzyć życie swojemu kierowcy i często dzielił się z nimmyślami, którymi nigdy by się nie podzielił z nikim innym.– Zawsze musi być ten pierwszy raz, sir – odrzekł Harry spokojnie. – Nie, nie dam radyjechać szybciej. Nie na tych drogach. Zwrócił pan uwagę na niebo?– Przelotnie.– Niedługo zacznie padać śnieg.Mrok zasłaniał horyzont. Leo słyszał tylko potężny głos silnika, poza tym otaczała ich ciszatak zupełna, że gdyby zamknął oczy, odniósłby wrażenie, że wszystkie jego zmysły przestałydziałać.– Mam nadzieję, że zdążę wcześniej skończyć to, co mam do zrobienia.– Pogoda nie słucha nikogo, sir, nawet takich ludzi jak pan, przywykłych do tego, żewszyscy wypełniają ich polecenia.– Za dużo gadasz, Harry – uśmiechnął się Leo.– Moja żona też tak mówi, sir. Czy jest pan pewien, że nie będę panu potrzebnyw Ballybay?– Zupełnie pewien. Możesz wynająć taksówkarza, żeby odprowadził samochód doLondynu, i polecieć do żony. Firmowy samolot ma czekać w pogotowiu. Dopilnuj, żeby był gotówtakże później, gdy ja będę potrzebował wrócić do Londynu. Nie mam zamiaru znów tłuc sięsamochodem.– Oczywiście, sir.Znów otworzył laptop, odpędzając od siebie myśli o tym, co zastanie, gdy wreszcie dotrzena miejsce. To były bezsensowne spekulacje, zwykła strata czasu.Po dwóch godzinach kierowca oznajmił, że są już w Ballybay. Leo albo nie zauważyłmiasta, albo też nie było czego zauważyć. Dostrzegał tylko ogromne, nieruchome jezioro, kilkadomków i sklepów utkniętych pomiędzy wzgórzami.– To wszystko? – zdziwił się.– Czy pan się spodziewał zobaczyć Oxford Street, sir? – uśmiechnął się Harry.– Spodziewałem się odrobiny życia. Czy tu w ogóle jest jakiś hotel? – Zmarszczył brwii pomyślał, że tydzień urlopu to chyba zbyt wiele. Dwa dni powinny w zupełności wystarczyć.– Jest pub, sir. – Kierowca wyciągnął rękę i wskazał palcem. Za szybą starego pubuwidniała wywieszka: „Wolne pokoje”.– Wysiądę tutaj. Możesz już odjechać.Miał ze sobą tylko jedną, nieco poobijaną walizkę, do której teraz wrzucił cienki laptop.Mimowolnie zaczął porównywać to miasteczko na końcu świata z ruchliwą wioską w Salis,w której dorastał, pełną modnych restauracji i sklepów znanych marek. Uporządkowanei wypielęgnowane Salis miało doskonałe połączenia do Londynu, a za bramami i długimi drogamidojazdowymi kryły się imponujące rezydencje. W soboty główna ulica miasteczka zapełniała sięludźmi, którzy mieszkali w tych drogich domach i jeździli drogimi samochodami.Wysiadł z range rovera na ostry wiatr i przenikliwe zimno i bez wahania ruszył w stronęstarego pubu.Brianna Sullivan walczyła z narastającym bólem głowy. Nawet w środku zimy piątkowewieczory ściągały do pubu tłumy klientów. Choć cieszyło ją to, bo interes się kręcił, tęskniła dociszy i spokoju, ale łatwiej było znaleźć złoty samorodek w zlewie kuchennym niż ciszę i spokójw pubie. Odziedziczyła to miejsce po ojcu, prowadziła je od sześciu lat i nie mogła go tak poprostu zamknąć. Była sama i musiała się jakoś utrzymać.– Powiedz Patowi, że może odebrać drinki przy barze – mruknęła do Shannon. – Jest dużyruch i nie będziesz mu nosić tacy do stolika tylko dlatego, że pół roku temu miał złamaną nogę.Może przyjść po nią sam albo przysłać brata.Przy drugim końcu baru Aidan z dwoma przyjaciółmi zaczęli śpiewać piosenkę o miłości,żeby przyciągnąć jej uwagę.– Wyrzucę was za zakłócanie spokoju – powiedziała ostro, popychając w ich stronęnapełnione szklanki.– Przecież mnie kochasz, skarbie.Spojrzała na niego z desperacją i zagroziła, że jeśli natychmiast nie zapłaci całegorachunku, to nie dostanie już ani kropli więcej.Przydałby jej się ktoś do pomocy za barem, ale w dni robocze ruch w pubie był znaczniemniejszy i nie usprawiedliwiał takiego wydatku. Z drugiej strony, brakowało jej czasu nawszystko. Sama prowadziła księgowość, składała zamówienia, obsługiwała klientów i każdegowieczoru stała za barem. A czas mijał szybko. Miała już dwadzieścia siedem lat. Za chwilę będziemiała trzydzieści, potem czterdzieści, pięćdziesiąt… i wciąż będzie robiła to samo co teraz, niemogąc się odkuć. Była młoda, ale często czuła się bardzo stara.Aidan coś do niej wołał, ale nie zwracała na niego uwagi. Gdy zaczynała się nad sobąużalać, zupełnie traciła kontakt z rzeczywistością. Przecież nie po to kończyła studia, żeby resztężycia spędzić w pubie! Bardzo lubiła swoich znajomych i wszystkich mieszkańców miasteczka,ale miała chyba prawo do odrobiny rozrywki! Zaraz po studiach zrobiła sobie sześciomiesięcznewakacje, a potem wróciła do Ballybay, żeby opiekować się ojcem, któremu udało sięprzedwcześnie zapić na śmierć. Czuła jego brak każdego dnia. Przez dwanaście lat po śmiercimatki byli tylko we dwoje. Tęskniła do jego śmiechu, wsparcia i żartów. Zastanawiała się, co bypomyślał, gdyby się dowiedział, że jego córka wciąż prowadzi pub. Zawsze chciał, by wyfrunęłaz gniazda i została artystką, ale nie miał pojęcia, że nie będzie żył wystarczająco długo, by jej toumożliwić.Naraz przy barze zapadła cisza. Brianna podniosła głowę znad napełnianego kufla.W drzwiach stał wysoki mężczyzna. Potargane ciemne włosy otaczały nieprzyzwoicie przystojnątwarz. Wydawał się zupełnie nie przejmować tym, że wszyscy na niego patrzą. Rozejrzał sięi zatrzymał spojrzenie czarnych oczu na jej twarzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
//-->Cathy WilliamsZakochani w IrlandiiTłumaczenie:Alina PatkowskaROZDZIAŁ PIERWSZYZapadał zmierzch i Leo Spencer znów zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił,wybierając się w tę podróż. Podniósł wzrok znad ekranu laptopa i marszcząc brwi, wpatrzył sięw ciemniejący wiejski krajobraz. Miał ochotę poprosić kierowcę, by przyspieszył, ale właściwiepo co? Na tych krętych, nieoświetlonych i pokrytych resztkami nieuprzątniętego śniegu wiejskichdrogach nie zaoszczędziliby wiele czasu, mogliby tylko wylądować gdzieś w rowie. Już odkilkunastu minut nie minął ich żaden samochód. Leo nie miał pojęcia, jak daleko jest donajbliższego miasta.Luty był chyba najgorszym miesiącem na wyjazd do tej części Irlandii. Nie przewidział, żedotarcie do celu zajmie mu tak dużo czasu i teraz pluł sobie w brodę, że mimo wszystko nie wziąłfirmowego samolotu. Do Dublina doleciał bez żadnych komplikacji zwykłym rejsem, ale odchwili, gdy wsiadł do samochodu prowadzonego przez szofera, podróż zmieniła się w koszmar.Wciąż trafiali na korki albo objazdy, a gdy w końcu zostawili za sobą cywilizację, znaleźli sięw pajęczynie kiepskich, niebezpiecznych i zaśnieżonych dróg. Śnieg wisiał w powietrzu i mógłzacząć znów sypać w każdej chwili.Porzuciwszy wszelką nadzieję, że uda mu się w drodze zrobić coś pożytecznego, Leozamknął laptop i wpatrzył się w ponury krajobraz. Wąskie pola przechodziły na horyzonciew łagodne wzgórza porozdzielane siecią jezior, strumieni i rzek, o tej porze dnia już zupełnieniewidocznych. Leo przywykł do sztucznych świateł Londynu. Nigdy nie przepadał za wsią i jegoniechęć zwiększała się z każdą milą.Ale musiał wybrać się w tę podróż. Patrząc na swoje życie, rozumiał, że jest to konieczne.Jego matka zmarła przed ośmioma miesiącami, niedługo po ojcu, który nieoczekiwanie dostałzawału, grając z przyjaciółmi w golfa, i teraz Leo nie miał już żadnej wymówki, by odkładać tęwyprawę. Musiał się przekonać, skąd naprawdę pochodzi i kim byli jego biologiczni rodzice. Nieszukał ich, dopóki żyli rodzice adopcyjni, bo wydawało mu się, że mogliby to uznać za brakszacunku, ale teraz nic go już nie powstrzymywało.Przymknął oczy. Obrazy z życia przemykały przez jego umysł klatka po klatce, jakw starym filmie. Zaraz po urodzeniu został zaadoptowany przez zamożne, zbliżające się doczterdziestki małżeństwo, które nie mogło mieć własnych dzieci. Wychował sięw uprzywilejowanej klasie średniej, chodził do prywatnych szkół i spędzał wakacje za granicą.Skończył studia z doskonałymi wynikami i przez jakiś czas pracował w banku inwestycyjnym. Tapraca stała się dla niego trampoliną do świata finansów, w którym zabłysnął jak meteor, wznoszącsię coraz wyżej. Teraz, w dojrzałym wieku trzydziestu lat, miał więcej pieniędzy, niż mógł wydaćdo końca życia, i pełną wolność, by z nich korzystać. Obdarzony był dotykiem Midasa: żadnaz firm, które dotychczas przejął, nie upadła, a ponadto odziedziczył spory majątek po rodzicach.Jedyną skazą na tym opromienionym sukcesami życiu pozostawało jego prawdziwe dziedzictwo,które, niczym uporczywy chwast, nigdy nie zostało do końca wykorzenione. Leo zawsze byłciekaw, kim jest naprawdę, i wiedział, że ta ciekawość nie zniknie, dopóki nie zostaniezaspokojona raz na zawsze.Nie był typem refleksyjnego introwertyka, ale czasami podejrzewał, że jego pochodzeniepozostawiło w charakterze ślady, których nie mogły wymazać nawet wzorce otrzymane odadopcyjnych rodziców. Jego związki nigdy nie były trwałe. Spotykał się z najpiękniejszymikobietami w Londynie, ale z żadną nie miał ochoty związać się na dłużej. Powtarzał, że jest bezreszty oddany pracy i nie ma czasu na budowanie relacji, choć w głębi duszy podejrzewał, że jegonieufność i niewiara w stałość związków mają źródło w fakcie, że prawdziwi rodzice oddali gokomuś innemu.Już od kilku lat doskonale wiedział, gdzie może znaleźć matkę, ale aż do tej pory teinformacje spoczywały nietknięte w zamkniętej szufladzie. O ojcu nie wiedział nic; nie miał nawetpojęcia, czy jeszcze żyje. W końcu wziął sobie tydzień wolnego w pracy, informując sekretarkę, żeprzez cały czas będzie dostępny przez mejla i komórkę. Zamierzał odnaleźć matkę, wyrobić sobieo niej własne zdanie i po zaspokojeniu ciekawości, która dręczyła go od lat, wyjechać. Mniejwięcej wiedział, czego może się spodziewać, ale chciał potwierdzić swoje przypuszczenia. Nieszukał odpowiedzi na pytania ani wzruszających połączeń po latach, chciał po prostu zamknąć tenrozdział. Naturalnie, nie miał zamiaru zdradzać jej swojej tożsamości. Był bezwstydnie bogatyi już tylko z tego powodu mógł się spodziewać wszystkiego, a nie zamierzał pozwolić, by jakaśnieodpowiedzialna baba, która oddała go do adopcji, teraz wyciągnęła do niego proszącą dłoń,deklarując matczyną miłość. Poza tym mógł mieć przyrodnie rodzeństwo, które na pewno równieżzechciałoby się podczepić pod jego pieniądze. Na samą myśl o tym skrzywił się ironicznie.W lusterku napotkał spojrzenie kierowcy.– Czy są jakieś szanse, żeby udało się wrzucić piąty bieg?– Nie podobają się panu widoki, sir?– Harry, pracujesz dla mnie od ośmiu lat. Czy przez ten czas usłyszałeś ode mnie chociażraz, że lubię wieś? – O dziwo, Harry był jedynym człowiekiem, z którym Leo potrafił być szczery.Łączyła ich silna więź. Leo gotów był powierzyć życie swojemu kierowcy i często dzielił się z nimmyślami, którymi nigdy by się nie podzielił z nikim innym.– Zawsze musi być ten pierwszy raz, sir – odrzekł Harry spokojnie. – Nie, nie dam radyjechać szybciej. Nie na tych drogach. Zwrócił pan uwagę na niebo?– Przelotnie.– Niedługo zacznie padać śnieg.Mrok zasłaniał horyzont. Leo słyszał tylko potężny głos silnika, poza tym otaczała ich ciszatak zupełna, że gdyby zamknął oczy, odniósłby wrażenie, że wszystkie jego zmysły przestałydziałać.– Mam nadzieję, że zdążę wcześniej skończyć to, co mam do zrobienia.– Pogoda nie słucha nikogo, sir, nawet takich ludzi jak pan, przywykłych do tego, żewszyscy wypełniają ich polecenia.– Za dużo gadasz, Harry – uśmiechnął się Leo.– Moja żona też tak mówi, sir. Czy jest pan pewien, że nie będę panu potrzebnyw Ballybay?– Zupełnie pewien. Możesz wynająć taksówkarza, żeby odprowadził samochód doLondynu, i polecieć do żony. Firmowy samolot ma czekać w pogotowiu. Dopilnuj, żeby był gotówtakże później, gdy ja będę potrzebował wrócić do Londynu. Nie mam zamiaru znów tłuc sięsamochodem.– Oczywiście, sir.Znów otworzył laptop, odpędzając od siebie myśli o tym, co zastanie, gdy wreszcie dotrzena miejsce. To były bezsensowne spekulacje, zwykła strata czasu.Po dwóch godzinach kierowca oznajmił, że są już w Ballybay. Leo albo nie zauważyłmiasta, albo też nie było czego zauważyć. Dostrzegał tylko ogromne, nieruchome jezioro, kilkadomków i sklepów utkniętych pomiędzy wzgórzami.– To wszystko? – zdziwił się.– Czy pan się spodziewał zobaczyć Oxford Street, sir? – uśmiechnął się Harry.– Spodziewałem się odrobiny życia. Czy tu w ogóle jest jakiś hotel? – Zmarszczył brwii pomyślał, że tydzień urlopu to chyba zbyt wiele. Dwa dni powinny w zupełności wystarczyć.– Jest pub, sir. – Kierowca wyciągnął rękę i wskazał palcem. Za szybą starego pubuwidniała wywieszka: „Wolne pokoje”.– Wysiądę tutaj. Możesz już odjechać.Miał ze sobą tylko jedną, nieco poobijaną walizkę, do której teraz wrzucił cienki laptop.Mimowolnie zaczął porównywać to miasteczko na końcu świata z ruchliwą wioską w Salis,w której dorastał, pełną modnych restauracji i sklepów znanych marek. Uporządkowanei wypielęgnowane Salis miało doskonałe połączenia do Londynu, a za bramami i długimi drogamidojazdowymi kryły się imponujące rezydencje. W soboty główna ulica miasteczka zapełniała sięludźmi, którzy mieszkali w tych drogich domach i jeździli drogimi samochodami.Wysiadł z range rovera na ostry wiatr i przenikliwe zimno i bez wahania ruszył w stronęstarego pubu.Brianna Sullivan walczyła z narastającym bólem głowy. Nawet w środku zimy piątkowewieczory ściągały do pubu tłumy klientów. Choć cieszyło ją to, bo interes się kręcił, tęskniła dociszy i spokoju, ale łatwiej było znaleźć złoty samorodek w zlewie kuchennym niż ciszę i spokójw pubie. Odziedziczyła to miejsce po ojcu, prowadziła je od sześciu lat i nie mogła go tak poprostu zamknąć. Była sama i musiała się jakoś utrzymać.– Powiedz Patowi, że może odebrać drinki przy barze – mruknęła do Shannon. – Jest dużyruch i nie będziesz mu nosić tacy do stolika tylko dlatego, że pół roku temu miał złamaną nogę.Może przyjść po nią sam albo przysłać brata.Przy drugim końcu baru Aidan z dwoma przyjaciółmi zaczęli śpiewać piosenkę o miłości,żeby przyciągnąć jej uwagę.– Wyrzucę was za zakłócanie spokoju – powiedziała ostro, popychając w ich stronęnapełnione szklanki.– Przecież mnie kochasz, skarbie.Spojrzała na niego z desperacją i zagroziła, że jeśli natychmiast nie zapłaci całegorachunku, to nie dostanie już ani kropli więcej.Przydałby jej się ktoś do pomocy za barem, ale w dni robocze ruch w pubie był znaczniemniejszy i nie usprawiedliwiał takiego wydatku. Z drugiej strony, brakowało jej czasu nawszystko. Sama prowadziła księgowość, składała zamówienia, obsługiwała klientów i każdegowieczoru stała za barem. A czas mijał szybko. Miała już dwadzieścia siedem lat. Za chwilę będziemiała trzydzieści, potem czterdzieści, pięćdziesiąt… i wciąż będzie robiła to samo co teraz, niemogąc się odkuć. Była młoda, ale często czuła się bardzo stara.Aidan coś do niej wołał, ale nie zwracała na niego uwagi. Gdy zaczynała się nad sobąużalać, zupełnie traciła kontakt z rzeczywistością. Przecież nie po to kończyła studia, żeby resztężycia spędzić w pubie! Bardzo lubiła swoich znajomych i wszystkich mieszkańców miasteczka,ale miała chyba prawo do odrobiny rozrywki! Zaraz po studiach zrobiła sobie sześciomiesięcznewakacje, a potem wróciła do Ballybay, żeby opiekować się ojcem, któremu udało sięprzedwcześnie zapić na śmierć. Czuła jego brak każdego dnia. Przez dwanaście lat po śmiercimatki byli tylko we dwoje. Tęskniła do jego śmiechu, wsparcia i żartów. Zastanawiała się, co bypomyślał, gdyby się dowiedział, że jego córka wciąż prowadzi pub. Zawsze chciał, by wyfrunęłaz gniazda i została artystką, ale nie miał pojęcia, że nie będzie żył wystarczająco długo, by jej toumożliwić.Naraz przy barze zapadła cisza. Brianna podniosła głowę znad napełnianego kufla.W drzwiach stał wysoki mężczyzna. Potargane ciemne włosy otaczały nieprzyzwoicie przystojnątwarz. Wydawał się zupełnie nie przejmować tym, że wszyscy na niego patrzą. Rozejrzał sięi zatrzymał spojrzenie czarnych oczu na jej twarzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]