Angela Cash
KRÓLEWNA ŚNIEŻKAROZDZIAŁ 1Hej, Lindsey, popatrz!
Zerknęłam przez ramię na moją najlepszą przyjaciółkę. Wyskoczyła w górę. Patrzyłam przestraszona, jak kręci się w powietrzu i tracąc kontrolę w popłochu wymachuje rękami.
- Karen! Ostrożnie! Uważaj na... Łuup!
- ...bandę - dokończyłam cicho i podjechałam szybko do leżącej na lodzie przyjaciółki. - Nic ci się nie stało?
Jęknęła i potarła tył głowy.
- Czy już ci kiedyś mówiłam, jak bardzo nienawidzę łyżew? - Spojrzała na mnie ze złością, ale w kącikach jej oczu czaił się uśmiech.
- Co najmniej tysiąc razy! Wcale mnie to nie dziwi, bo nie umiesz jeździć. Słowo daję, Karen, naprawdę poruszasz się dziwacznie! - Podałam jej rękę i pomogłam wstać.
- Dziwacznie? Uważasz, że jeżdżę dziwacznie?
- Potarła czubek nosa palcem w czerwonej rękawiczce. - Dowiedz się więc, że właśnie próbowałam skoczyć słynny podwójno - potrójny hip - hop Karen Anderson.
- A niech cię! - Pchnęłam ją lekko. Straciła równowagę. Zanim upadła, złapała mnie za rękaw i pociągnęła za sobą.
- Hej! Co robisz? - zawołałam bez gniewu i zaczęłyśmy wstawać z lodu.
Karen roześmiała się głośno.
- Och, tylko uczę mistrzynię łyżew, która nigdy się nie przewraca, jak to jest, kiedy się ląduje na lodzie!
- Dzięki za naukę.
- Zawsze do usług. Otrzepywałyśmy dżinsy z białej mazi. Spojrzałam na przyjaciółkę. Ciemne loki opadały jej na ramiona, a gęste rzęsy otaczały wielkie brązowe oczy.
- O co chodzi? Dlaczego tak się na mnie gapisz? - spytała Karen. - Mam jakieś paskudztwo na nosie? Roześmiałam się.
- Nie. Myślałam właśnie, jaka jesteś ładna. Chciałabym mieć choć trochę twojej urody....
- Lindsey! - krzyknęła Karen. - Przestań! Chyba żartujesz! Jesteś ode mnie o wiele ładniejsza. Masz cudowne błękitne oczy, a twoje włosy są takie...
- Rude? - podsunęłam z sarkazmem.
- Nie. - Karen westchnęła. - Wiesz, że uwielbiam twoje włosy. Mówiłam ci o tym z milion razy. Ten kolor nazywają tycjanowskim.
- To takie wymyślne słowo oznaczające rudy. Chyba zwariowałaś, skoro ci się podobają moje włosy.
- Poprawiłam kokardę ściągającą koński ogon. Rozpuszczone włosy spadały mi na plecy, ale nigdy nie chciały się układać, więc najczęściej je związywałam.
- Poza tym jestem za chuda i za niska. Mój brat nazywa mnie wymoczkiem.
- Od kiedy zaczęłaś wierzyć Luke'owi? Jesteś dla siebie zbyt surowa - stwierdziła stanowczo Karen.
- To, że nie masz chłopaka w tym właśnie momencie swojego życia, nie oznacza, że nie jesteś ładna. Ja też nie mam, a czy się skarżę?
Uśmiechnęłam się do niej.
- Nie, ale miałaś mnóstwo chłopaków przedtem, a mnie nigdy się to nie udało.
- Nie dlatego, że nie mogłaś. - Karen spojrzała na mnie z szelmowskim uśmiechem. - Wiesz, że Trent Peterson naprawdę cię lubi.
- Wiem - potwierdziłam z ponurą miną. - Nie przypominaj mi o tym! Wszędzie za mną łazi. Ciągle przed nim uciekam.
- Ja uważam, że jest całkiem przystojny.
- Karen, Trent chodzi dopiero do drugiej klasy - stwierdziłam z westchnieniem.
- Co z tego? - odparła. - Widzisz, że mogłabyś mieć chłopaka, gdybyś tylko chciała.
Pokręciłam głową ze śmiechem.
- Dobrze, już dobrze. Wiem, o co ci chodzi. Chodź, jeszcze trochę pojeździmy.
Gdy odepchnęłam się i ruszyłam, Karen szarpnęła mnie mocno za ramię. Niewiele brakowało, a znowu bym upadła.
- Och, Lindsey, patrz! Kto to? Jest niesamowity! Rozejrzałam się i popatrzyłam na innych łyżwiarzy.
- Kto? Nie widzę...
Nagle go zobaczyłam. Szczupły, ale dobrze zbudowany chłopak wirował w piruecie na środku lodowiska. Jeszcze przed chwilą go nie było. Nie miałam wątpliwości, że nigdy go tu nie widziałam. Mimo to jego sylwetka wydawała mi się znajoma. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, skąd.
- Czy nie jest wspaniały? - szepnęła Karen. Kiwnęłam głową. Miał ciemnokasztanowe włosy, miękko okalające twarz. Wysoki, ponad metr osiemdziesiąt, chociaż z tej odległości trudno było dokładnie ocenić.
- Tylko spójrz na niego. Ależ on się porusza. Jak pięknie. - Karen westchnęła.
Zgodziłam się z nią w milczeniu. Przyglądałyśmy się oszołomione, jak wykonuje kilka bardzo trudnych skoków, obraca się w powietrzu i bez wysiłku ląduje na lodzie. Kilkoro łyżwiarzy zjechało do band i uważnie obserwowało nieznajomego.
- Jest niezwykły, prawda? - dodała cicho Karen. - Jak łyżwiarze na olimpiadzie.
Wtedy zrozumiałam, dlaczego wydawał mi się znajomy.
- Właśnie, Karen! Właśnie! - zawołałam.
- Co? Co właśnie?
- To on - szepnęłam. - To on!
- Kto?
- Karen, to jest Paul Taylor! Popatrzyła na mnie spokojnie.
- Kto?
- Paul Taylor! Karen, on jeździł na olimpiadzie. Tam go widziałam.
- Naprawdę? - spytała unosząc brwi. - Zdobył medal?
Pokręciłam głową.
- Nie, ale niewiele mu brakowało do brązu. Pamiętam, widziałam go w telewizji. Wiesz przecież, że nagrałam całe eliminacje w jeździe figurowej.
Karen skinęła głową.
- Jesteś pewna, że to on?
- Tak! - zawołałam podekscytowana. - Nie mogę uwierzyć, że wcześniej go nie rozpoznałam. Oglądałam te taśmy tyle razy. Chyba nie przyjrzałam mu się zbyt dokładnie.
- Och, warto dokładnie mu się przyjrzeć - stwierdziła Karen z uśmiechem. - Szkoda, że w szkole w Pine Ridge nie ma więcej takich chłopaków. Zastanawiam się, co on tutaj robi.
- Nie wiem. Klub Łyżwiarski w Pine Ridge to ostatnie miejsce, w którym spodziewałabym się spotkać kogoś klasy Paula Taylora. To nie jest najlepsze lodowisko na trening do mistrzostw. Chyba że...
- Chyba że co?
- Chyba że już nie jeździ wyczynowo. Może przeszedł na zawodowstwo.
- Tak, ale to nie wyjaśnia, skąd się wziął w Pine Ridge.
- Masz rację - przyznałam.
- Nic mnie to nie obchodzi. Czuję, że zacznę spędzać więcej czasu na lodowisku. - Karen zachichotała.
- Przecież nienawidzisz łyżew - przypomniałam jej.
- Niespodziewanie bardzo je polubiłam!
Roześmiałyśmy się głośno. Z podziwem przyglądałam się Paulowi Taylorowi. Jakże bym chciała jeździć z taką pewnością siebie! Nagle uświadomiłam sobie, że muszę z nim porozmawiać. Postanowiłam poznać Paula Taylora.
Nazajutrz opadłam na krzesło przy kuchennym stole. Na blacie położyłam książki i zeszyty.
Tata uśmiechnął się do mnie znad gazety. Sięgnęłam po pudełko płatków kukurydzianych.
- Lindsey, chcesz tuńczyka czy masło orzechowe? - spytała mama, pośpiesznie zawijając kanapki dla mnie i brata i wkładając je do szarych papierowych torebek.
- Proszę o tuńczyka.
- Niczego mi nie szykuj, mamo. Zjem lunch w szkole. - Mój starszy brat, Luke, usiadł naprzeciw mnie i przygotował sobie miseczkę płatków z mlekiem. - Coś nowego w sporcie? - spytał tatę.
Tata przejrzał gazetę i znalazł kolumnę sportową.
- Zamieścili artykuł o byłym łyżwiarzu z kadry olimpijskiej, który będzie chodził do szkoły w Pine Ridge. Nazywa się Paul Taylor. Widziałyście go już, dzieciaki?
Wypuściłam łyżkę z ręki; mleko rozprysło się po stole.
- Tak - przyznał Luke. - Chodzimy razem na niektóre zajęcia.
- Znasz Paula Taylora? Tego Paula Taylora z kadry olimpijskiej? - Zachłysnęłam się.
Luke kiwnął głową.
- Dokładnie rzecz ujmując, tak naprawdę to go nie znam, ale wiem, kim jest.
Z trudem opanowałam drżenie głosu.
- Chcesz powiedzieć, że Paul Taylor chodzi do naszej szkoły i nawet mi o tym nie wspomniałeś?
Przez chwilę Luke wpatrywał się we mnie bez słowa.
- Uspokój się, Lindsey. Pojawił się dopiero w poniedziałek. Co cię to zresztą obchodzi?
Wzruszyłam ramionami, próbując nad sobą zapanować.
- Nic. Tylko że... wiesz sam, co znaczą dla mnie łyżwy i olimpiada, więc... - Umilkłam.
- Hej, Paul Taylor ci się podoba, tak? - spytał Luke z szerokim uśmiechem.
- Nie - zaprzeczyłam szybko. - Oczywiście, że nie. Co za bzdura! Nawet nie wiedziałam, że chodzi do naszej szkoły. Jak mógł mi się spodobać ktoś, kogo wcale nie znam? Daj spokój. - Poczułam, że na policzkach pojawiły mi się dwa czerwone placki.
- Nie do wiary! - Luke zarechotał. - Moja mała siostrzyczka zadurzyła się w sławnym olimpijczyku!
- Luke! - krzyknęłam. - Na pewno nie!
- To dlaczego tak się zaczerwieniłaś? Wyglądasz jak wielki pomidor!
- Luke - wtrąciła poważnym tonem mama. - Skończ śniadanie i przestań dokuczać siostrze.
Przeszyłam go spojrzeniem, ale Luke tylko się do mnie uśmiechnął, pewien, że ma rację. Najgorsze było to, iż wiedziałam: on wie, że ja wiem, że ma rację.
Kilka minut później Luke zerknął na zegarek i wstał.
- Muszę już iść. Ty też się pośpiesz, Lindsey - rzucił przez ramię i wyszedł z kuchni.
Wtedy usłyszałam znajomy dźwięk klaksonu volkswagena Karen.
- To po mnie. - Wstałam i wypiłam ostatni łyk soku pomarańczowego. Spojrzałam na ojca.
- Tato?
-...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]