[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Barbara Cartland
Nieustraszony Lampart
Od Autorki
Napoleon uciekł z Elby bez pomocy przemytników, lecz
faktem historycznym jest, że Tomowi Johnsonowi - szefowi
gangu - oferowano czterdzieści tysięcy funtów za uwolnienie
z Wyspy Świętej Heleny. Toma Johnsona nigdy nie
schwytano, kontynuował swój przemytniczy proceder aż do
śmierci w 1839 roku.
Blokada brzegowa realizowana za pomocą okrętów
wojennych, „Ramilliana" o siedemdziesięciu czterech działach
i „Hiperiona" o czterdziestu dwóch, wpłynęła na zmniejszenie
przemytu, lecz dopiero po piętnastu burzliwych latach w 1831
roku powstała skutecznie działająca straż przybrzeżna.
W dwa lata później bitwa pod Pevensey Sluice przekonała
ostatecznie większość gangów przemytniczych, że czas ich
bezkarności minął bezpowrotnie. Przez następne trzydzieści
lat istniał wprawdzie ograniczony przemyt, lecz terror i
brutalność gangów już nie powróciły.
Przydomek „Lamparty" nadany księciu Wellingtonowi i
jego żołnierzom jest prawdziwy.
Rozdział 1
1814
Czy pan sobie jeszcze czegoś życzy, milordzie?
- Gdybym czegoś potrzebował, zadzwonię.
- Tak jest, milordzie.
Kamerdyner wraz z trzema lokajami wyszli z pokoju, a
lord Cheriton zajął miejsce przy stole i rozejrzał się po
twarzach zgromadzonych gości. Było ich sześciu, a wszyscy
młodzi, bystrzy, inteligentni. Podano bardzo wystawną kolację
i wina przedniej jakości, choć nie częstowano nimi w
nadmiarze, jak to się zdarza na kawalerskich przyjęciach. Sam
gospodarz baczył pilnie, żeby goście nie nadużyli trunków, i
karafka porto krążyła dopiero po raz drugi. Wypiwszy spory
łyk, odezwał się do zgromadzonych:
- Mam nadzieję, panowie, że zdajecie sobie sprawę, że
wezwałem was tutaj w sprawie szczególnej wagi.
Nikt się nie odezwał t lord Cheriton wiedział, że wszyscy
czekają z uwagą, co ma im do powiedzenia. Wyglądał
imponująco wśród pozostałych mężczyzn i przyciągał
wszystkie spojrzenia. Niemal wszyscy siedzący przy stole
musieli przyznać, że w pełni zasłużył na przydomek, który mu
nadano podczas wojny.
Na rozkaz Napoleona armia Wellingtona działająca w
Hiszpanii miała być zepchnięta do morza jak niegdyś
Maurowie.
Zgodnie ze swoim zamiłowaniem do mocnych określeń
Napoleon nadał swemu przeciwnikowi przydomek „Lampart".
Nie nazwał go lwem, który jest królem zwierząt, lecz właśnie
lampartem, jako że jest to zwierzę pojawiające się na herbach,
wychudzone i wstrętne, i w ten sposób chciał ośmieszyć
dowódcę brytyjskiej armii.
Przydomek był efektowny, lecz w podtekście zawierał
drwinę. Nie mniej jednak każdy żołnierz, który służył pod
Arthurem Wellesleyem w Indiach odbierał go w znaczeniu
pozytywnym. Ci żołnierze zabili nie tylko lamparty
przeznaczone do polowań hinduskiego władcy, lecz rozprawili
się też z nim samym, dlatego śmiali się głośno, gdy im
powiedziano, że Napoleon tak nazywa ich dowódcę.
- Ten „Paskudny Lampart" samą swoją obecnością
bezcześci Półwysep Iberyjski - wściekał się cesarz. - Niech
nasze zwycięskie Orły dotrą aż do Słupów Herkulesa.
Ten sam przydomek przylgnął też do dowódców
Wellingtona. I tak pojawiły się oddziały „Wściekłych
Lampartów", „Chudych Lampartów", „Utrapionych
Lampartów", „Przeklętych Lampartów".
- Postarajmy się, żeby nas długo tak przeklinali -
powiedział lord Cheriton przed bitwą pod Vitorią, i Francuzi
uciekali w popłochu przed natarciem „Przeklętych
Lampartów".
Żołnierze służący pod rozkazami lorda Cheritona
wiedzieli, że jest on człowiekiem twardym, nie znającym
litości, wymagającym wobec podwładnych, lecz nie
szczędzącym również siebie. Uważali go za sprawiedliwego
dowódcę i choć nie kochali go, cieszył się poważaniem, a
jeden z jego strzelców tak się o nim wyraził:
- Kazał mnie stłuc do nieprzytomności za grabież, a mimo
to podczas bitwy poszedłbym za nim bez szemrania, ufając
mu jak samemu Bogu.
Dziwnym zbiegiem okoliczności w swoim wyglądzie miał
coś z lamparta. Jego sława wojenna stale rosła. Posiadał nie
tylko zdolności przywódcze, lecz był obdarzony czymś w
rodzaju szóstego zmysłu, dzięki któremu potrafił w ostatniej
chwili zmienić porażkę w zwycięstwo.
- Tylko „Przeklętemu Lampartowi" mogło się to udać -
mówili między sobą inni dowódcy.
Obserwując siedzących przy stole, lord Cheriton myślał o
ich zasługach podczas wojny. Byli to doświadczeni w bojach
żołnierze nie lękający się niewygód.
Tego lata 1814 roku Wielka Brytania świętowała zawarcie
pokoju, podczas gdy Europa leczyła rany. Oznaczało to dla
tysiąca ludzi, którzy odnieśli zwycięstwo, konieczność
pomyślenia o przyszłości, bo dotychczas w ich młodym życiu
były wyłącznie trudy wojowania.
- Czy słyszeliście, panowie - odezwał się lord Cheriton
odstawiając kieliszek - o gangu z Hawkhurst?
Na twarzach zgromadzonych mężczyzn malowało się
zaskoczenie.
- Czy nie chodzi tu przypadkiem o przemytników,
milordzie? - zapytał jeden z uczestników spotkania, kapitan
Charles Hobden.
- Trafił pan - odrzekł lord Cheriton. - Przed
pięćdziesięcioma laty gang z Hawkhurst terroryzował całe
południowe wybrzeże Anglii. Byli to nie tylko ludzie
zdecydowani na wszystko, lecz także dysponowali ogromną
siłą.
- Pięćdziesiąt lat temu! - wyszeptał któryś z obecnych.
- Mówiło się w tych czasach - kontynuował lord Cheriton
- że gang potrafił zebrać w Hawkhurst pięciuset uzbrojonych
ludzi w ciągu zaledwie godziny. Wymagało to, jak panowie
rozumiecie, dobrej organizacji, a celnicy, którzy strzegli
wybrzeża, mieli pełne ręce roboty.
- To brzmi wprost nieprawdopodobnie! - zauważył któryś
z mężczyzn.
- Ale tak było - rzekł lord Cheriton. - To oni właśnie
nadal służą za wzór przemytnikom. - Zauważywszy, że goście
spoglądają na niego ze zdumieniem, zapytał: - Czy wiecie,
panowie, ile złota przeszmuglowano do Francji podczas
wojny?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Barbara Cartland
Nieustraszony Lampart
Od Autorki
Napoleon uciekł z Elby bez pomocy przemytników, lecz
faktem historycznym jest, że Tomowi Johnsonowi - szefowi
gangu - oferowano czterdzieści tysięcy funtów za uwolnienie
z Wyspy Świętej Heleny. Toma Johnsona nigdy nie
schwytano, kontynuował swój przemytniczy proceder aż do
śmierci w 1839 roku.
Blokada brzegowa realizowana za pomocą okrętów
wojennych, „Ramilliana" o siedemdziesięciu czterech działach
i „Hiperiona" o czterdziestu dwóch, wpłynęła na zmniejszenie
przemytu, lecz dopiero po piętnastu burzliwych latach w 1831
roku powstała skutecznie działająca straż przybrzeżna.
W dwa lata później bitwa pod Pevensey Sluice przekonała
ostatecznie większość gangów przemytniczych, że czas ich
bezkarności minął bezpowrotnie. Przez następne trzydzieści
lat istniał wprawdzie ograniczony przemyt, lecz terror i
brutalność gangów już nie powróciły.
Przydomek „Lamparty" nadany księciu Wellingtonowi i
jego żołnierzom jest prawdziwy.
Rozdział 1
1814
Czy pan sobie jeszcze czegoś życzy, milordzie?
- Gdybym czegoś potrzebował, zadzwonię.
- Tak jest, milordzie.
Kamerdyner wraz z trzema lokajami wyszli z pokoju, a
lord Cheriton zajął miejsce przy stole i rozejrzał się po
twarzach zgromadzonych gości. Było ich sześciu, a wszyscy
młodzi, bystrzy, inteligentni. Podano bardzo wystawną kolację
i wina przedniej jakości, choć nie częstowano nimi w
nadmiarze, jak to się zdarza na kawalerskich przyjęciach. Sam
gospodarz baczył pilnie, żeby goście nie nadużyli trunków, i
karafka porto krążyła dopiero po raz drugi. Wypiwszy spory
łyk, odezwał się do zgromadzonych:
- Mam nadzieję, panowie, że zdajecie sobie sprawę, że
wezwałem was tutaj w sprawie szczególnej wagi.
Nikt się nie odezwał t lord Cheriton wiedział, że wszyscy
czekają z uwagą, co ma im do powiedzenia. Wyglądał
imponująco wśród pozostałych mężczyzn i przyciągał
wszystkie spojrzenia. Niemal wszyscy siedzący przy stole
musieli przyznać, że w pełni zasłużył na przydomek, który mu
nadano podczas wojny.
Na rozkaz Napoleona armia Wellingtona działająca w
Hiszpanii miała być zepchnięta do morza jak niegdyś
Maurowie.
Zgodnie ze swoim zamiłowaniem do mocnych określeń
Napoleon nadał swemu przeciwnikowi przydomek „Lampart".
Nie nazwał go lwem, który jest królem zwierząt, lecz właśnie
lampartem, jako że jest to zwierzę pojawiające się na herbach,
wychudzone i wstrętne, i w ten sposób chciał ośmieszyć
dowódcę brytyjskiej armii.
Przydomek był efektowny, lecz w podtekście zawierał
drwinę. Nie mniej jednak każdy żołnierz, który służył pod
Arthurem Wellesleyem w Indiach odbierał go w znaczeniu
pozytywnym. Ci żołnierze zabili nie tylko lamparty
przeznaczone do polowań hinduskiego władcy, lecz rozprawili
się też z nim samym, dlatego śmiali się głośno, gdy im
powiedziano, że Napoleon tak nazywa ich dowódcę.
- Ten „Paskudny Lampart" samą swoją obecnością
bezcześci Półwysep Iberyjski - wściekał się cesarz. - Niech
nasze zwycięskie Orły dotrą aż do Słupów Herkulesa.
Ten sam przydomek przylgnął też do dowódców
Wellingtona. I tak pojawiły się oddziały „Wściekłych
Lampartów", „Chudych Lampartów", „Utrapionych
Lampartów", „Przeklętych Lampartów".
- Postarajmy się, żeby nas długo tak przeklinali -
powiedział lord Cheriton przed bitwą pod Vitorią, i Francuzi
uciekali w popłochu przed natarciem „Przeklętych
Lampartów".
Żołnierze służący pod rozkazami lorda Cheritona
wiedzieli, że jest on człowiekiem twardym, nie znającym
litości, wymagającym wobec podwładnych, lecz nie
szczędzącym również siebie. Uważali go za sprawiedliwego
dowódcę i choć nie kochali go, cieszył się poważaniem, a
jeden z jego strzelców tak się o nim wyraził:
- Kazał mnie stłuc do nieprzytomności za grabież, a mimo
to podczas bitwy poszedłbym za nim bez szemrania, ufając
mu jak samemu Bogu.
Dziwnym zbiegiem okoliczności w swoim wyglądzie miał
coś z lamparta. Jego sława wojenna stale rosła. Posiadał nie
tylko zdolności przywódcze, lecz był obdarzony czymś w
rodzaju szóstego zmysłu, dzięki któremu potrafił w ostatniej
chwili zmienić porażkę w zwycięstwo.
- Tylko „Przeklętemu Lampartowi" mogło się to udać -
mówili między sobą inni dowódcy.
Obserwując siedzących przy stole, lord Cheriton myślał o
ich zasługach podczas wojny. Byli to doświadczeni w bojach
żołnierze nie lękający się niewygód.
Tego lata 1814 roku Wielka Brytania świętowała zawarcie
pokoju, podczas gdy Europa leczyła rany. Oznaczało to dla
tysiąca ludzi, którzy odnieśli zwycięstwo, konieczność
pomyślenia o przyszłości, bo dotychczas w ich młodym życiu
były wyłącznie trudy wojowania.
- Czy słyszeliście, panowie - odezwał się lord Cheriton
odstawiając kieliszek - o gangu z Hawkhurst?
Na twarzach zgromadzonych mężczyzn malowało się
zaskoczenie.
- Czy nie chodzi tu przypadkiem o przemytników,
milordzie? - zapytał jeden z uczestników spotkania, kapitan
Charles Hobden.
- Trafił pan - odrzekł lord Cheriton. - Przed
pięćdziesięcioma laty gang z Hawkhurst terroryzował całe
południowe wybrzeże Anglii. Byli to nie tylko ludzie
zdecydowani na wszystko, lecz także dysponowali ogromną
siłą.
- Pięćdziesiąt lat temu! - wyszeptał któryś z obecnych.
- Mówiło się w tych czasach - kontynuował lord Cheriton
- że gang potrafił zebrać w Hawkhurst pięciuset uzbrojonych
ludzi w ciągu zaledwie godziny. Wymagało to, jak panowie
rozumiecie, dobrej organizacji, a celnicy, którzy strzegli
wybrzeża, mieli pełne ręce roboty.
- To brzmi wprost nieprawdopodobnie! - zauważył któryś
z mężczyzn.
- Ale tak było - rzekł lord Cheriton. - To oni właśnie
nadal służą za wzór przemytnikom. - Zauważywszy, że goście
spoglądają na niego ze zdumieniem, zapytał: - Czy wiecie,
panowie, ile złota przeszmuglowano do Francji podczas
wojny?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]