[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jonathan Carroll

 

 

 

Na pastwę aniołów

 

Przełożył Mirosław P. Jabłoński

Tytuł oryginału From the Teeth of Angels

Dla Bunny’ego i Charliego -

dłonie na zawsze na naszych twarzach

oraz dla

Richarda i Judy Carroll.

Rity Wainer

i Herba Kornfelda

Śpiesz się, Śmierci, Ojcze Chrzestny, Panie tyranii.

Każda wiadomość, jaką zostawiasz, wyrywa nas z tańca

niczym rybę wyciągniętą na piasek.

Ojciec Chrzestny, Śmierć

Anna Sexton

Tylko bogowie wiedzą, jak współzawodniczyć.

Albo echo.

Gilgamesz

Część pierwsza

Wyatt

 

Sophie,

właśnie wróciłem z Sardynii, gdzie planowaliśmy zostać dwa tygodnie, lecz w końcu zrejterowaliśmy po zaledwie pięciu dniach, bowiem - pozwól sobie powiedzieć, kochanie - jest to okropna wyspa. Zawsze karmiłem się książkami w rodzaju The Sea and Sardinia czy The Colossus of Maroussi, w których słynni autorzy zachwalali uroki pobytu na dzikich i pierwotnych wyspach, czterdzieści lat temu, kiedy miejscowe piękności obnosiły swe nagie, złote od słońca piersi, a obiad był tańszy niż paczka papierosów. Zatem, głupiec, czytam te przewodniki, pakuje bagaże i zmykam na południe. Jeżeli chodzi o nagie kobiety, to w porządku - powinien mi wystarczyć widok stukilogramowych Grubych Bert rodem z Bielefeld z piersiami tak ogromnymi, że na swoich stanikach mogłyby uprawiać windsurfing, gdyby je tylko wciągnęły na maszt. Wyżywienie kosztuje mnie więcej niż mój nowy samochód, a zakwaterowanie okazuje się godne polecenia największemu wrogowi. A do tego, ponieważ mam dziurawą pamięć, zapominam zawsze, iż słońce w tych południowych krajach jest tak podstępnie gorące, że pali cię, bezradnego, na skwarkę w ciągu niewielu godzin. Uwierz mojej czerwonej niczym wulkaniczna lawa twarzy. Dziękuję.

Nie, jestem już po czterdziestce i w rezultacie mogę zawsze powiedzieć „nie” wszystkiemu, co przypomina podobne wyprawy. Kiedy już wracaliśmy, powiedziałem do Caitlin:

- Resztę wakacji spędzimy w górach.

I pomyśl sobie, przyjechaliśmy do pensjonatu u podnóża Alp, w pobliżu Grazu, obok małego, połyskliwego potoku, gdzie czuć było zapach surowego drewna w środku i nieznaczną woń gnoju na zewnątrz; do domu z obrusami w biało-czerwoną krateczkę na stołach w jadalni i z łóżkami w pokojach na górze, skąd poprzez kołyszące się gałęzie orzechowców widać było wijący się opodal strumyk i gdzie znajdowało się na poduszce czekoladę zawiniętą w srebrną folię. Nie ma to jak w domu, Toto.

Kiedy byliśmy jeszcze na Sardynii, spędzaliśmy dużo czasu w kafejce, która stanowiła jedyne mile miejsce w okolicy. Nazywała się „Spin Out Bar”. Kiedy właściciele odkryli, że jesteśmy Amerykanami, zaczęli traktować nas jak bohaterów. Jeden z nich był przed laty w Nowym Jorku i trzymał do tej pory przypięty na ścianie plan Manhattanu z czerwonymi znaczkami pokazującymi wszystkie miejsca, w których bywał.

Wieczorem lokalik zapełniał się, stając się przyjemnie hałaśliwy. Oprócz entuzjastek windsurfingu z północy oraz zbyt wielu grubasów w kwiecistych koszulach poznaliśmy tu sporo interesujących indywiduów. Naszą ulubienicą stała się Holenderka o imieniu Miep, pracująca w wytwórni okularów słonecznych w Maastricht. Jej towarzyszem był Anglik, McGann - i tutaj, moja przyjaciółko, zaczyna się opowieść.

Po pierwsze, nie mogliśmy zupełnie zrozumieć, dlaczego Miep znalazła się na Sardynii, skoro twierdziła, iż nie lubi słońca i nigdy nie wchodzi do wody. Była szczęśliwa, zostawiając nas z tą niewiedzą, ale McGann uważał się za zobowiązanego do dodania:

- Wiecie, ona dużo czyta... O czym?

- Pszczoły. Uwielbia studiować życie pszczół. Miep uważa, że wszyscy powinniśmy się od nich uczyć, ponieważ wiedzą one najlepiej, jak właściwie zorganizować i wykorzystać pracę całych społeczeństw.

Niestety, ani doświadczenie Caitlin z tymi owadami, ani moje nie wykraczało poza dotkliwość ukłuć ich żądeł oraz smak rozmaitych rodzajów miodów, ale Miep z rzadka jedynie mówiła cokolwiek na temat swych książek i pszczół. Na początku w ogóle mało się odzywała, pozostawiając podtrzymywanie konwersacji swojemu przyjacielowi, co ten czynił z przerażającym zapałem.

Bóg mi świadkiem, że Anglicy są znakomitymi rozmówcami, i gdy dobrze się bawią, możesz co pięć minut spadać z krzesła ze śmiechu, ale McGann mówił stanowczo za wiele. On po prostu nie przestawał gadać! W krótkim czasie dochodziłeś do momentu, kiedy chciałeś go wyłączyć, i wówczas zaczynałeś patrzeć na jego śliczną, milczącą przyjaciółkę. Poza tym krył się w nim jednak interesujący człowiek. Pracował jako agent w jednym z londyńskich biur podróży i był zafascynowany takimi miejscami, jak Bhutan, Patagonia czy Jemen Północny. Opowiadał nawet zajmujące historyjki z podróży, ale nieodmiennie w środku każdej z nich - czy to o szlaku jedwabnym czy też o tym, jak został uwięziony przez burzę śnieżną w buddyjskim klasztorze - wyrzucał z siebie taką mnogość ubocznych, nudnych szczegółów, iż łapałeś się na tym, że przestałeś uważać jakieś sześć zdań wcześniej i przebywasz we własnych rojeniach na temat spowitego śniegiem klasztoru. Pewnego dnia poszliśmy z Caitlin na plażę i zostaliśmy na niej zbyt długo - wróciliśmy do domu z paskudnymi oparzeniami słonecznymi i w podłych nastrojach. Obwinialiśmy się o to wzajemnie i warczeliśmy na siebie, aż Caitlin wpadła na pomysł, by iść na kolację do baru, ponieważ ma się tam odbyć grill-party, o którym mówiło się od dnia naszego przyjazdu. Grill-party nie jest moim sposobem na osiągnięcie stanu nirwany, szczególnie w towarzystwie obcych ludzi, ale wiedziałem, że jeżeli pozostaniemy w naszym bungalowie jeszcze przez chociażby godzinę, to pobijemy się - więc przystałem na to.

- Cześć! Jesteście nareszcie! Miep miała nadzieję, że przyjdziecie, więc zajęliśmy dla was miejsca. Żarcie jest całkiem niezłe, spróbujcie kurczaków. Dobry Boże, ale żeście się spiekli! Byliście na plaży cały dzień? Pamiętam dokładnie swoje najgorsze poparzenie słoneczne...

Była to tylko część powitania McGanna, które wygłosił przez całą salę, podczas gdy my zbliżaliśmy się do stolika. Naładowaliśmy uczciwie swoje talerze i usiedliśmy z nimi.

W miarę jak wieczór i gadatliwość Anglika rozwijały się, mój podły nastrój pogarszał się. Me miałem ochoty słuchać McGanna, nie chciałem dłużej przebywać na tej rozpalonej wyspie, ale też nie uśmiechała mi się dwudziestoczterogodzinna podróż do domu. Czy wspominałem już, że kiedy wracaliśmy na stały ląd nocnym promem, nie było wolnych kabin i musieliśmy spać na ławkach? Tak było.

Krótko mówiąc, miałem napad piekielnie złego humoru. Kiedy brakowało mi zaledwie trzech sekund, by wygarnąć to wszystko McGannowi i powiedzieć mu, żeby się wreszcie zamknął, bo jest największym nudziarzem, jakiego kiedykolwiek spotkałem, Miep obróciła się do mnie i spytała, jaki miałem najdziwniejszy sen w życiu. Pytanie, będące całkiem nie a propos przemowy na temat kremu do opalania, w jaką wdał się, przeskakując z tematu na temat, jej przyjaciel, spowodowało, że w pierwszej chwili zapomniałem języka w gębie, lecz potem zastanowiłem się nad nim. Rzadko pamiętam sny. Jeżeli coś z nich zostaje, to raczej nudne i pozbawione większej wyobraźni majaki erotyczne. W najdziwniejszym, który mi się przyśnił, grałem na gitarze z Jimim Hendrixem, siedząc nago na tylnym siedzeniu dodge’a. Jimi był także goły jak święty turecki i musieliśmy zagrać chyba z dziesięć razy Hey, Joe, zanim obudziłem się z uśmiechem na ustach i z prawdziwym smutkiem w duszy, że Hendrix nie żyje i nigdy go nie spotkam. Opowiedziałem to Miep, która słuchała z twarzą wtuloną w podpierające ją dłonie. Gdy skończyłem, to samo pytanie zadała Caitlin, która opowiedziała jej swój wielki sen dotyczący robienia gigantycznego omletu dla Pana Boga i gonitwy po całym świecie w poszukiwaniu odpowiedniej liczby jaj. Pamiętasz, jak śmialiśmy się z tego? Kiedy skończyliśmy opowiadać, zapadła głęboka cisza, nawet McGann nie odezwał się ani słowem. Zauważyłem, że patrzył na swoją przyjaciółkę z trwożliwym, dziecięcym wyrazem twarzy, jakby czekał, że to ona zacznie mówić i pociągnie dalej tę zabawę.

- To właśnie sny spowodowały, że poznałam się z Ianem. Tkwiłam na Heathrow, czekając na lot powrotny do Holandii. Ian siedział obok mnie i widział, że czytam artykuł o świadomych snach”. Słyszeliście o tym? Najkrócej rzecz ujmując, można się nauczyć być przytomnym podczas marzeń sennych i kierować nimi. Zaczęliśmy o tym rozmawiać, i strasznie mnie znudził, Ian potrafi być bardzo nudny. To jest coś, do czego człowiek musi się przyzwyczaić, jeżeli chce z nim być. Ciągle mam z tym kłopoty, ale minął już tydzień i znoszę to nie najgorzej.

- Tydzień? Co masz na myśli? Czy jesteście ze sobą „aż” tak długo?

- Miep wracała z konwentu pszczelarzy w Devon. Po naszym spotkaniu na lotnisku powiedziała, że chciałaby przyjechać tu ze mną.

- Tak po prostu? Przyleciałaś z nim tutaj, zamiast wrócić do domu?

Caitlin nie tylko w to uwierzyła - była tym wręcz zachwycona. Wierzyła całkowicie w przypadkowe spotkania, cudowne zrządzenia losu i miłość od pierwszego wejrzenia tak wielką, że można żyć z kimś nawet z najbardziej dokuczliwymi wadami. Jeszcze bardziej niż faktem, iż Miep przyjechała z nim na Sardynię, byłem zdziwiony tym, że tak otwarcie powiedziała, jaki z niego nudziarz. Czy to jest sposób, w jaki przypieczętowuje się niespodziewany związek miłosny? Oczywiście, lećmy razem, drogi, kocham cię do szaleństwa i spróbuję przyzwyczaić się do twego nudziarstwa!

- Tak, kiedy Ian opowiedział mi swoje sny, poprosiłam go, żeby zabrał mnie z sobą. To było dla mnie najważniejsze.

- Musiałeś mieć sen, który zwala z nóg! - zwróciłem się do McGanna.

Wyglądał na człowieka przeciętnego, miłego i tylko w niewielkim stopniu uzdolnionego - jak sprawny listonosz dostarczający na czas pocztę czy sprzedawca w sklepie z alkoholem uwijający się pomiędzy trzydziestoma gatunkami piwa. Przypuszczam, że był dobrym agentem biura podróży, pasującym do jego cen i broszur i takim, który mógł wybrać wspaniałe wakacje dla kogoś, kto nie ma zbyt wiele pieniędzy. Ale nie robił wstrząsającego wrażenia. No i gęba mu się nigdy nie zamykała. Jakiż to sen mógł wyśnić, że przekonał tę atrakcyjną i mile tajemniczą Holenderkę, by rzuciła wszystko i towarzyszyła mu na Sardynię?

- Tak naprawdę, nie było to nic wielkiego. Śniło mi się, że pracowałem w biurze, nie w mojej agencji, lecz w jakimś innym miejscu, ale nieszczególnie ciekawym. Wszedł człowiek, znany mi dawno temu, który już nie żył. Zmarł na raka może pięć lat wcześniej. Patrzyłem na niego i wiedziałem ponad wszelką wątpliwość, że przybył zza grobu, żeby się ze mną spotkać. Nazywał się Larry Birmingham. W istocie nigdy nie lubiłem tego faceta. Był głośny i zbyt pewny siebie. A teraz znalazł się w moim śnie. Spojrzałem na niego zza biurka i powiedziałem: „Larry, to naprawdę ty! Wróciłeś po śmierci”. Był bardzo spokojny, przytaknął i przyznał, że chciał się ze mną zobaczyć. Poprosiłem go, by mi pozwolił zadać kilka pytań na ten temat. Na temat śmierci, oczywiście. Uśmiechnął się, nieco za wesoło, jak to stwierdzam teraz, i zgodził się. Myślę, że w tamtej chwili byłem świadomy w swoim śnie tego, że śnię właśnie. Wiecie, jak to jest, nie? A ja myślałem: „Dalejże, zobaczmy, co też uda się odkryć!” Więc zadawałem mu pytania. Jaka jest śmierć? Czy powinniśmy się jej obawiać? Czy jest taka, jakiej się spodziewamy...? Takie sprawy. Mówił chętnie, ale wiele odpowiedzi było niejasnych i wprowadzało zamęt. Pytałem go ponownie o to samo, a on odpowiadał w nieco inny sposób i to, co na początku uważałem za zrozumiałe, w końcu robiło się niejasne. To nie była wielka pomoc, mówię wam.

- Dowiedziałeś się jednak czegoś?

Ian spojrzał na Miep. Pomijając jej powściągliwość i zbyt długie monologi McGanna, było oczywiste, że pomiędzy tym dwojgiem tak odmiennych ludzi panuje wielka bliskość i szczególny szacunek. To było spojrzenie pełne miłości, oczywiście, ale dostrzegłem w nim także coś znacznie więcej. Więcej, mówiło bowiem jasno, iż są rzeczy, które wiedzą o sobie nawzajem i które docierają do samego wnętrza ich istot. Czy znaliby się zaledwie od tygodnia, czy od dwudziestu lat, w ich wzroku było wszystko to, co w naszym życiu mamy nadzieję dać drugiej osobie. Miep skinęła potakująco głową, ale on rzekł łagodnie:

- Ja... obawiam się, że nie potrafię wam tego powiedzieć.

- Och, Ian. - Miep sięgnęła przez stół i ujęła jego twarz w swoje dłonie.

Wyobraź sobie promień światła biegnący dokładnie w poprzek stołu i oświetlający wyłącznie tych dwoje. To jest dokładnie to, co zdawało się nam z Caitlin, że widzimy. Najbardziej zdumiewało mnie, iż Miep okazywała jawnie swoje uczucie do tego mężczyzny i mówiła o tym. Teraz tego uczucia było nagle tyle, że stało się to nieco żenujące.

- Masz rację, Ian. Przepraszam. Masz zupełną rację. - Miep wyprostowała się na krześle, ale nie przestawała patrzeć na McGanna.

Ian odwrócił się do mnie i powiedział:

- Wybacz, ale to, co mam powiedzieć, jest dla mnie trudne i zanim zacznę, zamówię sobie kolejnego drinka. Ktoś z was ma ochotę jeszcze się napić?

Nikt nie chciał powtórzyć kolejki, więc wstał i poszedł do baru. Podczas jego nieobecności siedzieliśmy w milczeniu, a Miep nie przestawała na niego patrzeć. Caitlin i ja nie wiedzieliśmy, co z sobą począć.

- Okay. Zatankowany i gotów do startu. Wiecie, o czym myślałem, tam, przy barze? O tym, że kiedy jechałem raz przez Austrię, dostałem napadu śmiechu, mijając miejscowość o nazwie Mooskirchen. Pamiętam doskonale, że wymyśliłem sobie, iż w nieco zwariowanym tłumaczeniu znaczyłoby to Moose Church, czyli Kościół Amerykańskiego Łosia. A potem pomyślałem jeszcze, że dlaczegóżby, do diabła, nie? Ludzie czczą najróżniejsze rzeczy na tym świecie. Dlaczego nie mogłaby tu istnieć parafia pod wezwaniem Świętego Łosia? A wraz z tym całe wyznanie? Rozumiecie? Trajkoczę niepotrzebnie, czyż nie? Ale to dlatego, że ta historia jest dla mnie strasznie trudna do opowiedzenia. Najśmieszniejsze jest jest to, że kiedy skończę, będziecie przekonani, że jestem tak samo pieprznięty jak wymyśleni przeze mnie wyznawcy Kościoła Amerykańskiego Łosia. Co, Miep? Nie będą uważać, że mi się wszystko poprzekręcało w głowie?

- Jeżeli zrozumieją, będą cię mieć za bohatera.

- W porządku, kochani. Nie bierzcie tego, co mówi Miep, zbyt poważnie. Ona jest bardzo spokojna z pozoru, ale szalenie emocjonalnie reaguje na różne sprawy. Pozwólcie mi mówić i oceńcie sami, czy jestem wariatem, czy też - ha, ha! - bohaterem,. Następnego dnia rano, po moim pierwszym śnie, poszedłem do łazienki i zacząłem zdejmować piżamę, by się umyć. Bytem zszokowany, kiedy ujrzałem...

- Nie mów im, Ian! Pokaż to! Niech to zobaczą na własne oczy.

Powoli, z pewnym zawstydzeniem, zaczai zdejmować przez głowę T-shirta. Caitlin ujrzała to pierwsza - i zatkało ją. Kiedy i ja zobaczyłem, także straciłem oddech. Od jego lewego ramienia biegła w dół, kończąc się nad lewym sutkiem, odrażająco głęboka blizna. Wyglądała dokładnie tak samo jak to, co miał mój ojciec nieco niżej i bliżej środka klatki piersiowej po operacji na otwartym sercu. Jedna wielka szrama - szeroka i obrzydliwie błyszcząco różowa. Mówiąc językiem jego dala - ono nigdy nie wybaczyłoby mu, że je tak zranił.

- Och, Ian, co się stało?

Słodka, droga Caitlin, współczujące serce świata, mimowolnie sięgnęła, by go dotknąć i pocieszyć. Rozumiejąc jej intencje, odtrącił wyciągniętą dłoń, ale spojrzał z sympatią na strapioną twarz mojej żony.

- Nic się nie stało, Caitlin. Nigdy w życiu nie byłem ranny. Nigdy nie byłem w szpitalu ani nie miałem żadnej operacji. Zadałem śmierci kilka pytań i kiedy się obudziłem, to już było.

Nie miał zamiaru poddawać swej blizny naszym bliższym oględzinom. Przełożył szybko T-shirta przez głowę i opuścił na tors.

- Mówiłam ci, Jan, że to może być rodzaj podarunku.

- To nie jest prezent, Miep. To piekielnie boli i prawie nie mogę poruszać ramieniem. To samo dzieje się z moją stopą i dłonią.

- O czym ty mówisz?

Ian zamknął oczy i chciał mówić dalej, ale nie mógł. Zakołysał się tylko w przód i w tył z nadal zamkniętymi oczyma. Odezwała się Miep:

- W noc przed naszym poznaniem się Ian miał kolejny sen, prawie taki sam jak poprzednio. Larry wrócił i Ian znowu wypytywał go o śmierć. Tym razem jego odpowiedzi były jaśniejsze, chociaż nie wszystkie. Kiedy Ian się obudził, zaczął rozumieć rzeczy, których wcześniej nie pojmował, Ian uważa, że dlatego blizna na dłoni jest mniejsza. Im więcej rozumie ze snu, tym mniej jest niepokojony. Kilka nocy temu miał następny sen, ale obudził się z wielkim cięciem na nodze. Dużo większym niż to na ręce.

Ian odezwał się ponownie, ale jego głos był cichszy, łagodniejszy:

- To powie ci wszystko, co chcesz wiedzieć, ale musisz zrozumieć. Jeśli nie... zrobi ci to samo, wiec powinieneś uważać na swoje pytania. Problem polega na tym, że kiedy zaczniesz pytać, nie możesz się wycofać. W czasie mego drugiego snu powiedziałem Birminghamowi, że chcę to przerwać, bo się boję. Powiedział, że nie mogę. Taka ostateczna zabawa w „dwadzieścia pytań”. Dzięki Bogu, że Miep jest przy mnie. Dzięki Bogu, że mi wierzy! Widzicie, to czyni mnie coraz słabszym, co chyba w tym wszystkim jest najgorsze. Po snach pozostają blizny, ale dużo gorsze jest to, że słabnę i nic nie mogę na to poradzić. Ledwo zwlekam się z łóżka. Wraz z upływem dnia czuje się lepiej... ale wiem, że dzieje się coś złego i pewnego dnia więcej nie... Wiem, że gdyby Miep nie było przy mnie... Dziękuję Bogu za ciebie, Miep.

Później przekonałem go, by pokazał nam bliznę na ręku, która była zupełnie niepodobna do tej na piersi - biała, cienka i wyglądała, jakby miała już kilka lat. Biegła po przekątnej jego dłoni, i przypomniałem sobie, że gdy po raz pierwszy go spotkaliśmy, zauważyliśmy, że dziwnie porusza tą ręką - dużo wolniej i niezgrabnie. Teraz wiedziałem już, dlaczego.

To jeszcze nie koniec, Sis. Co byś zrobiła w podobnej sytuacji, kiedy jedna połowa mózgu mówi ci, że to szaleństwo, a druga dopuszcza możliwość, że to wszystko prawda? Nie prosili nas o nic, chociaż i tak wątpiłem, czy moglibyśmy cokolwiek dla nich uczynić. Ale po tym wieczorze, ilekroć widziałem McGanna czy myślałem o mm, współczułem mu ogromnie. Cokolwiek było nie w porządku z tym człowiekiem, trapiło go coś okropnego. Było jasne, że albo popadnie w szaleństwo, albo sny o śmierci schwytają go w pułapkę bez wyjścia; stal na straconej pozycji. Pozostał jednak nadal nudziarzem. Dobrego charakteru, z poczuciem humoru, który w środku swej udręki, czy cokolwiek to było, pozostawał całkowicie taki, jaki - przypuszczam - był zawsze. To najprawdziwsza odwaga. Mam na myśli to, że niektórzy z nas wchodzą do płonących budynków, by ratować innych ludzi. Ale człowiek stający twarzą w twarz z najgorszym, czyniący to z wdziękiem i bez słowa skargi, nawet wdzięczny za miłość i pomoc innych... To daleko więcej, sądzę.

Dwa dni później zdecydowaliśmy z Caitlin prawie bez namysłu, że wyjeżdżamy. Mieliśmy po dziurki w nosie wszystkich tych miejsc i nie spodziewaliśmy się tam niczego przyjemnego. Przed upływem półtorej godziny spakowaliśmy nasze manatki i zapłaciliśmy rachunek. Żadne z nas nie lubi pożegnań i - jak sobie możesz wyobrazić - byliśmy nawiedzani przez upiorną opowieść McGanna. To nie było coś, w co każdy byłby skory uwierzyć od razu, ale trzeba było tam być tego wieczoru, widzieć ich twarze, słyszeć głosy i brzmiące w nich przekonanie, by zrozumieć, że nie czuliśmy się swobodnie w ich obecności.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, by wsiąść do samochodu, wpadliśmy na Miep śpieszącą do recepcji. Najwyraźniej coś było nie w porządku.

- Dobrze się czujesz, Miep?

- Dobrze? Och, tak. Nie. Ian... Z Ianem jest źle.

Była zupełnie pochłonięta własnymi myślami, a jej oczy biegały na wszystkie strony. Błysnęło w nich światełko świadomości i cała jej postać jakby wyhamowała. Przypomniała sobie, przypuszczam, co McGann opowiedział nam ostatniej nocy.

- Miał dzisiaj kolejny sen. Kiedy wrócił z plaży, położył i usnął tylko na kilka minut, ale gdy się obudził... - Zamiast kontynuować, przeciągnęła wolno dłonią w poprzek podbrzusza.

Oboje z Caitłin aż podskoczyliśmy na to i zapytaliśmy, co moglibyśmy dla nich zrobić. Myślę, że ruszyliśmy od razu w stronę ich bungalowu, ale Miep krzyknęła. Dosłownie krzyknęła „Nie!”, i w żaden sposób nie mogliśmy jej przekonać, by pozwoliła nam sobie pomóc. Jednak najbardziej uderzył mnie wygląd jej twarzy. Kiedy przekonała się, że nie zamierzamy wtrącać się w to wbrew jej woli, spojrzała ponad naszymi ramionami w stronę bungalowu, gdzie znajdował się Ian, a jej twarz była skurczona z obawy, a zarazem promieniała jakąś niezwykłą jasnością. Czy zatem to wszystko było prawdą? Czy Ian wrócił, ponownie zraniony przez śmierć, ponieważ nie potrafił zrozumieć jej odpowiedzi na własne pytania? Kto wie?

Na promie, gdy wracaliśmy na stały ląd, przypomniałem sobie, co Ian mówił tamtej nocy na temat Kościoła Amerykańskiego Łosia oraz o tym, że ludziom powinno być dozwolone wyznawanie wszystkiego, w co pragnęliby wierzyć. Wówczas jego dziewczyna miała ten sam wyraz twarzy - wygląd kogoś stającego w obliczu sytuacji, którą uznaje za prawdę i odpowiedź życia. Albo śmierci.

Całujemy Cię.

Jesse

 

Opuściłem list na kolana i zamknąłem oczy, czekając, by odezwała się pierwsza.

- No i co o tym sądzisz, Wyatt?

Spojrzałem na nią, ale poranne słońce usadowiło się dokładnie na szczycie jej głowy, tworząc żółtą, pałającą koronę. Musiałem zezować, by zorientować się, jaki wyraz nadała swej twarzy.

- Sądzę, że to intrygujące.

- Co masz na myśli, mówiąc „intrygujące”? Nie wierzysz w to?

- Jasne, wierzę. Wiara to od lat mój problem. Sądzę czasami, że to nie białaczka mnie zabija, ale krańcowa wiara. Ostateczna nadzieja.

- Nie żartuj, Wyatt. To jest raczej to, co trzyma cię przy życiu. Dlaczego nie jesteś bardziej...

- Bardziej jaki? Podekscytowany? Sophie, ja umieram! Moje życie dobiega końca. Bóg uczynił mi dziś wielką przysługę, pozwalając być tutaj. Czy potrafisz sobie wyobrazić, co to znaczy żyć z taką świadomością w każdej minucie istnienia? Na początku, kiedy dowiedziałem się, że jestem chory, byłem pełen uczuć, których już we mnie nie ma. Każdego ranka budziłem się z płaczem. Przeszedłem przez okres, gdy każdej rzeczy przyglądałem się dwa razy bardziej wnikliwie niż dotychczas, ponieważ nie byłem pewny, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę. Moje życie stawało się trójwymiarowym filmem; przepływało mimo mnie niczym obok żołnierza stojącego na warcie. W końcu nawet ten dziwny czas przeminął. Czytałem kiedyś o kobiecie, której na ulicy w Nowym Jorku wyrwano torebkę. To ohydne, prawda? Ale wiesz, co ten złodziej potem zrobił? Zaczął odsyłać należące do niej przedmioty, sztuka po sztuce, z okazji uroczystych chwil jej życia. W utraconej torebce miała kalendarz, a w nim zaznaczone wszelkie rocznice - urodziny dzieci i temu podobne historie. Z okazji swych najbliższych urodzin, które przypadały tuż po kradzieży, znalazła w poczcie zwrócone prawo jazdy wraz z życzeniami od faceta. Następnie odesłał jej metrykę urodzenia. Tak to trwało i trwało. To jednocześnie przewrotna i mądra historia, nie sądzisz? Ten człowiek stał się jej katem; wymyślił doskonały sposób, by dręczyć ją przez całe lata. Nie tylko ukradł jej torebkę, ale pragnął przyczepić się do jej życia niczym kleszcz.

Sophie pokiwała głową, uśmiechając się, jakby wiedziała o czymś, co mnie nie było wiadome.

- Z drugiej strony, to bardzo ekscytujące, gdy o tym pomyśleć; o czasie i uwadze, które jej poświęcił. Ilu podobnych nicponi zadałoby sobie trud, by ukraść ci torebkę, a potem posłać pocztówkę z okazji urodzin? - mówiła, uśmiechając się nadal.

Zawsze byłem pewny, że mogę liczyć na zrozumienie swoich przyjaciół.

- Myślę dokładnie tak samo - powiedziałem. - Śmierć jest podobna do złodzieja torebek, kurewsko podobna. Okrada cię ze wszystkiego, by potem z łaski oddać co nieco, ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.