Orson Scott Card
STATKI ZIEMI
THE SHIPS OF EARTH
Przełożył
Kamil Lesiew
Billowi i Laraine Moonom
za mile wspomnienia świątyń i centrów handlowych,
fotokopiarek i biuletynów,
wspaniałych dzieci i miłego towarzystwa,
bezinteresownej miłości i nieprzemijającego szacunku.
Objaśnienia genealogiczne
Z powodu zwyczajów małżeńskich panujących w mieście Basilika związki pokrewieństwa są nieco zawiłe. Poniższe tablice genealogiczne dadzą jaśniejszy ich obraz. Imiona kobiet są pisane kursywą.
RODZINA WETCHIKA
Yolemak, Wetchik
(Hosni) (Kilvishevex) (Rasa)
Elemak Mebbekew Issib Nafai
RODZINA RASY
Rasa
(Wetchik) (Gaballufix) (Wetchik,
drugi kontrakt)
Issib Sevet Kokor Nafai
SIOSTRZENICE RASY
(jej wzorowe uczennice, „zaadoptowane” poprzez udzielanie im stałego poparcia finansowego)
Shedemei Lal Eiadh Hushidh i Luet (siostry)
RODZINA HOSNI
Hosni
(Zdedhnoi) (kilku innych) (Wetchik)
Gaballufix Psugal Azh Okhai Elemak
(Rasa)
Sevet Kokor
(par. Vas) (par. Obring)
Imiona zdrobnialeWiększość imion posiada zdrobnienia lub formy poufałe. Przykładowo bliski krewny, dobrzy przyjaciele, obecna partnerka i poprzednie partnerki Gaballufixa mogliby go nazywać Gab. Poniżej wyszczególniono inne imiona zdrobniałe (ponieważ są obce, imiona kobiece napisano kursywą):
Dhelembuvex - Dhel Rasa - (nie ma zdrobnienia)
Lal - Lalya Rashgallivak - Rash
Drotik - Dorya Roptat - Rop
Eiadh - Edhya Sevet - Sevya
Elemak - Elya Shedemei - Shedya
Hosni - Hosya Smelost - Smelya
Hushidh - Shuya Vas - Vasya
Issib - Issya Volemak - Volya
Kokor - Kyoka Wetchik - (nie ma zdrobnienia; tytuł rodziny Volemaka)
Luet - Lutya Zdorab - Zodya
Mebbekew - Meb
Nafai - Nyef
Obring - Briya
Wymowa imionPrzy czytaniu tej opowieści nie ma większego znaczenia, czy czytelnik wymawia imiona bohaterów poprawnie. Ale dla zainteresowanych podano kilka informacji dotyczących wymowy imion.
Zasady tworzenia samogłosek w języku Basiliki wymagają, aby w większości słów przynajmniej jedną samogłoskę wymawiać z wiodącą spółgłoską j. W imionach może to być prawie każda samogłoska i mówiący może ją zmieniać - bez uszczerbku dla poprawności językowej - zgodnie ze swoimi upodobaniami. Dlatego imię Gaballufix można wymawiać Gjah-BA-lu-fiks albo Ga-BA-Zju-fiks; tak się składa, że sam Gaballufix preferował wymowę Gah-BJA-lu-fiks i oczywiście większość ludzi stosowała właśnie tę formę.
Dhelembuvex (del-EM-bju-weks) Obring (OB-rjing)
Lal (LJAL) Rasa (RAZ-ja)
Drotik (DROT-jik) Rashgallivak (rasz-GJA-li-wak)
Eiadh (EJ-jad) Roptat (ROŁP-tjat)
Elemak (EL-je-mak) Sevet (SEW-jet)
Hosni (HJOZ-ni) Shedemei (SZJED-e-mej)
Hushidh (HJU-szid) Truzhnisha (truż-NJI-sza)
Issib (IS-jib) Vas (WJAS)
Kokor (KJO-kor) Volemak (WOL-je-mak)
Luet (LJU-et) Wetchik (ŁET-czjik)
Mebbekew (MEB-bek-kju) Zdorab (ZDOR-jab)
Nafai (NJA-faj)
PrologGłówny komputer planety Harmonia w końcu był pełen nadziei. Udało mu się wyprawić z miasta Basilika wybrańców, którzy teraz przemierzali świat w ramach pierwszej z dwóch tułaczek. Ta obecna miała ich zaprowadzić poprzez pustynię, wskroś Doliny Płomieni, na południowy kraniec wyspy niegdyś zwanej Vusadką, na której od czterdziestu milionów lat żaden człowiek nie postawił stopy. Druga zaś prowadziła do położonego tysiąc lat świetlnych od tego miejsca ludzkiej kolebki - Ziemi, opuszczonej przed czterdziestu milionami lat, teraz gotowej na ponowne przyjęcie istot ludzkich.
Ale nie wszystkich, tylko tych konkretnych, poczętych po milionie pokoleń ukierunkowanej ewolucji i obdarzonych najsilniejszą zdolnością do komunikacji z głównym komputerem - rozum z rozumem, pamięć z pamięcią. Jednak główny komputer, nakłaniając ludzi obdarzonych tą mocą do łączenia się w pary i tym sposobem wzmacniania tego talentu u ich potomstwa, nawet nie próbował wybierać jedynie najbardziej przyzwoitych czy posłusznych, a choćby i najbystrzejszych czy umiejętnych. To nie leżało w gestii zaprojektowanych dla niego procedur. Ludzie dzielą się na trudniejszych w obyciu i uległych, mniej lub bardziej niebezpiecznych, przydatnych lub niekoniecznie, ale głównego komputera nie zaprogramowano, by okazywał preferencje co do przyzwoitości czy poczucia humoru.
Pierwsi osadnicy planety Harmonia stworzyli go z myślą o jednym jedynym celu - zachowaniu gatunku ludzkiego przy życiu poprzez niedopuszczenie go do technologii umożliwiających rozprzestrzenianie się wojen i tworzenia imperiów na tyle, by mogły nieodwracalnie zaszkodzić zdolności planety do podtrzymywania ludzkiego życia, jak to miało miejsce na Ziemi. Dopóki człowiek będzie walczył jedynie bronią białą i podróżował tylko wierzchem, dopóty ta kraina przetrwa, a jej mieszkańcy będą mieli wolną wolę czynienia dobra i zła.
Problem w tym, że od czasu instalacji tego pierwszego oprogramowania wpływ głównego komputera na ludzkość znacznie osłabł. Niektórzy ludzie potrafili komunikować się ze swoim nadzorcą z wprost niewyobrażalną przejrzystością. Jednak związek z resztą pozostawał słaby, wskutek czego na powierzchni planety zaczęły pojawiać się nowe narzędzia wojny i środki transportu. I choć niewykluczone, że apokalipsa miała nastąpić dopiero za tysiące lub dziesiątki tysięcy lat, to koniec świata się przybliżał. A główny komputer planety Harmonia nie miał pojęcia, jak odwrócić tę tendencję.
Toteż podjął pilną próbę powrotu na błękitną planetę, gdzie Opiekun Ziemi mógłby wprowadzić zmiany w jego programie. W ostatnim czasie główny komputer i jego ludzcy sprzymierzeńcy odkryli, że sobie tylko znanym sposobem Opiekun Ziemi wprowadza zmiany już teraz. W wyraźnych i znaczących snach różni ludzie widzieli nieznane na Harmonii zwierzęta, a główny komputer zdał sobie sprawę, że w jego programie dokonano subtelnych modyfikacji. Opiekun Ziemi nie powinien móc wpływać na wydarzenia z takiej odległości... a mimo to ten byt, który niegdyś wyekspediował pierwsze statki uchodźców, wydawał się jedynym możliwym źródłem tych przemian.
Jak i dlaczego Opiekun Ziemi ingerował w te kwestie, pozostawało daleko poza zasięgiem zrozumienia głównego komputera Harmonii. Naddusza wiedział tyle, że upływ czasu niezbyt przychylnie obchodził się z jego systemami, które w dużej mierze wymagały wymiany lub uzupełnienia. I jeszcze to, że postara się spełnić życzenia Opiekuna Ziemi, jakiekolwiek by one były. A on właśnie zażyczył sobie grupy istot ludzkich, by ponownie skolonizowała ziemski padół.
Zatem główny komputer wybrał szesnaścioro ludzi spośród mieszkańców Basiliki, z których wszyscy przejawiali niepospolity talent do komunikacji z nim, a wielu łączyły więzy krwi. Jednakże nie każdego z nich natura obdarzyła bystrym umysłem, a tylko wybrani byli szlachetnymi ludźmi godnymi zaufania.
Wielu z nich odczuwało przemożną antypatię lub chowało głęboką urazę w stosunku do innych, a choć niektórzy byli oddani zamysłom głównego komputera, ten czy ów z równym zaangażowaniem dążył do pokrzyżowania tych planów. W mgnieniu oka całe przedsięwzięcie mogłoby zostać zniweczone, gdyby nie udało się poskromić właściwych ludziom mrocznych pragnień. Cywilizacja zawsze była wątła, nawet wtedy, gdy silne prądy społeczne powściągały osobnicze namiętności. Ale czy teraz ta odcięta od reszty świata garstka będzie w stanie utworzyć nową, mniejszą, harmonijną społeczność?
Planując i wcielając w życie swoje zamierzenia, główny komputer musiał przyjąć założenie, że ta ekspedycja przetrwa, że dotrze do celu. W pewnym miejscu zapoczątkował określony ciąg zdarzeń. Długo milczące urządzenia zaczęły buczeć i szumieć. Latami nieruchome, zakonserwowane roboty przebudziły się z letargu i zabrały się do poszukiwania maszyn, które wymagały naprawy. Czekały długo, bardzo długo, a nawet w polu konserwującym nie mogły trwać w nieskończoność.
Ustalenie, ile pracy pozostało do wykonania, zajmie kilka lat. Komputer nie ścigał się z czasem. Gdyby tułaczka trochę potrwała, wybrańcy mogliby spożytkować ten czas na załagodzenie wzajemnych sporów. Nie było pośpiechu, przynajmniej takiego odczuwalnego dla istot ludzkich. Dla głównego komputera ukończenie danego zadania w dziesięć lat oznaczało tempo zawrotne, lecz ludziom mogło się to wydać okresem nieznośnie długim. Główny komputer potrafił wykryć upływ milisekund, a jego pamięć zawierała dotychczasowe czterdzieści milionów lat życia na Harmonii, więc w porównaniu z normalną długością ludzkiego życia dziesięć lat równało się jedynie pięciu minutom w skali dziejów.
Główny komputer zamierzał wykorzystać ten czas dobrze i efektywnie, miał tylko nadzieję, że ci ludzie pójdą za jego przykładem. Gdyby postąpili roztropnie, przez te lata mogliby założyć rodziny, spłodzić i zacząć wychowywać liczne potomstwo oraz przekształcić się w społeczność godną powrotu na ziemskie łono. To jednak niełatwo będzie osiągnąć, obecnie nadzieje głównego komputera ograniczały się więc do zachowania ich wszystkich przy życiu.
Prawo pustyniShedemei była naukowcem, a nie pustynnym koczownikiem. Wygody miasta nie były jej niezbędne - spanie na podłodze czy na stole zadowalało ją na równi z noclegiem na łóżku - ale nie potrafiła pogodzić się z tym, że odcięto ją od laboratorium, jej pracy, wszystkiego, co nadawało sens jej życiu. Wcale nie zgodziła się na dołączenie do tej na wpół szalonej wyprawy. A jednak w tej chwili wdychała suche i gorące pustynne powietrze, kołysząc się na grzbiecie wielbłąda i przyglądając się, jak zad drugiego zwierzęcia przed nią kiwa się w innym rytmie. Skwar i monotonny ruch powodowały, że zrobiło jej się z lekka słabo, a skronie pulsowały.
Kilkakrotnie mało brakowało, by zawróciła. Drogę powrotną odnalazłaby bez większego trudu; musiała jedynie wystarczająco zbliżyć się do Basiliki, a jej komputer podłączyłby się do sieci miasta i wskazał resztę trasy. Sama poruszałaby się znacznie szybciej, może nawet udałoby się jej dotrzeć do miasta przed zmrokiem. A strażnicy z pewnością wpuściliby ją do środka - w końcu nie była spokrewniona ani spowinowacona z żadnym członkiem tej grupki. Wygnano ją tylko dlatego, że zorganizowała suche skrzynie pełne nasion i embrionów, które miały przywrócić część starej flory i fauny na Ziemi. Jedynie oddała przysługę swojej dawnej wychowawczyni, nic więcej - akurat za to nie należał jej się status banity.
Ale właśnie ten ładunek powstrzymywał ją przed powrotem. Albowiem któż inny umiałby ożywić nieprzebrane gatunki przewożone na tych wielbłądach? Któż inny będzie wiedział, którym należy się pierwszeństwo, by zdążyły zadomowić się w ekosystemie, zanim wprowadzi się gatunki z wyższych partii łańcucha pokarmowego?
To niesprawiedliwe, po raz tysięczny pomyślała Shedemei. Ja jedyna w tym gronie wiem, od czego należałoby zacząć... ale akurat dla mnie to żadne wyzwanie. Nauka nie ma tu nic do rzeczy, już prędzej rolnictwo. Znalazłam się tu nie dlatego, że zadanie, które powierzyła mi Naddusza, jest tak bardzo wymagające, ale dlatego, że pozostali są ignorantami i w ogóle by mu nie sprostali.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]