Patricia Cabot
SUKCESJATytuł oryginału WHERE ROSES GROW WILD
1Anglia 1860
Lord Edward Rawlings, młodszy, lecz jedyny pozostały przy życiu syn niedawno zmarłego księcia Rawlings, był nieszczęśliwy.
Nie chodziło o to, że Yokshire nie jest najmilszym miejscem do spędzania zimy, aczkolwiek słońca nie widziało się tam całymi tygodniami. Nie chodziło nawet o to, że lady Arabella Ashbury, do której męża należała sąsiednia posiadłość, była teraz zbyt pochłonięta swoimi sprawami, by obdarzać Edwarda swymi występnymi względami.
Nie, Edward był nieszczęśliwy z powodów, których nie umiałby wyłuszczyć, nawet gdyby chciał, a przecież wcale nie chciał, bo jedyną osobą w pobliżu była wicehrabina Ashbury. A chociaż znano ją w całej Anglii z licznych walorów, takich jak piękna jasna cera i smukłe, zgrabne kostki, to z pewnością nie należała do nich umiejętność słuchania innych ludzi.
- Każę pani Praehurst zamówić gęsich wątróbek dla pięćdziesięciu osób - powiedziała lady Ashbury i uzupełniła listę przypomnianych sobie w ostatniej chwili artykułów, którą Edward miał przedstawić swojej gospodyni, zanim goście z Londynu stawią się w weekend na polowanie. - Zauważyłam, że na wsi nie wszyscy lubią wątróbki. Zresztą kiedy córki Herberta słyszą „wątróbka”, to rozumieją „woń trupka”.
Edward, wyciągnięty na szezlongu przed kominkiem w złotym salonie, ziewnął. Starał się stłumić to ziewnięcie, ale bez powodzenia. Na szczęście dla niego lady Ashbury nie była przyzwyczajona do tego, że mężczyźni ziewają w jej obecności, toteż po prostu tego nie zauważyła.
- Nie rozumiem, dlaczego w ogóle zaprosiłeś dziewczęta Herberta - ciągnęła lady Ashbury. Jej ton nie był kapryśny, lecz również nie żartobliwy. - Nawet jeśli ich ojciec jest u ciebie zarządcą, to nie wydaje mi się, żebyś miał z niego wielki pożytek Edwardzie.
Edward uniósł się na szezlongu, by nalać sobie jeszcze kieliszek brandy z karafki stojącej na stoliku. Był już mocno pijany i zamierzał do wieczora jeszcze pogłębić ten stan. Jedną z największych zalet wicehrabiny Ashbury było to, że pozostawała obojętna na takie zachowanie. A jeśli nawet nie, to w każdym razie nigdy tego nie okazywała.
- Bądź co bądź, Edwardzie - ciągnęła lady Ashbury - gdyby nie tak zwane gorliwe starania sir Arthura Herberta na rzecz majątku Rawlingsów, to byłbyś teraz księciem. Ty, a nie bachor twojego brata.
Edward znów usadowił się wygodnie na szelongu i zaczął sączyć brandy, spoglądając w górę. Sufit w salonie był pomalowany na stonowany żółty kolor, dopasowany ich aksamitu, i draperii zasłaniających okna. Edward głośno odchrząknął i powiedział tubalnym głosem, który przerażał wszystkich stajennych w Rawlings Manor:
- Wszyscy zdają się zapominać, że syn Johna jest legalnym dziedzicem tytułu i majątku.
Lady Ashbury wydawała się nie zauważać ostrzegawczego tonu.
- Ale nikt nie wiedział o istnieniu tego chłopca, dopóki Arthur nie zaczął wścibiać nosa...
- Nie wiem, czy pamiętasz, Arabello, że zrobił to na moje wyraźne polecenie.
- Och, Edwardzie, nie mów do mnie takim protekcjonalnym tonem. - Lady Ashbury z trzaskiem odłożyła pióro i wstała od sekretarzyka inkrustowanego kością słoniową, głośno szeleszcząc przy tym spódnicą swej bladoniebieskiej, atłasowej sukni. Podeszła do szezlongu. Dobrze wiedziała, że na tle żółto - brązowych draperii jej jasna karnacja i bardzo jasne loki prezentują się wyjątkowo korzystnie. Właśnie dlatego wicehrabina zawsze nalegała, by Edward spędzał z nią czas tutaj, a nie w wygodniejszym, lecz mniej twarzowym niebieskim pokoju dziennym.
- Nic nie stało na przeszkodzie, abyś powiedział księciu, że również syn Johna nie żyje, podobnie jak jego rodzice. Wtedy tytuł przeszedłby na ciebie - stwierdziła. Edward spojrzał na nią kpiąco.
- Czy doprawdy nie, Arabello? Miałbym skłamać przed ojcem leżącym na łożu śmierci? Przez dziesięć lat ojciec przeklinał Johna za to, że poślubił córkę szkockiego proboszcza, i za nic nie pozwoliłby wychowywać w Rawlings jego chłopca, mimo że według prawa właśnie temu sierocie należał się w spadku tytuł. A kiedy wreszcie zmiękł w ostatniej chwili... Doprawdy, Arabello! Postąpiłbym niehonorowo, gdybym przynajmniej nie spróbował wypełnić ostatniej woli umierającego starego człowieka.
- E tam, powieś się z honorem - burknęła lady Arabella. Przecież nawet nie widziałeś tego chłopca na oczy!
- Nie - przyznał Edward. Dopił czwarty kieliszek brandy i napełnił naczynko po raz piąty. - Ale zobaczę go jutro, kiedy Herbert z nim przyjedzie. Uśmiechając się pod nosem, zaczął głośno myśleć: - Jednego nie możesz sobie wbić do tej swojej uroczej główki, Arabello. Ja po prostu nie chcę być księciem. W odróżnieniu od ciebie i twojej mamy, która za punkt honoru postawiła sobie znalezienie ci męża z tytułem, byłbym całkiem zadowolony, będąc najzwyklejszym człowiekiem.
Lady Ashbury parsknęła zniecierpliwiona. - A powiedz mi, lordzie Edwardzie, jak z dochodów najzwyklejszego człowieka utrzymałbyś te wszystkie konie, które masz w stajni? Albo dom na Park Lane w Londynie? Nie wspomnę już o tej monstrualnej budowli, którą nazywasz dworem. Jedyny znany mi człowiek bez tytułu, którego na to stać, to pan Alistair Carl Wright, a jak dobrze wiesz, jego bogactwo jest tak samo dziedziczne jak twoje. Nie, Edwardzie. Jesteś synem księcia i jako taki masz arystokratyczny gust. Spotkało cię tylko to nieszczęsnym, że me urodziłeś się przed swoim pechowym bratem Johnem. Edward zerknął na nią z ironią. - Do diabła, Arabello. Czy naprawdę sądzisz, ze jako książę byłbym szczęśliwy? Miałbym mitrężyć całe dnie na zajmowaniu się majątkiem? Być bez przerwy ścigany przez ludzi pokroju Herberta, którzy zajmowaliby mi każdą wolną chwilę przedstawianiem ksiąg rachunkowych? Przejmować się losem dzierżawców i pilnować, żeby mieli co roku świeżą strzechę na chatach wyedukowane dzieci i szczęśliwe żony? - Wzruszył ramionami bardzo zdegustowany tym wyobrażeniem. - Przez takie życie ojciec przedwcześnie się postarzał, właśnie to go wbiło, choć mógł żyć jeszcze długo. Nie zamierzam skończyć tak samo. No a ten szczeniak po moim bracie, wieczny odpoczynek racz mu panie, ma swój przeklęty tytuł. Herbert dopilnuje żeby Rawhm przedwcześnie nie spłonęło do szczętu, a za dziesięć lat, chłopak skończy Oksford, może tu wrócić i zająć należne mu miejsce w uświęconych murach książęcego dworu..
- A co z tobą, Edwardzie? - spytała Arabella ze słabo ukrywanym zniecierpliwieniem. - Polować możesz tylko od listopada do marca a Londyn w lecie trudno znieść. Potrzebujesz pracy, mój drogi.
- Co ty sobie myślisz, że jestem Amerykaninem? - I roześmiał się dość nieprzyjemnie i wypił zawartość kolejnego kieliszka. - Uwielbiam, Arabello, kiedy czujesz się w obowiązku udzielać mi rad. Zawsze przypominam sobie wtedy o różnicy wieku, jaka nas dzieli. Powiedz mi, czy twojemu mężowi nie przeszkadza, że ciągle gnasz przez wrzosowiska do mężczyzny dwa razy młodszego od niego i w dodatku dziesięć lat młodszego od ciebie?
- Czy musisz tyle pić? - odparła kwaśno wicehrabina Ashbury. Edward westchnął i skreślił w myślach jeden z punktów na liście jej walorów. - Aż przykro patrzeć, jak całkiem młodemu człowiekowi tu i ówdzie przybywa.
Edward spojrzał na swój biały, przykładnie zawiązany halsztuk zdobiący muskularną klatkę piersiową i smukły tors okryty kamizelką.
- Przybywa mi? - zdziwił się. - Gdzie?
- Masz wory pod oczami. - Arabella podeszła do niego i wyjęła mu z ręki kieliszek. - Poza tym wyraźnie widać u ciebie zaczątki obwisłej skóry na policzkach, takiej samej, jaką miał twój ojciec.
Edward zaklął i zerwał się z szezlongu, aczkolwiek dosyć chwiejnie, ponieważ wypił niemało brandy. Jego postura zawsze wydawała się imponująca, miał wszak sporo ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ale w złotym salonie Rawlings Manor wrażenie to było jeszcze spotęgowane. Delikatne, złocone, wybite zielonym aksamitem meble wydawały się przeznaczone dla krasnoludków, a miękkie, pieczołowicie wyczesywane perskie dywany uginały się pod ciężkimi, lśniącymi, czarnymi butami do konnej jazdy.
Tymczasem Edward stanął przed lustrem ściennym i zaczął wypatrywać u siebie objawów starzenia.
- Doprawdy, Arabello - powiedział do odbicia wicehrabiny w lustrze - nie wiem, co miałaś na myśli. Jaka obwisła skóra?
Ufał, że to nie próżność czyni go ślepym na oznaki starzenia się. Gdyby istotnie jakieś były, to bez wątpienia by je zauważył. Zresztą nie przywiązywał aż tak wielkiej wagi do swego wyglądu, choć naturalnie niejedna kobieta mówiła mu, że nie ma się czego wstydzić. Sam jednak doskonale wiedział, że mimo elegancko skrojonego odzienia będzie wydawał się nie na miejscu w każdym salonie - złotym czy nie złotym. Miał śniadą, posępną twarz pirata, a może zbójcy, i przydługie, smoliste włosy kręcące się przy kołnierzu fraka. W odróżnieniu od lady Ashbury, której cera była prawie tak jasna jak runo jagnięcia, Edward miał w twarzy tylko jeden jasny szczegół - szare oczy, które kojarzyły się z mgłą wciąż nadciągającą znad wrzosowisk otaczających Rawlings Manot i spowijającą dwór.
- Wcale nie chciałam powiedzieć, że już masz obwisłe policzki - zastrzegła się wicehrabina Ashbury, nagle bardzo zajęta jakimś przedmiotem na blacie sekretarzyka. Ale jeżeli nie będziesz uważał...
Przedtem ujęłaś to inaczej. Edward nie wiedział, co bardziej go skonsternowało: czy to, że Arabella sprowokowała go do wstania z szezlongu. czy to, że gdy już wstał, właściwie nic go tu nie zatrzymywało. Wszak łatwiej byłoby mu rozpamiętywać swoje nieszczęście w bibliotece albo w sali bilardowej, gdzie mógłby palić i pić do woli, a żadna sekutnica nie zwracałaby mu uwagi na wory pod oczami.
Zanim jednak zdążył wymyślić pretekst pozwalający mu stosunkowo bezboleśnie opuścić nadzwyczaj drażliwą wicehrabinę, z która wcześniej spędził kilka bardzo miłych godzin w pokoju gościnnym na drugim piętrze, do salonu wszedł Evers i głośno odkaszlnął - Sir Arthur Herbert, milordzie. - Kamerdynerowi, który służył w rodzinie Edwarda od bez mała pięćdziesięciu lat i niewątpliwie miał służyć jeszcze nowemu księciu Rawhaa przez najbliższe dwadzieścia, nawet nie drgnęła powieka na widok chlebodawcy zdradzającego objawy upicia o tak wczesnej porze. - Herbert? - powtórzył zdumiony Edward. Dlaczego tak szybko wrócił? Spodziewałem się go w najlepszym razie jutro. Evers, czy szczeniak... to znaczy, czy jego wysokość książę jest z sir Arthurem. Evers ani na chwilę nie odwrócił wzroku od punk znajdującego się nieco powyżej gzymsu kominka z zielonego marmuru. - Sir Arthur jest sam, milordzie, i pozwolę sobie dodać wydaje się bardzo wzburzony.
- Do diabła! - Edward potarł podbródek, na którym, mimo iż dopiero co minęło południe, już było widać ślady świeżego zarostu. Skoro Herbert był sam, to najprawdopodobniej informacja z Aberdeen okazała się fałszywa, podobnie jak poprzednie. A Herbert zaklinał się, że tym razem źródło jest wiarygodne! Wyglądało na to, że trzeba będzie włożyć jeszcze więcej czasu i pieniędzy w znalezienie dziedzica fortuny Rawlingsów. Jak to możliwe, że ten dziesięcioletni chłopiec dosłownie zapadł się pod ziemię?
- Do diabła! - powtórzył ze złością Edward. - Wprowadź go, Evers. Wprowadź.
Gdy tylko kamerdyner znalazł się poza zasięgiem głosu, wicehrabina ostentacyjnie westchnęła.
- Och, Edwardzie, czy musisz przyjmować tutaj tego nieprzyjemnego człowieka? Czy nie mógłbyś kazać mu poczekać w bibliotece? Nie mam ochoty wysłuchiwać, jak obaj wygadujecie niedorzeczności o tym wstrętnym bachorze...
- Właśnie, wstrętnym! - Sir Arthur, otyły i jak zwykle spragniony towarzystwa, szybko wszedł do środka, nie czekając nawet, aż Evers otworzy przed nim drzwi na całą szerokość. Po prostu przepchnął się obok kamerdynera, lekceważąc jego zdziwione spojrzenie. W rzeczy samej jest to wstrętny bachor, lady Ashbury! Trudno o lepsze określenie!
Sir Arthur był tak rozkojarzony, że nawet nie pozwolił, by lokaj pomógł mu zdjąć płaszcz i kapelusz, toteż z jego przygarbionych ramion osypywał się śnieg. Evers postępował za nim i ze zbolałą miną oglądał mokre ślady zostawione na dywanie przez kalosze adwokata. Wielki Boże, człowieku - powiedział Edward, zaskoczony niechlujnym wyglądem zarządcy. - Wracasz ze Szkocji czy z piekła?
- Z tego drugiego, milordzie, zapewniam, że z tego drugiego.
Zanim Evers zdążył go powstrzymać, sir Arthur bezsilnie opadł na intensywnie zielony, obity aksamitem szezlong, z którego dopiero co wstał pan domu. W cieple ognia z kominka śnieg, który znalazł się na miękkich poduchach, natychmiast zaczął topnieć.
- Tyle miesięcy szukam już dziedzica po twoim ojcu, milordzie ale jeszcze nie zdarzyło mi się natrafić na coś tak oburzającego.
Wicehrabina, przyglądająca się rozwojowi wydarzeń z nie znacznym grymasem na twarzy, zerknęła na kamerdynera.
- Evers, sądzę, że sir Arthurowi przydałby się łyk brandy.
- Nie, nie! - krzyknął sir Arthur, unosząc pulchną dłoń. Dziękuję, milady. Nigdy nie pijam brandy przed południem. Lady Herbert byłaby o tym jak najgorszego zdania.
- Ależ sir Arthurze... - Arabella uśmiechnęła się kpiąco. Jest już po pierwszej.
- No, skoro tak... - Kamerdyner już stał przy zarządcy z pełnym kieliszkiem. - Dziękuję, Evers, poczciwy człowieku. Tego było mi trzeba... zresztą Virginia wcale nie musi o tym wiedzieć, prawda ?
Edward, który w obecności najbardziej zaufanego doradcy swego niedawno zmarłego ojca prawie zawsze miał ochotę cisnąć o ziemię jakimś szklanym przedmiotem, spytał przez zaciśnięte zęby:
- Czy z pańskiego braku opanowania mam wnosić, że znów zostaliśmy wystrychnięci na dudka?
Sir Arthur podniósł wzrok znad kieliszka. Na jego nalanej, nieciekawej twarzy odmalował się dość komiczny wyraz zaskoczenia.
- Co? Na dudka? Nie, milordzie. W żadnym wypadku. Wreszcie znaleźliśmy właściwego chłopaka. - Wydał dramatyczne i bardzo głośne westchnienie. - Na nasze nieszczęście.
Wyciągnął drżącą dłoń ku karafce, stojącej na zdobionym złoceniami stoliku przy szezlongu, ale Edward i Evers jednocześnie rzucili się by go powstrzymać. Kamerdynerem kierowało poczucie obowiązku. Edward zrobił to z czystej złości. Okazało się, że nie jest na tyle pijany, by nie okazać się sprawniejszym od pięćdziesięcioletniego ojca pięciorga dzieci i siedemdziesięcioletniego sługi. Przyklęknął obok szezlongu, chwycił za szyjkę karafki. Był tak wysoki, że tylko na klęczkach mógł spojrzeć siedzącemu sir Ani mrowi prosto w oczy. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, jak groźne miał spojrzenie.
- Co się stało w Szkocji? - wycedził przez zęby.
Sir Arthur przestał wpatrywać się z żałosną miną w dno kieliszka, ponieważ nie był w stanie uniknąć hipnotyzującego wzroku Edwarda.
- No, tego... - wybąkał. - No, mamy go. Księcia, milordzie. Młodego Jeremy'ego Rawlingsa...
- Znalazł go pan? - W głosie Edwarda wyraźnie było słychać ulgę. - Dzięki Bogu. - Ulga szybko jednak ustąpiła miejsca zniecierpliwieniu. - Skoro tak, to dlaczego nie przywiózł go pan do Rawlings?
- Bo nie chce przyjechać. - Sir Arthur wzruszył ramionami. Edward nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
- Przepraszam, sir Arthurze, ale chyba nie dosłyszałem. Czy mógłbyś powtórzyć?
- Nie chce przyjechać! - powiedział jeszcze raz sir Arthur. - Był w tej sprawie bardzo stanowczy, milordzie. Nie ruszy się z miejsca bez...
- Nie chce przyjechać? - ryknął Edward. Zerwał się na równe nogi, zaciskając dłonie w pięści. Zauważył, że Arabella przygląda mu się z dość spłoszoną miną, ale nie był w stanie zapanować nad wzburzeniem. Zaczął chodzić po salonie jak lew w klatce. - Nie chce przyjechać? Chłopcu powiedziano, że jest dziedzicem olbrzymiego majątku i posiadłości będącej perłą Yorkshire, powiedziano mu, że jest księciem, a on nie chce przyjechać?... Czy to jest idiota? - zagrzmiał, zaskakując tym Eversa, który próbował dyskretnie usunąć pustą już karafkę. Spłodzić idiotę to byłoby nawet podobne do Johna, pomyślał rozwścieczony Edward.
- Nie, milordzie. - Sir Arthur się wzdrygnął. — Przeciwnie. Jest zdrowy jak koń, ma dziesięć lat i diabła za skórą. Na powitanie, gdy tylko wysiadłem z powozu, rozbił mi jajko na głowie.
Edward starał się zachować cierpliwość.
- Dlaczego z panem nie przyjechał?
- Tu chodzi nie tyle o chłopca, milordzie, co o jego ciotkę.
- Ciotkę? - Arabella przerwała oględziny swoich paznokci i podniosła głowę. - Chłopiec ma ciotkę ?
- Tak, milady. Jest sierotą. Lord John przedwcześnie zmarł przed dziesięcioma laty, a jego matka, nieszczęsna żona lorda Johna, odeszła z tego świata wkrótce potem. Księcia wychowywała siostra jego matki razem ze swoim ojcem, który jednak też nie żyje mniej więcej od roku. Straszna historia, jak słyszałem. Upadł na ambonie i już nie wstał. Był proboszczem.
Edward z wolna nabierał przekonania, że może z wyjątkiem Eversa jest jedyną osobą w pokoju, która jeszcze zachowuje resztki rozsądku.
- Co z tą ciotką? - spytał, by skierować rozmowę na właściwy tor. - Czy to ona nie chce chłopca puścić?
- Niezupełnie, milordzie. Chłopiec nie przyjedzie bez ciotki Jest do niej bardzo przywiązany. To bardzo wzruszające, że w tych czasach widzi się dziecko, które...
Do diabła, Herbercie! - zagrzmiał Edward. Dlaczego nie powiedziałeś pan tej przeklętej ciotce, że może przyjechać razem z chłopcem?
Sir Arthur spojrzał na niego spłoszony.
- Zrobiłem to, milordzie, daję słowo. Objąłem ją zaproszeniem powiedziałem, że może przyjechać do Rawlings Manor i mieszkać tu tak długo, jak zechce. Nawet do końca życia. - Urwał i nagle zaczął zdejmować wierzchnie odzienie. - Co za okropny żar, panie Evers. Chyba ogień w kominku jest zbyt duży.
- I co? - Edward przestał przechadzać się po salonie i stanął wsparty łokciem o gzyms kominka. Jemu wcale się nie wydawało, by ogień był zbyt duży. - I co ta przeklęta kobieta na to?
- No, bardzo stanowczo odrzuciła moje zaproszenie, milordzie Nawet nie chciała o tym słyszeć. A chłopiec naturalnie nigdzie się bez niej nie ruszy. - Herbert wzruszył ramionami. Dlatego wróciłem.
- Odrzuciła zaproszenie? - Edward pomyślał, że chętnie rozbiłby coś na drobne kawałki. Ponieważ zaś Evers wykorzystał akurat tę chwilę na odgrodzenie Herberta od kominka parawanem, Edward wyładował się na całkiem niewinnym przedmiocie. Jednym ciosem pięści przewrócił delikatny, ręcznie malowany parawan na podłogę.
Arabella wydała stłumiony okrzyk, a Herbert dosłownie osłupiał. Tylko Evers zachował zimną krew. Spokojnie podniósł parawan i spojrzał karcąco na chlebodawcę.
- Czy ta ciotka jest idiotką? - spytał Edward.
- Przeciwnie, milordzie. - Sir Arthur zaczął się obficie pocić, nie wiadomo, czy z powodu gorąca, czy ze strachu przed Edwardem. Być może wyobraził sobie, że jeszcze chwila i to na niego milord zamachnie się pięścią. W każdym razie na twarzy pojawiły mu się liczne kropelki potu. - Nie jest idiotką w żadnym wypadku. Jest zwolenniczką liberałów.
Nawet gdyby otyły zarządca napluł na parkiet, na Edwardzie nie zrobiłoby to większego wrażenia.
- Kim? - sapnął.
- Zwolenniczką liberałów.
Sir Arthur uśmiechnął się z wdzięcznością do Eversa, gdy ten podszedł po płaszcz i kapelusz, które sir Arthur zwinął w mokry kłębek i odłożył na szezlong.
- Przekonaną anty rojalistką milordzie. Nie chce mieć nic wspólnego z arystokracją Twierdzi, że arystokraci są odpowiedzialni za brak reform, które ułatwiłyby życie normalnym ludziom Jej zdaniem, konserwatyści nic nie robią w tym celu, żeby masy nie biedowały, bo wolą, by jeden procent społeczeństwa mógł dysponować dziewięć dziesięcioma dziewięcioma procentami dóbr. Posiadacze ziemscy, tacy jak milord, są według niej pustogłowymi utracjuszami, którzy myślą tylko o polowaniach i dziwkach... - Urwał zakłopotany i zerknął na wicehrabinę. - Bardzo przepraszam, lady Ashbury. Arabella uniosła brew, ale nie odezwała się ani słowem. Edward słuchał zarządcy z najwyższym zdumieniem. Nie wierzył własnym uszom. Dziedzic tytułu księcia Rawlings został odnaleziony, ale nie przyjedzie do majątku, bo jego zwariowana ciotka jest zwolenniczką liberałów? Jak to możliwe?
- Nie rozumiem. - Edward z trudem zachowywał spokój. Ale gdyby znowu stracił panowanie nad sobą, nie pozostałoby mu nic innego, jak zdzielić sir Arthura w tę tłustą, roześmianą gębę ponieważ i bez tego zarządca dyszał już jak stary miech, Edward nie chciał mu zrobić krzywdy. - Mówisz pan, że ta kobieta odrzuciła zaproszenie do jednego z najwspanialszych majątków w Anglii z powodu swoich przekonań politycznych?
- Właśnie tak, milordzie - zachichotał sir Arthur. - A chłopak naturalnie nie przyjedzie bez niej.
- A ta... - Edward przełknął ślinę. - Ta kobieta nie ma męża z którym można by rozsądnie porozmawiać?
- Nie, milordzie. Panna MacDougal nie ma męża.
- Panna MacDougal?
- Tak, milordzie. Pegeen Mac Dougal. Od śmierci ojca mieszka razem z chłopcem w domku niedaleko plebanii. O ile wiem utrzymują się z niewielkiego kapitału pozostawionego im przez matkę panny MacDougal. Proboszcz nie zostawił im ani pensa.
- Stara panna - syknął Edward. - Pozwoliłeś pan, żeby pokrzyżowała ci szyki zdziwaczała ciotka o liberalnych przekonaniach'? Do diabła, człowieku! - Edward omal nie zaczął sobie rwać włosów z głowy, zadowolił się jednak tak potężnym ryknięciem na zarządcę, że drgnął nawet Evers. - Czyś ty jest niespełna rozumu? Co może być łatwiejszego? Czy ty nic nie wiesz o kobietach? Nie umiałeś jej przekupić? Oczarować? Ująć pochlebstwem? Czy nie ma na tym świecie niczego, co chciałaby dostać ta przeklęta kobieta, a co moglibyśmy jej dać w zamian za przywiezienie chłopca?
Sir Arthur odchylił się do tyłu na tyle, na ile pozwalał szezlong, ale i tak nie zdołał umknąć przed spojrzeniem lorda Rawlingsa, które parzyło go jak ogień. Wsunął palec za halsztuk i próbował go rozluźnić, jednak bez skutku. Raz po raz głośno przełykał ślinę.
- Ależ, milordzie, już powiedziałem! Ona nie chciała mieć ze mną nic wspólnego! Po prostu wyrzuciła mnie za drzwi. I cisnęła za mną garnkiem! - Ton sir Arthura był błagalny. - A ten chłopiec, milordzie, to wcale nie żaden chłopiec, tylko diabeł wcielony. Wsadził mi do kieszeni jakąś ohydną łasicę, a koniowi w zaprzęgu wsunął rzepy pod uprząż. Już myślałem, że nie wrócę do lady Herbert cały i zdrowy!
Edward nagle odwrócił się tyłem do prawnika, kuląc ramiona. Cóż, nie ulegało najmniejszej wątpliwości, jak musi postąpić. Popełnił błąd, wysyłając zarządcę z zadaniem, które znacznie lepiej wypełniłby osobiście. Czyż jego ojciec nie powtarzał wielokrotnie, że łatwiej jest coś zrobić samemu, niż bez końca tłumaczyć najętemu człowiekowi, o co chodzi? To był właśnie klasyczny przykład. Co wiedział sir Arthur o kobietach, choć był ojcem pięciu córek? Ożenił się z pierwszą kobietą, która go chciała, a chociaż Virginia Herbert była całkiem przyjemną osobą, to z pewnością nie miała żadnych cech, które stanowiłyby wyzwanie dla błędnego rycerza.
Trudno, było tylko jedno rozwiązanie. Edward musiał wybrać się do Aberdeen i osobiście przywieźć chłopca do Rawlings Manor razem z jego przeklętą ciotką.
Zwolenniczka liberałów! Niech Bóg go strzeże przed przeuczonymi kobietami! Co ten proboszcz sobie wyobrażał, pozwalając córce czytać gazetę? Ona nie powinna nawet znać różnicy między liberałami a konserwatystami. Nic dziwnego, że jest starą panną. Z pewnością nią pozostanie, jeśli to, co powiedziała Herbertowi, stanowi przykład jej zdolności w prowadzeniu konwersacji.
Evers chrząknął od progu.
- Przepraszam, milordzie, ale czy to już wszystko? Edward, który stal przy kominku z dłońmi splecionymi za plecami, raptownie się odwrócił.
- Nie, Evers. Przekaż mojemu pokojowcowi, że niezwłocznie udajemy się do Szkocji. Niech zapakuje mi bieliznę na co najmniej trzydniowy pobyt. Roberts niech podstawi powóz. Wyjeżdżam natychmiast, gdy tylko zakończy się pakowanie.
Arabella, pochylona nad sekretarzykiem, głośno odłożyła pióro.
- Edwardzie, oszalałeś? Nie myślisz chyba o tym, żeby osobiście jechać do tej nieprzyjemnej kobiety?
- Właśnie to zamierzam zrobić - odparł. - Czemu ci się to nie podoba? Czy sądzisz, że nie mam dość siły przekonywania'? Czy stara panna ze Szkocji zapatrzona w liberałów to dla mnie zbyt trudna przeciwniczka?
Lady Ashbury wybuchnęła śmiechem. Edward zwrócił kiedyś uwagę na brzmienie tego śmiechu. Było chłodne, brzękliwe, jak odgłos dzwonka wzywającego na obiad, płaski i dość natarczywy.
- O nie, milordzie. Wszyscy wiemy, jak wielką masz silę przekonywania, jeśli tylko chcesz. - Zmierzyła go spojrzeniem Uwagi Edwarda nie umknął wyraz zadowolenia który przemknął jej po twarzy, gdy na chwilę zatrzymała wzrok na wypukłości z przodu jego spodni. - Ale musisz być naprawdę zdesperowany, mój drogi, jeśli chcesz tłuc się aż do Szkocji w taką pogodę. Czemu ci tak pilno'? Wiemy już, gdzie jest ten bachor, i na pewno stamtąd nie zniknie.
- Chcę załatwić tę sprawę - powiedział cicho Edward, znów odwróciwszy się do ognia. - Mój ojciec nie żyje od prawie roku a Rawlings przez cały ten czas niszczeje bez księcia. To już trwa dostatecznie długo.
Arabella znów się roześmiała.
- Ho, ho, od kiedy to troszczysz się o Rawlings? Doprawdy, sir Arthurze, wywierasz pan na niego bardzo zły wpływ. Jeszcze trochę i lord Edward zapragnie objechać pastwiska dla owiec.
Sir Arthur zerknął na Edwarda, przerażony wizją podróży milorda do Szkocji.
- Milordzie, porzuć ten pomysł, błagam! Niech czas zrobi swoje. Może za miesiąc lub dwa ta kobieta jednak odzyska rozsądek i zgodzi się tu przyjechać. Zrozum, milordzie, panna MacDougal była święcie przekonana, że chłopiec nic a nic starego księcia nie obchodził. Przeżyła olbrzymie zaskoczenie, gdy do wiedziała się, że nie został wydziedziczony...
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]