[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BETHANY CAMPBELL
Piaskowy dolar
(Sand dolar)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzył, kiedy wchodziła na pokład jachtu.
Obserwował też towarzyszących jej dwóch mężczyzn, ale prawie całą uwagę skupił na niej.
Otwarcie taksował ją wzrokiem tak bezczelnym i wygłodniałym, że czuła się skrępowana.
Znała takie spojrzenia i nie znosiła ich.
Był przystojny mimo pewnej szorstkości i niedbałości w wyglądzie, brakowało mu tylko
napisu „wilk morski”, przylepionego na czole. Nie golił się od dwóch czy trzech dni, więc na
brodzie i nad górną wargą widniała ciemnozłota szczecina. Wiatr rozwiewał opadające na
czoło, wypłowiałe od słońca włosy.
Wyglądał jak ktoś, kto żyje chwilą, poddając się bezwolnie losowi. Krótko mówiąc,
należał do tych mężczyzn, których znała dawno temu i z którymi nigdy nie chciała mieć do
czynienia, przed którymi ostrzegał ją instynkt samozachowawczy. Wspomnienie przeszłości
sprawiło, że poczuła się nieswojo, a jej serce zaczęło uderzać mocniej niż bijące o brzeg
wzburzone fale Atlantyku.
Uwaga, będą kłopoty – podpowiadał instynkt i doświadczenie. Spokojnie – mówił
rozsądek. Ktoś taki nie jest już w stanie cię zranić.
Rozsądek zwyciężył. Jesteś zdenerwowana, powiedziała do siebie, tylko dlatego, że
dzisiejsza wyprawa jest taka ważna. Uniosła podbródek odrobinę wyżej, odetchnęła głęboko
rześkim październikowym powietrzem i postanowiła zachowywać się tak, jakby ten blondyn
w ogóle nie istniał. Mimo wszystko kątem oka obserwowała go równie uważnie, jak on
obserwował ją. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowała, że i jemu nie sprawia przyjemności jej
obecność.
– Nasz kapitan, pan Gabe Cantrell, jak sądzę? – rzekł Mortalwood podając rękę
nieznajomemu mężczyźnie. – Jestem Lawrence Mortalwood, właściciel tego jachtu.
Cantrell uścisnął mu rękę, a potem oparł się o reling w sposób tak niedbały, że Whitney
uznała to zachowanie za wyzywające i pozbawione szacunku.
– Panie kapitanie, oto moi goście, panna Whitney Shane i pan Adrian Fisk. Moi drodzy –
to jest Gabe Cantrell, nasz kapitan.
Cantrell skinął głową, zmrużył oczy przed słońcem i wykrzywił usta, jakby coś go
rozbawiło. Leniwie musnął wzrokiem Mortalwooda, wystrojonego w nowiutki strój żeglarski
i nieskalanie białe buty. Następnie obdarzył lekceważącym spojrzeniem Adriana Fiska i bez
słowa wyciągnął do niego rękę. Adrian, bardzo czuły na najmniejszy przejaw braku szacunku,
uścisnął szybko wyciągniętą dłoń. Nie uśmiechnął się do Cantrella, ten zaś nie sprawiał
wrażenia, żeby zrobiło mu to jakąś różnicę.
Skierował wzrok na Whitney i przyglądał jej się uważnie. Chłonął każdy szczegół jej
ubrania z nieopisaną bezczelnością, nie kryjąc, że sprawia mu to uciechę.
– Witam, panno Shane – powiedział i sięgnął po jej skórzaną walizkę. – Czy mogę to
załadować?
Whitney, ściskając mocno walizkę i aktówkę, odwróciła wzrok w stronę portu, gdzie
morze było dość wzburzone, a mewy kołowały w górze, ponad przybrzeżnymi moczarami.
– Nie. Idę na dół się przebrać – odparła chłodno.
– Dobra myśl – pochwalił Cantrell. Mówił powoli, cedząc słowa, bardziej jak ktoś z
zachodnich stanów niż z Południa, co nadawało jego wypowiedziom odcień ironii.
Dobrze wiedziała, że nie jest właściwie ubrana na przejażdżkę jachtem. W biurze
wszyscy myśleli, że wybiera się na wesele jednego z interesantów, miała na sobie jedwabny
kostium koloru złota, harmonizujące z nim pantofle z wężowej skórki i białą jedwabną
bluzkę. Mortalwood lubił, kiedy nosiła jedwabne bluzki. Uważał, że są nie tylko odpowiednie
do pracy w biurze, ale i dodają kobiecości.
– Zaprowadzę cię do twojej kabiny – powiedział Mortalwood energicznie. Wziął od
Whitney walizkę, swoją zaś zostawił Cantrellowi. Wolną rękę położył ojcowskim gestem na
jej ramieniu i wąskimi schodami poprowadził w dół. Czuła, że Cantrell patrzy za nimi.
– Przykro mi, że wszystko jest w takim stanie – rzekł Mortalwood przepraszającym
tonem, otwierając wymagające odmalowania drzwi. W małej kabinie czuć było zapach pleśni,
a kraciaste zasłony i narzuta na łóżko były wymięte. – Nie używałem tego od trzech lat, od
kiedy Lila... zachorowała. Powinienem kazać wszystko odnowić. Ach, jak ona kochała tę
łódź.
W jego głosie brzmiał smutek. Żona Lawrence’a Mortalwooda zmarła przed jedenastoma
miesiącami. Była elegancką, dowcipną kobietą, tak jak jej mąż zaangażowaną w handel
nieruchomościami i inwestycje budowlane. Whitney darzyła ją szacunkiem i jednocześnie
szczerze lubiła. Wiele jej zawdzięczała i podziwiała, gdyż Lila była moralnym i zawodowym
autorytetem w Korporacji Mortalwooda i otaczała dziewczynę opieką. Whitney wiedziała, że
niektórych ludzi w firmie oburzała ich przyjaźń, ale nie zwracała na to uwagi.
– Muszę coś z tym zrobć – wyszeptał Mortalwood potrząsając głową. – Ona nie
zniosłaby takiego widoku.
Znałaś przecież Lilę. Wszystko musiało być w nienagannym porządku. Pamiętasz,
prawda?
Whitney uśmiechnęła się. Pamiętała bardzo dobrze – Lila była prawdziwą
perfekcjonistką. Nie tolerowałaby warstwy kurzu ani zapachu pleśni w kabinie. Woń ta
przypomniała Whitney dom nad rzeką, gdzie mieszkała przed laty razem z babką i wujkiem.
Jej uśmiech zgasł. Wspomnienie to przywiodło jej na myśl tego milczącego, zuchwałego
mężczyznę na pokładzie i nie potrafiła oprzeć się impulsowi, by wyrazić swą niechęć do
niego.
– A ten pański kapitan – czy on nie powinien był wszystkiego dopilnować? Wygląda na
zmanierowanego.
– Cantrell? On jest tylko chwilowo. Dzisiaj rano po raz pierwszy pojawił się na pokładzie.
Zwolniłem mego stałego kapitana, kiedy Lila była... kiedy już nie mogliśmy przyjeżdżać na
wybrzeże... Jak ona za tym tęskniła... – Mortalwood wyglądał na wytrąconego z równowagi,
rozglądał się po kabinie z nieszczęśliwą miną i potrząsał głową. – Pracownicy przystani
powinni zadbać o to. Na zewnątrz jest wszystko w porządku, ale nic nie zrobili w środku. To
skandal. – Westchnął ponownie. – Ale to dobrze, że znowu bierzemy ją na morze. „Skarb
Liii” – powiedział, tak jakby mogło to przywołać utraconą żonę.
Odwrócił się i uśmiechnął do Whitney. Nie był przystojny, ale czasami jego ostre rysy
łagodniały i nadawały dobrotliwy wyraz twarzy.
– Nie przejmuj się kapitanem, nie dowie się o niczym. Ma nas tylko zawieźć na Sand
Dollar, potem do H ii ton Head i z powrotem. On nawet jeszcze nie wie, że Sand Dollar jest
naszym pierwszym postojem.
– To dobrze, że on jest tylko chwilowo – powiedziała Whitney wkładając swoją aktówkę
i torebkę do jednego ze schowków. – Zrobił na mnie wrażenie gbura. Czy jest pan pewien, że
można mu ufać?
y
– On jest tu nowy. – Mortalwood uśmiechnął się chytrze. – Nie ma pojęcia,
kim jesteśmy, skąd przyjechaliśmy i co zamierzamy. Przekonałem się o tym, kiedy go
wynajmowałem. – Zdjął żeglarską czapkę i przygładził rzedniejące siwe włosy. – On myśli,
że chcemy sprawdzić stan łodzi. Powiem mu, że chcemy się zatrzymać na wyspie Sand
Dollar, by zrobić sobie piknik. A potem popłyniemy do Hilton Head. Nie obawiaj się, już
nigdy go nie zatrudnię. Zwłaszcza że ci się nie podoba. W końcu jesteś przecież moją
specjalistką od zarządzania.
Whitney skinęła głową, uradowana. Wiedziała, że ma wpływ na pana Mortalwooda czy
też pana M. , jak pozwalał się nazywać uprzywilejowanym pracownikom. Nie wahała się
wykorzystywać tego wpływu do swoich celów, a w tym wypadku uważała, że pozbycie się
takiej osoby jak Cantrell wyjdzie wszystkim na dobre. Niech ten człowiek, w rozpiętej
koszuli, z niechlujnym zarostem i równie niechlujnymi manierami, odpłynie z ich życia jak
najszybciej. Było oczywiste, że nie pasuje do grupy szanowanych, ciężko pracujących ludzi,
załatwiających poważne interesy. A dzisiaj Whitney, pan M. i Adrian Fisk mieli do
załatwienia coś naprawdę ważnego.
– Zostawię cię, żebyś mogła się przebrać – powiedział Mortalwood, wkładając jej walizkę
do schowka. Był niewysoki, nie wyższy niż ona, a ponadto po śmierci żony wyraźnie się
roztył. Dlatego musiał kupić na tę podróż nowe, obszerniejsze ubranie. Jednak w tych
kosztownych białych butach i spodniach, niebieskim swetrze i białej czapce żeglarskiej
wyglądał jak źle obsadzony aktor przebrany w kostium sceniczny. Na dodatek wciąż nie mógł
przyzwyczaić się do nowych, silniejszych okularów, więc co chwila przekrzywiał głowę i
wyglądał jak niezgrabne ptaszysko. Uśmiechnął się machinalnie do Whitney i wyszedł z
kabiny, zamykając za sobą drzwi.
On naprawdę nie może dojść do siebie po śmierci Liii, pomyślała Whitney z troską.
Wyspa Sand Dollar była pierwszym projektem, który zdołał go zainteresować. Słyszała
oddalające się wolne, ciężkie kroki zagłuszone po chwili hałasem zapalanego silnika jachtu. Z
żalem zdała sobie sprawę, że Lawrence Mortalwood robi się coraz starszy. On i Lila byli jej
nauczycielami, kiedy zaczynała stawiać pierwsze kroki w handlu nieruchomościami w
jednym z oddziałów ich przedsiębiorstwa mieszczącego się w Atlancie, w Georgii. Lila
zwróciła uwagę na jej wyniki sprzedaży i wybrała ją na szkolenie w zakresie zarządzania, a
Whitney nie szczędziła sił, by zostać najlepszą.
Teraz zaś była jednym z czterech wicedyrektorów w Korporacji Mortalwooda i
zajmowała się organizacją pracy. Miała duże szanse na szybki awans na stanowisko
wiceprezesa firmy. I było coraz bardziej prawdopodobne, że kiedy Lawrence Mortalwood
odejdzie na emeryturę, wybierze właśnie ją na swoje miejsce.
Jej największym rywalem na to stanowisko był Adrian Fisk, ale Whitney doskonale
wiedziała, że Mortalwood lubi ją o wiele bardziej. Fisk miał trudny charakter, więc
Mortalwood wolał współpracować z nią, tak jak kiedyś z Lila.
Whitney pracowała nadzwyczaj ciężko, ale miała też dużo szczęścia, za co była szczerze
wdzięczna losowi. Zdawała sobie sprawę, że mnóstwo osób zazdrości jej dzisiejszej pozycji i
nazywa Kopciuszkiem. Ale nikt tak naprawdę nie wiedział, jak wiele rzeczywiście jest w niej
z Kopciuszka. Uważała, że im mniej ludzie wiedzą o jej przeszłości, tym lepiej. Udało jej się
oderwać od swoich korzeni i – z pomocą matki – starannie przeistoczyć w nową postać.
Kiedyś była biednym dzieckiem, bez ojca, nie potrafiącym poprawnie mówić, mieszkającym
na skraju brzydkiego małego miasteczka.
Zdejmując swój jedwabny kostium pomyślała, że zaszła dalej, niż kiedykolwiek marzyła.
Pragnęła, by matka jeszcze żyła i mogła ją zobaczyć jako wicedyrektorkę mającą zaledwie
dwadzieścia osiem lat i wciąż pnącą się w górę. Powiesiła ubranie w nieco zapleśniałej
szafce. Pomyślała, że pan M. rzeczywiście musi coś zrobić z tym jachtem. Będzie mu o tym
przypominać. Po śmierci Liii przypadł jej nieoficjalny obowiązek opiekowania się panem
Mortalwoodem.
Włożyła granatowe spodnie. Nie mogła nosić szortów, chociaż październik w stanie
Georgia bywał bardzo ciepły, gdyż pan M. nie lubił młodych kobiet z gołymi nogami,
zwłaszcza pracujących w jego firmie. Włożyła też kosztowny zielony sweter z długimi
rękawami i granatowymi wykończeniami, a na ramiona zarzuciła dobrany do tego kardigan i
zawiązała z przodu jego rękawy. Przejrzała się w poplamionym lustrze i przygładziła długie
blond włosy. Nosiła je zaczesane niezbyt ciasno do tyłu i upięte w kok.
Poprawiła lekki makijaż. Używała tylko delikatnego szarego cienia, by podkreślić
błękitno-szary kolor oczu, i jasnoczerwonej szminki na wydatnych wargach.
W porządku, pomyślała. Teraz była już odpowiednio ubrana na wycieczkę jachtem. I
niech ten zarośnięty kapitan ze swymi przymrużonymi, krytycznymi i kpiącymi oczami
spróbuje się teraz uśmiechnąć. Odwróciła się od lustra, przyrzekając sobie, że będzie zimno i
grzecznie ignorować tego – jak mu tam – Cantrella przez resztę podróży. On jest zresztą tylko
przelotnym, drażniącym epizodem. Miała na głowie o wiele ważniejsze i pilniejsze sprawy.
Musieli wspólnie, ona, pan M. i Fisk, podjąć decyzję o zrobieniu najśmielszego posunięcia w
historii Korporacji Mortalwooda. Stanęli przed szansą kupna jednej z ostatnich dostępnych
wysp przybrzeżnych, najdalej położonej i prawie dziewiczej Sand Dollar.
Fisk przygotowywał tę transakcję w całkowitej tajemnicy, co wywołało u Whitney pewne
obawy. Znaczyło to bowiem, że usiłuje odsunąć ją na boczny tor, a sam nadskakuje panu M.
Na szczęście Mortalwood zażądał opinii Whitney i oznajmił, że bez niej nie podejmie decyzji.
Kilkakrotnie powtórzył, że przejęcie Sand Dollar byłoby największym sukcesem tej dekady w
handlu nieruchomościami w stanie Georgia. Pomyślała, że oto ona, Whitney Shane, niegdyś
nieślubne dziecko z małego miasteczka, jest jednym z uczestników tego przedsięwzięcia.
Raz jeszcze pożałowała, iż matka nie może jej teraz widzieć. Byłaby na pewno bardziej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.