[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Catherine Coulter

BLIŹNIACYROZDZIAŁ 1

Dwór Northcliffe,

sierpień rok 1830

James Sherbrooke, lord Hammersmith, starszy od swojego brata o dwadzieścia osiem minut, zastanawiał się, czy Jason pływał w Morzu Północnym u wybrzeża Stonehaven. Jego brat poruszał się w wodzie jak ryba, bez względu na to, czy owa woda była lodowata, czy ciepła jak zupa. Otrzepując się z wilgoci jak ich pies Tulip, miał w zwyczaju powtarzać:

- Ależ James, to przecież nie ma żadnego znaczenia. To jak kochać się z kobietą. Możesz to robić na kamienistej plaży, gdzie zimne fale obmywają ci stopy, albo w puchowej pościeli - rozkosz jest taka sama.

James nigdy nie kochał się na kamienistej plaży, ale podejrzewał, że jego brat bliźniak miał rację. Jason posiadał specyficzny dar rozśmieszania swoimi wypowiedziami słuchaczy, nawet jeśli się z nim zgadzali. Jason odziedziczył ten dar, jeśli można było nazwać to darem, po matce, która kiedyś, patrząc z miłością na Jamesa, powiedziała, że urodziła jeden dar od Boga, a potem nadszedł czas, aby zacisnąć zęby i urodzić drugi. Synowie, chociaż całkowicie zaskoczeni, przytaknęli, ale ojciec spojrzał na nich obu z niechęcią, prychnął i powiedział:

- Raczej dar z piekła rodem.

- Moi drodzy chłopcy - rzekła matka. - Szkoda, że jesteście tacy piękni. To bardzo irytuje waszego ojca.

Wpatrywali się w nią, ale ponownie przytaknęli. James westchnął i cofnął się znad krawędzi urwiska wznoszącego się ponad doliną Poe, uroczą wstęgą falującej zieleni, nakrapianej gdzieniegdzie klonami i lipami, i podzieloną starożytnymi ogrodzeniami. Dolina Poe ze wszystkich stron chroniona była przez niewysokie wzgórza Trelów; James zawsze wierzył, że niektóre z tych podłużnych, niemal kulistych wzgórz były starożytnymi kurhanami. Razem z Jamesem wymyślali niezliczoną ilość historii o ewentualnych lokatorach tych kurhanów - Jason - zawsze lubił być wojownikiem, który nosił niedźwiedzią skórę, malował twarz na niebiesko i jadał surowe mięso. Natomiast James był szamanem, który pstryknięciem mógł ściągnąć na wojowników deszcz płomieni. James cofnął się znad krawędzi. Kiedyś spadł z urwiska, ponieważ pojedynkowali się z Jasonem na miecze, i Jason przystawił mu ostrze do gardła, a James złapał go za szyję i zaczął młócić powietrze - dramatycznie i bez stylu, jak później powiedział mu Jason. Stracił oparcie pod stopami i spadł przy akom­paniamencie wrzasków brata.

- Ty cholerny baranie, ani się waż umierać! To tylko ranka na szyi! Śmiał się, nawet kiedy upadł. Boleśnie. Ale na szczęście skończyło się tylko na potłuczonych żebrach i kilku siniakach na twarzy. Ciotka Melissande, która właśnie przebywała z wizytą w Northcliffe, aż zapiszczała, dotykając dłońmi jego posiniaczonej twarzy.

- Och, mój kochany chłopcze, musisz dbać o swoją piękną i idealną twarz, a wiem, co mówię, skoro jest jak moja. A jego ojciec, hrabia, wznosząc wzrok ku niebu, powiedział:

- Jak to się mogło stać? Była to prawda. James i Jason byli lustrzanym odbiciem swojej pięknej ciotki Melissande i nie odziedziczyli rudych włosów po matce ani ciemnych oczu po ojcu. Wszystkie cechy mieli po ciotce, co każdego niezmiernie dziwiło. Z wyjątkiem wzrostu, dzięki Bogu. Obaj byli niemal wzrostu ojca, co bardzo go cieszyło. Ich matka powiedziała coś o tym, że: „Chłopiec powinien być prawie tak samo duży jak jego ojciec i prawie tak samo mądry; tego pragną wszyscy ojcowie. Matki zapewne również”. Jej synowie spojrzeli na nią i potaknęli.

Wiele lat wcześniej James słyszał plotki, że jego ojciec chciał poślubić ciotkę Melissande, i zapewne zrobiłby to, gdyby nie wuj Tony, który się pojawił i ją ukradł. James nie mógł sobie tego wyobrazić. Nie tego, że wuj Tony ją ukradł, tylko że ciotka Melissande nie wolała jego ojca. Pałeczkę przejęła jego matka, na szczęście dla Jamesa i Jasona, którzy, chociaż uważali ciotkę za bardzo interesującą, niezmiernie kochali matkę. Na szczęście odziedziczyli po Sherbrooke'ach intelekt. Ich ojciec nieraz powtarzał:

- Rozum jest ważniejszy niż wasze śliczne twarzyczki. Jeśli któryś z was kiedyś o tym zapomni, wbiję was w ziemię.

- Ale ich śliczne twarzyczki są wyjątkowo męskie - dodała pospiesznie ich matka, poklepując obu. James uśmiechał się do swoich wspomnień, gdy usłyszał krzyk. Odwrócił się i zobaczył Corrie Tybourne - Barrett, utrapienie, które towarzyszyło mu niemal od urodzenia, a które teraz pędziło konno ze wzgórza na złamanie karku i gwałtownie zatrzymało klacz Darlene niecały metr od krawędzi urwiska. I niemal pół metra od niego. James nawet nie drgnął. Spojrzał na nią z wściekłością. Ale opanował się i odezwał spokojnym głosem:

- To było głupie. Wczoraj padało i ziemia mogła się osunąć. Już nie masz dziesięciu lat, Corrie. Musisz przestać zachowywać się jak szczeniak, który ma siano zamiast mózgu. A teraz cofnij Darlene. Skoro nie martwisz się o siebie, to może pomyślisz o swojej klaczy. Corrie spojrzała na niego z góry i powiedziała:

- Podziwiam cię, że możesz mówić tak spokojnie, gdy wściekłość aż bucha ci uszami. Nie nabierzesz mnie, Jamesie Sherbrooke. - Uśmiechnęła się do nie­go szyderczo i skierowała klacz wprost na niego. Odsunął się, poklepał Darlene po chrapach i powiedział:

- Masz rację. Wściekłość bucha mi uszami. Pamiętasz ten dzień, kiedy chciałaś udowodnić, jaka jesteś zdolna, i dosiadłaś tego na poły dzikiego rumaka, którego kupił mój ojciec? Ten cholerny koń prawie mnie zabił, gdy usiłowałem cię uratować, co zresztą, na moje nieszczęście, mi się udało.

- Nie musiałeś mnie ratować, James. Byłam zdolna nawet jako dwunastolatka.

- Pewnie całkiem świadomie oplotłaś nogami końską szyję i darłaś się wniebogłosy. Ach, to był pokaz twoich zdolności, prawda? Nie zapominaj również o tym, że powiedziałaś mojemu ojcu, chociaż wiedziałaś, że się na mnie wścieknie, iż uwiodłem w Oksfordzie żonę profesora.

- To nieprawda, James. Nie był wściekły, przynajmniej na początku. Najpierw chciał dowodu, ponieważ nie wyobrażał sobie, że mógłbyś być taki głupi.

- Nie byłem głupi, do cholery. Zajęło mi co najmniej dwa miesiące, by przekonać ojca, że to wszystko były twoje wymysły, a ty zawodziłaś, że to był tylko taki żart. Uśmiechnęła się.

- Dowiedziałam się nawet jak ma na imię żona jednego z profesorów, żeby historia była bardziej wiarygodna. Zadrżał, przypominając sobie wyraz twarzy ojca.

- Wiesz co, Corrie? Najwyższy czas, żeby ktoś nauczył cię manier. Chwycił ją bez ostrzeżenia za ramię i ściągnął z końskiego grzbietu. Usiadł na kamieniu, trzymając ją między nogami.

- To łanie od dawna ci się należy. Zanim dotarło do niej, co zamierzał zrobić, James przerzucił ją sobie przez kolana i wymierzył jej mocnego klapsa w pupę. Sapnęła, wrzasnęła i zaczęła się szarpać, ale on był silny i zdecydowany, więc bez trudu sobie z nią poradził.

- Gdybyś miała na sobie spódnicę do jazdy konnej - klaps, klaps, klaps - nie bolałoby cię tak, bo miałabyś pod spodem tuzin halek. - Klaps, klaps, klaps. Corrie walczyła z nim, wyrywając się i wrzeszcząc.

- Przestań natychmiast, James! Nie wolno ci tego robić, ty głupcze! Jestem dziewczyną i nawet nie jestem twoją siostrą.

- I dzięki Bogu. Pamiętasz, jak dodałaś mi czegoś do herbaty i przez półtora dnia miałem biegunkę?

- Nie myślałam, że to będzie tyle trwało. Przestań, James, to niestosowne!

- Och, a to dobre. Mówisz, że to niestosowne? Mam cię na karku przez całe życie. Widziałem twój kościsty zadek, gdy pływałaś w stawie Trentona. I ca­łą resztę też.

- Miałam wtedy osiem lat!

- Teraz nie zachowujesz się, jak ktoś znacznie starszy. To, Corrie, lekcja, która od dawna ci się należała. Możesz uznać, że działam w zastępstwie twojego wuja Simona. James przestał. Nie mógł jej ponownie uderzyć, chociaż pamiętał wszystkie okropności, które mu przez lata wyrządzała. Zaczął spychać ją ze swoich kolan, ale dostrzegł leżące na ziemi kamienie.

- Och, cholera, szczeniara - powiedział i postawił ją na ziemi. Stała, masując pośladki i wpatrując się w niego. Gdyby wzrok zabijał, już leżałby martwy u jej stóp. Wstał i pogroził jej palcem, jak to miał w zwyczaju robić jego dawny guwerner, pan Boniface.

- Nie użalaj się tak nad sobą. Zadek trochę cię piecze i to wszystko. - Na chwilę zatrzymał wzrok na swoich butach, a potem powiedział: - Ile masz lat, Corrie? Zapomniałem. Chlipnęła, otarła dłonią nos, uniosła podbródek i powiedziała:

- Osiemnaście. Potrząsnął z niedowierzaniem głową.

- Nie, to niemożliwe. Tylko spójrz na siebie, wyglądasz jak młodzieniec bez zarostu, za to z pełnymi biodrami, których nie chciałby mieć żaden prawdzi­wy mężczyzna.

- Mam osiemnaście lat. Słyszysz, Jamesie Sherbrooke? Co jest w tym takiego nieprawdopodobnego? Chcesz jeszcze coś wiedzieć? Spojrzał na nią, powoli potrząsając głową.

- Pełne biodra mam już przynajmniej od trzech lat! I wiesz co?

- Jak mogłem zauważyć, skoro ciągle nosisz te bryczesy?

- To ważne, James. Tej jesieni mam swego rodzaju ćwiczenia. Ciotka Maybella mówi, że to się nazywa wstępny sezon. Będę nosić eleganckie suknie i jedwabne pończochy z podwiązkami, i buty na wysokich obcasach.

To znaczy, że jestem już dorosła. Upnę wysoko włosy, będę wcierać w skórę balsam i pokazywać biust.

- Potrzebne ci będą całe wiadra tego balsamu.

- Może i tak. Ale z czasem będę potrzebować go coraz mniej. I co z tego?

- Jaki biust zamierzasz pokazywać? Przez ułamek sekundy James miał wrażenie, że dziewczyna zerwie z siebie koszulę i pokaże mu piersi, ale na szczęście zdrowy rozsądek zwyciężył i po­wiedziała, mrużąc oczy:

- Mam biust i to całkiem ładny, ale teraz jest ukryty.

- Ukryty gdzie? Oblała się rumieńcem. James zapewne przeprosiłby, gdyby nie to, że znał ją całe jej życie - widział ją jako szczerbatą pięciolatkę, która usiłuje wgryźć się w jabłko, uspokajał ją, że nie umrze, kiedy jako trzynastolatka dostała pierwszą miesiączkę i wielokrotnie doświadczał jej szyderstwa. Dotknęła palcem swojej klatki piersiowej.

- Są tutaj, rozpłaszczone. Ale kiedy je uwolnię i okryję satyną i koronkami, niejeden mężczyzna straci głowę. Postanowił posłużyć się tak dobrze jej znanym szyderstwem.

- Możesz tylko o tym pomarzyć. Dobry Boże, wyobrażam sobie deskę z dwoma sękami.

- Deskę z sękami? To było podłe, James.

- No dobrze, masz rację, przepraszam. Powinienem powiedzieć, że nie umiem sobie wyobrazić, że twój biust nie jest płaski.

- Bo w głowie masz siano. - Wzięła się w garść, wyprostowała ramiona, wypięła do przodu pierś i powiedziała: - Ciotka Maybella zapewnia mnie, że tak właśnie będzie. Ponieważ James znał Maybellę Ambrose, lady Montague, całe swoje życie, nie uwierzył w to.

- Co naprawdę powiedziała?

- No dobrze, ciotka Maybella powiedziała coś o tym, że jeśli dobrze się mnie wyszoruje, to nie przyniosę im wstydu. O ile będę nosić się na niebiesko, tak jak ona.

- To brzmi bardziej prawdopodobnie.

- Nie rzucaj mi w twarz swoich obelg, Jamesie Sherbrooke. Znasz moją ciotkę, jest istną mistrzynią niedopowiedzeń. Naprawdę chciała powiedzieć, że mężczyźni potraciliby głowy, gdybym przejechała ulicą nago, no może tylko z pudlem na kolanach.

- Mogliby stracić głowę jedynie wtedy, gdybyś ty powoziła. To była przykra uwaga. Wymachując mu pięścią przed twarzą, wydarła się:

- Słuchaj, padalcu! Powożę równie dobrze jak ty, a może nawet lepiej. Mówiono mi to wielokrotnie - mam lepsze wyczucie. Było to tak niedorzeczne, że James tylko przewrócił oczami.

- Dobrze, wymień jedną osobę, która tak powiedziała.

- Na przykład twój ojciec.

- Niemożliwe. Mój ojciec nauczył mnie powozić. Mam takie samo wyczucie jak on, a może nawet lepsze, skoro on się starzeje. Posłała mu anielski uśmiech.

- Mnie również uczył powozić twój ojciec. I wcale nie jest stary. Jest przystojny i wspaniały - słyszałam, jak ciotka Maybella mówiła to swojej przyjaciółce, pani Hubbard. Zrobiło mu się niedobrze na te słowa. Jeśli chodzi 0 jej powożenie, to James pamiętał, że widział, jak siedziała dumnie na koźle obok jego ojca i chłonęła każde jego słowo. Pamiętał, że czuł wtedy ukłucie zazdrości. To było podłe, zwłaszcza że oboje rodzice Corrie zginęli podczas zamieszek po klęsce Napole­ona pod Waterloo. Był to nieszczęśliwy wypadek, który wydarzył się podczas oficjalnej wizyty ojca Corrie, dyplomatycznego wysłannika Benjamina Tybourne - Barretta, wicehrabiego Plessante, do Paryża w celu przedyskutowania z Talleyrandem i Fouche powtórnej restauracji Burbonów.

Talleyrand dopilnował, żeby Corrie, wtedy niespełna trzyletnia, wróciła do Anglii, do ciotki, w towarzystwie pogrążonej w rozpaczy pokojówki matki i sześciu francuskich żołnierzy, którzy nie byli mile przyjmowani.

James ocknął się, słysząc jej słowa:

- I mój wuj dostanie szalu, usiłując zdecydować, który dżentelmen jest dla mnie odpowiedni. Sama o tym zdecyduję, a ten szczęściarz będzie silny, przystojny i bardzo bogaty, i zupełnie niepodobny do ciebie, James. - Kolejny szyderczy uśmieszek miał go wyprowadzić z równowagi. - Popatrz na swoje rzęsy, grube i długie, wyglądają jak wachlarz Hiszpanki. Do tego wywinięte na końcach. Masz rzęsy jak dziewczyna. Miał dziesięć lat, kiedy matka podsunęła mu właściwą odpowiedź na takie zaczepki, więc teraz uśmiechnął się tylko i powiedział lekko:

- Mylisz się. Nigdy nie spotkałem dziewczyny, która miałaby rzęsy równie grube i długie jak moje. Milczała z otwartą buzią. Nie przychodziła jej do głowy żadna riposta.

Roześmiał się.

- Odczep się od mojej twarzy, dzieciaku. Ona nie ma nic wspólnego z twoim biustem. Na Boga, mężczyźni nie mówią biust.

- A jak mówią mężczyźni?

- Nie twoja sprawa. Jesteś za młoda. A poza tym jesteś damą. No może nie do końca, ale powinnaś być, skoro masz osiemnaście lat. Nie, nie mogę uwie­rzyć, że masz osiemnaście lat. To znaczy prawie dwadzieścia, czyli niemal tyle co ja. To niemożliwe.

- Nie dalej jak dwa tygodnie temu kupiłeś mi prezent urodzinowy. Spojrzał na nią obojętnie. Corrie uderzyła się dłonią w czoło.

- Och, już rozumiem, twoja matka przywiozła prezent i podpisała w twoim imieniu.

- Cóż, to nie tak...

- W porządku. Więc co mi kupiłeś?

- Och, Corrie, to było dawno.

- Dwa tygodnie temu, ty draniu.

- Uważaj na słowa, moja panno, albo znowu dostaniesz klapsa. Mówisz jak chłopak. Powinienem był sprawić ci szpicrutę na urodziny, żeby jej użyć, gdy zajdzie potrzeba. Tak jak teraz. Zrobił krok w jej stronę, jednak opanował się i zatrzymał. Ku jego zaskoczeniu, to ona podeszła do niego, uśmiechnęła się szyderczo i powiedziała mu w twarz:

- Szpicrutę? Tylko spróbuj. Zabiorę ci ją, zerwę z ciebie koszulę i wychłoszczę cię.

- Chciałbym to zobaczyć.

- No, może zostawiłabym na tobie koszulę. W końcu jestem dobrze wychowaną panienką i nie powinnam oglądać półnagiego mężczyzny. Śmiał się tak mocno, że prawie spadł z urwiska. Jeszcze nie skończyła, a w jej głosie pobrzmiewało upokorzenie.

- Zbiłeś mnie gołą ręką. Założę się, że będę miała siniaki, ty draniu. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Jeszcze piecze cię tyłek? Zarumieniła się.

- Twoja twarz również robi się czerwona? W jej oczach pojawiły się łzy; odwróciła się i wsiadła na konia. Spojrzała na Jamesa obojętnie, szarpnęła uzdę, aż Darlene się cofnęła, i James musiał od­skoczyć. Usłyszał, jak zawołała:

- Spytam wuja, jak mężczyźni nazywają biust. Miał szczerą nadzieję, że tego nie zrobi. Wyobraził sobie, jak jej wuj Simon przewraca oczami i spada z krzesła, gubiąc okulary. Wuj Simon był w domu ze swoją kolekcją liści z każdego drzewa w Anglii, Francji, a nawet dwóch z Grecji, z czego jeden liść pochodził ze starożytnego drzewa oliwnego z okolic wyroczni delfrjskiej. Z liśćmi, ale nie z kobietami. Wuj Simon unikał kobiet w domu. James patrzył za nią, gdy odjeżdżała, nie oglądając się za siebie, żeby sprawdzić, jak zareagował na jej atak. Jej długi, gruby warkocz uderzał rytmicznie o plecy.

James otrzepał się z kurzu, a potem potrząsnął głową. Dorastał z tą smarkulą. Od dnia, w którym przybyła do Twyley Grange, domu siostry swojej matki i jej męża, nie odstępowała go na krok - nie Jasona, nigdy Jasona - tylko jego, i jakimś cudem zawsze umiała ich odróżnić. Kiedyś nawet śledziła go, gdy poszedł wysikać się w krzaki, i aż poczerwieniał ze wstydu i wściekłości, słysząc z lewej strony glos Corrie: „O Boże, ty robisz to inaczej niż ja. A co ta­kiego trzymasz w ręku?”.

Miał piętnaście lat, został upokorzony i stojąc z wciąż rozpiętymi spodniami, krzyczał na ledwie ośmioletnie dziecko: „Jesteś głupią, nic niewartą dziewuchą!”, po czym wskoczył na konia i popędził na oślep przed siebie, niemal przypłacając to życiem, gdy wpadł na nadjeżdżający z naprzeciwka pocztylion i spadł na ziemię, tracąc przytomność. Ojciec przyjechał po niego do zajazdu, do którego James został zabrany. Mocno przytulał go do siebie, gdy doktor, nie wiedzieć czemu, zaglądał mu do uszu. James przywarł do ojca i niewyraźnym głosem powiedział: „Tato, poszedłem się wysikać, ale wybrałem niewłaściwy krzak, bo była tam Corrie, która mnie podglądała i potem mówiła różne rzeczy”. Jego ojciec natychmiast odparł: „Tak to jest z małymi dziew­czynkami, James, ale wyrastają z nich duże dziewczynki, a ty zapomnisz o niewłaściwym krzaku. Nie zamartwiaj się tym”. I James posłuchał ojca, pozwa­lając mu zaopiekować się sobą. Czuł się bezpieczny i szybko zapomniał o upokorzeniu.

Życie, pomyślał James, najwyraźniej toczyło się wtedy, gdy najmniej się nad tym zastanawiamy. Wydawało mu się, że wszystko zbyt szybko stawało się przeszłością, jak to, że Corrie skończyła osiemnaście lat - jak to się stało? Wracając do swojego rumaka, Bad Boya, zastanawiał się, czy możliwe było, że pewnego dnia spojrzy na nią i odkryje, że urosły jej piersi. Zaśmiał się i spojrzał w niebo. Zapowiada się pogodna noc, idealna, żeby położyć się na plecach i pa­trzeć w gwiazdy.

Jadąc do dworu Northcliffe, nie łudził się, że matka kupiła Corrie na urodziny szpicrutę.

ROZDZIAŁ 2

Jeśli dzieje się coś nieprzyjemnego,

mężczyźni z pewnością się z tego wywiną.

(Jane Austen)

Co jej dałaś? Mamo, proszę, powiedz, że nie podpisałaś tego moim imieniem.

- Ależ, James, Corrie nie ma pojęcia, jak się zachować, kiedy pojedzie do Londynu na wstępny sezon. Pomyślałam, że książeczka z radami jak się za­chować będzie odpowiednia dla młodej panienki wchodzącej do towarzystwa.

Jego matka już wiedziała o wstępnym sezonie Corrie? A on gdzie był w tym czasie? Dlaczego nikt mu nie powiedział?

- Książka o dobrym zachowaniu - odezwał się obojętnie i zjadł kawałek szynki. Przypomniał sobie jej szyderczy uśmiech i powiedział: - Tak, sądzę, że taka książka naprawdę jej się przyda.

- Nie, James, książka była od Jasona. Od ciebie kupiłam Corrie ilustrowany zbiór sztuk Racine'a.

- Ależ ona jest w stanie co najwyżej oglądać ilustracje, mamo. Jej francuski jest fatalny.

- Mój kiedyś też taki był. Jeśli Corrie się uprze, niebawem będzie mówić po francusku równie płynnie jak ja.

Hrabia, który z lekkim uśmieszkiem przysłuchiwał się rozmowie z drugiego końca stołu, prawie zakrztusił się zielonym groszkiem. Uniósł ciemną brew.

- Kiedyś, Aleksandro? A teraz mówisz płynnie? Ależ, ja...

- Wtrącasz się do rozmowy, Douglasie. Nie przerywaj sobie posiłku. James, wracając do sztuk, o ile pamiętam, to ilustracje są dosyć klasyczne, więc są­dzę, że książka będzie się jej podobać, nawet jeśli nie będzie rozumiała słów. James wpatrywał się w kawałek ziemniaka na swoim widelcu. Jego matka spytała:

- James, chciałeś podarować jej coś innego?

- Szpicrutę - odparł pod nosem James, ale niewystarczająco cicho. Jego ojciec ponownie się zakrztusił, tym razem duszoną marchewką. Jego matka powiedziała:

- Ona jest już młodą damą, James, chociaż wciąż nosi te pożałowania godne spodnie i okropny stary kapelusz. Nie możesz jej traktować jak swego młodszego brata. A dlaczego sam nie kupiłeś jej szpicruty? Och, teraz sobie przypomniałam, że Corrie powiedziała, że nigdy nie używa w stosunku do koni szpicruty.

- Zapomniałem o jej urodzinach - powiedział James, modląc się, żeby ojciec nie próbował oświecić matki.

- Wiem, James. Ponieważ nie było cię tutaj, nie mogłam się z tobą skonsultować i sama musiałam zdecydować, jaki prezent kupić od ciebie.

- Mamo, nie mogłaś kupić jej czegoś do ubrania - no wiesz, może jakiś ładny kostium do konnej jazdy albo buty i podpisać je moim imieniem?

- To byłoby niestosowne, kochanie. Corrie jest już młodą damą, a ty jesteś młodym dżentelmenem, nie spokrewnionym z nią.

- Młodzi dżentelmeni - powiedział Douglas Sherbrooke, machając do Jamesa widelcem - dają ubrania i buty do konnej jazdy wyłącznie swoim kochan­kom. Już chyba o tym rozmawialiśmy, James. Odezwała się Aleksandra:

- Douglas, proszę cię, James jest moim słodkim chłopcem. Chyba nie ma potrzeby, żebyś mówił mu o kochankach. Minie jeszcze wiele lat, zanim te kwestie zaczną go interesować. Jej mąż i syn spojrzeli na nią jednocześnie, a potem powoli potaknęli. James powiedział:

- Eee, tak, oczywiście, mamo. Wiele lat.

- Douglas, ja nie jestem kochanką, a kupowałeś mi ubrania i buty do jazdy konnej.

- Cóż, oczywiście, ktoś musiał cię odpowiednio ubrać.

- Tak jak ktoś musi ubrać odpowiednio Corrie - powiedział James. - Ona bardziej przypomina chłopaka niż dziewczynę. Nawet jeśli przeobrazi się w dziewczynę, nadal nie będzie miała pojęcia, co to oznacza. Nie ma żadnego doświadczenia. Nigdy nie była w Londynie. Nie sądzę, mamo, żeby książka o dobrych manierach na coś się zdała, skoro ona nie wie, jak się ubierać.

- Może mogłabym udzielić kilku rad jej ciotce Maybelli - zaoferowała się Aleksandra. - Nieraz się zastanawiałam, dlaczego Maybella nie ubiera Corrie stosownie. Ona i Simon pozwalają, żeby mała włóczyła się po okolicy odziana jak chłopak.

- Ja też się nad tym zastanawiałem - powiedział James i ugryzł kawałek chleba. - Może ona nie lubi sukien. Bóg jeden wie, jaka potrafi być uparta, więc jej wuj pewnie się poddał i pozwala jej rządzić.

- Nie - odezwał się Douglas. - Nie o to chodzi. W całej Anglii nie ma nikogo bardziej upartego od Simona Ambrose'a. Musi to być coś innego.

- Czy macie ochotę towarzyszyć mi do Eastbourne dziś po południu? Douglas, który chciał pojechać obejrzeć nowego konia do polowania na Squire Beglie's, zaczął intensywniej przeżuwać pasztecik z krewetek.

- Eee, to dla twojej matki - powiedziała Aleksandra.

- Mamo, tato, muszę iść.

- James umie być szybki, kiedy jest mu to na rękę - zauważył Douglas, podążając za synem. Westchnął.

- Dobrze. Czego chce moja matka?

- Chce, żebym przywiozła jej przynajmniej sześć nowych wzorów tapet do sypialni.

- Sześć?

- Widzisz, ona nie ma zaufania do mojego gustu, więc chce, żebym przywiozła tyle, ile będę w stanie, żeby sama mogła wybrać.

- Niech sama jedzie....

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.