[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dla Karen Evans,
osoby niezmiernie życzliwej i cudownej przyjaciółki,
obdarzonej niespotykanie błyskotliwym umysłem. Jesteś bystra,
zabawna i zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Poradzisz
sobie bez Lena D. Z podziękowaniem za to, że zawsze byłaś
przy mnie
przełożyła
Anna Pajek
CC
feos
Warszawa 1999
o
Tytuł oryginału:
The Wyndham Legacy
Projekt okładki: Maciej Sadowski
Redakcja: Elżbieta Desperak
Redakcja techniczna: Marzena Pitko
Korekta: Alicja Chylińska
Prolog
Copyright © 1994 Catherine Coulter
Copyright © for the Polish translation 1999 Wydawnictwo „bis"
Drugiego dnia swojej pierwszej wizyty w Chase Park,
w czerwcu 1804 roku - a miała wówczas zaledwie dzie
więć lat - podsłuchała, jak jedna z pokojówek na pię
trze mówi o niej do Tweenie, że jest „bukartem".
- Bukart? Daj spokój, Annie, żarty sobie stroisz!
Mała miałaby być bukartem? Wszyscy mówią, że to
kuzynka. Z Holandii, abo i z Włoch.
- Kuzynka z Holandii abo i z Włoch, też mi coś! Jej
mamuśka mieszka pod Dover, najbliżej jak tylko
można, a jego lordowska mość odwiedza ją aż za czę
sto. Sama słyszałam, jak pani Emory gadała o tym
z kucharką. Mówię ci, to bukart jego lordowskiej mo
ści i tyle. Wystarczy spojrzeć na te jej oczy, bardziej
niebieskie niż cętki na jajku rudzika.
- Że też starczyło mu śmiałości, by przywieźć
brzdąca i trzymać przed samymi oczami jaśnie pani.
- Tak, oni tak właśnie robią. Jego lordowska mość
ma pewnie pełno bukartów, więc jeden więcej nie ro
bi różnicy. Choć skoro przywiózł tu małą, to pewnie
znaczy dla niego więcej niż inne. Jest taka słodka, ca
ła w uśmiechach, zupełnie jakby tu było jej miejsce.
A pani po prostu będzie udawać, że ona nie istnieje,
zobaczysz. I tak ma tu być tylko dwa tygodnie.
Annie parsknęła, przekładając świeżo opróżniony
nocnik z jednego biodra na drugie. - To o wiele bar
dziej prawdopodobne, niż żeby miała ją polubić. Wy
obraź sobie tylko, przywieźć do Chase bukarta!
ISBN 83-87082-78-3
Wydanie I
Wydawnictwo „bis"
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel./fax (0-22) 37 10 84
E-mail
Druk i oprawa:
Zakłady Graficzne ATEXT S.A.
80-164 Gdańsk, ul. Trzy Lipy 3
5
- Trzeba przyznać, że mała jest śliczna.
- Tak, ma to po ojcu. Jego lordowska wysokość jest
równie przystojny jak jego dziadek - moja babka
twierdzi, że nigdy nie widziała przystojniejszego męż
czyzny - więc nic dziwnego, że mała wygląda tak, jak
wygląda. A poza tym, założę się, że jej mamusia też
nie jest szarą myszką. Słyszałam, jak pani Emory mó
wiła, że są razem już dwanaście lat, zupełnie jakby
byli małżeństwem. Tylko że nie są, i dlatego to takie
okropne.
Pokojówka z piętra i posługaczka odeszły, nie
przestając szczebiotać i plotkować. Ona zaś pozosta
ła w mroku jednej z licznych, głębokich nisz koryta
rza pierwszego piętra, zastanawiając się, co to takie
go ten bukart. Na pewno nie było to nic dobrego.
Tego zdążyła się już domyślić.
Lord Chase miałby być jej ojcem? Na samą myśl
o tym potrząsnęła gwałtownie głową. Nie, on prze
cież jest jej wujkiem, starszym bratem jej prawdziwe
go ojca. Odwiedzał ją i jej matkę raz na kilka miesię
cy, by sprawdzić, czy u nich wszystko w porządku.
Nie, jej prawdziwy ojciec zginął zabity przez Francu
zów w lutym 1797 roku, kiedy francuskie wojska wy
lądowały na angielskiej ziemi. Nigdy nie miała dosyć
opowieści o tym, jak to blisko dwa tysiące Francuzów
- nie żołnierzy, ale francuskich przestępców, którym
obiecano wolność, jeżeli popłyną w górę Avonu i spa
lą Bristol - najechało jej ojczyznę. Potem mieli prze
drzeć się do Liverpoolu i także go spalić. Ale, mówi
ła dalej matka, kiedy francuskie łotry wylądowały
w Pencaern, trafiły na zdecydowany opór i w końcu
poddały się kawalerii chłopskiej z Pembrokeshire.
A jej ojciec stał na czele dzielnych Anglików, którzy
pobili tych wstrętnych Francuzów za to, że ośmielili
się postawić stopę na angielskiej ziemi. Nie, jej praw-
dziwym ojcem był kapitan Geoffrey Cochrane, boha
ter, który zginął za Anglię.
Spojrzenie matki zawsze łagodniało, a intensywnie
niebieskie oczy błyszczały mocniej, kiedy mówiła: -
Wujek James jest szlachcicem, kochanie, człowie
kiem możnym, obarczonym wieloma obowiązkami,
lecz mimo to zawsze będzie się o nas troszczył. Ma
własną rodzinę, więc nie może przyjeżdżać do nas
zbyt często, ale tak to już jest i zawsze będzie. Pamię
taj jednak, że on nas kocha i nigdy nie opuści.
A kiedy miała dziewięć lat, matka wysłała ją, aby
spędziła dwa tygodnie z wujkiem Jamesem w jego
wspaniałej posiadłości, zwanej Chase Park, położo
nej niedaleko Darlington w północnym Yorkshire.
Błagała matkę, by pojechała z nią, lecz ona tylko po
trząsnęła głową, wprawiając w ruch te swoje niewia
rygodne złote loki, i powiedziała: - Nie, kochanie,
żona wuja Jamesa niespecjalnie mnie lubi. Obiecaj,
że będziesz trzymała się od niej z daleka. Masz Jam
kuzynów i na pewno zaprzyjaźnisz się z nimi, ale nie
zbliżaj się do żony wuja. Pamiętaj, kochanie, nie roz
mawiaj z nikim o sobie. To takie nudne, prawda? Le
piej trzymać język za zębami i być tajemniczą, nie
uważasz?
Unikanie lady Chase przyszło jej bez trudności,
gdyż ta ostatnia, zobaczywszy dziewczynkę po raz
pierwszy, obrzuciła ją tak pogardliwym spojrzeniem,
że dziecku serce zamarło w piersi, po czym obróciła
się na pięcie i wyszła z pokoju. A że dzieci nie towa
rzyszyły państwu w wieczornych posiłkach w wielkiej
jadalni, unikanie hrabiny okazało się więc łatwiejsze,
niż mogłaby przypuszczać.
Wujek James, otoczony służbą w nieskazitelnych błę¬
kitnozielonych uniformach z wyczyszczonymi do poły
sku guzikami, wydał jej się kimś innym niż mężczyzna,
6
7
którego spotykała dotychczas. Służba zdawała się być
wszędzie - za każdymi drzwiami i każdym rogiem, za
wsze obecna i nieodmiennie milcząca. Z wyjątkiem
Annie i Tweenie.
Podczas swych częstych wizyt w Różanym Domku,
gdzie mieszkały, wuj zachowywał się serdecznie wobec
niej i jej matki. Ale nie tutaj, nie w tym zbyt wielkim,
przepastnym gmaszysku, zwanym Chase Park. Zmarsz
czyła brwi, zastanawiając się, dlaczego ani razu jej do
tąd nie przytulił. Ale nie zrobił tego. Wezwał ją do bi
blioteki, pokoju niemal tak wielkiego, jak cały ich dom.
Trzy z czterech ścian pomieszczenia zakrywały półki na
książki. Były tam też drabiny, sięgające na niebotyczną
wysokość i dające się przesuwać na specjalnych rol
kach. Wszystko w bibliotece wydawało się ponure
i ciemne, nawet cenny dywan pod jej stopami. Gdy we
szła, w pierwszej chwili nie zobaczyła nic poza zalega
jącym kąty głębokim cieniem, gdyż było już późne po
południe i zasłony zostały prawie całkiem zaciągnięte.
Lecz potem dostrzegła wujka i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry, wujku. Dziękuję, że mnie do siebie
zaprosiłeś.
- Witaj, moja kochana. Podejdź bliżej, a ja ci po
wiem, jak masz się tutaj zachowywać.
Miała nazywać wszystkie dzieci kuzynami, lecz
o tym już wiedziała. Bo czyż nie była mądrą dziew
czynką? Będzie uczestniczyła w lekcjach, które po
bierali kuzyni, będzie ich obserwowała i naśladowała
ich maniery i zachowanie. Wszystkich, poza kuzynem
Marcusem, bratankiem wujka, który także przebywał
z wizytą w Chase Park. Ten Marcus to prawdziwe dia¬
blątko, powiedział wuj, a kiedy się uśmiechnął, jego
uśmiech wyrażał zarazem naganę i dumę.
- Tak - powtórzył z wolna - mój brat począł prawdzi
we diablątko. Marcus ma teraz czternaście lat, jest pra-
wie dorosły i dlatego bardzo niebezpieczny. Nie daj się
wciągnąć w żadne chłopięce psoty - ani jemu, ani po
zostałym kuzynom. Oczywiście, chłopcy i tak zapewne
będą cię ignorować. Nie przepadają za dziewczynkami.
- To ja mam jeszcze jednego wujka? - zapytała
z oczami błyszczącymi podnieceniem.
Zmarszczył brwi i zbył pytanie niecierpliwym
machnięciem ręki. - Tak, ale wolałbym, żebyś nie
rozmawiała o tym z Marcusem. Po prostu obserwuj,
jak ludzie się zachowują. Jeżeli zachowują się do
brze, przyswajaj sobie ich maniery. Jeśli jest inaczej,
zamknij oczy i odejdź. Czy zrozumiałaś?
Skinęła głową. Wujek wyszedł zza olbrzymiego
biurka i pogłaskał ją po głowie. - Jeżeli będziesz
grzeczna, pozwolę ci odwiedzać mnie raz do roku. Ni
gdy nie opowiadaj o swojej mamie, o mnie ani o so
bie. Nie wspominaj o żadnych osobistych sprawach.
Lecz mama już ci chyba o tym mówiła, prawda?
- Tak, wujku, mówiła, że muszę dochować tajemni
cy, a im lepiej mi się to uda, tym lepsza zabawa, a wy
będziecie ze mnie bardzo dumni.
. Uśmiechnął się samymi kącikami warg. - Mogłem
być pewny, że Bess zrobi z tego świetną zabawę. Do
brze, malutka, zrób tak, jak ci powiedziała mama.
A teraz biegnij i poznaj swoje kuzynki. - Przerwał na
chwilę, a potem dodał. - Powiedziano im, by nazywa
ły cię kuzynką.
- Bo przecież nią jestem, wujku.
- No cóż, tak, oczywiście.
Nic z tego nie rozumiała. Ale nie była głupia i bar
dzo kochała swoją mamę. Wiedziała, jakie to ważne,
by była posłuszna, zgodna i miła. Nie będzie paplała
na swój temat, zanudzając wszystkich wokoło.
Pierwszego dnia chłopcy byli dla niej uprzejmi, po
tem rzeczywiście przestali zwracać na nią uwagę, ale
8
9
kuzynki, bliźniaczki, jak je tu wszyscy nazywali, na
tychmiast ją polubiły.
Jak dotąd, wszystko układało się po prostu wspa
niale.
Tylko co to jest bukart?
ktoś chce się czegoś dowiedzieć, czegokolwiek, powi
nien zapytać służbę, oni zawsze wiedzą. No cóż,
dziecko, nie mówi się bukart, tylko bękart, i rzeczywi
ście, jesteś właśnie tym.
- Bękartem - powtórzyła powoli.
- Tak. Co oznacza, że twoja matka jest dziwką,
opłacaną przez mojego męża, twojego tak zwanego
wujka Jamesa, by była na każde jego skinienie, a ty
jesteś efektem jednego z takich skinięć.
Po czym odchyliła do tyłu głowę i znów wybuchnę¬
ła śmiechem, który zdawał się trwać w nieskończo¬
.ność. Wyglądała przy tym jeszcze paskudniej.
- Nie rozumiem, proszę pani. Kto to jest dziwka?
- To kobieta bez zasad moralnych. Wujek James
jest twoim ojcem, nie żadnym przeklętym wujkiem.
Lecz to ja jestem jego żoną, a twoja matka jest tylko
kochanką bogatego mężczyzny, kobietą, którą on
utrzymuje, aby zaspokajała jego... no cóż, i tak teraz
tego nie zrozumiesz. Chociaż zważywszy na twoje
rozkwitające wdzięki, można założyć, że kiedyś prze
wyższysz pewnie swoją matkę. Nigdy nie zastanawia
łaś się, dlaczego twój ukochany wujek nosi nazwisko
Wyndham, a ty nazywasz się Cochrane? Nie, wygląda
na to, że nie jesteś ani trochę mądrzejsza niż ta dziw
ka, twoja matka. A teraz wynoś się stąd. Nie życzę so
bie oglądać twojej twarzy, dopóki nie będę musiała.
Wybiegła więc, szarpana mdłościami, z sercem tłu
kącym się rozpaczliwie o żebra.
Od tego dnia stała się niezwykle spokojna, odzy
wając się tylko, kiedy ktoś ją zapytał, nigdy z własnej
woli. Gdy była w towarzystwie, nie śmiała się już, nie
chichotała. Siedziała w milczeniu, starając się nie
przyciągać niczyjej uwagi. Pod koniec pobytu w Cha
se Park kuzyn Markus zaczął nazywać ją Duchessa -
księżną.
*
Nie zapytała wuja Jamesa. Poszła prosto do jedy
nej osoby, która z pewnością jej nie lubiła - do żony
wuja.
Zapukała do drzwi jej saloniku i usłyszała cierpkie:
- Wejdź, wejdź!
Stanęła w progu i spojrzała na kobietę w bardzo
zaawansowanej ciąży, siedzącą na sofie i szyjącą coś
długiego, białego i wąskiego. Hrabina była nie tylko
brzemienna, ale i bardzo tęga. To niewiarygodne, że
w ogóle mogła szyć, tak grube zdawały się jej palce.
Twarz hrabiny nie porażała urodą, lecz może w mło
dości było inaczej. Żona wujka nie wyglądała ani tro
chę jak jej mama - wysoka, smukła i pełna wdzięku.
Nie, hrabina wyglądała na starą i zmęczoną, a teraz,
na widok dziewczynki, jej twarz przybrała odpychają
cy wyraz, którego nawet nie starała się ukryć.
- Czego chcesz?
Słysząc to mało zachęcające przywitanie, zwilżyła
językiem nagle wyschnięte wargi. Ogarnęło ją złe
przeczucie. Mimo to postąpiła krok do przodu i wy
rzuciła z siebie: - Słyszałam, jak jedna z pokojówek
mówiła do drugiej, że jestem bukartem. Nie wiem, co
to takiego, ale sądząc po tym, jak o tym mówiły, to
nie może być nic dobrego. Pani mnie nie lubi, więc
myślę, że powie mi pani prawdę.
Dama zaśmiała się. - No cóż, już się wydało, a je
steś tu dopiero drugi dzień. Zawsze twierdzę, że jeśli
10
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Dla Karen Evans,
osoby niezmiernie życzliwej i cudownej przyjaciółki,
obdarzonej niespotykanie błyskotliwym umysłem. Jesteś bystra,
zabawna i zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Poradzisz
sobie bez Lena D. Z podziękowaniem za to, że zawsze byłaś
przy mnie
przełożyła
Anna Pajek
CC
feos
Warszawa 1999
o
Tytuł oryginału:
The Wyndham Legacy
Projekt okładki: Maciej Sadowski
Redakcja: Elżbieta Desperak
Redakcja techniczna: Marzena Pitko
Korekta: Alicja Chylińska
Prolog
Copyright © 1994 Catherine Coulter
Copyright © for the Polish translation 1999 Wydawnictwo „bis"
Drugiego dnia swojej pierwszej wizyty w Chase Park,
w czerwcu 1804 roku - a miała wówczas zaledwie dzie
więć lat - podsłuchała, jak jedna z pokojówek na pię
trze mówi o niej do Tweenie, że jest „bukartem".
- Bukart? Daj spokój, Annie, żarty sobie stroisz!
Mała miałaby być bukartem? Wszyscy mówią, że to
kuzynka. Z Holandii, abo i z Włoch.
- Kuzynka z Holandii abo i z Włoch, też mi coś! Jej
mamuśka mieszka pod Dover, najbliżej jak tylko
można, a jego lordowska mość odwiedza ją aż za czę
sto. Sama słyszałam, jak pani Emory gadała o tym
z kucharką. Mówię ci, to bukart jego lordowskiej mo
ści i tyle. Wystarczy spojrzeć na te jej oczy, bardziej
niebieskie niż cętki na jajku rudzika.
- Że też starczyło mu śmiałości, by przywieźć
brzdąca i trzymać przed samymi oczami jaśnie pani.
- Tak, oni tak właśnie robią. Jego lordowska mość
ma pewnie pełno bukartów, więc jeden więcej nie ro
bi różnicy. Choć skoro przywiózł tu małą, to pewnie
znaczy dla niego więcej niż inne. Jest taka słodka, ca
ła w uśmiechach, zupełnie jakby tu było jej miejsce.
A pani po prostu będzie udawać, że ona nie istnieje,
zobaczysz. I tak ma tu być tylko dwa tygodnie.
Annie parsknęła, przekładając świeżo opróżniony
nocnik z jednego biodra na drugie. - To o wiele bar
dziej prawdopodobne, niż żeby miała ją polubić. Wy
obraź sobie tylko, przywieźć do Chase bukarta!
ISBN 83-87082-78-3
Wydanie I
Wydawnictwo „bis"
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel./fax (0-22) 37 10 84
Druk i oprawa:
Zakłady Graficzne ATEXT S.A.
80-164 Gdańsk, ul. Trzy Lipy 3
5
- Trzeba przyznać, że mała jest śliczna.
- Tak, ma to po ojcu. Jego lordowska wysokość jest
równie przystojny jak jego dziadek - moja babka
twierdzi, że nigdy nie widziała przystojniejszego męż
czyzny - więc nic dziwnego, że mała wygląda tak, jak
wygląda. A poza tym, założę się, że jej mamusia też
nie jest szarą myszką. Słyszałam, jak pani Emory mó
wiła, że są razem już dwanaście lat, zupełnie jakby
byli małżeństwem. Tylko że nie są, i dlatego to takie
okropne.
Pokojówka z piętra i posługaczka odeszły, nie
przestając szczebiotać i plotkować. Ona zaś pozosta
ła w mroku jednej z licznych, głębokich nisz koryta
rza pierwszego piętra, zastanawiając się, co to takie
go ten bukart. Na pewno nie było to nic dobrego.
Tego zdążyła się już domyślić.
Lord Chase miałby być jej ojcem? Na samą myśl
o tym potrząsnęła gwałtownie głową. Nie, on prze
cież jest jej wujkiem, starszym bratem jej prawdziwe
go ojca. Odwiedzał ją i jej matkę raz na kilka miesię
cy, by sprawdzić, czy u nich wszystko w porządku.
Nie, jej prawdziwy ojciec zginął zabity przez Francu
zów w lutym 1797 roku, kiedy francuskie wojska wy
lądowały na angielskiej ziemi. Nigdy nie miała dosyć
opowieści o tym, jak to blisko dwa tysiące Francuzów
- nie żołnierzy, ale francuskich przestępców, którym
obiecano wolność, jeżeli popłyną w górę Avonu i spa
lą Bristol - najechało jej ojczyznę. Potem mieli prze
drzeć się do Liverpoolu i także go spalić. Ale, mówi
ła dalej matka, kiedy francuskie łotry wylądowały
w Pencaern, trafiły na zdecydowany opór i w końcu
poddały się kawalerii chłopskiej z Pembrokeshire.
A jej ojciec stał na czele dzielnych Anglików, którzy
pobili tych wstrętnych Francuzów za to, że ośmielili
się postawić stopę na angielskiej ziemi. Nie, jej praw-
dziwym ojcem był kapitan Geoffrey Cochrane, boha
ter, który zginął za Anglię.
Spojrzenie matki zawsze łagodniało, a intensywnie
niebieskie oczy błyszczały mocniej, kiedy mówiła: -
Wujek James jest szlachcicem, kochanie, człowie
kiem możnym, obarczonym wieloma obowiązkami,
lecz mimo to zawsze będzie się o nas troszczył. Ma
własną rodzinę, więc nie może przyjeżdżać do nas
zbyt często, ale tak to już jest i zawsze będzie. Pamię
taj jednak, że on nas kocha i nigdy nie opuści.
A kiedy miała dziewięć lat, matka wysłała ją, aby
spędziła dwa tygodnie z wujkiem Jamesem w jego
wspaniałej posiadłości, zwanej Chase Park, położo
nej niedaleko Darlington w północnym Yorkshire.
Błagała matkę, by pojechała z nią, lecz ona tylko po
trząsnęła głową, wprawiając w ruch te swoje niewia
rygodne złote loki, i powiedziała: - Nie, kochanie,
żona wuja Jamesa niespecjalnie mnie lubi. Obiecaj,
że będziesz trzymała się od niej z daleka. Masz Jam
kuzynów i na pewno zaprzyjaźnisz się z nimi, ale nie
zbliżaj się do żony wuja. Pamiętaj, kochanie, nie roz
mawiaj z nikim o sobie. To takie nudne, prawda? Le
piej trzymać język za zębami i być tajemniczą, nie
uważasz?
Unikanie lady Chase przyszło jej bez trudności,
gdyż ta ostatnia, zobaczywszy dziewczynkę po raz
pierwszy, obrzuciła ją tak pogardliwym spojrzeniem,
że dziecku serce zamarło w piersi, po czym obróciła
się na pięcie i wyszła z pokoju. A że dzieci nie towa
rzyszyły państwu w wieczornych posiłkach w wielkiej
jadalni, unikanie hrabiny okazało się więc łatwiejsze,
niż mogłaby przypuszczać.
Wujek James, otoczony służbą w nieskazitelnych błę¬
kitnozielonych uniformach z wyczyszczonymi do poły
sku guzikami, wydał jej się kimś innym niż mężczyzna,
6
7
którego spotykała dotychczas. Służba zdawała się być
wszędzie - za każdymi drzwiami i każdym rogiem, za
wsze obecna i nieodmiennie milcząca. Z wyjątkiem
Annie i Tweenie.
Podczas swych częstych wizyt w Różanym Domku,
gdzie mieszkały, wuj zachowywał się serdecznie wobec
niej i jej matki. Ale nie tutaj, nie w tym zbyt wielkim,
przepastnym gmaszysku, zwanym Chase Park. Zmarsz
czyła brwi, zastanawiając się, dlaczego ani razu jej do
tąd nie przytulił. Ale nie zrobił tego. Wezwał ją do bi
blioteki, pokoju niemal tak wielkiego, jak cały ich dom.
Trzy z czterech ścian pomieszczenia zakrywały półki na
książki. Były tam też drabiny, sięgające na niebotyczną
wysokość i dające się przesuwać na specjalnych rol
kach. Wszystko w bibliotece wydawało się ponure
i ciemne, nawet cenny dywan pod jej stopami. Gdy we
szła, w pierwszej chwili nie zobaczyła nic poza zalega
jącym kąty głębokim cieniem, gdyż było już późne po
południe i zasłony zostały prawie całkiem zaciągnięte.
Lecz potem dostrzegła wujka i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry, wujku. Dziękuję, że mnie do siebie
zaprosiłeś.
- Witaj, moja kochana. Podejdź bliżej, a ja ci po
wiem, jak masz się tutaj zachowywać.
Miała nazywać wszystkie dzieci kuzynami, lecz
o tym już wiedziała. Bo czyż nie była mądrą dziew
czynką? Będzie uczestniczyła w lekcjach, które po
bierali kuzyni, będzie ich obserwowała i naśladowała
ich maniery i zachowanie. Wszystkich, poza kuzynem
Marcusem, bratankiem wujka, który także przebywał
z wizytą w Chase Park. Ten Marcus to prawdziwe dia¬
blątko, powiedział wuj, a kiedy się uśmiechnął, jego
uśmiech wyrażał zarazem naganę i dumę.
- Tak - powtórzył z wolna - mój brat począł prawdzi
we diablątko. Marcus ma teraz czternaście lat, jest pra-
wie dorosły i dlatego bardzo niebezpieczny. Nie daj się
wciągnąć w żadne chłopięce psoty - ani jemu, ani po
zostałym kuzynom. Oczywiście, chłopcy i tak zapewne
będą cię ignorować. Nie przepadają za dziewczynkami.
- To ja mam jeszcze jednego wujka? - zapytała
z oczami błyszczącymi podnieceniem.
Zmarszczył brwi i zbył pytanie niecierpliwym
machnięciem ręki. - Tak, ale wolałbym, żebyś nie
rozmawiała o tym z Marcusem. Po prostu obserwuj,
jak ludzie się zachowują. Jeżeli zachowują się do
brze, przyswajaj sobie ich maniery. Jeśli jest inaczej,
zamknij oczy i odejdź. Czy zrozumiałaś?
Skinęła głową. Wujek wyszedł zza olbrzymiego
biurka i pogłaskał ją po głowie. - Jeżeli będziesz
grzeczna, pozwolę ci odwiedzać mnie raz do roku. Ni
gdy nie opowiadaj o swojej mamie, o mnie ani o so
bie. Nie wspominaj o żadnych osobistych sprawach.
Lecz mama już ci chyba o tym mówiła, prawda?
- Tak, wujku, mówiła, że muszę dochować tajemni
cy, a im lepiej mi się to uda, tym lepsza zabawa, a wy
będziecie ze mnie bardzo dumni.
. Uśmiechnął się samymi kącikami warg. - Mogłem
być pewny, że Bess zrobi z tego świetną zabawę. Do
brze, malutka, zrób tak, jak ci powiedziała mama.
A teraz biegnij i poznaj swoje kuzynki. - Przerwał na
chwilę, a potem dodał. - Powiedziano im, by nazywa
ły cię kuzynką.
- Bo przecież nią jestem, wujku.
- No cóż, tak, oczywiście.
Nic z tego nie rozumiała. Ale nie była głupia i bar
dzo kochała swoją mamę. Wiedziała, jakie to ważne,
by była posłuszna, zgodna i miła. Nie będzie paplała
na swój temat, zanudzając wszystkich wokoło.
Pierwszego dnia chłopcy byli dla niej uprzejmi, po
tem rzeczywiście przestali zwracać na nią uwagę, ale
8
9
kuzynki, bliźniaczki, jak je tu wszyscy nazywali, na
tychmiast ją polubiły.
Jak dotąd, wszystko układało się po prostu wspa
niale.
Tylko co to jest bukart?
ktoś chce się czegoś dowiedzieć, czegokolwiek, powi
nien zapytać służbę, oni zawsze wiedzą. No cóż,
dziecko, nie mówi się bukart, tylko bękart, i rzeczywi
ście, jesteś właśnie tym.
- Bękartem - powtórzyła powoli.
- Tak. Co oznacza, że twoja matka jest dziwką,
opłacaną przez mojego męża, twojego tak zwanego
wujka Jamesa, by była na każde jego skinienie, a ty
jesteś efektem jednego z takich skinięć.
Po czym odchyliła do tyłu głowę i znów wybuchnę¬
ła śmiechem, który zdawał się trwać w nieskończo¬
.ność. Wyglądała przy tym jeszcze paskudniej.
- Nie rozumiem, proszę pani. Kto to jest dziwka?
- To kobieta bez zasad moralnych. Wujek James
jest twoim ojcem, nie żadnym przeklętym wujkiem.
Lecz to ja jestem jego żoną, a twoja matka jest tylko
kochanką bogatego mężczyzny, kobietą, którą on
utrzymuje, aby zaspokajała jego... no cóż, i tak teraz
tego nie zrozumiesz. Chociaż zważywszy na twoje
rozkwitające wdzięki, można założyć, że kiedyś prze
wyższysz pewnie swoją matkę. Nigdy nie zastanawia
łaś się, dlaczego twój ukochany wujek nosi nazwisko
Wyndham, a ty nazywasz się Cochrane? Nie, wygląda
na to, że nie jesteś ani trochę mądrzejsza niż ta dziw
ka, twoja matka. A teraz wynoś się stąd. Nie życzę so
bie oglądać twojej twarzy, dopóki nie będę musiała.
Wybiegła więc, szarpana mdłościami, z sercem tłu
kącym się rozpaczliwie o żebra.
Od tego dnia stała się niezwykle spokojna, odzy
wając się tylko, kiedy ktoś ją zapytał, nigdy z własnej
woli. Gdy była w towarzystwie, nie śmiała się już, nie
chichotała. Siedziała w milczeniu, starając się nie
przyciągać niczyjej uwagi. Pod koniec pobytu w Cha
se Park kuzyn Markus zaczął nazywać ją Duchessa -
księżną.
*
Nie zapytała wuja Jamesa. Poszła prosto do jedy
nej osoby, która z pewnością jej nie lubiła - do żony
wuja.
Zapukała do drzwi jej saloniku i usłyszała cierpkie:
- Wejdź, wejdź!
Stanęła w progu i spojrzała na kobietę w bardzo
zaawansowanej ciąży, siedzącą na sofie i szyjącą coś
długiego, białego i wąskiego. Hrabina była nie tylko
brzemienna, ale i bardzo tęga. To niewiarygodne, że
w ogóle mogła szyć, tak grube zdawały się jej palce.
Twarz hrabiny nie porażała urodą, lecz może w mło
dości było inaczej. Żona wujka nie wyglądała ani tro
chę jak jej mama - wysoka, smukła i pełna wdzięku.
Nie, hrabina wyglądała na starą i zmęczoną, a teraz,
na widok dziewczynki, jej twarz przybrała odpychają
cy wyraz, którego nawet nie starała się ukryć.
- Czego chcesz?
Słysząc to mało zachęcające przywitanie, zwilżyła
językiem nagle wyschnięte wargi. Ogarnęło ją złe
przeczucie. Mimo to postąpiła krok do przodu i wy
rzuciła z siebie: - Słyszałam, jak jedna z pokojówek
mówiła do drugiej, że jestem bukartem. Nie wiem, co
to takiego, ale sądząc po tym, jak o tym mówiły, to
nie może być nic dobrego. Pani mnie nie lubi, więc
myślę, że powie mi pani prawdę.
Dama zaśmiała się. - No cóż, już się wydało, a je
steś tu dopiero drugi dzień. Zawsze twierdzę, że jeśli
10
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]