[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LAURA CASSIDY

Klejnot Hiszpanii

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zbliżała się czterdziesta piąta rocznica ślubu Bess i Harry’ego Latimarów. Postanowili ją świętować w gronie całej rodziny. Okazja była naprawdę niezwykła. Nieczęsto się bowiem zdarzało, by małżonkowie przeżyli w zdrowiu i idealnej harmonii niemalże pół wieku. Wy­buchały wojny, zmieniali się królowie, w rzekach to ubywało, to przybywało wody, a oni zawsze mieli dla siebie ten sam ciepły uśmiech i niesłabnącą miłość w sercach. Jak to było w ich zwyczaju, gdy chcieli porozmawiać o czymś ważnym, czekali z tym do końca dnia, by po wie­czerzy zasiąść przed kominkiem. Tak też stało się dzisiaj.

- Myślę, że powinniśmy się spotkać jedynie w ścisłym gronie - powiedziała. zadumana Bess. Dom ich, zwany w okolicy Maiden Court, nie bez powodu sławny był z gościnności. Nie zliczysz flasz wina, które tu wypito, nie zliczysz siana, które zjadły konie przyjaciół i sąsiadów. W pewnym wieku jednak człowieka zaczyna drażnić gwar, a nadmiar gości staje się trudny do zniesienia. Bess też czuła, że może nie sprostać hucznemu  świętu. Harry mruknął coś, nie wychodząc wszak ze swej zwykłej roli słuchacza. Śledził migotliwy odblask ognia na twarzy małżonki. W padającej od kominka łunie ginęły ślady starości, a pozostawał tylko sam szlachetny i wiecznotrwały kruszec - spadziste płaszczyzny skroni, prosty nos, łagodne łuki brwi i gęste włosy, niegdyś pozłociste, a dziś błyszczące niczym srebrny hełm.

Bess wyliczała na palcach członków najbliższej rodziny: George i Judith, ich dwoje dzieci i dwoje wnucząt. - Przerwała, jakby zaskoczona, że jest już prababką. -Następnie Anna i Jack oraz ich potomstwo, a przynaj­mniej ta jego część, która da się skrzyknąć. Z Greenwich trzeba będzie ściągnąć Hala. Uff! Sądzisz, że to w ogóle wykonalny plan?

Co do George’a i jego czeredy, to z Myśliwskiego Dworu mają do nas niedaleko. - Myśliwski Dwór był nie­gdyś domkiem myśliwskim, znajdującym się w granicach rozległej posiadłości Latimarów. W miarę rozrastania się rodziny i on się rozrastał, aż stał się wspaniałą rezydencją, w której pod jednym dachem żyły trzy pokolenia. - Gorsza sprawa z Jackiem i jego najstarszym synem, a myślę, że Anna nie zechce przyjechać bez nich. - Dziesięć lat po uzyskaniu tytułu earla w uznaniu za dzielne dowodzenie twierdzą na szkockiej granicy, ich zięć, Jack Hamilton, stopniowo zdawał rządy nad posiadłością Ravensglass swemu pierworodnemu, rezerwując sobie decydujące zda­nie w najważniejszych kwestiach. - Hal jednak na pewno się stawi, jeśli pojadę po tego młodego łotrzyka i spłacę jego karciane długi.

Bess uśmiechnęła się. Cztery lata po zaślubieniu Harry’ego urodziła mu bliźnięta, Annę i George’a, po czym długo, bo aż prawie dwadzieścia lat czekała na podobne szczęście. Hal przyszedł na świat, gdy jego brat i siostra byli już dorośli. Miał teraz dwadzieścia jeden łat i był za­razem radością i wielką troską swoich rodziców. Rado­ścią, gdyż łączył w sobie zalety ciała i umysłu. Obdarzony błyskotliwą inteligencją, bił innych na głowę w grach, w których starzejąca się Elżbieta Tudor wciąż gustowała, w związku z czym błyszczał na królewskim dworze i był faworyzowany. Natomiast, troskę budziła jego odziedzi­czona po ojcu skłonność do hazardu i płci odmiennej. W  dawnych latach, jeszcze za panowania króla Henryka, ojca obecnie panującej Elżbiety Tudor, Harry Latimar znany był jako największy hazardzista, idący na każde ryzy­ko. George i Anna nie odkryli w sobie zamiłowania do kart. Dopiero w dużo od nich młodszym Halu ujawnił się ten rys charakteru. Na tym polu syn wręcz prześcignął ojca, bo już jako kilkuletnie dziecko stwierdził, że najbar­dziej lubi się bawić kartami i kośćmi.

Zauważywszy uśmiech na twarzy Bess, Harry też się uśmiechnął. Bess zawsze miała słabość do swego młodego hazardzisty, jeśli oczywiście na_ hazardzie kończyły się je­go wybryki. Gorzej rzecz się miała z pociągiem Hala do kobiet. Tu syn nie mógł liczyć na wyrozumiałość matki. A problem był poważny. W ostatnich latach Harry kilka-kroć postawiony został przed koniecznością ułagodzenia słusznego gniewu ojca jakiejś ładnej panny. Ci wszyscy ojcowie byliby w pełni usatysfakcjonowani, gdyby młody Latimar przedstawił się jako kandydat na męża. Latimarowie należeli do najbardziej szanowanych rodzin królestwie, ciesząc się przy tym łaską kolejnych władców. Lecz Halowi niespieszno było do żeniaczki. Jego zainteresowanie bogdanką nie trwało dłużej niż kilka miesięcy, po czym wdawał się w kolejną miłosną awanturę.

Harry zamknął oczy. Czas obszedł się z nim bardzo łaskawie. Choć zaczął już ósmy krzyżyk, wciąż nosił się pro­sto i zachował szczupłą sylwetkę, a gęste czarne włosy były tylko przyprószone siwizną. Ostatnio jednak zaczął się skarżyć na zdrowie. Czuł ogólne znużenie, miewał za­wroty głowy, a przy oddychaniu słyszał niepokojące od­głosy w piersiach. Jak zawsze czujna w sprawach dotyczących ukochanego męża, Bess pochyliła się i spytała z troską w głosie: Jesteś zmęczony, najdroższy?

Tak - przyznał. - Minęła już północ i trzeba pomyśleć o odpoczynku. Najpierw jednak ustalmy kilka spraw. Kiedy ma się odbyć ta uroczystość? Cóż, mamy dopiero kwiecień. Najlepsza byłaby pora, gdy drogi będą już przejezdne, a do żniw zostanie jeszcze trochę czasu. Co sądzisz o czerwcu? Harry dźwignął się z krzesła i rozprostował zesztywniałe członki. Przez całe życie stwarzał na innych wrażenie człowieka lekkomyślnego i płochego, w rzeczywistości będąc dobrym organizatorem i gospodarzem.

-To mi przypomina o obietnicy danej Johnowi Montereyowi. Przyrzekłem mu, że w czerwcu przedstawię na dworze jego wnuczkę. Bess również się podniosła.

-              Och, całkiem o tym zapomniałam!

Johna i Harry’ego łączyła kilkudziesięcioletnia przyjaźń. Z początku Harry’emu trudno było myśleć o Johnie Montereyu jako o przyjacielu. Zbyt wiele ich różniło. John był potomkiem bogatego i arystokratycznego rodu, młody Latimar zaś był biedny jak mysz kościelna i odsunięty przez wpływowych doradców od osoby młodego króla Henryka.

Earl Monterey miał dwóch synów - Ralpha i Thomasa. Obaj, dziwną koleją rzeczy, starali się o względy i rękę Anny Latimar, ona jednak zakochała się w Jacku Hamil­tonie. Thomas w wieku dwudziestu pięciu lat padł ofiarą dżumy, Ralph jednak, nim zginął w pojedynku, zdążył się ożenić oraz spłodzić córkę. Zbolały John całą swoją miłość przerzucił na wnuczkę, którą zabrał pod swe skrzydła do majątku Abeby Hall, zapewniając jej jak najstaranniejsze wychowanie. W ubiegłym roku, czując się zbyt stary i schorowany, by dopełnić obowiązku przedstawienia ukochanej wnuczki światu, a także licząc się z tym, że każ­dego dnia może umrzeć, zwrócił się z prośbą do Latimarów. Przyrzekli mu zarówno swoje pośrednictwo, jak i podjęcie wszelkich starań w celu wpłynięcia na królową, by życzliwym okiem spojrzała na pannę i zajęła się jej ka­rierą. Monterey cenił sobie tę obietnicę, świadom, z czyich padła ust Latimarowie bowiem cieszyli się łaskami i przyjaźnią wszystkich Tudorów - Henryka, Edwarda, Marii i Elżbiety. Na tym też stanęło. Katherine Monterey, zwana przez najbliższych Kat, miała tego lata pojawić się na dworze w towarzystwie Bess i Harry’ego.

- Muszę wywiązać się z obietnicy danej Johnowi.

Bess przytuliła się do męża. Uśmiechnęli się do siebie, po czym powiedli wzrokiem po salonie. Na ścianie z prawej wisiał duży portret mężczyzny stojącego przy stoliku, na którym leżała rozrzucona talia kart. Był to Harry w czasach swojej młodości, a kartami tymi przed pięćdziesięciu laty wygrał posiadłość, którą zarządzał aż do dziś. Z pewną wszakże przerwą, gdyż przyciśnięty do muru przez wierzyciela, który pożyczył mu pieniądze na spłatę karcianych długów, zwrócił pożyczkę w naturze, to znaczy oddał Maiden Court. Traf chciał, że majątek przeszedł następnie w posiadanie króla Henryka, ten zaś podarował go w prezencie Bess. I co zrobiła kochająca kobieta? Obmyśliła mały podstęp siadła wraz z mężem do kart i utraciła na jego rzecz to, co niedawno zyskała.

Widząc, że Harry przygląda się portretowi, Bess rzekła uspokajająco:

- Nie martw się z powodu Hala. Zgadzam się, że ma w sobie coś nieobliczalnego, ale młodość musi się wyszumieć. To chłopak o złotym sercu. Oczywiście, byłabym spokojniejsza, gdyby więcej czasu spędzał w domu, bo jakkolwiek przestaje z ludźmi stanowiącymi kwiat angiel­skiego towarzystwa, bogatymi, dobrze urodzonymi i ob­darzonymi licznymi talentami, to jednak równocześnie wydają się jakby pozbawieni celu w życiu.

Bess nie myliła się. Ci wszyscy świetni młodzi mężczyźni, podjudzani przez spragnioną rozrywek Elżbietę, spalali się w różnych ekstrawagancjach i wybrykach, wiodąc żywot na pozór ciekawy, a w istocie pozbawiony głębszych treści.

Harry zaczął gasić świece. Raz i drugi mruknął coś pod nosem. Kochał swoje dzieci i wnuki, ale Bess kochał najbardziej. Jeśli chciała tego rodzinnego zjazdu, będzie go miała. Jeśli wołała myśleć o swoim najmłodszym synu ja­ko dżentelmenie o dobrym sercu, nie zaś jako o nicponiu i marnotrawcy, to będzie podtrzymywał ją w tym prze­świadczeniu. Ale teraz Harry marzył o wygodnym łóżku i śnie - oby okazał się nieprzerwany aż do rana.

- Masz rację, kochana. Nie pamiętam, abyś kiedykolwiek się myliła. Ale rozsądnie będzie zakończyć tę rozmowę. Ostatecznie nie mamy po dwadzieścia lat i po długim dniu należy się nam wypoczynek.

Dokładnie w tym samym czasie gdy rodzice otwierali drzwi do sypialni w Maiden Court, Hal Latimar siedział w dalekim Greenwich przy karcianym stoliku i spoglądał na karty’, które podarował mu los. Podobnie było poprzedniej nocy i nic nie wskazywało na to, by kolejna miała przynieść jakieś zasadnicze zmiany. Tego wieczoru tańczył w wielkiej sali balowej, pił wino, prowadził wesołe rozmowy, kosztował pieczystego i wetów, by wreszcie znaleźć się w apartamencie ,Neda Oxforda przemienio­nym na tę okazję w jaskinię hazardu. Powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Ned Oxford, choć był go­spodarzeni, nie wyglądał najlepiej, jako że miał słabą głowę, a wcześniej wysuszył kilka pękatych flasz. Meg Ruthwen i Jane Maidstone, jakkolwiek zwracały uwagę urodą i wspaniałością kreacji, nie były już pierwszej młodości, a ich stosunek do tego, co się potocznie zwykło nazywać moralnością, był nader swobodny - Hal coś o tym wiedział. Piers Roxburgb, młodzieniec szczupły, ciemnowłosy, o ciętym dowcipie i łatwo wpadający. w gniew, a nawet skłonny do bitki, gdy tylko coś nie szło po jego myśli. Świeżym nabytkiem towarzystwa był Philip Sidney, poeta i żołnierz, który niedawno zdobył tytuł członka Parlamentu, co przydało jego świetnemu nazwisku dodatkowego blasku. Najbliższym przyjacielem Hala był Roxburgh. Sidneya prawie nie znał.

Rozpoczęła się gra. Hal, ziewając, osłonił dłonią usta. Dziś nie spodziewał się żadnych niespodzianek, a co za tym idzie, noc zapowiadała się monotonna i nudna. Po szóstym rozdaniu siedzący po jego lewej ręce Sidney spytał ściszonym głosem:

Jak ty to robisz?

Co? -  Hal cisnął na stół ostatnią kartę i zgarnął wygraną.

Manipulujesz grą.

Piękne niebieskie oczy Hala zamieniły się w szparki,

-              Zarzucasz mi oszustwo, sir?             

Philip zrobił gest, jakby już sama myśl o tym wydała mu się heretycka.

-              Ale skądże znowu! Po prostu jestem z natury dociekliwy. I cóż tu widzę? Widzę, że twoje

wysiłki, sir, by twój przyjaciel Roxburgh od czasu do czasu też mógł ucieszyć się wygraną,

nie idą na marne. Oczywiście, może to nastąpić tylko kosztem innych. Ci inni to Oxford, obie

damy i, niestety, ja. Dlatego chciałbym poznać tajemnicę twej maestrii, panie.

Hal przyjrzał się uważniej swemu sąsiadowi.

Skoro zauważyłeś moje sztuczki, nie jestem aż tak biegły, jak ci się wydaje, sir.

Pozwolę sobie mieć inne zdanie. Przekleństwem poety jest widzieć więcej i dokładniej niźli jego bliźni. Co nie umniejsza bynajmniej zalet jakiejś rzeczy. Zauważyłem też, że dręczy cię nuda. Dlatego zadam ci, sir, drugie pytanie. Dlaczego to robisz?

Hal uśmiechnął się kącikami ust.

- Ponieważ Piers jest chwilowo spłukany i na gwałt potrzebuje gotówki. Ned siedzi na pieniądzach i tracąc kilka rantów, nawet tego nie odczuje. Meg i Jane są na utrzymaniu swych bogatych mężów, którzy zapłacą każdą sumę, by tylko obie damy pozostały na królewskim dworze, co prócz zaszczytu daje im również święty spokój. Co się zaś tyczy ciebie, panie, to prawie wcale się nie znamy, trudno mi więc ocenić twą sytuację finansową.

Nastąpiła przerwa w grze. Służba wniosła dzbanki z wi­nem i uzupełniła zapas drewna przed kominkiem, gdyż kwietniowa noc była wilgotna i zimna. Gracze odeszli od stolika, by rozprostować nogi. Philip Sidney podszedł do Hala, który stojąc przy jednym z okien, patrzył w ciemność.

- Czy jesteś bratem George’a Latimara, sir? - zapytał. Hal gwałtownie odwrócił głowę. Przy tym ruchu jasne włosy opadły mu na czoło. - Zgadza się - odparł. Znam George’a - rzekł Philip, opierając się o parapet. - Mogę więc powiedzieć, że nie jesteś, panie, do niego podobny. On jest po prostu pod każdym względem lepszy ode mnie - powiedział Hal, dając tym wyraz wrodzonej wielkoduszności. -Przede wszystkim jest dużo starszy. - Tak. Dzieli nas prawie całe pokolenie. Urodziłem się jakby po czasie, gdy moi rodzice byli już w średnim wieku. - Gdy Hal to mówił, na jego twarzy malowało się zamyślenie. Od lat porównywano go do jego wszechstronnie uzdolnionego brata, A także do siostry, która również talentami i zaletami wyróżniała się z grona najświetniej­szych dam królestwa. I do rodziców, którzy, wydawało się, byli jednym z najsolidniejszych filarów tronu Tudorów. Kiedy był chłopcem, buntował się przeciwko takim porównaniom, lecz te próby okazały się bezskuteczne. Był integralną cząstką większej całości. Jego rodzina definio­wała go niemal bez reszty. Nie miał szans na zbudowanie sobie jakiejś niezależnej pozycji dzięki swym własnym zasługom. Dlatego po części zrezygnował z wysiłków. Za­dowalał się tym, co zostało mu dane z góry. A teraz był szczerze znudzony, tym przepytywaniem go o rodzinę przez świeżo upieczonego dworzanina.

Miałem też zaszczyt poznać twojego ojca, sir, jak również twą siostrę - ciągnął Philip.

Czym mam sobie tłumaczyć to żywe zainteresowa­nie moją rodziną? - spytał Hal z ironicznym uśmiechem,

Interesuję się wszystkim tym, co w pełni i najdoskonalej wyraża Anglię.

Czyżby moja rodzina była aż tak bardzo angielska? O ile pamiętam, płynie w nas krew najeźdźców,

Myślę akurat o czymś innym. Żadnego z Latimarów nie pociągał dworski blichtr. Nie zabiegali o zaszczyty, za dowalając się dobrze spełnionym obowiązkiem.

Hal jęknął w duchu. Znowu to samo. To przekonanie o wyjątkowości Latimarów..- Zaiste, był już tym śmiertelnie znudzony. Musiał położyć kies ternu szczególnemu przepytywaniu.             

- Nie znam na tyle dokładnie historii swego rodu, by potwierdzić te ocenę .albo jej: zaprzeczyć. Jestem Anglikiem i nie roszczę sobie pretensji do dodatkowych tytułów.

Mówiąc to, nie wiedział, że jest obserwowany. Jane Maidstone nie spuszczała zeń wzroku. Siedziała przy kominku i czuła ciepło bijące od paleniska. Jednakże to z powodu Hala krew szybciej krążyła w jej żyłach. Polowała na niego już od miesiąca i starała się bywać w tych samych miejscach co i on. Była urodziwą niewiastą, a sztandar jej dziewictwa dawno już porwał w strzępy wicher historii. A jednak Hal opierał się dotychczas niczym skała. I bynajmniej nie dlatego, że stanowił wzór męskiej czystości, bo było akurat odwrotnie. Jaki był zatem powód jego obojętności?

Nie znała go, nie znał go nawet Hal. Dość że w ostatnim okresie miewał dziwne stany. Coś strasznego atakowało go z zewnątrz, z rejonów, których człowiek nie penetruje ani rozumem, ani też zmysłami. Zapytany o wy­jaśnienie tych stanów, miałby trudności z udzieleniem jas­nej i spójnej odpowiedzi. To nowe odczuwanie świata i własnego losu nie opuszczało go teraz niemal ani na chwilę. Czuł, że przyjęcie zaproszenia Jane, jakkolwiek łączyłoby się z wieloma uciechami, w jakimś sensie zubo­żyłoby go wewnętrznie. Wczoraj nawet posunął się do te­go, że wziąwszy z królewskiej stajni narowistego i rozhu­kanego konia, puścił się z wiatrem w zawody, byleby tylko oszołomić się i zatracić w dzikim cwale.

Kiedy minęło fizyczne zmęczenie, uprzytomnił sobie, że nic się nie zmieniło. Ów cień czegoś nieznanego wciąż mu towarzyszył. Wiedział, że w jego, rodzinie istnieje tradycja „szaleństwa”. Zdaniem matki, źródło tego odstępstwa od normy kryło się w celtyckich korzeniach jej przodków, a ściślej mówiąc - babki ze strony ojca. W każ­dym pokoleniu rodził się człowiek obdarzony zdolnością widzenia lub odczuwania czegoś, co było niedostępne zwykły m śmiertelnikom. Tak rzecz się miała z George’em, i ta myśl pocieszała, gdyż George był pod każdym wzglę­dem zdrowy na umyśle i potrafił wyważyć w swoim życiu rzeczy zwyczajne i niezwyczajne. Co się zaś tyczy jego własnej osoby, to Hal był pełen obaw. Przerażała go nie­zwykłość tych wszystkich nowych doznań, oszołomiony był natłokiem obrazów, których nie rozumiał i których na razie nawet me chciał rozumieć.

Wszystko to pomyślał w ulotnej sekundzie, która dzie­liła jego słowa od uśmiechu i słów Philipa Sidneya:

- Cieszę się, że słyszę właśnie taką odpowiedź. Latimarowie zawsze byli częścią opoki, na której wznosił się tron Anglii. Ominęły ich zaszczyty i nadania, gdyż nie za­biegali o nie, Niemniej ich udział w kształtowaniu pań­stwa był ogromny. Jako zaufani przyjaciele królów mieli wpływ na bieżącą politykę. Jest to dziedzictwo, którego nie sposób nie przyjąć, sir. Czyż nie mam racji?

Hal, który przez cały ten czas przyglądał się zachmurzonemu nocnemu niebu, poruszy! się niespokojnie. Nie miał nic przeciwko swemu rozmówcy. Był to człowiek dość miły w obejściu, światły i być może pełen jak najlepszych chęci. Nie mógł przecież wiedzieć, jak bardzo męczy i irytuje Hala ta rozmowa o jego dziedzictwie i rodzinie. Zawsze gdy poruszano z nim ten temat, Hal chciał wykrzyknąć: „Nie jestem jakimś tam Latimarem! Ja je­stem Henry Francis Latimar i jako takiego nie można mnie mylić z żadnym z członków mojej rodziny. Żyję swoim własnym życiem i w piasku przesypującego się czasu wycisnę swój własny ślad!” Lecz czy naprawdę tak było? Te nie kończące się porównania osłabiały w nim wo­lę życia na własny rachunek. Przed chwilą Philip znów dotknął bolesnego miejsca w jego duszy. Pamiętał słowa brata. Pewnego razu George powiedział: „Cokolwiek się wydarza, wydarza się zgodnie z dawno przyjętym planem. Możemy próbować to zmienić, możemy się z tym nie zgadzać, lecz nasze wysiłki i tak pozostaną próżne”. Straszne słowa! Uwierzyć w nie to wręcz podać w wątpliwość sens codziennego wstawania!

Jego milczenie przeciągało się. Philip się zmieszał.

- Czy obraziłem cię, sir? - zapytał. - Nie było to bynajmniej moim zamiarem.

Hal gwałtownie odwrócił się od okna.

- Chętnie w to wierzę, drogi przyjacielu. Czy nie czas wrócić do gry? Inni, jak widzę, zajęli już swoje miejsca.

Philip potrząsnął głową.

-. Przykro mi, ale teraz gra będzie się toczyć beze mnie. Mam naturę wieśniaka, zwykłem wcześnie kłaść się i wstawać. - Bardzo mu zależało na tym, by nie zrazić do siebie Hala Latimara. Uważał go za interesującego młodego człowieka, obdarzonego dużą inteligencją i ciętym dowcipem. Mając duszę poety, Philip lubił studiować ludzką naturę. Od razu też zauważył, że młody Latimar reagował nerwowo na jego przypadkowe uwagi. Mimo że miał wszystko, na jego twarzy malowało się rozczarowanie i rozgoryczenie. Skąd ten smutek u młodzieńca, który powinien być szczęśliwy?

Philip ukłonił się i opuścił towarzystwo.

Hal odprowadził go wzrokiem do drzwi. Żyjąc od dłuż­szego czasu na dworze, przywykł już do przypadkowych i krótkotrwałych znajomości. Ludzie pojawili się i znika­li. Niektórzy pozostawali na dłużej w jego pamięci. Sidney wywarł na nim pozytywne wrażenie, lecz z tego krótkiego kontaktu nie mogła wyniknąć przyjaźń. Dworskie życie wykluczało trwalsze związki .Przyjaźń z Piersem należała do wyjątków potwierdzających regułę. Hal spojrzał na smagłą twarz przyjaciela. Poznali się przed laty na zamku Petrie, gdzie obaj służyli jako paziowie, równocześnie przygotowując sie do pasowania na rycerzy. Na pozór różniło ich wszystko. Jasnowłosy, wysoki i gładkolicy Hal śmiało spoglądał na świat i ludzi .gdyż czuł za sobą siłę rodziny i potęgę majątku. Inaczej biedny Piers, który pochodził z nieprawego łoża. Jego ojciec wielki pan, żonaty był z bezpłodną niewiastą. Dziecko dała mu jedna i panien służebnych. Piers nie znał swej matki, ojca zaś widział dwa , najwyżej trzy razy w życiu. Pozbawiony miłości i majątku, szukał ratunku w dumie. Pancerz dumy chronił go przed bólem, który inaczej z pewnością by go zabił. To, że tych dwóch tak różnych chłopców podało sobie ręce , niewątpliwie zadziwiało, ale jeszcze bardziej niezwykła była trwałość tej przyjaźni. Nic dziwnego więc, ze gdy Hal dostał z domu list  zaproszeniem na ucztę z okazuj rocznicy ślubu rodziców. zabrał ze sobą swojego najlepszego przyjaciela.

ROZDZIAŁ DRUGI

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.