[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CARLA CASSIDY
Powrót
do Prosperino
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Do cholery z tobą, stary - rzekł z goryczą Chance
Reilly, patrząc na grób swojego ojca.
Tom pozbawił go szczęśliwego dzieciństwa i normal
nej młodości. Nikt tak jak on nie potrafił go sterroryzo
wać i stłamsić. Teraz okazało się, że potrafi uderzyć na
wet zza grobu. Chance stwierdził, że nigdy nie wybaczy
mu tego, iż pozbawił go jego prawowitego dziedzictwa.
Spojrzał za siebie, na stojący nieco dalej dom. Nawet
wieczorny mrok nie był w stanie ukryć wieloletnich za
niedbań. Trzeba by go koniecznie wyremontować i po
malować. A poza tym powyrywać chwasty, które miej
scami sięgały kolan. Ale to oczywiście nie wszystko. Po
zostawała obora, której drzwi wisiały smętnie na jednym
zawiasie, a także zagroda z brakującymi żerdziami i za
rastające zielskiem pastwisko.
Chance popatrzył dalej. Stojące na podjeździe samo
chody przypomniały mu, że w domu wciąż są goście,
którzy brali udział w pogrzebie, głównie znajomi i cie
kawscy sąsiedzi. Powinien wrócić do środka, by odgry
wać rolę pogrążonego w smutku syna. Ale w tej sytuacji
było to bardzo trudne.
Pokręcił głową i spojrzał jeszcze na płytę matki, znaj
dującą się tuż obok świeżo wykopanego grobu. Niewiele
mu pomogła, umierając, kiedy on miał zaledwie osiem
lat. Zostawiła go z „Bossem". Ojciec uwielbiał to prze-
6
CARLA CASSIDY
zwisko i rzeczywiście traktował rodzinę tak, jakby skła
dała się z samych podwładnych. Niejednokrotnie też uży
wał pięści lub, co gorsza, ostrych słów, by osiągnąć to,
o co mu chodziło.
Chance wciągnął głęboko powietrze, chcąc przezwy
ciężyć skurcz, jaki poczuł w piersi. Kiedy tylko dowie
dział się, że stan ojca się pogorszył, złapał pierwszy sa
molot z Wichity w stanie Kansas do Prosperino w stanie
Kalifornia.
Jednak ojciec okazał się nieprzejednany aż do końca.
Zmarł zaledwie parę godzin przed przyjazdem syna, grze
biąc na zawsze nadzieje na jakiekolwiek pojednanie.
A potem czekało go kolejne rozczarowanie. Prawnik
ojca, Walter Bishop, wyjaśnił mu, jaka jest ostatnia wola
zmarłego.
- Żebyś zgnił do reszty - mruknął Chance, patrząc
z niechęcią na świeżą ziemię. - Prześladowałeś mnie
przez całe życie.
- Chance?
Obrócił się na dźwięk niskiego, kobiecego głosu, roz
gniewany, że ktoś mu śmiał przeszkodzić.
Trochę się rozluźnił, widząc, że to tylko Lana Ramirez.
Kobieta zbliżyła się do niego, nie zwracając uwagi na
jesienny wiatr, który szarpał jej długą spódnicę.
- Nic ci nie jest? - spytała, stając obok niego.
Widzieli się już wcześniej, ale tylko przez chwilę. Le
dwie zdążyli się przywitać, a Chance już musiał zająć
się przygotowaniami do pochówku i późniejszej stypy.
- Nie, skądże - odparł, starając się poskromić nerwy.
Nie miał zamiaru dać po sobie poznać, co naprawdę czuje.
Lana przysunęła się bliżej. Na tyle blisko, że poczuł
jej kwiatowy zapach, który obudził dawne wspomnienia.
POWRÓT DO PROSPERINO
7
Używała tych perfum już wcześniej, kiedy po raz pierw
szy znalazł się na ranczu Coltonów. Miał wtedy szesna
ście łat, a ona trzynaście.
Musiał przyznać, że wyrosła na piękną kobietę.
Odziedziczyła ognistą urodę swoich meksykańskich
przodków: kruczoczarne włosy opadały jej na ramiona,
a ciemne oczy w ogóle nie wymagały makijażu.
Chance ponownie przeniósł wzrok na mogiłę.
- Jak ty z nim w ogóle zdołałaś wytrzymać? - spytał
i zerknął ciekawie na Lanę.
Na jej pełnych wargach pojawił się lekki uśmiech.
- Przecież jestem pielęgniarką. Muszę sobie radzić
z trudnymi pacjentami.
- Jak znam ojca, to należał do najtrudniejszych.
Skinęła głową.
- Zdarzały mu się różne zagrania, ale był na tyle cho
ry, że nie mógł nikomu naprawdę dokuczać - wyznała,
kładąc dłoń na jego ramieniu. - Słyszałam już o testa
mencie. Bardzo mi przykro.
Chance spojrzał na nią ze zdziwieniem. On sam do
wiedział się wszystkiego niedawno. Właśnie dlatego
wciąż kipiał złością.
- Walter Bishop jest świetnym prawnikiem, tyle że
lubi dużo gadać - dodała Lana. - Ale nie przejmuj się.
Powiedział mi o tym tylko dlatego, że był pewny, że
wiem już o wszystkim od twojego ojca.
- I tak nie chciałbym tu wrócić. - Urwał na chwilę,
dziwiąc się, że coś nagle zakłuło go w piersi. - Tylko
rozejrzyj się dookoła. Wszystko trzeba remontować, na
prawiać...
Już wcześniej postanowił, że nie wróci na ranczo. Zbyt
wiele bolesnych wspomnień wiązało się z tym miejscem.
Założył jednak, że trochę je odnowi, a potem sprzeda
i w ten sposób zdobędzie pieniądze, by otworzyć firmę.
Lana puściła jego ramię.
Ale przecież możesz odziedziczyć cały majątek...
- zaczęła.
- Pod warunkiem, że się ożenię - wpadł jej w słowo.
- Jeśli nie wiesz, to mogę ci powiedzieć, że nie mam
najmniejszego zamiaru popełnić tego głupstwa. Co zna
czy, że majątek przejdzie do fundacji dobroczynnej.
Chance przeciągnął dłonią po twarzy i głęboko ode
tchnął.
- A co z tobą? Jakie masz teraz plany?
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Przeniosę się do mojego mieszkania w mieście i bę
dę czekała na kolejne wezwanie - odparła.
Lana mieszkała na ranczu Reillych od pół roku. Właś
nie wtedy Tom miał pierwszy poważny wylew, po którym
przyszły następne.
- Zgłoś się do mnie, gdybyś potrzebowała referencji.
Skinęła głową. Kosmyk ciemnych włosów przesu
nął się na jej smagły policzek. Wyglądał niczym pasem
ko jedwabiu, ale kobieta odsunęła go niecierpliwym
gestem.
- A ty, co teraz zrobisz?
Chance spojrzał w stronę ciemniejącego horyzontu.
- To, co do tej pory - odparł, po raz pierwszy myśląc
z niechęcią o swojej pracy.
Zajmował się sprzedażą sprzętu rolniczego. Jeździł od
farmy do farmy, zachwalając swój towar i rozdając ma
teriały reklamowe. Po latach nauczył się, jak znaleźć naj
lepsze jedzenie i spanie w mieście, a także parę chętnych
ramion, gotowych przygarnąć go na jedną noc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
CARLA CASSIDY
Powrót
do Prosperino
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Do cholery z tobą, stary - rzekł z goryczą Chance
Reilly, patrząc na grób swojego ojca.
Tom pozbawił go szczęśliwego dzieciństwa i normal
nej młodości. Nikt tak jak on nie potrafił go sterroryzo
wać i stłamsić. Teraz okazało się, że potrafi uderzyć na
wet zza grobu. Chance stwierdził, że nigdy nie wybaczy
mu tego, iż pozbawił go jego prawowitego dziedzictwa.
Spojrzał za siebie, na stojący nieco dalej dom. Nawet
wieczorny mrok nie był w stanie ukryć wieloletnich za
niedbań. Trzeba by go koniecznie wyremontować i po
malować. A poza tym powyrywać chwasty, które miej
scami sięgały kolan. Ale to oczywiście nie wszystko. Po
zostawała obora, której drzwi wisiały smętnie na jednym
zawiasie, a także zagroda z brakującymi żerdziami i za
rastające zielskiem pastwisko.
Chance popatrzył dalej. Stojące na podjeździe samo
chody przypomniały mu, że w domu wciąż są goście,
którzy brali udział w pogrzebie, głównie znajomi i cie
kawscy sąsiedzi. Powinien wrócić do środka, by odgry
wać rolę pogrążonego w smutku syna. Ale w tej sytuacji
było to bardzo trudne.
Pokręcił głową i spojrzał jeszcze na płytę matki, znaj
dującą się tuż obok świeżo wykopanego grobu. Niewiele
mu pomogła, umierając, kiedy on miał zaledwie osiem
lat. Zostawiła go z „Bossem". Ojciec uwielbiał to prze-
6
CARLA CASSIDY
zwisko i rzeczywiście traktował rodzinę tak, jakby skła
dała się z samych podwładnych. Niejednokrotnie też uży
wał pięści lub, co gorsza, ostrych słów, by osiągnąć to,
o co mu chodziło.
Chance wciągnął głęboko powietrze, chcąc przezwy
ciężyć skurcz, jaki poczuł w piersi. Kiedy tylko dowie
dział się, że stan ojca się pogorszył, złapał pierwszy sa
molot z Wichity w stanie Kansas do Prosperino w stanie
Kalifornia.
Jednak ojciec okazał się nieprzejednany aż do końca.
Zmarł zaledwie parę godzin przed przyjazdem syna, grze
biąc na zawsze nadzieje na jakiekolwiek pojednanie.
A potem czekało go kolejne rozczarowanie. Prawnik
ojca, Walter Bishop, wyjaśnił mu, jaka jest ostatnia wola
zmarłego.
- Żebyś zgnił do reszty - mruknął Chance, patrząc
z niechęcią na świeżą ziemię. - Prześladowałeś mnie
przez całe życie.
- Chance?
Obrócił się na dźwięk niskiego, kobiecego głosu, roz
gniewany, że ktoś mu śmiał przeszkodzić.
Trochę się rozluźnił, widząc, że to tylko Lana Ramirez.
Kobieta zbliżyła się do niego, nie zwracając uwagi na
jesienny wiatr, który szarpał jej długą spódnicę.
- Nic ci nie jest? - spytała, stając obok niego.
Widzieli się już wcześniej, ale tylko przez chwilę. Le
dwie zdążyli się przywitać, a Chance już musiał zająć
się przygotowaniami do pochówku i późniejszej stypy.
- Nie, skądże - odparł, starając się poskromić nerwy.
Nie miał zamiaru dać po sobie poznać, co naprawdę czuje.
Lana przysunęła się bliżej. Na tyle blisko, że poczuł
jej kwiatowy zapach, który obudził dawne wspomnienia.
POWRÓT DO PROSPERINO
7
Używała tych perfum już wcześniej, kiedy po raz pierw
szy znalazł się na ranczu Coltonów. Miał wtedy szesna
ście łat, a ona trzynaście.
Musiał przyznać, że wyrosła na piękną kobietę.
Odziedziczyła ognistą urodę swoich meksykańskich
przodków: kruczoczarne włosy opadały jej na ramiona,
a ciemne oczy w ogóle nie wymagały makijażu.
Chance ponownie przeniósł wzrok na mogiłę.
- Jak ty z nim w ogóle zdołałaś wytrzymać? - spytał
i zerknął ciekawie na Lanę.
Na jej pełnych wargach pojawił się lekki uśmiech.
- Przecież jestem pielęgniarką. Muszę sobie radzić
z trudnymi pacjentami.
- Jak znam ojca, to należał do najtrudniejszych.
Skinęła głową.
- Zdarzały mu się różne zagrania, ale był na tyle cho
ry, że nie mógł nikomu naprawdę dokuczać - wyznała,
kładąc dłoń na jego ramieniu. - Słyszałam już o testa
mencie. Bardzo mi przykro.
Chance spojrzał na nią ze zdziwieniem. On sam do
wiedział się wszystkiego niedawno. Właśnie dlatego
wciąż kipiał złością.
- Walter Bishop jest świetnym prawnikiem, tyle że
lubi dużo gadać - dodała Lana. - Ale nie przejmuj się.
Powiedział mi o tym tylko dlatego, że był pewny, że
wiem już o wszystkim od twojego ojca.
- I tak nie chciałbym tu wrócić. - Urwał na chwilę,
dziwiąc się, że coś nagle zakłuło go w piersi. - Tylko
rozejrzyj się dookoła. Wszystko trzeba remontować, na
prawiać...
Już wcześniej postanowił, że nie wróci na ranczo. Zbyt
wiele bolesnych wspomnień wiązało się z tym miejscem.
Założył jednak, że trochę je odnowi, a potem sprzeda
i w ten sposób zdobędzie pieniądze, by otworzyć firmę.
Lana puściła jego ramię.
Ale przecież możesz odziedziczyć cały majątek...
- zaczęła.
- Pod warunkiem, że się ożenię - wpadł jej w słowo.
- Jeśli nie wiesz, to mogę ci powiedzieć, że nie mam
najmniejszego zamiaru popełnić tego głupstwa. Co zna
czy, że majątek przejdzie do fundacji dobroczynnej.
Chance przeciągnął dłonią po twarzy i głęboko ode
tchnął.
- A co z tobą? Jakie masz teraz plany?
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Przeniosę się do mojego mieszkania w mieście i bę
dę czekała na kolejne wezwanie - odparła.
Lana mieszkała na ranczu Reillych od pół roku. Właś
nie wtedy Tom miał pierwszy poważny wylew, po którym
przyszły następne.
- Zgłoś się do mnie, gdybyś potrzebowała referencji.
Skinęła głową. Kosmyk ciemnych włosów przesu
nął się na jej smagły policzek. Wyglądał niczym pasem
ko jedwabiu, ale kobieta odsunęła go niecierpliwym
gestem.
- A ty, co teraz zrobisz?
Chance spojrzał w stronę ciemniejącego horyzontu.
- To, co do tej pory - odparł, po raz pierwszy myśląc
z niechęcią o swojej pracy.
Zajmował się sprzedażą sprzętu rolniczego. Jeździł od
farmy do farmy, zachwalając swój towar i rozdając ma
teriały reklamowe. Po latach nauczył się, jak znaleźć naj
lepsze jedzenie i spanie w mieście, a także parę chętnych
ramion, gotowych przygarnąć go na jedną noc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]