[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
Lin Carter i Lyon Sprague de Camp
Spotkanie w krypcie
1. Czerwone ślepia
Od dwóch dni wilki szły przez las jego śladem i teraz znów go dogoniły. Oglądając się przez ramie,
młodzieniec dostrzegł je włochate, szare cienie kłusowały bezgłośnie wśród czarnych pni, a w zapadającym
mroku ich ślepia płonęły jak rozŜarzone węgle. Wiedział, Ŝe tym razem juŜ nie zdoła odeprzeć ataku.
Grube pnie wiekowych drzew wznosiły się wokół, jak milczący Ŝołnierze zaklętej armii, ograniczając widok.
Północne stoki wzgórz pokrywały poszarpane, białe łaty śniegu, lecz bulgot tysięcy strumyków zapowiadał
rychłe ustąpienie mrozu i nadejście wiosny. Nawet w środku lata był to mroczny, ponury świat, a teraz, w
słabnącym ze zbliŜaniem się zmierzchu, przyćmionym świetle pochmurnego nieba, wyglądał jeszcze bardziej
niegościnnie.
Młodzian biegł pod góro gęsto zadrzewionym zboczem, uciekając juŜ trzeci dzień od chwili, gdy udało mu sio
zbiec z hyperborejskiej niewoli. ChociaŜ wolny, młodzieniec znalazł sio w samym środku wrogiego królestwa,
daleko od rodzinnej Cymmerii. Tak wiec umknął na południe, w dziką, górzystą kraino oddzielającą
południowe tereny Hyperborei od Ŝywych równin Brythunii i stepów Turanu. Słyszał, Ŝe gdzieś na południu
leŜy legendarna Zamora - ziemia czarnowłosych kobiet i wieŜ, zamieszkałych przez tajemnicze pająki. Gdzieś
tam stały wspaniałe miasta - stolica państwa, Shadizar, zwana Miastem Łajdaków, Arenjun - Miasto Ztrdziei i
Yezud - miasto boga-pająka.
Zdawało mu się, Ŝe na południu olbrzymia siła z łatwości przyniesie mu bogactwo i sławę wśród
wychowanych w mieści słabeuszy. Skierował się wiec ku północnym granicom Brythuni by szukać swego
szczęścia, a prócz wystrzępionej, poszarzał tuniki i kawałka łańcucha nie miał nic.
Wilki wpadły na jego ślad. Zazwyczaj nie atakowały ludzi,1 zima trwała wyjątkowo długo i wygłodniałe
drapieŜniki były gotowe na wszystko. Za pierwszym razem, kiedy go dopadły zakręcił łańcuchem z taką furią,
Ŝe połoŜył trupem jednego szarego napastnika, a drugiemu złamał kręgosłup. Szkaradna posoka pryskała
topniejący śnieg. Wygłodzone stado odstąpiło od człowieka ze świszczącym groźnie łańcuchem, by ucztować
na trupach swych krewniaków, a młody Conan pomknął na południe. Ale niebawem wilki znów ruszyły jego
tropem.
Następnego dnia opadły go o zachodzie słońca, przy zamarzniętej rzece na granicy Brythunii. Walczył z nimi
na śliskim lodzie, młócąc okrwawionym łańcuchem jak cepem, dopóki na śmielszy wilk nie chwycił zębami
Ŝelaznych ogniw i nie wyrw; łańcucha ze słabnącej dłoni. Wtedy cienki lód załamał się pod cięŜarem
walczących i Conan znalazł się w lodowatej wodzi Krztusząc się i łapiąc gwałtownie oddech zobaczył, Ŝe kilku
prześladowców wpadło razem z nim. Przez chwilę widział nie opodal na pół pogrąŜonego w wodzie wilka,
wściekle skrobiącego przednimi łapami o krawędź przerębli, ale nigdy się nie dowiedział, i zwierząt zdołało
się wydostać, a ile zostało wciągniętych pod lód przez wartki nurt. Dzwoniąc zębami wygramolił się z wody,
pozostawiając wyjące stado na drugim brzegu. Półnagi i na wpół zamarznięty umykał całą noc i cały dzień
przez porośnięte lasem wzgórza na południe.
Teraz wilki znów go doganiały.
Mroźne górskie powietrze paliło Ŝywym ogniem pracujące jak miechy płuca Conana. Ołowiane nogi poruszały
się miarowo bez udziału świadomości. Za kaŜdym krokiem jego obute w sandały stopy zapadały się z cichym
chlupnięciem w namokniętą ziemię. Wiedział, Ŝe z gołymi rękami nie ma Ŝadnej szansy przeciwko tuzinowi
szarych zabójców, ale biegł dalej, nie zatrzymując się. Posępna natura Cymmerianina nie dopuszczała myśli
o poddaniu się losowi, nawet w obliczu nieuchronnej śmierci.
Znów zaczął sypać śnieg, duŜe, mokre płatki opadały ze słabym, lecz dającym się słyszeć szelestem,
znacząc wilgotną ziemie i strzeliste świerki miriadami białych plam. Tu i tam z dywanu igieł sterczały wielkie
głazy, kraina stawała się coraz bardziej górzysta i skalista. Te głazy były jedyną nadzieją Conana, który
zamierzał oprzeć się o skałę i zabezpieczywszy się w ten sposób przed atakiem z tyłu, stanąć do ostatniej
walki. Niewielką miał nadzieje na wyjście z Ŝyciem z opresji - dobrze znał szybkość i siłę stalowych szczek
tych Ŝylastych, stufuntowych ciał - ale lepsza taka szansa niŜ Ŝadna.
Las rzedniał w miarę jak zbocze stawało się bardziej strome. Conan popędził ku grupie skał wznoszących się
na stoku, jak brama jakiegoś zasypanego grodu. W tej samej chwili wilki wypadły z leśnej gęstwiny i pognały
za nim, wyjąc jak piekielne demony, triumfujące nad potopioną duszą.
2. Skalne komnaty
Przez biały zamęt sypiącego śniegu młodzieniec dojrzał ziejący czernią otwór miedzy dwoma potęŜnymi
blokami skalnymi i pomknął w tym kierunku. Kiedy dobiegał do wąskiej, ciemnej szczeliny, wilki następowały
mu juŜ na pięty - zdawało mu się, Ŝe na gołych nogach czuje ich gorące, smrodliwe oddechy. Wcisnął się w
otwór w momencie, gdy przodownik stada skoczył na niego. Ociekające śliną kły chwyciły powietrze - Conan
był bezpieczny. Ale na jak długo?
Strona 1
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
Schyliwszy się, macał dookoła siebie w ciemności, szukając na chropowatej, kamiennej podłodze czegoś,
czym mógłby odeprzeć wyjącą hordo. Na zewnątrz słychać było dreptanie łap po świeŜym śniegu, skrobanie
pazurów o kamień i cięŜkie dyszenie zziajanych tak jak i on wilków. Wygłodniałe, Ŝądne krwi zwierzęta
skomliły czując jego zapach, lecz Ŝadne nie próbowało dostać się do środka. I to wydawało się dziwne.
Ciemności, panujące w niewielkiej, skalnej komnacie rozpraszało tylko słabe światło wpadające przez otwór
wejściowy. Nierówną podłogo pokrywały śmieci naniesione tu w ciągu długich lat przez wiatr, ptaki i zwierzęta
- zeschłe liście, igliwie, suche gałązki, nieco rozsypanych drobnych kości, kamyków i okruchów skały. Nie
znalazł niczego, ci mogłoby posłuŜyć za broń.
Prostując się na całą wysokość swej mierzącej juŜ ponad sześć stóp postaci, młodzian zaczął badać ściany
wyciągniętą ręką. Wkrótce znalazł przejście wiodące gdzieś dalej, w smolisty mrok. Macając krawędzie
otworu stwierdził, Ŝe ma on regularny kształt i odkrył ślady dłuta na kamiennej framudze, układające się w
tajemnicze znaki jakiegoś nieznanego pisma. Nieznanego przynajmniej młodemu barbarzyńcy z północy,
który nie umiał ani czytać, ani pisać i wręcz pogardzał takimi umiejętnościami, uwaŜając je za objaw
zniewieściałości.
Musiał się zgiąć wpół, by przecisnąć się przez niskie drzwi, ale przeszedłszy przez nie mógł znowu stanąć
wyprostowany. Zatrzymał się, nasłuchując czujnie. W otaczającej go ciszy i ciemności instynktownie wyczuł
czyjąś obecność. ChociaŜ napięte zmysły nie dostarczały mu Ŝadnych wskazówek, miał dziwne wraŜenie, Ŝe
nie jest sam w komnacie.
WytęŜając wyćwiczony w leśnej głuszy słuch doszedł do wniosku, Ŝe pomieszczenie, w jakim się znalazł, jest
o wiele większe od pierwszego. Wokół unosił się zaduch nagromadzonego przez wieki kurzu i nietoperzych
odchodów. OstroŜnie stawiając stopy napotykał porozstawiane tu i tam przedmioty i chociaŜ ich nie widział,
wydawały mu się sprzętami wykonanymi przez człowieka.
Zrobił jeden zbyt szybki krok w kierunku ściany, potknął się o coś i kiedy upadł, przedmiot rozleciał się z
trzaskiem pod jego cięŜarem. Ostra drzazga zarysowała mu skórę, dodając następne zadrapanie do
skaleczeń spowodowanych przez świerkowe igły i wilcze kły. Klnąc, podniósł się i pomacał połamane
szczątki. To było krzesło, tak zbutwiałe, Ŝe drewno kruszyło się w palcach.
Dalsze badania prowadził z większą ostroŜnością. Wyciągając ręce natrafił na inny, większy przedmiot, w
którym niebawem rozpoznał wojenny rydwan. Szprychy przegnity i koła załamały się, tak Ŝe wóz leŜał na
podłodze wśród fragmentów podwozia i kawałków obręczy. Błądzące palce Conana dotknęły zimnego metalu
- najwidoczniej zardzewiałego, Ŝelaznego okucia rydwanu. To nasunęło mu pomysł. Odwrócił się i wymacując
sobie drogę powrócił do przedsionka. Zebrał garść suszu i kilka skalnych odłamków. Ponownie wszedł do
komnaty i ułoŜywszy małą kupkę z chrustu i liści uderzył Ŝelazem o kamień. Po kilku nieudanych próbach z
kolejnego kamienia trysnęły jasne iskry. Za chwilę w komnacie płoniło małe ognisko podsycane resztkami
połamanego krzesła i drewnianymi kawałkami rydwanu. Teraz mógł odpocząć po straszliwym wyścigu i
ogrzać zdrętwiałe członki. śwawo trzaskające płomienie powstrzymają wciąŜ kręcące się przed wejściem
wilki, które, chociaŜ zwykle niechętnie rezygnują ze zdobyczy, nie próbowały wtargnąć do ciemnej jaskini.
Ciepły, Ŝółty blask ognia tańczył po ścianach z topornie ociosanego kamienia. Conan rozejrzał się wokół.
Pomieszczenie miało kształt prostokąta i było znacznie większe niŜ pierwotnie przypuszczał. Wyniosły strop
ginął w głębokim cieniu i zasłonach pajęczyn. Pod ścianami stało kilka krzeseł i parę kufrów ze strojami i
bronią, których otwarte wieka ukazywały zakurzoną zawartość. W wielkiej, kamiennej komnacie roztaczała
się woń śmierci i stęchlizny.
Nagle dreszcz przebiegł Conanowi po plecach - w odległym kącie pomieszczenia, na ogromnym kamiennym
tronie siedział nagi olbrzym z obnaŜonym mieczem na kolanach. W migoczącym blasku płomieni trupia
czaszka spoglądała pustymi oczodołami na młodego Cymmerianina. Chude jak patyki kończyny były brązowe
i wyschnięte, a ciało na potęŜnej piersi skurczone i popękane przywarto w strzępach do odsłoniętych Ŝeber.
Conan wiedział, Ŝe nagi gigant nie Ŝyje od wielu wieków, lecz świadomość tego nie zmniejszała przeraŜenia
młodzieńca. Nieustraszony w starciu z człowiekiem czy zwierzęciem, nie obawiał się bólu i śmierci z rąk
wrogów. Jednak jako barbarzyńca z dzikiej Cymmerii lękał się nadprzyrodzonych mocy, demonów i
potwornych stworów Odwiecznej Nocy i Chaosu, jakimi jego prymitywny lud zapełniał ciemności za kręgiem
obozowych ognisk. Conan wolałby stawiać czoła głodnym wilkom niŜ pozostawać tutaj z martwym,
spoglądającym na niego ze skalnego tronu zapadniętymi oczodołami, w których drŜący odblask ogniska,
oŜywiając wyschnięte oblicze trupa, poruszał mroczne cienie.
3. Miecz
Krew zastygła młodzieńcowi w Ŝyłach i włosy zjeŜyły mu się na głowie, ale wziął się w garść. Odsyłając w
duchu wszystkie przesądy do diabła, podszedł na sztywnych nogach do tronu, by przyjrzeć się z bliska
zmarłemu. Tron - solidny blok szklistego ciemnego kamienia, ociosanego z grubsza na kształt fotela - stał na
niskim postumencie. Olbrzym musiał umrzeć siedząc na nim albo został tam posadzony po śmierci. JeŜeli
nosił kiedyś jakąś odzieŜ, to juŜ dawno zbutwiała i rozsypała się w proch. MosięŜne zapinki i resztki zbroi
nadal leŜały u jego stóp. Szyję otaczał naszyjnik z nieoszlifowanych bryłek szlachetnego kruszcu, a na
Strona 2
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
szponiastych dłoniach, ściskających poręcze tronu, błyszczały złote pierścienie. Zwieńczony rogami hełm z
brązu, pokryty teraz zieloną warstwą tłustej śniedzi, chronił wyschniętą czaszkę budzącej grozę postaci. Mimo
Ŝelaznych nerwów Conan z trudem zmusił się, by spojrzeć w tę zniszczoną przez czas twarz. Zapadnięte
oczy trupa zostawiły dwie czarne jamy, a łuszcząca się skóra wyschniętych warg obnaŜyła poŜółkłe,
wyszczerzone w ponurym uśmiechu zęby.
Kim był zmarły? StaroŜytnym wojownikiem, wielkim wodzem budzącym strach za Ŝycia i czczonym po
śmierci? Nikt nie mógł odpowiedzieć na to pytanie. Blisko sto ras wędrowało i władało tym górzystym
pograniczem, od czasu kiedy Altantyda zapadła się w szmaragdowe fale Zachodniego Oceanu osiem tysięcy
lat wcześniej. Sądząc po zwieńczonym rogami hełmie, trup mógł być wodzem pierwotnych Vanirów lub
Aesirów, albo królem jakiegoś zapomnianego, prymitywnego szczepu Hyborian, od dawna pochłoniętego
przez mroki czasu i pogrzebanego przez pył wieków.
Spojrzenie Conana padło na wielki miecz, leŜący na kolanach trupa. Była to przeraŜająca broń - szeroką
klingę o blisko metrowej długości wykuto z hartowanej stali - nie z miedzi czy brązu, jak moŜna by się
spodziewać ze względu na wiek oręŜa. Mógł to być pierwszy stalowy brzeszczot wykonany ręką ludzką;
cymmeriańskie legendy wspominały o dniach, gdy sieczono się i kłuto czerwonym spiŜem, nie znając
tajemnicy wyrobu Ŝelaznych przedmiotów. Ten miecz w zamierzchłej przeszłości musiał być świadkiem wielu
bitew - mówiła o tym jego szeroka klinga, wciąŜ ostra, lecz poszczerbiona w licznych miejscach, gdzie z
brzękiem spotkała się niegdyś z ostrzami innych mieczy i toporów. Pociemniały ze starości, poplamiony rdzą
oręŜ nadal budził respekt. Cymmerianinowi mocniej zabiło serce - w jego Ŝyłach płynęła krew pokoleń
wojowników.
Na Croma, co za miecz! Z taką bronią mógł stawić czoła nie tylko stadu wygłodzonych wilków. Chwytając
rękojeść poŜądliwą ręką nie dostrzegł ostrzegawczego błysku w ciemnych oczodołach staroŜytnego
wojownika. Conan zwaŜył miecz w ręku. OręŜ z Dawnych Wieków wydawał się cięŜki jak ołów. MoŜe w
przeszłości nosił go jakiś legendarny król-heros, jak Kull Atlantyda - król Valuzji w czasach, nim skryła ją
zielona toń... Młodzieniec poczuł jak wzbiera w nim siła, a serce bije szybciej przepełnione dumą posiadania.
Zamachnął się. Bogowie, co za broń! Wojownik z takim mieczem jest godzien kaŜdego zaszczytu! Mając taki
oręŜ nawet półnagi młody barbarzyńca z surowej, dzikiej Cymmerii moŜe wywalczyć sobie drogę przez
zastępy wrogów i przebrnąwszy przez rzeki posoki zająć poczesne miejsce w panteonie władców!
Stanął z dala od tronu, tnąc i dźgając powietrze ostrą stalą, oswajając się z dotykiem zniszczonej przez czas
rękojeści. W zadymionym pomieszczeniu rozległ się jedynie świst rozcinanego powietrza, a migoczące
światło ogniska odbijało się skrzącymi promieniami od powierzchni ostrza, rzucając małe, złote błyski na
kamienne ściany. Z taką bronią nie obawiał się nawet armii wojowników!
Conan nabrał tchu w piersi i wydał dziki okrzyk wojenny swego ludu. Krzyk odbił się grzmiącym echem po
komnacie pełnej tajemniczych cieni i zestarzałego kurzu. Cymmerianin nie pomyślał, Ŝe gromkie wyzwanie
rzucone w takim miejscu mogło obudzić nie tylko śpiące nietoperze, lecz równieŜ coś, co według wszelkich
praw powinno spoczywać w spokoju przez nadchodzące wieki.
Nagle młodzieniec zastygł w niedokończonym geście, słysząc dziwny, suchy chrzęst, dobiegający z tej części
komnaty, gdzie stał tron. Młody barbarzyńca odwrócił się wolno, spojrzał... i serce w nim zamarło, a lodowaty
dreszcz strachu przebiegł mu po krzyŜu. Wszystkie nocne koszmary i przesądne leki obudziły się w jego
duszy, napełniając ją szaleństwem i grozą. Trup oŜył.
4. Spotkanie
Powoli, konwulsyjnymi ruchami, trup podniósł się ze swego kamiennego fotela i spojrzał na intruza pustymi
oczodołami, które zdawały się jarzyć zimnym, nienawistnym spojrzeniem. Dzięki tajemniczej sztuce
pradawnych czarnoksięŜników, Ŝycie wciąŜ tliło się w wysuszonej mumii starego wodza. ObnaŜone szczęki
rozchyliły się i zamknęły w przeraŜającej parodii mowy. Conan usłyszał tylko suchy chrzęst, z jakim resztki
mięśni i ścięgien tarły o siebie. Ta bezgłośna imitacja mowy przeraziła młodzieńca bardziej niŜ fakt, Ŝe
martwy oŜył i poruszał się.
Szkielet zstąpił z postumentu i zwrócił się ku Cymmerianinowi. Puste oczodoły wypełniły się nagle krwawym
blaskiem, gdy ich spojrzenie padło na wielki miecz. Krocząc niezdarnie mumia ruszyła przez komnatę w
kierunku Conana, jak uosobienie grozy, jak demon z majaczeń szaleńca, wyciągając kościste szpony, by
odebrać swoją własność.
Przejęty zabobonnym lękiem młodzian cofał się krok za krokiem przed zbliŜającym się olbrzymem. Płomienie
ogniska rzucały na pobliską ścianę czarny, potworny cień szkieletu, drgający na chropowatej skale. Panującą
w grobowcu ciszę zakłócał tylko syk ognia, poŜerającego resztki drewnianego krzesła, chrzęst wyschniętych
mięśni zbliŜającego się trupa i cięŜki oddech przeraŜonego, z trudem chwytającego powietrze Conana.
Mumia przyparta intruza do ściany i wyciągnęła drŜącą brązową rękę.
Odruchowo, instynktownie, młody barbarzyńca uderzył. Rozległ się świst i z trzaskiem, przypominającym
odgłos łamanej gałęzi stalowe ostrze odrąbało wyciągnięte ramię. Odcięta ręka upadła z suchym grzechotem
na podłogę nadal zaciskając palce; z kikuta wyschniętego przedramienia nie trysnęła nawet kropla krwi.
Strona 3
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
Straszliwa rana, jaka powaliłaby kaŜdego śmiertelnika, nie powstrzymała trupa, który cofnął okaleczoną rękę i
wyciągnął drugą. Oszalały Conan skoczył na napastnika wymierzając zamaszyste, potęŜne ciosy. Jeden z
nich trafił w bok mumii. Pod ostrzem miecza Ŝebra trzasnęły jak gałązki i olbrzym upadł z łoskotem.
Młodzieniec stał na środku kamiennej komnaty dysząc cięŜko i ściskając wyślizganą rękojeść w spotniałej
dłoni patrzył rozszerzonymi oczyma na trupa, który wolno dźwignął się na nogi i wyciągając szponiastą dłoń
zbliŜał się znowu.
5. Pojedynek
Rozpoczęły się śmiertelne zmagania. Conan uderzał ze wszystkich sił, lecz musiał cofać się krok po kroku
przed niepowstrzymanym pochodem wciąŜ następującego przeciwnika. Nagle mumia gwałtownym ruchem
cofnęła ramię przed ciosem i impet wytrącił Cymmerianina z równowagi. Nim ją odzyskał, trup chwycił
kościstą ręką za fałdy tuniki i zerwał z niego postrzępioną szatę, zostawiając go nagim prócz sandałów i
przepaski na biodrach.
Conan odskoczył i wymierzył potęŜne uderzenie w głowę monstrum. Mumia znów uchyliła się i ponownie
młody barbarzyńca z trudem wywinął się z uścisku. W końcu silny cios trafił w hełm przeciwnika, odcinając
jeden z wieńczących go rogów. Następny - i hełm z brzękiem potoczył się po podłodze w kąt komnaty.
Kolejne uderzenie spadło na wyschniętą, ohydną czaszkę. Ostrze utkwiło na moment w kości i to prawie
zgubiło Conana - czarne pazury sięgnęły jego szyi, rozdzierając skórę, gdy gwałtownie wyrwał wbitą broń.
Jeszcze raz trafił mumię w Ŝebra i znów ostrze zakleszczyło się w kręgach. I tym razem udało mu się je
wyszarpnąć. Wydawało się, Ŝe nic nie jest w stanie zatrzymać napastnika. Nie sposób przecieŜ zranić trupa!
Szkielet chwiał się, ale ciągle nacierał, nie znając zmęczenia ani słabości, chociaŜ rany, jakie odniósł,
powaliłyby tuzin krzepkich wojowników.
Jak moŜna zabić martwego? - to pytanie tłukło się pod czaszką bliskiego szaleństwa Conana. Zadawał je
sobie raz po raz, siekąc i rąbiąc ze wszystkich sił. Serce waliło mu jak młotem, płuca pracowały jak miechy,
lecz jego ciosy nie wywierały Ŝadnego wraŜenia na milczącym przeciwniku.
Wreszcie barbarzyńca przywołał na pomoc cały swój spryt. Pomyślawszy, Ŝe okulawiona mumia nie będzie
mogła go ścigać, wymierzył nagły, zamaszysty cios w kolano trupa. Trzasnęła kość i szkielet upadł, ale w
wyschniętej piersi kryła się nadnaturalna moc. Czołgając się po kamiennej podłodze mumia znowu dźwignęła
się na nogi i ruszyła do młodzieńca powłócząc okaleczoną kończyną.
Conan uderzył, utrącając dolną szczękę, która z grzechotem potoczyła się po komnacie. Trup nawet się nie
zatrzymał. W niestrudzonym, miarowym pochodzie wciąŜ następował na intruza chociaŜ poniŜej płonących
niesamowitym blaskiem oczodołów, dolna część czaszki była teraz zaledwie masą białych, potrzaskanych
kości. Conan zaczynał Ŝałować, Ŝe wilcze stado nie dopadło go, zanim zdąŜył schronić się w tej przeklętej
krypcie, której zmarły przed wiekami mieszkaniec był wciąŜ Ŝywy i niebezpieczny.
Nagle coś chwyciło go za nogę. Straciwszy równowagę, runął jak długi na nierówną kamienną podłogę,
wierzgając wściekle by uwolnić się z uchwytu kościstych palców. Spojrzał i zamarł na chwile, gdy zobaczył
uczepioną jego kostki, odrąbaną dłoń trupa. Wyschnięte szpony wbiły się głęboko w ciało.
Olbrzymia, siejąca grozę i szaleństwo postać pochyliła nad nim swą strzaskaną twarz i z szyderczym
grymasem wyciągnęła rękę ku gardłu ofiary.
Conan instynktownie z całej siły kopnął obiema nogami w skurczony brzuch trupa wyrzucając go w powietrze.
Z głośnym trzaskiem olbrzym upadł - prosto w ognisko. Cymmerianin chwycił odciętą rękę, wciąŜ ściskającą
jego kostkę, oderwał ją, skoczył na nogi i cisnął kończynę w ślad za resztą zwłok. Pochylił się, porwał
upuszczony w czasie upadku miecz i rzucił się w kierunku ogniska - by stwierdzić, Ŝe bitwa zakończona.
Wysuszone przez niezliczone stulecia kości płonęły gwałtownie, jak suchy chrust. Nadnaturalne Ŝycie jeszcze
nie opuściło trupa - wyprostował się z wysiłkiem i wtedy płomienie ogarnęły cały jego szkielet, przeskakując z
kości na kość, zmieniając go w Ŝywą pochodnie. JuŜ prawie udało mu się wygramolić z ognia, gdy nagle
okaleczona noga ugięła się pod nim i olbrzym runął z powrotem w ognisko. Płonące ramie uniosło się i
opadło jak ułamana gałąź, czaszka potoczyła się miedzy węgle i po kilku chwilach ogień pochłonął mumie
zupełnie, pozostawiając jedynie kilka rozŜarzonych węgielków i garstkę popiołu.
6. Decyzja
Conan z przeciągłym westchnieniem wypuścił powietrze z płuc i ponownie nabrał tchu. Napięcie opuściło go,
pozostawiając w całym ciele uczucie zmęczenia. Wytarł zimny pot z czoła i przegładził palcami czarne włosy.
Oto wojownik był w końcu naprawdę martwy i wielki miecz naleŜał do zwycięzcy. Jeszcze raz zwaŜył oręŜ w
ręku, ciesząc się jego cięŜarem i mocą.
Śmiertelnie utrudzony, zastanowił się nad spędzeniem nocy w krypcie. Na zewnątrz czekały na niego wilki i
mróz, a nawet instynktowne wyczucie kierunku nie uchroni go przed zbłądzeniem na obcej ziemi w
bezgwiezdną noc. Po krótkim namyśle zdecydował się. Wypełniona dymem komnata śmierdziała juŜ nie tylko
stęchlizną, ale takŜe dziwnym, budzącym odrazę odorem spalonego ciała. Pusty tron zdawał się spoglądać
Strona 4
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
szyderczo na młodego Cymmerianina, który wciąŜ miał to niesamowite wraŜenie czyjejś obecności, jakie
odniósł, gdy po raz pierwszy wszedł do grobowca. Na myśl o noclegu w tym nawiedzonym miejscu czuł
lodowate palce strachu pełznące po plecach.
Nowa broń napełniła go otuchą. Wypiął pierś i ze świstem przeciął ostrzem powietrze. Po chwili wynurzył się
z otworu wejściowego, otulony w stare futro, wyjęte z jednej ze skrzyń, trzymając pochodnie w jednej, a miecz
w drugiej ręce.
Po wilkach nie było śladu. Spoglądając w górę, Conan zobaczył rozpogadzające się niebo. Przez chwile
wpatrywał się w gwiazdy, błyskające wśród pochmurnego jeszcze nieboskłonu i znów skierował swoje kroki
na południe.
przekład : Zbigniew A. Królicki & Robert J. Szmidt
powrót
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
Lin Carter i Lyon Sprague de Camp
Spotkanie w krypcie
1. Czerwone ślepia
Od dwóch dni wilki szły przez las jego śladem i teraz znów go dogoniły. Oglądając się przez ramie,
młodzieniec dostrzegł je włochate, szare cienie kłusowały bezgłośnie wśród czarnych pni, a w zapadającym
mroku ich ślepia płonęły jak rozŜarzone węgle. Wiedział, Ŝe tym razem juŜ nie zdoła odeprzeć ataku.
Grube pnie wiekowych drzew wznosiły się wokół, jak milczący Ŝołnierze zaklętej armii, ograniczając widok.
Północne stoki wzgórz pokrywały poszarpane, białe łaty śniegu, lecz bulgot tysięcy strumyków zapowiadał
rychłe ustąpienie mrozu i nadejście wiosny. Nawet w środku lata był to mroczny, ponury świat, a teraz, w
słabnącym ze zbliŜaniem się zmierzchu, przyćmionym świetle pochmurnego nieba, wyglądał jeszcze bardziej
niegościnnie.
Młodzian biegł pod góro gęsto zadrzewionym zboczem, uciekając juŜ trzeci dzień od chwili, gdy udało mu sio
zbiec z hyperborejskiej niewoli. ChociaŜ wolny, młodzieniec znalazł sio w samym środku wrogiego królestwa,
daleko od rodzinnej Cymmerii. Tak wiec umknął na południe, w dziką, górzystą kraino oddzielającą
południowe tereny Hyperborei od Ŝywych równin Brythunii i stepów Turanu. Słyszał, Ŝe gdzieś na południu
leŜy legendarna Zamora - ziemia czarnowłosych kobiet i wieŜ, zamieszkałych przez tajemnicze pająki. Gdzieś
tam stały wspaniałe miasta - stolica państwa, Shadizar, zwana Miastem Łajdaków, Arenjun - Miasto Ztrdziei i
Yezud - miasto boga-pająka.
Zdawało mu się, Ŝe na południu olbrzymia siła z łatwości przyniesie mu bogactwo i sławę wśród
wychowanych w mieści słabeuszy. Skierował się wiec ku północnym granicom Brythuni by szukać swego
szczęścia, a prócz wystrzępionej, poszarzał tuniki i kawałka łańcucha nie miał nic.
Wilki wpadły na jego ślad. Zazwyczaj nie atakowały ludzi,1 zima trwała wyjątkowo długo i wygłodniałe
drapieŜniki były gotowe na wszystko. Za pierwszym razem, kiedy go dopadły zakręcił łańcuchem z taką furią,
Ŝe połoŜył trupem jednego szarego napastnika, a drugiemu złamał kręgosłup. Szkaradna posoka pryskała
topniejący śnieg. Wygłodzone stado odstąpiło od człowieka ze świszczącym groźnie łańcuchem, by ucztować
na trupach swych krewniaków, a młody Conan pomknął na południe. Ale niebawem wilki znów ruszyły jego
tropem.
Następnego dnia opadły go o zachodzie słońca, przy zamarzniętej rzece na granicy Brythunii. Walczył z nimi
na śliskim lodzie, młócąc okrwawionym łańcuchem jak cepem, dopóki na śmielszy wilk nie chwycił zębami
Ŝelaznych ogniw i nie wyrw; łańcucha ze słabnącej dłoni. Wtedy cienki lód załamał się pod cięŜarem
walczących i Conan znalazł się w lodowatej wodzi Krztusząc się i łapiąc gwałtownie oddech zobaczył, Ŝe kilku
prześladowców wpadło razem z nim. Przez chwilę widział nie opodal na pół pogrąŜonego w wodzie wilka,
wściekle skrobiącego przednimi łapami o krawędź przerębli, ale nigdy się nie dowiedział, i zwierząt zdołało
się wydostać, a ile zostało wciągniętych pod lód przez wartki nurt. Dzwoniąc zębami wygramolił się z wody,
pozostawiając wyjące stado na drugim brzegu. Półnagi i na wpół zamarznięty umykał całą noc i cały dzień
przez porośnięte lasem wzgórza na południe.
Teraz wilki znów go doganiały.
Mroźne górskie powietrze paliło Ŝywym ogniem pracujące jak miechy płuca Conana. Ołowiane nogi poruszały
się miarowo bez udziału świadomości. Za kaŜdym krokiem jego obute w sandały stopy zapadały się z cichym
chlupnięciem w namokniętą ziemię. Wiedział, Ŝe z gołymi rękami nie ma Ŝadnej szansy przeciwko tuzinowi
szarych zabójców, ale biegł dalej, nie zatrzymując się. Posępna natura Cymmerianina nie dopuszczała myśli
o poddaniu się losowi, nawet w obliczu nieuchronnej śmierci.
Znów zaczął sypać śnieg, duŜe, mokre płatki opadały ze słabym, lecz dającym się słyszeć szelestem,
znacząc wilgotną ziemie i strzeliste świerki miriadami białych plam. Tu i tam z dywanu igieł sterczały wielkie
głazy, kraina stawała się coraz bardziej górzysta i skalista. Te głazy były jedyną nadzieją Conana, który
zamierzał oprzeć się o skałę i zabezpieczywszy się w ten sposób przed atakiem z tyłu, stanąć do ostatniej
walki. Niewielką miał nadzieje na wyjście z Ŝyciem z opresji - dobrze znał szybkość i siłę stalowych szczek
tych Ŝylastych, stufuntowych ciał - ale lepsza taka szansa niŜ Ŝadna.
Las rzedniał w miarę jak zbocze stawało się bardziej strome. Conan popędził ku grupie skał wznoszących się
na stoku, jak brama jakiegoś zasypanego grodu. W tej samej chwili wilki wypadły z leśnej gęstwiny i pognały
za nim, wyjąc jak piekielne demony, triumfujące nad potopioną duszą.
2. Skalne komnaty
Przez biały zamęt sypiącego śniegu młodzieniec dojrzał ziejący czernią otwór miedzy dwoma potęŜnymi
blokami skalnymi i pomknął w tym kierunku. Kiedy dobiegał do wąskiej, ciemnej szczeliny, wilki następowały
mu juŜ na pięty - zdawało mu się, Ŝe na gołych nogach czuje ich gorące, smrodliwe oddechy. Wcisnął się w
otwór w momencie, gdy przodownik stada skoczył na niego. Ociekające śliną kły chwyciły powietrze - Conan
był bezpieczny. Ale na jak długo?
Strona 1
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
Schyliwszy się, macał dookoła siebie w ciemności, szukając na chropowatej, kamiennej podłodze czegoś,
czym mógłby odeprzeć wyjącą hordo. Na zewnątrz słychać było dreptanie łap po świeŜym śniegu, skrobanie
pazurów o kamień i cięŜkie dyszenie zziajanych tak jak i on wilków. Wygłodniałe, Ŝądne krwi zwierzęta
skomliły czując jego zapach, lecz Ŝadne nie próbowało dostać się do środka. I to wydawało się dziwne.
Ciemności, panujące w niewielkiej, skalnej komnacie rozpraszało tylko słabe światło wpadające przez otwór
wejściowy. Nierówną podłogo pokrywały śmieci naniesione tu w ciągu długich lat przez wiatr, ptaki i zwierzęta
- zeschłe liście, igliwie, suche gałązki, nieco rozsypanych drobnych kości, kamyków i okruchów skały. Nie
znalazł niczego, ci mogłoby posłuŜyć za broń.
Prostując się na całą wysokość swej mierzącej juŜ ponad sześć stóp postaci, młodzian zaczął badać ściany
wyciągniętą ręką. Wkrótce znalazł przejście wiodące gdzieś dalej, w smolisty mrok. Macając krawędzie
otworu stwierdził, Ŝe ma on regularny kształt i odkrył ślady dłuta na kamiennej framudze, układające się w
tajemnicze znaki jakiegoś nieznanego pisma. Nieznanego przynajmniej młodemu barbarzyńcy z północy,
który nie umiał ani czytać, ani pisać i wręcz pogardzał takimi umiejętnościami, uwaŜając je za objaw
zniewieściałości.
Musiał się zgiąć wpół, by przecisnąć się przez niskie drzwi, ale przeszedłszy przez nie mógł znowu stanąć
wyprostowany. Zatrzymał się, nasłuchując czujnie. W otaczającej go ciszy i ciemności instynktownie wyczuł
czyjąś obecność. ChociaŜ napięte zmysły nie dostarczały mu Ŝadnych wskazówek, miał dziwne wraŜenie, Ŝe
nie jest sam w komnacie.
WytęŜając wyćwiczony w leśnej głuszy słuch doszedł do wniosku, Ŝe pomieszczenie, w jakim się znalazł, jest
o wiele większe od pierwszego. Wokół unosił się zaduch nagromadzonego przez wieki kurzu i nietoperzych
odchodów. OstroŜnie stawiając stopy napotykał porozstawiane tu i tam przedmioty i chociaŜ ich nie widział,
wydawały mu się sprzętami wykonanymi przez człowieka.
Zrobił jeden zbyt szybki krok w kierunku ściany, potknął się o coś i kiedy upadł, przedmiot rozleciał się z
trzaskiem pod jego cięŜarem. Ostra drzazga zarysowała mu skórę, dodając następne zadrapanie do
skaleczeń spowodowanych przez świerkowe igły i wilcze kły. Klnąc, podniósł się i pomacał połamane
szczątki. To było krzesło, tak zbutwiałe, Ŝe drewno kruszyło się w palcach.
Dalsze badania prowadził z większą ostroŜnością. Wyciągając ręce natrafił na inny, większy przedmiot, w
którym niebawem rozpoznał wojenny rydwan. Szprychy przegnity i koła załamały się, tak Ŝe wóz leŜał na
podłodze wśród fragmentów podwozia i kawałków obręczy. Błądzące palce Conana dotknęły zimnego metalu
- najwidoczniej zardzewiałego, Ŝelaznego okucia rydwanu. To nasunęło mu pomysł. Odwrócił się i wymacując
sobie drogę powrócił do przedsionka. Zebrał garść suszu i kilka skalnych odłamków. Ponownie wszedł do
komnaty i ułoŜywszy małą kupkę z chrustu i liści uderzył Ŝelazem o kamień. Po kilku nieudanych próbach z
kolejnego kamienia trysnęły jasne iskry. Za chwilę w komnacie płoniło małe ognisko podsycane resztkami
połamanego krzesła i drewnianymi kawałkami rydwanu. Teraz mógł odpocząć po straszliwym wyścigu i
ogrzać zdrętwiałe członki. śwawo trzaskające płomienie powstrzymają wciąŜ kręcące się przed wejściem
wilki, które, chociaŜ zwykle niechętnie rezygnują ze zdobyczy, nie próbowały wtargnąć do ciemnej jaskini.
Ciepły, Ŝółty blask ognia tańczył po ścianach z topornie ociosanego kamienia. Conan rozejrzał się wokół.
Pomieszczenie miało kształt prostokąta i było znacznie większe niŜ pierwotnie przypuszczał. Wyniosły strop
ginął w głębokim cieniu i zasłonach pajęczyn. Pod ścianami stało kilka krzeseł i parę kufrów ze strojami i
bronią, których otwarte wieka ukazywały zakurzoną zawartość. W wielkiej, kamiennej komnacie roztaczała
się woń śmierci i stęchlizny.
Nagle dreszcz przebiegł Conanowi po plecach - w odległym kącie pomieszczenia, na ogromnym kamiennym
tronie siedział nagi olbrzym z obnaŜonym mieczem na kolanach. W migoczącym blasku płomieni trupia
czaszka spoglądała pustymi oczodołami na młodego Cymmerianina. Chude jak patyki kończyny były brązowe
i wyschnięte, a ciało na potęŜnej piersi skurczone i popękane przywarto w strzępach do odsłoniętych Ŝeber.
Conan wiedział, Ŝe nagi gigant nie Ŝyje od wielu wieków, lecz świadomość tego nie zmniejszała przeraŜenia
młodzieńca. Nieustraszony w starciu z człowiekiem czy zwierzęciem, nie obawiał się bólu i śmierci z rąk
wrogów. Jednak jako barbarzyńca z dzikiej Cymmerii lękał się nadprzyrodzonych mocy, demonów i
potwornych stworów Odwiecznej Nocy i Chaosu, jakimi jego prymitywny lud zapełniał ciemności za kręgiem
obozowych ognisk. Conan wolałby stawiać czoła głodnym wilkom niŜ pozostawać tutaj z martwym,
spoglądającym na niego ze skalnego tronu zapadniętymi oczodołami, w których drŜący odblask ogniska,
oŜywiając wyschnięte oblicze trupa, poruszał mroczne cienie.
3. Miecz
Krew zastygła młodzieńcowi w Ŝyłach i włosy zjeŜyły mu się na głowie, ale wziął się w garść. Odsyłając w
duchu wszystkie przesądy do diabła, podszedł na sztywnych nogach do tronu, by przyjrzeć się z bliska
zmarłemu. Tron - solidny blok szklistego ciemnego kamienia, ociosanego z grubsza na kształt fotela - stał na
niskim postumencie. Olbrzym musiał umrzeć siedząc na nim albo został tam posadzony po śmierci. JeŜeli
nosił kiedyś jakąś odzieŜ, to juŜ dawno zbutwiała i rozsypała się w proch. MosięŜne zapinki i resztki zbroi
nadal leŜały u jego stóp. Szyję otaczał naszyjnik z nieoszlifowanych bryłek szlachetnego kruszcu, a na
Strona 2
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
szponiastych dłoniach, ściskających poręcze tronu, błyszczały złote pierścienie. Zwieńczony rogami hełm z
brązu, pokryty teraz zieloną warstwą tłustej śniedzi, chronił wyschniętą czaszkę budzącej grozę postaci. Mimo
Ŝelaznych nerwów Conan z trudem zmusił się, by spojrzeć w tę zniszczoną przez czas twarz. Zapadnięte
oczy trupa zostawiły dwie czarne jamy, a łuszcząca się skóra wyschniętych warg obnaŜyła poŜółkłe,
wyszczerzone w ponurym uśmiechu zęby.
Kim był zmarły? StaroŜytnym wojownikiem, wielkim wodzem budzącym strach za Ŝycia i czczonym po
śmierci? Nikt nie mógł odpowiedzieć na to pytanie. Blisko sto ras wędrowało i władało tym górzystym
pograniczem, od czasu kiedy Altantyda zapadła się w szmaragdowe fale Zachodniego Oceanu osiem tysięcy
lat wcześniej. Sądząc po zwieńczonym rogami hełmie, trup mógł być wodzem pierwotnych Vanirów lub
Aesirów, albo królem jakiegoś zapomnianego, prymitywnego szczepu Hyborian, od dawna pochłoniętego
przez mroki czasu i pogrzebanego przez pył wieków.
Spojrzenie Conana padło na wielki miecz, leŜący na kolanach trupa. Była to przeraŜająca broń - szeroką
klingę o blisko metrowej długości wykuto z hartowanej stali - nie z miedzi czy brązu, jak moŜna by się
spodziewać ze względu na wiek oręŜa. Mógł to być pierwszy stalowy brzeszczot wykonany ręką ludzką;
cymmeriańskie legendy wspominały o dniach, gdy sieczono się i kłuto czerwonym spiŜem, nie znając
tajemnicy wyrobu Ŝelaznych przedmiotów. Ten miecz w zamierzchłej przeszłości musiał być świadkiem wielu
bitew - mówiła o tym jego szeroka klinga, wciąŜ ostra, lecz poszczerbiona w licznych miejscach, gdzie z
brzękiem spotkała się niegdyś z ostrzami innych mieczy i toporów. Pociemniały ze starości, poplamiony rdzą
oręŜ nadal budził respekt. Cymmerianinowi mocniej zabiło serce - w jego Ŝyłach płynęła krew pokoleń
wojowników.
Na Croma, co za miecz! Z taką bronią mógł stawić czoła nie tylko stadu wygłodzonych wilków. Chwytając
rękojeść poŜądliwą ręką nie dostrzegł ostrzegawczego błysku w ciemnych oczodołach staroŜytnego
wojownika. Conan zwaŜył miecz w ręku. OręŜ z Dawnych Wieków wydawał się cięŜki jak ołów. MoŜe w
przeszłości nosił go jakiś legendarny król-heros, jak Kull Atlantyda - król Valuzji w czasach, nim skryła ją
zielona toń... Młodzieniec poczuł jak wzbiera w nim siła, a serce bije szybciej przepełnione dumą posiadania.
Zamachnął się. Bogowie, co za broń! Wojownik z takim mieczem jest godzien kaŜdego zaszczytu! Mając taki
oręŜ nawet półnagi młody barbarzyńca z surowej, dzikiej Cymmerii moŜe wywalczyć sobie drogę przez
zastępy wrogów i przebrnąwszy przez rzeki posoki zająć poczesne miejsce w panteonie władców!
Stanął z dala od tronu, tnąc i dźgając powietrze ostrą stalą, oswajając się z dotykiem zniszczonej przez czas
rękojeści. W zadymionym pomieszczeniu rozległ się jedynie świst rozcinanego powietrza, a migoczące
światło ogniska odbijało się skrzącymi promieniami od powierzchni ostrza, rzucając małe, złote błyski na
kamienne ściany. Z taką bronią nie obawiał się nawet armii wojowników!
Conan nabrał tchu w piersi i wydał dziki okrzyk wojenny swego ludu. Krzyk odbił się grzmiącym echem po
komnacie pełnej tajemniczych cieni i zestarzałego kurzu. Cymmerianin nie pomyślał, Ŝe gromkie wyzwanie
rzucone w takim miejscu mogło obudzić nie tylko śpiące nietoperze, lecz równieŜ coś, co według wszelkich
praw powinno spoczywać w spokoju przez nadchodzące wieki.
Nagle młodzieniec zastygł w niedokończonym geście, słysząc dziwny, suchy chrzęst, dobiegający z tej części
komnaty, gdzie stał tron. Młody barbarzyńca odwrócił się wolno, spojrzał... i serce w nim zamarło, a lodowaty
dreszcz strachu przebiegł mu po krzyŜu. Wszystkie nocne koszmary i przesądne leki obudziły się w jego
duszy, napełniając ją szaleństwem i grozą. Trup oŜył.
4. Spotkanie
Powoli, konwulsyjnymi ruchami, trup podniósł się ze swego kamiennego fotela i spojrzał na intruza pustymi
oczodołami, które zdawały się jarzyć zimnym, nienawistnym spojrzeniem. Dzięki tajemniczej sztuce
pradawnych czarnoksięŜników, Ŝycie wciąŜ tliło się w wysuszonej mumii starego wodza. ObnaŜone szczęki
rozchyliły się i zamknęły w przeraŜającej parodii mowy. Conan usłyszał tylko suchy chrzęst, z jakim resztki
mięśni i ścięgien tarły o siebie. Ta bezgłośna imitacja mowy przeraziła młodzieńca bardziej niŜ fakt, Ŝe
martwy oŜył i poruszał się.
Szkielet zstąpił z postumentu i zwrócił się ku Cymmerianinowi. Puste oczodoły wypełniły się nagle krwawym
blaskiem, gdy ich spojrzenie padło na wielki miecz. Krocząc niezdarnie mumia ruszyła przez komnatę w
kierunku Conana, jak uosobienie grozy, jak demon z majaczeń szaleńca, wyciągając kościste szpony, by
odebrać swoją własność.
Przejęty zabobonnym lękiem młodzian cofał się krok za krokiem przed zbliŜającym się olbrzymem. Płomienie
ogniska rzucały na pobliską ścianę czarny, potworny cień szkieletu, drgający na chropowatej skale. Panującą
w grobowcu ciszę zakłócał tylko syk ognia, poŜerającego resztki drewnianego krzesła, chrzęst wyschniętych
mięśni zbliŜającego się trupa i cięŜki oddech przeraŜonego, z trudem chwytającego powietrze Conana.
Mumia przyparta intruza do ściany i wyciągnęła drŜącą brązową rękę.
Odruchowo, instynktownie, młody barbarzyńca uderzył. Rozległ się świst i z trzaskiem, przypominającym
odgłos łamanej gałęzi stalowe ostrze odrąbało wyciągnięte ramię. Odcięta ręka upadła z suchym grzechotem
na podłogę nadal zaciskając palce; z kikuta wyschniętego przedramienia nie trysnęła nawet kropla krwi.
Strona 3
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
Straszliwa rana, jaka powaliłaby kaŜdego śmiertelnika, nie powstrzymała trupa, który cofnął okaleczoną rękę i
wyciągnął drugą. Oszalały Conan skoczył na napastnika wymierzając zamaszyste, potęŜne ciosy. Jeden z
nich trafił w bok mumii. Pod ostrzem miecza Ŝebra trzasnęły jak gałązki i olbrzym upadł z łoskotem.
Młodzieniec stał na środku kamiennej komnaty dysząc cięŜko i ściskając wyślizganą rękojeść w spotniałej
dłoni patrzył rozszerzonymi oczyma na trupa, który wolno dźwignął się na nogi i wyciągając szponiastą dłoń
zbliŜał się znowu.
5. Pojedynek
Rozpoczęły się śmiertelne zmagania. Conan uderzał ze wszystkich sił, lecz musiał cofać się krok po kroku
przed niepowstrzymanym pochodem wciąŜ następującego przeciwnika. Nagle mumia gwałtownym ruchem
cofnęła ramię przed ciosem i impet wytrącił Cymmerianina z równowagi. Nim ją odzyskał, trup chwycił
kościstą ręką za fałdy tuniki i zerwał z niego postrzępioną szatę, zostawiając go nagim prócz sandałów i
przepaski na biodrach.
Conan odskoczył i wymierzył potęŜne uderzenie w głowę monstrum. Mumia znów uchyliła się i ponownie
młody barbarzyńca z trudem wywinął się z uścisku. W końcu silny cios trafił w hełm przeciwnika, odcinając
jeden z wieńczących go rogów. Następny - i hełm z brzękiem potoczył się po podłodze w kąt komnaty.
Kolejne uderzenie spadło na wyschniętą, ohydną czaszkę. Ostrze utkwiło na moment w kości i to prawie
zgubiło Conana - czarne pazury sięgnęły jego szyi, rozdzierając skórę, gdy gwałtownie wyrwał wbitą broń.
Jeszcze raz trafił mumię w Ŝebra i znów ostrze zakleszczyło się w kręgach. I tym razem udało mu się je
wyszarpnąć. Wydawało się, Ŝe nic nie jest w stanie zatrzymać napastnika. Nie sposób przecieŜ zranić trupa!
Szkielet chwiał się, ale ciągle nacierał, nie znając zmęczenia ani słabości, chociaŜ rany, jakie odniósł,
powaliłyby tuzin krzepkich wojowników.
Jak moŜna zabić martwego? - to pytanie tłukło się pod czaszką bliskiego szaleństwa Conana. Zadawał je
sobie raz po raz, siekąc i rąbiąc ze wszystkich sił. Serce waliło mu jak młotem, płuca pracowały jak miechy,
lecz jego ciosy nie wywierały Ŝadnego wraŜenia na milczącym przeciwniku.
Wreszcie barbarzyńca przywołał na pomoc cały swój spryt. Pomyślawszy, Ŝe okulawiona mumia nie będzie
mogła go ścigać, wymierzył nagły, zamaszysty cios w kolano trupa. Trzasnęła kość i szkielet upadł, ale w
wyschniętej piersi kryła się nadnaturalna moc. Czołgając się po kamiennej podłodze mumia znowu dźwignęła
się na nogi i ruszyła do młodzieńca powłócząc okaleczoną kończyną.
Conan uderzył, utrącając dolną szczękę, która z grzechotem potoczyła się po komnacie. Trup nawet się nie
zatrzymał. W niestrudzonym, miarowym pochodzie wciąŜ następował na intruza chociaŜ poniŜej płonących
niesamowitym blaskiem oczodołów, dolna część czaszki była teraz zaledwie masą białych, potrzaskanych
kości. Conan zaczynał Ŝałować, Ŝe wilcze stado nie dopadło go, zanim zdąŜył schronić się w tej przeklętej
krypcie, której zmarły przed wiekami mieszkaniec był wciąŜ Ŝywy i niebezpieczny.
Nagle coś chwyciło go za nogę. Straciwszy równowagę, runął jak długi na nierówną kamienną podłogę,
wierzgając wściekle by uwolnić się z uchwytu kościstych palców. Spojrzał i zamarł na chwile, gdy zobaczył
uczepioną jego kostki, odrąbaną dłoń trupa. Wyschnięte szpony wbiły się głęboko w ciało.
Olbrzymia, siejąca grozę i szaleństwo postać pochyliła nad nim swą strzaskaną twarz i z szyderczym
grymasem wyciągnęła rękę ku gardłu ofiary.
Conan instynktownie z całej siły kopnął obiema nogami w skurczony brzuch trupa wyrzucając go w powietrze.
Z głośnym trzaskiem olbrzym upadł - prosto w ognisko. Cymmerianin chwycił odciętą rękę, wciąŜ ściskającą
jego kostkę, oderwał ją, skoczył na nogi i cisnął kończynę w ślad za resztą zwłok. Pochylił się, porwał
upuszczony w czasie upadku miecz i rzucił się w kierunku ogniska - by stwierdzić, Ŝe bitwa zakończona.
Wysuszone przez niezliczone stulecia kości płonęły gwałtownie, jak suchy chrust. Nadnaturalne Ŝycie jeszcze
nie opuściło trupa - wyprostował się z wysiłkiem i wtedy płomienie ogarnęły cały jego szkielet, przeskakując z
kości na kość, zmieniając go w Ŝywą pochodnie. JuŜ prawie udało mu się wygramolić z ognia, gdy nagle
okaleczona noga ugięła się pod nim i olbrzym runął z powrotem w ognisko. Płonące ramie uniosło się i
opadło jak ułamana gałąź, czaszka potoczyła się miedzy węgle i po kilku chwilach ogień pochłonął mumie
zupełnie, pozostawiając jedynie kilka rozŜarzonych węgielków i garstkę popiołu.
6. Decyzja
Conan z przeciągłym westchnieniem wypuścił powietrze z płuc i ponownie nabrał tchu. Napięcie opuściło go,
pozostawiając w całym ciele uczucie zmęczenia. Wytarł zimny pot z czoła i przegładził palcami czarne włosy.
Oto wojownik był w końcu naprawdę martwy i wielki miecz naleŜał do zwycięzcy. Jeszcze raz zwaŜył oręŜ w
ręku, ciesząc się jego cięŜarem i mocą.
Śmiertelnie utrudzony, zastanowił się nad spędzeniem nocy w krypcie. Na zewnątrz czekały na niego wilki i
mróz, a nawet instynktowne wyczucie kierunku nie uchroni go przed zbłądzeniem na obcej ziemi w
bezgwiezdną noc. Po krótkim namyśle zdecydował się. Wypełniona dymem komnata śmierdziała juŜ nie tylko
stęchlizną, ale takŜe dziwnym, budzącym odrazę odorem spalonego ciała. Pusty tron zdawał się spoglądać
Strona 4
Carter Lin - Conan. Spotkanie w krypcie
szyderczo na młodego Cymmerianina, który wciąŜ miał to niesamowite wraŜenie czyjejś obecności, jakie
odniósł, gdy po raz pierwszy wszedł do grobowca. Na myśl o noclegu w tym nawiedzonym miejscu czuł
lodowate palce strachu pełznące po plecach.
Nowa broń napełniła go otuchą. Wypiął pierś i ze świstem przeciął ostrzem powietrze. Po chwili wynurzył się
z otworu wejściowego, otulony w stare futro, wyjęte z jednej ze skrzyń, trzymając pochodnie w jednej, a miecz
w drugiej ręce.
Po wilkach nie było śladu. Spoglądając w górę, Conan zobaczył rozpogadzające się niebo. Przez chwile
wpatrywał się w gwiazdy, błyskające wśród pochmurnego jeszcze nieboskłonu i znów skierował swoje kroki
na południe.
przekład : Zbigniew A. Królicki & Robert J. Szmidt
powrót
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]