[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtCarriger GailProtektorat parasola 01BezdusznaPo pierwsze, Alexia nie ma duszy. Po drugie, jest starą panną, której ojciec byłWłochem, ateraz nie żyje. Po trzecie, została zaatakowana przez wampira, co stanowioburzającenaruszenie zasad dobrego wychowania.A dalej? Sprawy lecą na łeb, na szyję, gdyż ów wampir przypadkowo ginie z jejręki, anieznośny lord Maccon (hałaśliwy, gburowaty i zabójczo przystojny wilkołak) zrozkazukrólowej Wiktorii wszczyna śledztwo.Jedne wampiry znikają, inne pojawiają się znienacka, jakby wyrastały spod ziemi,apodejrzenia padają na Alexię. Czy nasza bohaterka zdoła rozwiązać zagadkęskandalu, którywstrząsnął londyńską socjetą? Czy charakterystyczna dla bezdusznych umiejętnośćneutralizowania sił nadprzyrodzonych okaże się pomocna, czy raczej przysporzyjej wstydu? Ico najważniejsze - kto naprawdę zawinił? I czy podadzą ciasto z kajmakiem?ROZDZIAŁ PIERWSZYw którym parasolka okazuje się ze wszech miar użytecznaPanna Alexia Tarabotti uznała wieczór za niezbyt udany. Bal to dla starej pannyrozrywka wątpliwegorodzaju, panna Tarabotti zaś stanowiła typ nieskory czerpać z takiej imprezychoćby namiastkęprzyjemności. Innymi słowy, wymknęła się do biblioteki, swego ulubionego miejscaw każdymdomostwie, gdzie nieoczekiwanie natknęła się na wampira.Że też się napatoczył!Strona 1Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtWampir z kolei sprawiał wrażenie, iż spotkanie to podniosło dlań waloryprzyjęcia w stopniu wręczniesłychanym, oto bowiem ujrzał przed sobą samotną niewiastę w sukni mocnowydekoltowanej.W tymże konkretnym przypadku jego niewiedza okazała się przekleństwem, gdyżpanna Alexiaprzyszła na świat bez duszy, co - jak każdy dobrze wychowany wampir wiedziećpowinien - czyniłojej bliskość nader niepożądanym zrządzeniem losu.Mimo to wychynął z półcienia i natarł na nią z obnażonymi kłami. Jednakże zchwilą gdy dotknął pan-ny Tarabotti, natarcie spełzło na niczym i stanął jak niepyszny, aby przy wtórzekwartetusmyczkowego w tle pomacać się językiem po kłach, które z dziwnychi niewyjaśnionych przyczyn nie znajdowały się tam, gdzie być powinny.Panna Tarabotti nie okazała zdziwienia, gdyż bezduszność zawsze neutralizowałacechynadprzyrodzone. Rzuciła intruzowi skwaszone spojrzenie. Doprawdy, większośćpospolitychzjadaczy chleba niechybnie wzięłaby ją za zwykłą londyńską mieszczkę, ale czyżten jegomość niezadał sobie trudu zapoznania się z oficjalnym spisem zjawisk osobliwych iniecodziennych dla stolicyi okolic?Wampir błyskawicznie odzyskał rezon i odskoczywszy od Alexii, przewróciłpobliski wózek zpodwieczorkiem. Kontakt fizyczny został przerwany i kły powróciły na swojemiejsce. Lecz naukanajpewniej poszła w las, gdyż bez chwili wahania ponowił atak i niefrasobliwierzucił się na nią po razkolejny.- Też mi coś! - zawołała Alexia. - Nawet nie zostaliśmy sobie przedstawieni!Tego jeszcze nie było! Naturalnie znała ze słyszenia parę wampirów, no iprzyjaźniła się z lordemAkeldamą (pytanie, kto się z nim nie przyjaźnił?). Lecz żaden, ale to żaden znich nigdy nie próbowałjej uszczknąć!Toteż chcąc nie chcąc, choć przemocą brzydziła się najbardziej na świecie,chwyciła łjapastnika zanozdrza, ów nader delikatny i wrażliwy riarzLi, i zdecydowanym ruchem odsunęłago jak najdalej odsiebie. Potknął się o przewrócony wózek z podwieczorkiem, po czym z niecodziennąStrona 2Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtu wampiraniezdarnością stracił równowagę i legł jak długi, lądując centralnie w placku zkajmakiem.Panna Tarabotti była niepocieszona, gdyż rzeczony placek ubóstwiała iniecierpliwie wyczekiwałachwili, aby dobrać się do półmiska. Sięgnęła po parasolkę; przybycie na bal zparasolką stanowiłoszczyt bezguścia, ale panna Tarabotti rzadko ruszała się bez niej z domu. Był toprojekt jej własnegopomysłu - frymuśna czarna koronkaudekorowana tu i ówdzie fioletowymi bratkami z satyny, mosiężne druty orazpokaźna porcja ołowiuzmyślnie ukryta w srebrnej nasadce.W chwili gdy napastnik usiłował definitywnie położyć kres swej nieoczekiwanej iwielceniepożądanej zażyłości z tacą, panna Tarabotti przyłożyła mu parasolką w czubekgłowy. Za sprawąsłusznej masy śrutu zaowocowało to dźwięcznym i nader satysfakcjonującymbrzęknięciem.- Maniery! - upomniała surowo.Wampir zawył z bólu i ponownie klapnął na półmisek.Alexia wykorzystała przewagę niecnym ciosem w okolice krocza, w wyniku czegowycie przybrałoton piskliwy i wampir zwinął się w kłębek. Pomijając brak duszy i włoskiekorzenie, jak na dobrzewychowaną młodą Angielkę przystało, panna Tarabotti mnóstwo czasu poświęcała najazdę konną izażywanie spacerów, toteż krzepy jej nie brakowało.Zwinnie - na tyle, na ile było to możliwe w potrójnej halce, drapowanejturniurze oraz falbaniastejspódnicy z tafty - panna Tarabotti skoczyła naprzód i pochyliła się nadwampirem, który wił się naposadzce, osłaniając klejnoty rękami. Miał nadprzyrodzoną zdolność regeneracji,więc ból byłkrótkotrwały, lecz zdecydowanie dokuczliwy.Alexia wysunęła z misternej koafiury długą drewnianą szpilkę. Zawstydzona własnązuchwałościąrozerwała tani i przesadnie nakrochmalony gors napastnika, a następnieprzystawiła mu szpilkę doStrona 3Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtpiersi tuż nad sercem. Warto przy tym zaznaczyć, że szpilki nosiła wyjątkowodługie i ostre. Wolnąręką dotknęła jego skóry, gdyż tylko bezpośredni kontakt fizyczny odbierałwampirowi moc.- I nie chcę słyszeć ani słowa - zagroziła.W jednej chwili ucichł i znieruchomiał. Jego piękne niebieskie oczy zwilgotniałynieco na widokszpilki bądź, jak z upodobaniem nazwała ją w myślach Alexia, kołka.- Żądam wyjaśnień! - oznajmiła panna Tarabotti, dźgając mocniej.- Ftokrotnie błagam o wybafenie. - Wampir minę miał nietęgą. - Ktoś ty fa jedna?- Ostrożnie sięgnąłdo kłów. Których nie było.W ramach odpowiedzi Alexia cofnęła rękę (przy czym szpilka została na miejscu).Kły odrosłybłyskawicznie. Wampir z wrażenia stracił dech.- Coś ty fa jedna? Myflałem, feś dama, bef opieki. Mogłem fię fapomnieć. Profę owybafenie -wyseplenił z nieskrywaną paniką w oczach.Alexia z trudem powstrzymała się od śmiechu.- Ależ nie dramatyzujmy. Królowa ula powinna opowiedzieć ci o takich jak ja.Spojrzał na nią, jakby spadła z księżyca.Panna Tarabotti zdziwiła się niezmiernie. Istoty nadprzyrodzone - wampiry,wilkołaki czy też duchy -zawdzięczały swój byt nadwyżce duszy, która kurczowo trzymała się życia.Większość wiedziała oistnieniu panny Tarabotti i jej podobnych, urodzonych bez duszy. Szacowne BiuroUltranaturalnychRzeczy (BUR), departament ministerstwa jej królewskiej mości, określałoic\mianem nadludzkich.Zdaniem Alexii zwrot ów miał swój smaczek, w przeciwieństwie do tego, jaknazywały ją wampiry.Bądź co bądź, dawniej były one na celowniku nadludzkich, a kto jak kto, alewampiry pamięć mająwyborną. Oczywista zwykli śmiertelnicy nie mieli o tym pojęcia, ale każdyszanujący się wampirwinien pojąć w mig, z kim ma do czynienia, toteż ignorancja tego osobnika wprostnie mieściła sięAlexii w głowie.- Jestem nadludzką - wyjaśniła tonem dorosłego, który zwraca się do dziecka.Strona 4Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtWampir zrobił zakłopotaną minę.- Alef tak - zapewnił, choć nie ulegało wątpliwości, że nadal nic nie rozumie. -Pfeprafam, najmilfa.Co fa pfemiłe spotkanie, doprawdy. Jefteś moją pierwfą... - obce słowo sprawiłomu pewną trudność -...nadludzką. - Zmarszczył czoło. - No tak, nie ludzka, nie nadpfyrodzona, tylkonadludzka! Ofioł femnie. - Chytrze zmrużył oczy. I ostentacyjnie ignorując szpilkę, utkwił w pannieTarabotti czułespojrzenie.Alexia nie miała złudzeń co do swych walorów. Wiedziała, iż jej uroda wnajlepszym razie zasługujena miano egzotycznej; nic bardziej pochlebnego nie przeszłoby rozmówcy przezgardło. Nie, żebyczęsto miała okazję wysłuchiwać komplementów, bynajmniej. Zrozumiała też bezcienia wątpliwości,że wampiry, jak na drapieżniki przystało, przyparte do muru potrafią zaczarowaćjak nikt.Ręce wampira wystrzeliły w stronę jej szyi; najwyraźniej doszedł do wniosku, żeskoro obejdzie sięsmakiem, nie pozostaje mu nic innego, jak ją udusić. Alexia cofnęła się o krok,wbijając szpilkę wbladą pierś na głębokość centymetra. Wampir szarpnął się rozpaczliwie z siłą,która nawet bez udziałunadprzyrodzonych mocy zachwiała panną Tarabotti w posadach, a dokładnie waksamitnych bucikachdo tańca. Alexia zakołysała się i upadła, na co napastnik poderwał się, rycząc zbólu, ze szpilką wbitąw pierś.Gmerając niezbyt wdzięcznie wśród rozrzuconych naczyń, panna Tarabotti miałanadzieję, że jejnowa suknia nie wejdzie w bliższy kontakt z podwieczorkiem. Chwyciła parasolkę izamierzyła się niąjak oszczepem. Za sprawą szczęśliwego zrządzenia losu ciężka nasadka trafiłaprosto w drewnianąszpilkę, wbijając ją głęboko w serce wampira.Istota znieruchomiała z wyrazem niebotycznego zdumienia na pięknej twarzy.Następnie, wiotkaniczymStrona 5 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl adbuxwork.keep.pl
//-->Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtCarriger GailProtektorat parasola 01BezdusznaPo pierwsze, Alexia nie ma duszy. Po drugie, jest starą panną, której ojciec byłWłochem, ateraz nie żyje. Po trzecie, została zaatakowana przez wampira, co stanowioburzającenaruszenie zasad dobrego wychowania.A dalej? Sprawy lecą na łeb, na szyję, gdyż ów wampir przypadkowo ginie z jejręki, anieznośny lord Maccon (hałaśliwy, gburowaty i zabójczo przystojny wilkołak) zrozkazukrólowej Wiktorii wszczyna śledztwo.Jedne wampiry znikają, inne pojawiają się znienacka, jakby wyrastały spod ziemi,apodejrzenia padają na Alexię. Czy nasza bohaterka zdoła rozwiązać zagadkęskandalu, którywstrząsnął londyńską socjetą? Czy charakterystyczna dla bezdusznych umiejętnośćneutralizowania sił nadprzyrodzonych okaże się pomocna, czy raczej przysporzyjej wstydu? Ico najważniejsze - kto naprawdę zawinił? I czy podadzą ciasto z kajmakiem?ROZDZIAŁ PIERWSZYw którym parasolka okazuje się ze wszech miar użytecznaPanna Alexia Tarabotti uznała wieczór za niezbyt udany. Bal to dla starej pannyrozrywka wątpliwegorodzaju, panna Tarabotti zaś stanowiła typ nieskory czerpać z takiej imprezychoćby namiastkęprzyjemności. Innymi słowy, wymknęła się do biblioteki, swego ulubionego miejscaw każdymdomostwie, gdzie nieoczekiwanie natknęła się na wampira.Że też się napatoczył!Strona 1Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtWampir z kolei sprawiał wrażenie, iż spotkanie to podniosło dlań waloryprzyjęcia w stopniu wręczniesłychanym, oto bowiem ujrzał przed sobą samotną niewiastę w sukni mocnowydekoltowanej.W tymże konkretnym przypadku jego niewiedza okazała się przekleństwem, gdyżpanna Alexiaprzyszła na świat bez duszy, co - jak każdy dobrze wychowany wampir wiedziećpowinien - czyniłojej bliskość nader niepożądanym zrządzeniem losu.Mimo to wychynął z półcienia i natarł na nią z obnażonymi kłami. Jednakże zchwilą gdy dotknął pan-ny Tarabotti, natarcie spełzło na niczym i stanął jak niepyszny, aby przy wtórzekwartetusmyczkowego w tle pomacać się językiem po kłach, które z dziwnychi niewyjaśnionych przyczyn nie znajdowały się tam, gdzie być powinny.Panna Tarabotti nie okazała zdziwienia, gdyż bezduszność zawsze neutralizowałacechynadprzyrodzone. Rzuciła intruzowi skwaszone spojrzenie. Doprawdy, większośćpospolitychzjadaczy chleba niechybnie wzięłaby ją za zwykłą londyńską mieszczkę, ale czyżten jegomość niezadał sobie trudu zapoznania się z oficjalnym spisem zjawisk osobliwych iniecodziennych dla stolicyi okolic?Wampir błyskawicznie odzyskał rezon i odskoczywszy od Alexii, przewróciłpobliski wózek zpodwieczorkiem. Kontakt fizyczny został przerwany i kły powróciły na swojemiejsce. Lecz naukanajpewniej poszła w las, gdyż bez chwili wahania ponowił atak i niefrasobliwierzucił się na nią po razkolejny.- Też mi coś! - zawołała Alexia. - Nawet nie zostaliśmy sobie przedstawieni!Tego jeszcze nie było! Naturalnie znała ze słyszenia parę wampirów, no iprzyjaźniła się z lordemAkeldamą (pytanie, kto się z nim nie przyjaźnił?). Lecz żaden, ale to żaden znich nigdy nie próbowałjej uszczknąć!Toteż chcąc nie chcąc, choć przemocą brzydziła się najbardziej na świecie,chwyciła łjapastnika zanozdrza, ów nader delikatny i wrażliwy riarzLi, i zdecydowanym ruchem odsunęłago jak najdalej odsiebie. Potknął się o przewrócony wózek z podwieczorkiem, po czym z niecodziennąStrona 2Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtu wampiraniezdarnością stracił równowagę i legł jak długi, lądując centralnie w placku zkajmakiem.Panna Tarabotti była niepocieszona, gdyż rzeczony placek ubóstwiała iniecierpliwie wyczekiwałachwili, aby dobrać się do półmiska. Sięgnęła po parasolkę; przybycie na bal zparasolką stanowiłoszczyt bezguścia, ale panna Tarabotti rzadko ruszała się bez niej z domu. Był toprojekt jej własnegopomysłu - frymuśna czarna koronkaudekorowana tu i ówdzie fioletowymi bratkami z satyny, mosiężne druty orazpokaźna porcja ołowiuzmyślnie ukryta w srebrnej nasadce.W chwili gdy napastnik usiłował definitywnie położyć kres swej nieoczekiwanej iwielceniepożądanej zażyłości z tacą, panna Tarabotti przyłożyła mu parasolką w czubekgłowy. Za sprawąsłusznej masy śrutu zaowocowało to dźwięcznym i nader satysfakcjonującymbrzęknięciem.- Maniery! - upomniała surowo.Wampir zawył z bólu i ponownie klapnął na półmisek.Alexia wykorzystała przewagę niecnym ciosem w okolice krocza, w wyniku czegowycie przybrałoton piskliwy i wampir zwinął się w kłębek. Pomijając brak duszy i włoskiekorzenie, jak na dobrzewychowaną młodą Angielkę przystało, panna Tarabotti mnóstwo czasu poświęcała najazdę konną izażywanie spacerów, toteż krzepy jej nie brakowało.Zwinnie - na tyle, na ile było to możliwe w potrójnej halce, drapowanejturniurze oraz falbaniastejspódnicy z tafty - panna Tarabotti skoczyła naprzód i pochyliła się nadwampirem, który wił się naposadzce, osłaniając klejnoty rękami. Miał nadprzyrodzoną zdolność regeneracji,więc ból byłkrótkotrwały, lecz zdecydowanie dokuczliwy.Alexia wysunęła z misternej koafiury długą drewnianą szpilkę. Zawstydzona własnązuchwałościąrozerwała tani i przesadnie nakrochmalony gors napastnika, a następnieprzystawiła mu szpilkę doStrona 3Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtpiersi tuż nad sercem. Warto przy tym zaznaczyć, że szpilki nosiła wyjątkowodługie i ostre. Wolnąręką dotknęła jego skóry, gdyż tylko bezpośredni kontakt fizyczny odbierałwampirowi moc.- I nie chcę słyszeć ani słowa - zagroziła.W jednej chwili ucichł i znieruchomiał. Jego piękne niebieskie oczy zwilgotniałynieco na widokszpilki bądź, jak z upodobaniem nazwała ją w myślach Alexia, kołka.- Żądam wyjaśnień! - oznajmiła panna Tarabotti, dźgając mocniej.- Ftokrotnie błagam o wybafenie. - Wampir minę miał nietęgą. - Ktoś ty fa jedna?- Ostrożnie sięgnąłdo kłów. Których nie było.W ramach odpowiedzi Alexia cofnęła rękę (przy czym szpilka została na miejscu).Kły odrosłybłyskawicznie. Wampir z wrażenia stracił dech.- Coś ty fa jedna? Myflałem, feś dama, bef opieki. Mogłem fię fapomnieć. Profę owybafenie -wyseplenił z nieskrywaną paniką w oczach.Alexia z trudem powstrzymała się od śmiechu.- Ależ nie dramatyzujmy. Królowa ula powinna opowiedzieć ci o takich jak ja.Spojrzał na nią, jakby spadła z księżyca.Panna Tarabotti zdziwiła się niezmiernie. Istoty nadprzyrodzone - wampiry,wilkołaki czy też duchy -zawdzięczały swój byt nadwyżce duszy, która kurczowo trzymała się życia.Większość wiedziała oistnieniu panny Tarabotti i jej podobnych, urodzonych bez duszy. Szacowne BiuroUltranaturalnychRzeczy (BUR), departament ministerstwa jej królewskiej mości, określałoic\mianem nadludzkich.Zdaniem Alexii zwrot ów miał swój smaczek, w przeciwieństwie do tego, jaknazywały ją wampiry.Bądź co bądź, dawniej były one na celowniku nadludzkich, a kto jak kto, alewampiry pamięć mająwyborną. Oczywista zwykli śmiertelnicy nie mieli o tym pojęcia, ale każdyszanujący się wampirwinien pojąć w mig, z kim ma do czynienia, toteż ignorancja tego osobnika wprostnie mieściła sięAlexii w głowie.- Jestem nadludzką - wyjaśniła tonem dorosłego, który zwraca się do dziecka.Strona 4Carriger Gail - Protektorat parasola 01 - Bezduszna.txtWampir zrobił zakłopotaną minę.- Alef tak - zapewnił, choć nie ulegało wątpliwości, że nadal nic nie rozumie. -Pfeprafam, najmilfa.Co fa pfemiłe spotkanie, doprawdy. Jefteś moją pierwfą... - obce słowo sprawiłomu pewną trudność -...nadludzką. - Zmarszczył czoło. - No tak, nie ludzka, nie nadpfyrodzona, tylkonadludzka! Ofioł femnie. - Chytrze zmrużył oczy. I ostentacyjnie ignorując szpilkę, utkwił w pannieTarabotti czułespojrzenie.Alexia nie miała złudzeń co do swych walorów. Wiedziała, iż jej uroda wnajlepszym razie zasługujena miano egzotycznej; nic bardziej pochlebnego nie przeszłoby rozmówcy przezgardło. Nie, żebyczęsto miała okazję wysłuchiwać komplementów, bynajmniej. Zrozumiała też bezcienia wątpliwości,że wampiry, jak na drapieżniki przystało, przyparte do muru potrafią zaczarowaćjak nikt.Ręce wampira wystrzeliły w stronę jej szyi; najwyraźniej doszedł do wniosku, żeskoro obejdzie sięsmakiem, nie pozostaje mu nic innego, jak ją udusić. Alexia cofnęła się o krok,wbijając szpilkę wbladą pierś na głębokość centymetra. Wampir szarpnął się rozpaczliwie z siłą,która nawet bez udziałunadprzyrodzonych mocy zachwiała panną Tarabotti w posadach, a dokładnie waksamitnych bucikachdo tańca. Alexia zakołysała się i upadła, na co napastnik poderwał się, rycząc zbólu, ze szpilką wbitąw pierś.Gmerając niezbyt wdzięcznie wśród rozrzuconych naczyń, panna Tarabotti miałanadzieję, że jejnowa suknia nie wejdzie w bliższy kontakt z podwieczorkiem. Chwyciła parasolkę izamierzyła się niąjak oszczepem. Za sprawą szczęśliwego zrządzenia losu ciężka nasadka trafiłaprosto w drewnianąszpilkę, wbijając ją głęboko w serce wampira.Istota znieruchomiała z wyrazem niebotycznego zdumienia na pięknej twarzy.Następnie, wiotkaniczymStrona 5 [ Pobierz całość w formacie PDF ]