ORSON SCOTT CARD
Mistrz pieśni
(Tłumaczyła: Danuta Górska)
Dla Bena Bovy,
mistrza pieśni, który tak samo
troszczy się o rozwój młodych głosów,
jak o własną pieśń
PROLOG
Nniv nie wyszedł na spotkanie kosmolotu Mikala. Zamiast tego czekał w rozległym Domu Pieśni, słuchając melodii kamiennych ścian, szeptu setki młodych głosów z Izb i Komnat, zimnego rytmu przeciągów. Niewielu w galaktyce ośmielało się żądać od Mikala, żeby fatygował się do nich osobiście. Nniv nie był jednak zuchwalcem. Po prostu uważał, że Mistrz Pieśni nie powinien wychodzić komuś na spotkanie.
Za murami Domu Pieśni mieszkańcy planety Tew nie przyjęli wizyty tak spokojnie. Kiedy statek kosmiczny Mikala wysłał w dół gigantyczne strumienie energii i delikatnie, majestatycznie osiadł na lądowisku, czekały na niego tysiące ludzi. Gość mógł być ukochanym przywódcą, witanym przez orkiestry i wiwatujące tłumy, które zapełniły lądowisko, jak tylko dostatecznie ostygło. Mógł być bohaterem narodowym, któremu rzucano kwiaty pod nogi, a dygnitarze kłaniali się, oddawali honory i usiłowali sprostać sytuacji, jakiej nie przewidział żaden protokół dyplomatyczny obowiązujący na Tew.
Lecz hołdy i wiwaty nie wynikały z miłości. Za powitalny-mi ceremoniami kryła się niewygodna świadomość faktu, iż Tew z opóźnieniem poddawała się Dyscyplinie Frey. Ambasadorzy Tew na innych światach knuli intrygi i zawierali przymierza, które tworzyły ostatni, żałosny front oporu przeciwko najsilniejszemu, niezwyciężonemu zdobywcy w historii. Żadna z intryg do niczego nie doprowadziła. Upadło zbyt wiele potężniejszych aliansów i narodów, i żaden wewnętrzny świat nie stawiał teraz oporu, kiedy przybywały statki Mikala; nie dopuszczano do jakichkolwiek przejawów wrogości.
Co prawda strach nie gościł w sercach dygnitarzy, którzy niezręcznie brnęli przez zaimprowizowane ceremonie. Czasy okrutnego podboju planet minęły. Teraz, po zdławieniu resztek oporu, Mikal udowodnił, że potrafi rządzić mądrze, brutalnie i sprawnie, konsolidując imperium, z którego mógł sięgnąć dalej w głąb galaktyki, do odległych światów i konfederacji, gdzie jego imię było zaledwie pogłoską. Dopóki dygnitarze zachowają ostrożność, rządy Mikala na Tew będą stosunkowo łagodne, na ogół sprawiedliwe i uczciwe do obrzydliwości.
Niektórzy zastanawiali się, dlaczego Mikal w ogóle fatygo-wał się na Tew. Wyglądał na znudzonego, kiedy kroczył po dywanie z kwiatów, a jego świta i gwardziści utrzymywali tłum w bezpiecznej odległości. Nie spojrzał ani w lewo, ani w prawo, szybko zniknął we wnętrzu pojazdu, który zawiózł go do siedziby rządu. Nie sam Mikal, lecz jego asystenci przesłuchiwali, zatrudniali i zwalniali, informowali i objaśniali nowe prawa i no-wy porządek, pospiesznie zrewidowali system polityczny planety, żeby pasował do schematu pokojowego, sprawnie zarządzanego imperium Mikala. Właściwie, po co przyjechał sam Mikal?
Lecz odpowiedź powinna być oczywista i wkrótce stała się oczywista dla osób najlepiej poinformowanych, kiedy odkryto, że Mikal zniknął z budynku, gdzie miał zamieszkać. W gruncie rzeczy Mikal nie różnił się od innych turystów, którzy odwiedzali Tew. Planeta była raczej prowincjonalna, niewiele znaczyła w planach imperialnych. Z wyjątkiem Domu Pieśni. Mikal przyjechał do Domu Pieśni. A dla człowieka mającego władzę i bogactwo istniał tylko jeden powód takiej wizyty.
Oczywiście chciał dostać Słowika.
- Pan nie może dostać Słowika - powiedziała nieśmiało młoda kobieta w poczekalni.
- Nie zamierzam się wykłócać z odźwiernymi.
- Z kim pan chciałby się kłócić? To nic nie da.
- Z Mistrzem Pieśni, Nnivem.
- Pan nie rozumie - tłumaczyła młoda kobieta. - Słowiki dostają tylko ci, którzy naprawdę umieją je docenić. Zachęca-my ludzi, żeby je przyjęli. Nie spełniamy zamówień.
Mikal zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Ja nie składam zamówienia.
- Więc co pan tu robi?
Mikal nie powiedział nic więcej. Po prostu stał i czekał. Młoda kobieta próbowała z nim dyskutować, ale nie odpowiadał. Próbowała go zignorować i zająć się własną pracą, ale on czekał ponad godzinę, aż nie mogła dłużej wytrzymać. Wstała i wyszła bez słowa.
- Jaki on jest? - zapytał Nniv cichym, spokojnym głosem.
- Niecierpliwy - odparła.
- A jednak czekał na ciebie - poprawił ją Nniv bez odrobiny krytycyzmu w głosie. „Ach, on jest dobrym panem”, pomyślała dziewczyna, ale zachowała tę myśl dla siebie.
- On jest surowy - powiedziała. - Jest władcą i nigdy nie uwierzy, że nie może czegoś dostać, nie może kimś rządzić, nie może wypełnić jakiegoś miejsca swoją obecnością.
- Każdy człowiek, który podróżuje w kosmosie - odparł łagodnie Nniv - musi wiedzieć, że są miejsca, których nie można wypełnić.
Dziewczyna skłoniła się.
- Co mam mu powiedzieć?
- Powiedz mu, że go przyjmę.
Była zaskoczona. Była zmieszana. Zabrakło jej słów, więc wyśpiewała swoje zmieszanie. Pieśń brzmiała słabo i nierówno, ponieważ dziewczyna nigdy nie miała zostać mistrzynią ani nawet nauczycielką; bez słów pytała Nniva, dlaczego zgodził się rozmawiać z takim człowiekiem, dlaczego ryzykował, że reszta ludzkości pomyśli: Dom Pieśni traktuje wszystkich jednakowo, ocenia tylko wartość człowieka, nie jego władzę - z wyjątkiem Mikala.
- Nie dam się skorumpować - zaśpiewał łagodnie Nniv.
- Odeślij go - błagała.
- Przyprowadź go do mnie.
Wówczas przełamała Kontrolę i wybuchnęła płaczem; oświadczyła, że nie może tego zrobić. Nniv westchnął.
- Więc przyślij mi Esste. Przyślij mi Esste, a potem zwalniam cię z obowiązków aż do wyjazdu Mikala.
Godzinę później Mikal wciąż stał w poczekalni, kiedy drzwi znowu się otworzyły. Tym razem nie zjawiła się odźwierna. Weszła inna kobieta, bardziej dojrzała, z podkrążonymi oczami, promieniująca siłą.
- Mikal? - zapytała.
- Czy ty jesteś Mistrzynią Pieśni? - zapytał Mikal.
- Nie, nie ja - odparła i przez chwilę Mikal czuł dojmujący wstyd, że tak pomyślał. Ale czego mam się wstydzić, powiedział sobie i stłumił to uczucie.
Dom Pieśni rzuca czary, mawiali prości ludzie z Tew, co wprawiło Mikala w zaniepokojenie. Kobieta, nucąc, wyszła z pokoju. Nie powiedziała nic, lecz melodia przekazała Mikalowi, że powinien pójść za nią. Wątła nić muzyki poprowadziła go przez zimne kamienne komnaty. Tu i ówdzie otwarte drzwi; okna, przez które wpadał ponury odblask szarego zimowego nieba, i żadnego innego oświetlenia. Podczas całej wędrówki po Domu Pieśni nie spotkali innej osoby, nie usłyszeli innego głosu.
Wreszcie, pokonawszy liczne schody, dotarli do wysokiej sali. A raczej do Wysokiej Sali, chociaż nikt o tym nie wspomniał. W jednym końcu pokoju, na kamiennej ławie, nie osłonięty od zimnego wiatru dmuchającego przez otwarte okno, siedział Nniv. Był stary, twarz miał obwisłą, rysy zamazane, co zaskoczyło Mikala. Starzec. Przypominał Mikalowi o śmiertelności, którą właśnie zaczynał sobie uświadamiać czterdziestoletni władca. Miał jeszcze przed sobą sześćdziesiąt lat, lecz nie był już młody i wiedział, że czas pracuje przeciwko niemu.
- Nniv? - zapytał.
Nniv skinął głową, a jego głos wymruczał niskie „mmmmm”. Mikal odwrócił się do kobiety, która go przyprowadziła. Wciąż nuciła.
- Zostaw nas samych - rozkazał.
Kobieta nie ruszyła się z miejsca i patrzyła na niego, jakby nie zrozumiała. Mikal poczuł gniew, ale nic nie powiedział, ponieważ jej pieśń nagle doradziła mu milczenie, nalegała na milczenie, więc odwrócił się do Nniva.
- Każ jej przestać nucić - powiedział. - Nie chcę, żeby mną manipulowano.
- W takim razie - odparł Nniv (a jego pieśń zdawała się dźwięczeć śmiechem, chociaż głos pozostał spokojny) - w takim razie nie chcesz żyć.
- Grozisz mi?
- O nie, Mikalu - uśmiechnął się Nniv. - Ja tylko zauważyłem, że wszystkie żywe istoty są manipulowane. Wola każdego człowieka podlega nieustannym naciskom i ograniczeniom. Tylko umarłym przyznaje się luksus wolności, ponieważ oni niczego nie pragną, więc nie można im niczego odebrać.
Wówczas Mikal spojrzał zimno na starca i przemówił, silnie akcentując słowa, głosem brzmiącym chropawo i nieharmonijnie w porównaniu z muzyką słów Nniva:
- Mogłem przybyć tu z całą potęgą, Mistrzu Pieśni. Mogłem przywieźć ze sobą potężne armie i broń, i nałożyć okup na Dom Pieśni, żeby przeprowadzić swoją wolę. Gdybym zamierzał cię zniewolić, zastraszyć lub znieważyć w inny sposób, nie przyszedłbym samotnie, narażony na ciosy zabójców, żeby prosić o to, czego pragnę. Przyszedłem do ciebie z szacunkiem i żądam, żeby mnie traktowano z szacunkiem.
Nniv tylko spojrzał na kobietę i powiedział:
- Esste.
Przestała nucić. Jej głos był tak przenikliwy, że kiedy umilkła, ściany aż zadźwięczały od nagłej ciszy. Nniv czekał.
- Chcę dostać Słowika - powiedział Mikal. Nniv nie odpowiedział.
- Mistrzu Nnivie, podbiłem planetę zwaną Deszcz. Na tej planecie mieszkał bardzo bogaty człowiek, który miał Słowika. Zaprosił mnie, żebym posłuchał śpiewu tego dziecka.
Na to wspomnienie Mikal nie mógł się opanować. Zaszlochał.
Jego płacz zaskoczył Esste i Nniva. To nie był Mikal Groźny. Niemożliwe. Ponieważ Słowiki, chociaż zachwycały wszystkich, mogły w pełni dotrzeć tylko do pewnych ludzi, tych, których ukryte wnętrze wibrowało ową najpotężniejszą muzyką. Wiadomo było w całej galaktyce, że Słowik nigdy nie pójdzie do kogoś, kto zabijał, kto folgował chciwości lub żądzy, kto kochał władzę. Tacy ludzie nie mogli usłyszeć prawdziwej muzyki Słowika. Lecz nie ulegało wątpliwości, że Mikal zrozumiał Słowika. I Nniv, i Esste zbyt wyraźnie usłyszeli jego mimowolną pieśń, żeby się pomylić.
- Wyrządziłeś nam krzywdę - oznajmił Nniv głosem pełnym żalu.
Mikal próbował się opanować.
- Ja wam wyrządziłem krzywdę? Nawet wspomnienie waszego Śpiewaka odbiera mi siły.
- Dodaje ci sił.
- Burzy moje opanowanie, które jest dla mnie warunkiem przetrwania. Jak was skrzywdziłem?
- Udowadniając, że naprawdę zasługujesz na Słowika. Z pewnością rozumiesz, co się teraz stanie. Wszyscy wiedzą, że Dom Pieśni nie poddaje się władzy w kwestii Słowików. A jednak... damy ci Słowika. Jakbym ich słyszał: „Nawet Dom Pieśni sprzedaje się Mikalowi”. - Głos Nniva idealnie naśladował ochrypłą, niechlujną wymowę przeciętnego człowieka, chociaż oczywiście takie stworzenie nie istniało w galaktyce. Mikal parsknął śmiechem.
- Uważasz, że to zabawne? - spytała Esste, a ostrze jej głosu przeszyło Mikala do głębi, aż zamrugał.
- Nie - odpowiedział.
Nniv zaśpiewał łagodnie, uspokajając Esste i Mikala:
- Ale wiesz także, Mikalu, że nie wyznaczamy daty dostawy. Musimy znaleźć dla ciebie odpowiedniego Słowika, a jeśli go nie znajdziemy za twojego życia, nie możesz się skarżyć.
Mikal kiwnął głową.
- Ale pospieszcie się. Pospieszcie się, jeśli możecie. Esste zaśpiewała głosem dźwięczącym pewnością:
- Nigdy się nie spieszymy. Nigdy się nie spieszymy. Nigdy się nie spieszymy.
Pieśń stanowiła odprawę dla Mikala. Wyszedł i sam znalazł drogę do bramy, kierowany faktem, że wszystkie drzwi prócz właściwych były zamknięte na klucz.
- Nie rozumiem - zwrócił się Nniv do Esste po wyjściu Mikala.
- Ja rozumiem - oświadczyła Esste.
Nniv wyszeptał swoje zdumienie w ostro wznoszącym się syku, który wzbudził echa wśród kamiennych ścian i stopił się z wiatrem.
- On jest człowiekiem potężnym, o wielkiej sile osobistej - wyjaśniła. - Ale nie jest zepsuty. Wierzy, że potrafi użyć swojej potęgi dla czynienia dobra. Pragnie tego.
- Altruista? - Nniv nie mógł w to uwierzyć.
- Altruista. A to - ciągnęła Esste - jest jego pieśń. - Potem zaśpiewała, czasami używając słów, lecz częściej kształtując głosem sylaby bez znaczenia lub wyśpiewując dziwne samogłoski, lub nawet wykorzystując ciszę, wiatr i kształt własnych ust, żeby wyrazić swoje zrozumienie Mikala.
Wreszcie jej pieśń dobiegła końca, a Nniv wyśpiewał swoją reakcję głosem ciężkim, pełnym emocji. Potem on też skończył śpiewać i powiedział:
- Jeśli on naprawdę jest taki, jakiego wyśpiewałaś, to ja go kocham.
- Ja też - wyznała Esste.
- Kto znajdzie dla niego Słowika, jeśli nie ty?
- Ja znajdę Słowika dla Mikala. - I nauczysz go?
- I nauczę go.
- Więc czeka cię praca całego życia.
A Esste, przyjmując niezwykle trudne zadanie (i związany z nim niewyobrażalny zaszczyt), wyśpiewała swoje posłuszeństwo oraz poświęcenie, po czym zostawiła Nniva samego w Wysokiej Sali, żeby słuchał pieśni wiatru i odpowiadał najlepiej, jak potrafił.
Przez siedemdziesiąt dziewięć lat Mikal nie miał Słowika. W tym czasie podbił galaktykę i narzucił Dyscyplinę Frey całej ludzkości, ustanowił Pokój Mikala, żeby każde narodzone dziecko miało rozsądną szansę na osiągnięcie dojrzałości, i wyznaczył najlepsze rządy dla każdej planety, każdej prowincji, każdego okręgu i miasta.
I wciąż czekał. Co dwa lub trzy lata wysyłał posłańca na Tew i zadawał Mistrzowi Pieśni jedno pytanie: „Kiedy?”
A odpowiedź zawsze brzmiała: „Jeszcze nie”.
Esste postarzała się przez te lata, przygnieciona ciężarem zadania. Dzięki jej poszukiwaniom odkryto wiele Słowików, lecz żaden nie śpiewał w harmonii z własną pieśnią Mikala.
Dopóki nie znalazła Ansseta.
ESSTE
Rozdział 1
Z rozmaitych powodów dzieci trafiały na dziecięcy rynek Doblay-Me. Oczywiście wiele spośród nich było prawdziwymi sierotami, chociaż teraz, kiedy Pokój Mikala zakończył wojny, społeczny status sieroty przyznawano znacznie rzadziej. Niektóre dzieci sprzedali zdesperowani rodzice, chcąc zdobyć pieniądze - lub musieli pozbyć się dziecka - a nie mieli serca popełnić morderstwa. Większość była bękartami ze światów i narodów, gdzie religia lub zwyczaj zabraniały kontroli urodzin. A inne wśliznęły się tylnymi drzwiami.
Do takich należał Ansset, kiedy znalazł go poszukiwacz z Domu Pieśni. Został porwany, ale kidnaperzy wpadli w panikę i wybrali szybki zysk na dziecięcym rynku zamiast znacznie bardziej ryzykownej wymiany za okup. Kim byli jego rodzice? Zapewne bogaczami, bo inaczej kidnaperom nie opłaciłoby się porwanie. Należeli do białej rasy, ponieważ Ansset miał bardzo jasną skórę i włosy. Lecz miliardy ludzi odpowiadały temu opisowi, i żadna rządowa agencja nie chciała wziąć na siebie odpowiedzialność za zwrócenie dziecka rodzicom.
Tak więc Ansset, którego wieku nie znano, ale który miał nie więcej niż trzy lata, znalazł się w grupie tuzina dzieci przywiezionych na Tew przez poszukiwacza. Wszystkie dzieci dobrze zdały kilka prostych testów - rozpoznanie wysokości dźwięku, powtórzenie melodii i reakcja emocjonalna. Dostatecznie dobrze, żeby uznać je za potencjalne talenty muzyczne. A Dom Pieśni kupił - nie, nie kupił, na rynku dzieci nie kupuje się ludzi - Dom Pieśni adoptował je wszystkie. Czy zostaną Słowikami, czy zwykłymi śpiewakami, mistrzami czy nauczycielami, nawet jeśli nie wykażą żadnych muzycznych zdolności, Dom Pieśni będzie je wychowywał, utrzymywał, opiekował się nimi przez całe życie. In loco parentis, orzekło prawo. Dom Pieśni był matką, ojcem, nianią, rodzeństwem, potomstwem oraz - do-póki dzieci nie osiągnęły pewnego poziomu rozwoju - Bogiem.
- Nowi - zaśpiewała setka małych dzieci we Wspólnej Sali, kiedy wprowadzono Ansseta razem z innymi zakupionymi dziećmi. Ansset nie wyróżniał się spośród innych. Owszem, był przerażony - tak jak reszta. Chociaż jego nordycka skóra i włosy stawiały go na najdalszej granicy rasowego spektrum, takie cechy ignorowano i nikt nie wyśmiewał się z niego bardziej, niż wyśmiewano by się z albinosa.
Rutynowo został przedstawiony innym dzieciom; rutynowo wszystkie zapomniały jego imię, jak tylko je usłyszały; ruty-nowo zaśpiewały powitanie w tonacji i melodii tak chaotycznej, że bynajmniej nie ukoiło to strachu Ansseta; rutynowo chłopca przydzielono do Rruk, pięciolatki, która znała zasady.
- Możesz dzisiaj spać obok mnie - powiedziała Rruk, a Ans-set tępo kiwnął głową. - Jestem starsza - dodała. - Już niedługo, za kilka miesięcy, dostanę izbę. - To nic nie znaczyło dla Ansseta. - W każdym razie nie sikaj do łóżka, bo nigdy nie śpi-my w tych samych łóżkach dwie noce pod rząd.
Trzyletnią dumę Ansseta zraniły te słowa.
- Nie sikam do łóżka - oświadczył, ale bez gniewu, bardziej z obawą.
- Dobrze. Niektórzy sikają ze strachu.
Zbliżała się pora spoczynku; nowe dzieci zawsze przywożono o tej porze. Ansset nie zadawał pytań. Kiedy zobaczył, że inne dzieci się rozbierają, on też się rozebrał. Kiedy zobaczył, że wyjmują nocne koszule spod koców, on też wyjął nocną koszulę i nałożył ją, chociaż niezręcznie. Rruk próbowała mu pomóc, ale Ansset odtrącił jej ręce. Rruk przez chwilę wydawała się urażona, potem zaśpiewała mu pieśń miłości.
Nigdy cię nie skrzywdzę.
Zawsze ci pomogę.
Jeśli jesteś głodny,
Oddam ci jedzenie.
Jeżeli się boisz,
Zostanę przy tobie.
Kocham cię teraz,
A miłość nie ma końca.
Słowa i koncepcje przekraczały zdolność pojmowania Ans-seta, lecz nie ton głosu. Uścisk Rruk mówił jeszcze wyraźniej. Ansset oparł się na jej ramieniu, wciąż milczał, ale nie płakał.
- Toaleta? - zapytała Rruk.
Ansset kiwnął głową i Rruk zaprowadziła go do dużego po-mieszczenia sąsiadującego ze Wspólną Salą, gdzie woda szybko płynęła w korytach. Dopiero tam odkrył, że Rruk jest dziewczyną.
- Nie patrz - powiedziała. - Nikt nie patrzy bez pozwolenia.
Ponownie Ansset nie zrozumiał słów, ale ton głosu był wyraźny. Zrozumiał ton głosu instynktownie, jak zawsze; to był jego największy dar: rozpoznawanie emocji. Lepiej nawet niż osoba, która je odczuwała.
- Dlaczego mówisz tylko wtedy, kiedy jesteś wściekły? -spytała go Rruk, kiedy leżeli w sąsiednich łóżkach (obok setki innych dzieci).
Wówczas Ansset nie wytrzymał. Potrząsnął głową, potem odwrócił się, zakrył twarz kocem i płakał, dopóki nie zasnął. Nie widział dookoła innych dzieci, spoglądających na niego z niesmakiem. Nie słyszał, jak Rruk nuci melodię, która znaczyła: „Zostawcie go, dajcie mu spokój, pozwólcie płakać”.
Poczuł jednak, że Rruk pogłaskała go po plecach, i odebrał ten gest jako gest przyjaźni; dlatego nigdy nie zapomniał swojej pierwszej nocy w Domu Pieśni i dlatego zawsze czuł tylko miłość do Rruk, chociaż wkrótce znacznie przewyższył talentem jej, raczej ograniczone, zdolności.
- Dlaczego pozwalasz tej Rruk łazić za tobą, chociaż ona nie jest nawet Bryzą? - zapytał raz inny uczeń, kiedy Ansset miał sześć lat.
Ansset nie odpowiedział słowami. Odpowiedział pieśnią, która przełamała Kontrolę pytającego, aż rozpłakał się publicznie, ku swojemu wielkiemu upokorzeniu. Nikt inny nie próbował kwestionować praw Rruk do Ansseta. Właściwie Ansset nie miał prawdziwych przyjaciół, ale jego pieśń dla Rruk była zbyt potężna, żeby rzucać mu wyzwanie.
Rozdział 2
Ansset zachował dwa wspomnienia swoich rodziców, chociaż nie wiedział, czy owi ludzie ze snu są jego rodzicami. Nazwał ich Biała Dama i Olbrzym, kiedy wreszcie postanowił nadać im imiona. Nigdy nikomu o nich nie opowiadał i myślał o nich tylko wtedy, kiedy przyśnili mu się w nocy.
Pierwsze wspomnienie ukazywało Białą Damę łkającą na łożu z wielkimi poduszkami. Wpatrywała się w pustkę i nie widziała Ansseta, który wszedł do pokoju niepewnym krokiem. Nie wiedział, czy nie rozgniewa się na niego za to, że przyszedł. Lecz jej ciche, urywane jęki przyciągnęły go do niej, ponieważ nie mógł się oprzeć tym odgłosom. Stanął obok łóżka, gdzie leżała opierając głowę na ramieniu. Wyciągnął rękę i pogłaskał jej ramię. Nawet we śnie poczuł skórę rozpaloną od gorączki. Biała Dama spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Ansset sięgnął do jej oczu, dotknął brwi, przesunął niżej małe paluszki, zamknął jej oczy i wygładził powieki tak delikatnie, że nawet nie drgnęła. Westchnęła tylko, a on pieścił jej całą twarz, póki jej jęki nie złagodniały do cichego nucenia.
Od tego momentu sen stawał się jakiś dziwaczny i pokręcony. Zawsze pojawiał się Olbrzym, ale to, co robił, było zagadką huczącego głosu, uścisków, krzyków. Czasami leżał w łóżku z Białą Damą. Czasami brał Ansseta na ręce i razem przeżywali dziwne przygody, które kończyły się przebudzeniem. Czasami Biała Dama całowała go na pożegnanie. Czasami nie zwracała na niego uwagi, odkąd Olbrzym wszedł do pokoju. Ale sen zawsze zaczynał się tak samo, a ta część, która nigdy się nie zmieniała, była wspomnieniem.
Drugie wspomnienie dotyczyło chwili porwania. Ansset znajdował się w bardzo dużej sali z wysokim sklepieniem, na którym wymalowano dziwne zwierzęta i ludzi o zniekształconych kształtach. Głośna muzyka dobiegała z oświetlonego miejsca, gdzie wszyscy się ruszali. Potem rozległ się ogłuszający hałas, wokół zrobiło się pełno światła, rozmów i hałasu, a Biała Dama i Olbrzym przeszli przez tłum. Wśród popychania i poszturchiwania ktoś wszedł pomiędzy Białą Damę i Ansseta, rozrywając uścisk ich dłoni. Biała Dama odwróciła się do obcego, lecz w tej samej chwili Ansset poczuł silną rękę chwytającą jego dłoń. Szarpnięty brutalnie do tyłu, zderzył się z tłumem. Potem ręka pociągnęła go w górę, wykręcając mu ramię; przez chwilę, zawieszony nad głowami ludzi, Ansset po raz ostatni widział Białą Damę i Olbrzyma, jak przepychają się przez tłum, z przerażeniem na twarzach, z ustami rozwartymi do krzyku. Ale nie pamiętał ich głosów. Uderzył go podmuch gorącego powietrza, drzwi się zamknęły i otoczyła go upalna, parna noc: wtedy zawsze budził się drżąc, ale nie płacząc, ponieważ słyszał głos powtarzający: „Cicho, Cicho, Cicho”, tonem, który oznaczał strach, upadek, ogień i wstyd.
- Ty nie płaczesz - powiedział nauczyciel głosem cieplejszym niż blask słońca.
Ansset potrząsnął głową.
- Czasami - powiedział.
- Przedtem - oświadczył nauczyciel. - Ale teraz nauczysz się Kontroli. Kiedy płaczesz, marnujesz swoje pieśni. Spalasz swoje pieśni. Topisz swoje pieśni.
- Pieśni? - powtórzył Ansset.
- Jesteś małym kociołkiem pełnym pieśni - wyjaśnił nauczyciel - a kiedy płaczesz, kociołek pęka i wszystkie pieśni brzydko się wylewają. Kontrola oznacza trzymanie pieśni w kociołku i wypuszczanie ich po jednej.
Ansset znał kociołki. Jedzenie pochodziło z kociołka. Pomyślał wtedy o pieśniach jak o jedzeniu, chociaż wiedział, że były muzyką.
- Czy znasz jakieś pieśni? - zapytał nauczyciel. Ansset potrząsnął głową.
- Żadnych? Ani jednej? Ansset spuścił wzrok.
- Pieśni, Ansset. Nie słowa. Pieśń, która nie ma sł...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]