TRYLOGIA
PRZYGODY HAROLDA SHEA
OBEJMUJE:
1. Uczeń czarnoksiężnika
2. Żelazne zamczyski
3. The wall of serpents
BIBLIOTEKA FANTASTYKI
Tytuł oryginału The Complete Compleat Enchanter UK title: (The Intrepid Enchanter) vol. 1: The Incomplete Enchanter
Copyright © 1989 by L. Sprague de Camp
Podstawa przekładu Bean Books, New York 1989
Ilustracja na okładce MAREN
Opracowanie typograficzne serii JANUSZ OBŁUCKI
Redaktor serii MAREK S. NOWOWIEJSKI
Redaktor tomu ZOFIA MARZEC
Redaktor techniczny EWA GUZENDA
For the Polish translation J Copyright © 1994 by Bartłomiej Górny
For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo ALFA - WERO Sp. z o.O.
ISBN 83-7001-815-7
Wydawnictwo ALFA - WERO Sp. z o.o. - Warszawa 1994 Wydanie pierwsze
Drukarnia WN ALFA - Wero Sp. z o.o. Zam. 586/94 Cena zł. 95.000 -
Dla
JOHNA W. CAMPBELLA, JR
za
wirowanie, srebrzystość i ciemność
Spis treści
Część pierwsza. Ragnarök 13
Część druga. Matematyka magii 151
PRZEDMOWA
Od marca 1939 do października 1943 roku ukazało się trzydzieści dziewięć numerów magazynu Unknown (włącznie z wydaniami po zmianie tytułu na Unknown Worlds). Jego redaktorem, podobnie jak towarzyszącego mu magazynu Astounding - bez wątpienia najważniejszego wówczas czasopisma SF - był John W. Campbell.
Wielu ówczesnych pisarzy, między innymi Isaac Asimow i Manly Wade Wellman, wręcz uważało poziom literacki Unknown za wyższy niż Astounding. Niewątpliwie żaden inny magazyn (a weźmy pod uwagę stosunkowo krótki żywot Unknown) nie może się pochwalić tak wysoką (procentowo) liczbą przedruków.
Typowe opowiadanie z Unknown to utwór fantasy, zaprawiony humorem, skonstruowany według ścisłych reguł, jakie literaturze SF narzucił w tamtych czasach (zwanych także Złotym Wiekiem literatury fantastycznonaukowej) John Campbell.
Od każdego z powyższych stwierdzeń trafiają się, rzecz jasna, wyjątki. Unknown publikowało science fiction; w gruncie rzeczy czasopismo wystartowało pierwszą wersją powieści Erica Franka Russella Sinister Barrier (główny tekst plus ilustracja na okładce). Nie wszystkie publikacje były jednak lekkie i przyjemne; spróbujcie na przykład odnaleźć choć odrobinę humoru w „Carillon of Skulls” Lestera del Reya. Były tam też opowieści niezbyt zgodne ze standardami Campbella, a też i niezbyt dobre. Jeden z redaktorów powiedział mi kiedyś, że co prawda nie płacono mu za zapełnianie pustych stron... ale czasami jedynym wyjściem jest opublikowanie czegoś, co właśnie można przeczytać u konkurencji.
Wszystko to prawda, gdybyście jednak otworzyli na chybił trafił któryś z Unknown, najprawdopodobniej trafilibyście na jakieś klasyczne, wesołe opowiadanie fantasy. Idealnym przykładem takich opowiadań, zarówno pod względem stylu, jak i klasy, są pisane przez Fletchera Pratta i L. Sprague'a de Campa opowieści o przygodach Harolda Shea.
I oto są. Trzymacie w rękach najlepsze chyba opowieści z tych, które ujrzały światło dzienne na łamach jednego z najlepszych w swoim gatunku magazynów.
Jasne, Silas Marner również jest dziełem klasycznym. Dlaczego więc mielibyście teraz czytać historie o Haroldzie Shea?
Bo są śmieszne. Bo wszystkie ich zalety sprzed czterdziestu kilku lat przetrwały próbę czasu.
W tych opowieściach o wartkiej akcji całkiem zwyczajni ludzie przenoszą się z naszej rzeczywistości do światów zamieszkiwanych przez potwory i złoczyńców, czarodziejów i bohaterów - a także przez postacie łączące w sobie cechy kilku z powyższych kategorii. Co jest istotnie, gdyż w ten sposób owe postacie zachowują się jak prawdziwi ludzie, nie dający się jednoznacznie zaszeregować do jednego ze stereotypów. Półbogowie mogą być narwani, aroganccy i głupi. Źli czarodzieje okazują się inteligentnymi ludźmi sukcesu, tak podobnymi do współczesnych
naukowców, że czasami trudno wybrać, po czyjej stronie jest racja w pozornie oczywistym starciu dobra ze złem. Nowoczesny człowiek nie staje się mitycznym bohaterem tylko przez to, że trafił do świata mitów i legend - ale nabyte tam przez niego cechy bohaterskie okazują się cenne także w jego świecie.
Intelektualna klasa pisarza przejawia się na dwa sposoby: dysponuje on doskonałą znajomością mitów, stanowiących ramy opowieści, a także równie dogłębną wiedzą na temat realiów, w jakich osadzone są owe mity, podstawa kreowanych światów.
Tłem rozgrywających się wydarzeń są realia epoki. Jako autor, również próbujący swych sił w tej formie powieści, uważam, iż nie sposób przecenić dokonań Pratta i de Campa. Czytając Eddy Poetyckie nie dowiemy się, jak w owych czasach wyglądał dom bogatego norweskiego farmera; piękny opis znajdziemy natomiast tu, w „Ragnaröku”.
Opowieści o Haroldzie Shea są mocno osadzone w historii, a mimo to żywe. Kiedy pojawiają się giganci mrozu, zachowują się jak gangsterzy z Brooklynu.
Pokolenia kiepskich pisarzy, od Williama Morrisa aż po nam współczesnych, uważały, że bohaterowie powieści fantasy muszą przemawiać językiem pseudoelżbietańskim. Sprague de Camp jako pierwszy wypowiedział się publicznie w obronie potocznej angielszczyzny w powieściach fantasy (list do redaktora „Argosy” na temat The Harp and the Blade Johna Myersa).
Pratt i on szeroko zastosowali kolokwializmy językowe w „Ragnaröku”. Efekt jest humorystyczny - ale jednocześnie bohaterowie stają przed wyborami nie różniącymi się tak bardzo od tych, które są naszym udziałem.
Dobro i Zło nie zawsze dają się jednoznacznie określić. Działalność gigantów ognia można porównać z reżimem Pinocheta, a lochy Muspellheimu przypominają, że autorowi nie były obce ani nieludzkie zachowania ludzi, ani elżbietańska struktura społeczna.
Te przemycane między wierszami nauki są być może najważniejsze w tej jednej z najbardziej odlotowych książek fantasy, jakie zdarzyło się wam przeczytać.
Dave Drake
Część pierwsza
RAGNARÖK
„Piszę o tym, czego nikt nigdy nie widział, o czym nie słyszał i nie przeżył, o tym, czego nie ma i być nie może, a zatem moi czytelnicy w żadnym wypadku nie powinni temu uwierzyć.”
LUKIAN Z SAMOSAT
1
W pokoju siedziała kobieta i trzej mężczyźni o podobnych twarzach. Dwóch z nich było również podobnie ubranych. Trzeci miał na sobie bryczesy, polowe buty i zamszową marynarkę w kratę. Jego niezwykle puszysty płaszcz i opalenizna oraz leżący na krześle kapelusz, należący również do właściciela tego teatralnego stroju, tworzyły przyjemny dla oka widok.
Człowiek ten nie był aktorem filmowym ani bogatym młodym próżniakiem. Był psychologiem, a nazywał się Harold Shea. Wysoki i szczupły, o ciemnych włosach, byłby nawet przystojny, gdyby nie jego zbyt długi nos i blisko osadzone oczy.
Kobieta - raczej dziewczyna - była jasną blondynką. Pracowała jako przełożona pielęgniarek w Szpitalu Garadena. Nazywała się Gertruda Mugler.
Pozostali dwaj mężczyźni, podobnie jak Shea, byli psychologami i należeli do tego samego zespołu. Najstarszy z nich wszystkich, kierownik, z kędzierzawymi włosami, nazywał się Reed Chalmers. Pytał właśnie Shea, co, do diabła, sobie myślał, że zdecydował się przyjść do pracy w tak niezwykłym ubiorze.
Shea odpowiedział:
- Wybieram się na jazdę konną dziś po południu.
- Jeździłeś kiedykolwiek? - zapytał pozostały członek grupy, wielki, zaspany młodzieniec, Walter Bayard.
- Nie - odparł Shea - ale właśnie zamierzam się nauczyć.
Walter Bayard zaśmiał się.
- To znaczy, chcesz jeździć konno po to, żeby mieć pretekst do ubierania się jak facet ze zdjęć w „Esquire”. Zacząłeś od mówienia z angielskim akcentem. Potem wziąłeś się za szermierkę. Ostatniej zimy zasmrodziłeś cały instytut najnowszym norweskim smarem do nart, a jeździłeś na nich może ze dwa razy.
- I co z tego? - przerwał mu Shea.
Gertruda Mugler wzięła go w obronę.
- Haroldzie, nie pozwól mu się z siebie śmiać.
- Dzięki, Gert.
- Według mnie wyglądasz ślicznie.
- Uuuch! - Ton Shea nie wyrażał wdzięczności.
- Ale jazda konna to głupie zajęcie, dziś bezużyteczne. Skoro mamy samochody...
Shea podniósł rękę.
- Gert, mam swoje powody.
Gertruda spojrzała na zegarek i podniosła się.
- Muszę iść do pracy. Bądź rozsądny, Haroldzie. Pamiętaj, że dziś wieczorem idziemy na kolację.
- Uhm.
- I płacimy każdy za siebie.
Shea drgnął.
- Gert!
- Cześć wszystkim - powiedziała Gertruda i wy
szła z głośnym szelestem krochmalonej bawełny.
Walter Bayard zaśmiał się szyderczo.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]