Isabel Cabot
Droga do miłości
(Road to love)
Przełożyła Katarzyna Piotrkiewicz
Rozdział 1
Ann Dawson przeciągnęła dłonią po ladzie i z niesmakiem spojrzała na zakurzoną rękawiczkę. Otrzepawszy pył obiegła wzrokiem na wpół puste, zakurzone półki. Pożółkła od starości lodówka również nie wyglądała zbyt zachęcająco. Dopiero teraz, kiedy zobaczyła już to wszystko, ogarnęły ją wątpliwości. Czy razem z siostrą podjęły słuszną decyzję? Jednak jeśli Terry Dawson, która z rękami opartymi na biodrach stała teraz na środku małego sklepu spożywczego, wątpiła w słuszność ich decyzji, to wcale tego nie okazywała.
– Wygląda to dość paskudnie, ale trochę wody i mydła z pewnością temu zaradzi – powiedziała Terry.
– Nadal uważasz, że to był dobry pomysł? – spytała Ann.
– A ty co o tym myślisz? – Terry pochyliła ciemną głowę w stronę siostry.
– No cóż... jeśli mam być szczera... – zaczęła Ann.
– A gdzie się podział twój duch przygody? – przerwała jej Terry.
– Siedzi sobie wygodnie w Bostonie przerzucając ogłoszenia o pracy zamieszczane w „Post" – odparła sucho Ann.
Terry roześmiała się, lecz w jej niebieskich oczach – nieco jaśniejszych niż oczy siostry – pojawił się wyraz zaniepokojenia.
– No, Ann, rozchmurz się. Przecież nie zamierzamy tu tkwić całe życie.
– A co się stanie, jeśli po tej całej harówce zostaniemy z niczym?
– Co cię opętało, Ann? To nie w twoim stylu dostrzegać tylko ciemne strony życia – spytała Terry już z większą powagą.
Ann nie odpowiedziała jednak udając, iż z zainteresowaniem przygląda się dużemu kalendarzowi na ścianie. Kartka pochodziła sprzed sześciu miesięcy. Rzeczywiście, co mnie opętało? – spytała samą siebie, chociaż doskonale wiedziała, jak brzmi odpowiedź na to pytanie. Te sześć brakujących miesięcy na kalendarzu oznaczało dla nich kosztowną chorobę, utratę pracy i znaczne uszczuplenie oszczędności. Przypomniała sobie nagle, że Terry czeka na jej odpowiedź, i poczuła ucisk w gardle. Młodsza siostra w tych trudnych chwilach była naprawdę cudowna.
– Przepraszam, Terry – powiedziała. – Jeśli chcesz spróbować, to oczywiście zgadzam się.
– Nawet jeśli nie uda nam się wyciągnąć od Bankroft Enterprises więcej pieniędzy za tę posiadłość, to i tak nic nie stracimy. Obie szukamy pracy i nie mamy mieszkania. A tu jest przynajmniej dach nad głową.
Ann dostrzegła wyraz ulgi na twarzy siostry i roześmiała się.
– Nie chciałabym stale rozwiewać złudzeń, ale co się stanie, jeśli domek cioci Emmy nie jest w lepszym stanie niż ten sklep? – spytała.
– Nie może być całkiem zdewastowany. Mieszkała tam przecież aż do śmierci.
– To raczej dość kiepska pociecha. Niewiele ją pamiętam, ale nie mam zbyt wielkich nadziei na to, że mieszkała w superkomfortowych warunkach.
Terry zmarszczyła brwi.
– Jakoś nadal nie mogę tego wszystkiego sobie poukładać. Co ją opętało, żeby uczynić cię swoją spadkobierczynią? Z tego, co mi mówiłaś, odwiedziła nas tylko raz i to na dodatek wiele lat temu. Dla niej mogliśmy równie dobrze nie istnieć.
– Ciebie nie było nawet na świecie. Wątpię, czy kiedykolwiek dowiedziała się o narodzinach drugiej bratanicy. Pokłócili się wtedy z tatą i nigdy więcej ze sobą nie rozmawiali. Nie zareagowała nawet na telegram o śmierci taty. Napisała do nas tylko krótki i dość oschły liścik po drugim małżeństwie mamy.
– Ale czy zastanawiałaś się, dlaczego właściwie tobie zapisała cały swój majątek? Chyba nie ze względu na jakieś specjalne uczucia, które do ciebie żywiła. Przecież cię w ogóle nie znała.
– Chyba z lenistwa. Prawdopodobnie zapisała mi wszystko będąc z tatą jeszcze w dobrych układach, a potem... no cóż... może nie chciało się jej zmieniać testamentu?
– Czy będzie to oznaką wyrachowania z mojej strony, jeśli powiem, że trochę mnie to cieszy?
– Chyba tak, ale z drugiej strony, jak można coś czuć do osoby, której nie widziało się całymi latami?
Ann wiedziała, że stara się usprawiedliwić swój brak żalu po śmierci ciotki. Oczywiście, sama wieść o tym była dla nich wstrząsem, ale bardzo szybko otrząsnęły się z niego, ciesząc się z otrzymanego spadku. List zawiadamiający je o spadku przyszedł bowiem w chwili, gdy malowała się przed nimi bardzo mroczna przyszłość.
– Chcesz się tu jeszcze rozejrzeć, czy też może pójdziemy do domku? – spytała Terry.
– To drugie chwilowo odpada. Nie mamy przecież klucza.
Terry spojrzała na zegarek.
– Czy ktoś nie powinien był go już przynieść? Kiedy dzwoniłaś do tego prawnika, powiedział ci, że od razu kogoś wyśle.
– Nie jesteśmy w Bostonie, Terry. Minęło dopiero czterdzieści minut – powiedziała Ann odgarniając pasmo jasnych włosów.
– Kiedy wjeżdżałyśmy do Point Hope, zdążyłam się przyjrzeć miasteczku i wydaje mi się, że za czterdzieści minut mogłabym je co najmniej dwa razy obejść. Na piechotę.
To przesada, pomyślała Ann. Point Hope wcale nie było takie małe. W przeciwieństwie do siostry, poza rozmiarami miasteczka Ann dostrzegła proste, miłe domy, pokryte pnącymi różami ściany, białe płoty, rozłożyste drzewa i obrośnięte dzikim winem studnie. Powietrze wypełniał zapach świeżo skoszonej trawy i kwitnących właśnie róż. W oddali słychać było odgłos fal rozbijających się o falochron. Po obejrzeniu posiadłości, na której znajdował się sklep i dom ciotki Emmy, Ann zrozumiała, dlaczego Bancroft Enterprises tak bardzo na nim zależało. Te dwa budynki stały bowiem na cyplu wychodzącym prosto na port, a widok stamtąd po prostu zapierał dech w piersiach.
– Pan Shaw nie ma swego biura w Point Hope. Tutaj tylko mieszka. Powiedział, że klucze ma w domu. Zapewne potrzebował trochę czasu, by z kimś się tam skontak...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]