[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carroll Jonathan - Smutek szczegółów

Kiedyś mnóstwo czasu spędzałam w „Cafe Bremen”. Kawę podają tam gorzką i przepyszną. a błękitne aksamitne siedzenia jak pióra cyraneczki wprawiają w dobry nastrój, niczym starzy przyjaciele. Duże okna witają światło poranka tak, jak Herr Ritter, kelner, wita każdego wchodzącego. Nie trzeba wiele zamawiać: filiżankę herbaty lub kieliszek wina. Sąsiednia piekarnia dostarcza dwa razy dziennie rogaliki. Późnym wieczorem kawiarnia wypieka własną specjalność dla nocnych marków, coś jakby pączki wielkości kieszonkowego zegarka. Ogrzany talerz pełen takich pyszności późnym zimowym wieczorem stanowi wspaniałą ucztę.

Kawiarnia czynna jest dziewiętnaście godzin na dobę. Zamykana tylko raz do roku, 24 grudnia, ale w pierwszy dzień świąt znów jest otwarta, a stoły przykryte są wtedy zielonymi i czerwonymi obrusami. W kawiarni jest pełno ludzi w nowych, kolorowych swetrach, i samotni klienci wyglądają trochę mniej smutno w tym dniu, który powinno się spędzać w domu.  W życiu istnieją drobne, namacalne przyjemności: ostatni numer twojego ulubionego czasopisma, świeża paczka papierosów, zapach pieczonego ciasta. Wszystko to można dostać w tej kawiarni; można też czuć się szczęśliwym bez żadnej z tych rzeczy.

Często przychodziłam tam posiedzieć, popatrzeć przez okno, ponucić. Skrywany nałóg. Mój mąż podkrada cukierki, mama czyta pisma filmowe, a ja nucę. Dajcie mi wolną godzinę, nic do roboty i dobre okno do wyglądania, a z przyjemnością zanucę wam całą „Piątą” Mahlera albo dowolną piosenkę z „Białego Albumu” Beatlesów.  Sama przyznam, że nie jestem w tym zbyt dobra, ale nuci się dla jednoosobowej widowni - dla siebie - i ktokolwiek podsłuchuje, robi to na własne ryzyko.  Wydarzyło się to późnym listopadowym popołudniem, gdy całe miasto wyglądało, jakby pokrywała je płynna warstewka odbitego światła i deszczu. W takie dni deszcz jest zimniejszy od śniegu, a wszystko wydaje się podlejsze, bardziej kanciaste. W taki dzień zostaje się w domu, czyta książkę i pije bulion z grubego, białego kubka.  Postanowiłam zafundować sobie odpoczynek w „Cafe Bremen”, bo byłam wykończona. Sprzeczki z dziećmi, wyprawa do dentysty, a potem nie kończące się zakupy: papier toaletowy, klej, sól. Są to przedmioty niewidzialne, o których istnieniu w ogóle się nie wie do chwili, kiedy ich zabraknie i nagle są koniecznie potrzebne. Niewidzialny dzień, kiedy wyczerpuje cię bieganina w kółko, wykonywanie niewdzięcznych czynności, koniecznych, ale bez znaczenia: koszmar gospodyni domowej.

Kiedy mokra i obładowana torbami weszłam do środka, chyba jęknęłam z radości, gdy zobaczyłam, że mój ulubiony stolik jest wolny. Pomknęłam do niego jak zmęczony rudzik do gniazda.

Podszedł do mnie zaraz Herr Ritter. W swoim czarnym garniturze, muszce i z białą ściereczką, jak zwykle starannie przewieszoną przez rękę, wyglądał elegancko i bardzo dziewiętnastowiecznie.

- Wygląda pani na bardzo zmęczoną. Ciężki dzień?

- Nijaki, Herr Ritter.

Zaproponował kawałek ciasta z kremem, do diabła z kaloriami, ale zamiast tego zamówiłam kieliszek czerwonego wina. Miałam godzinę do powrotu dzieci do domu. Godzinę, żeby węzły wewnątrz mnie powoli się rozplątały, podczas gdy ja będę obserwowała przez okno deszcz, który teraz już wydawał się romantyczny. Ile czasu mogło upłynąć, dwie minuty? Trzy? Prawie bezwiednie zaczęłam nucić, ale od stolika za mną dobiegło mnie głośne, długie „Ćśśś!” Odwróciłam się speszona i zobaczyłam wpatrzonego we mnie gniewnego staruszka o bardzo czerwonej twarzy.

- Nie każdy lubi Neila Diamonda!

Wspaniałe zakończenie wspaniałego dnia: osądzono mnie za nucenie “Holly Holy”.

Zrobiłam przepraszającą minę i już się miałam odwrócić, kiedy kątem oka zauważyłam fotografie, które starszy pan rozłożył przed sobą na stoliku. W większości były to zdjęcia moje i mojej rodziny.

- Skąd pan je ma?

Sięgnął za siebie, wziął jedno i podał mi je. Powiedział nie patrząc na mnie: - To twój syn za dziewięć lat. Nosi przepaskę, bo stracił oko w wypadku samochodowym. Chciał zostać pilotem, jak wiesz, ale trzeba do tego dobrego wzroku, więc zamiast tego maluje domy i dużo pije. Ta obok, to jego dziewczyna. Bierze heroinę.

Mój syn Adam ma dziewięć lat i zależy mu tylko na samolotach. Jego pokój nazywamy hangarem, bo wszystkie ściany wytapetował zdjęciami zespołów latania precyzyjnego:

„Błękitnych Aniołów”, angielskich „Czerwonych Strzał” i włoskich „Frecce Tricolori”. Ma tam modele, czasopisma i tyle przeróżnych rekwizytów samolotowych, że jest to nieco przytłaczające. Ostatnio spędził tydzień na pisaniu listów do wszystkich większych linii lotniczych (w tym Air Maroc i Tarom z Rumunii) z pytaniem, co trzeba zrobić, żeby zostać u nich pilotem. Mój mąż i ja byliśmy zawsze i oczarowani, i dumni z obsesji Adama. Nigdy nie myśleliśmy o nim inaczej jak o przyszłym pilocie. Na zdjęciu, które trzymałam w ręku, nasz mały, ostrzyżony na jeża, o bystrych zielonych oczach wyglądał jak wynędzniały osiemnastoletni żebrak. Na jego twarzy malował się nieprzyjemny wyraz znudzenia, rozgoryczenia i braku nadziei. Tak mógł wyglądać Adam za kilka lat, pozbawiony złudzeń, wywołujący drwiny, na widok którego przechodzi się na drugą stronę ulicy.  I ta przepaska na oku! Wyobrażenie sobie kalectwa własnego dziecka jest równie bolesne, jak myśl o jego śmierci. Nie ma... zgody na coś takiego. Nie może być. A jeśli już taka tragedia się wydarzy, to zawsze z naszej winy, bez względu na wiek dzieci czy okoliczności. Jako rodzice zawsze musimy mieć skrzydła wystarczająco duże, aby otoczyć nimi dzieci i osłonić je przed krzywdą czy bólem. To figuruje w naszym kontrakcie z Bogiem, kiedy bierzemy na siebie odpowiedzialność za ich życie. Tak dobrze pamiętam tę postać w „Makbecie”, która dowiedziawszy się o śmierci wszystkich swoich dzieci zaczyna nazywać je „pisklętami”. „Gdzie są wszystkie moje pisklęta?”. Na widok syna z przepaską na oku poczułam w ustach smak krwi.

- Kim pan jest?

- A to twój mąż po rozwodzie. Myśli, że do twarzy mu z nowymi wąsami. Uważam, że są nieco idiotyczne.  Willy całymi latami próbował wyhodować wąsy. Za każdym razem wyglądał gorzej niż poprzednio. Kiedyś w trakcie bardzo nieprzyjemnej awantury powiedziałam, że zawsze zaczyna zapuszczać wąsy, kiedy ma romans. Poskutkowało.  Na zdjęciu oprócz wąsów miał na sobie jedną z tych idiotycznych fanowskich koszulek: wymalowana w płomienie i błyskawice reklamowała zespół heavy-metalowy o nazwie „Braindead”. Złowieszcze było to, że Adam przyniósł ostatnio do domu ich album i powiedział, że są „przeraźliwi”.

- Nazywam się Czwartek, pani Becker.

- Dzisiaj jest czwartek.

- Słusznie. Gdybyśmy się spotkali wczoraj, byłbym Środą...

- Kim pan jest? O co tu chodzi? Co to za zdjęcia?

- To twoja przyszłość. Albo raczej jedna z nich.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.