[ Pobierz całość w formacie PDF ]

PATRICIA CABOT

PORTRETCZĘŚĆ PIERWSZA1

Yorkshire, maj 1871

Powiedz mi, że to nieprawda - jęknął lord Edward Rawlings, łapiąc się za głowę. - Przecież nie z Oksfordu, Jeremy.

Jeremy patrzył na stryja z troską w oczach. Zastanawiał się, czy nie powinien zamówić czegoś mocniejszego niż piwo. Edward niechybnie potrzebował napić się whisky. Jednak było jeszcze zbyt wcześnie, a piwiarnia Pod Kowadłem, w której siedzieli, sąsiadowa­ła z Rawlings Manor. Obsługa byłaby zaskoczona, widząc księcia Rawlings i jego stryja, raczących się whisky w godzinach porannych.

- To wcale nie jest tak straszne, jak się wydaje, stryju Edwar­dzie - powiedział niefrasobliwie. Nie powiesz mi, że nie mogłeś się tego spodziewać. Przecież zostałem już wyrzucony z Eton i Harrow. Nie chciałem pozbawiać tego przywileju również twojej uczelni.

Edward nie roześmiał się, zresztą Jeremy nie oczekiwał tego. Patrzył uważnie na stryja. W sześć miesięcy od Bożego Narodzenia, kiedy Jeremy widział go ostatni raz, w ciemnych włosach stryja pojawiło się sporo siwych. Jeremy nie był tak zarozumiały, żeby uważać, że to on był tego przyczyną. Stryj był obecnie jednym z najbardziej wpływowych członków Izby Lordów, a siwiejące włosy dodawały autorytetu człowiekowi, który ledwie ukończył czterdzieści lat i mógłby być uznany przez swoich konserwatyw­nych kolegów za zbyt młodego.

- Wyrzucony z Oksfordu - powtórnie jęknął Edward, pochylając się nad swoim kuflem piwa.

Od chwili kiedy Jeremy poinformował go, jaki był powód jego nagłego przybycia do Yorkshire, stryj Edward zdążył już wielokrot­nie powtórzyć to zdanie. Jeremy żałował, że mu o tym powiedział. Powinien był zaczekać z tą wiadomością do momentu, kiedy znajdzie się we dworze, gdzie będzie ciotka Pegeen. Chociaż ciotka była jedyną osobą na świecie, której Jeremy nie chciałby sprawić nawet najmniejszej przykrości, to jednak, w przeciwieństwie do swojego męża, potrafiła spojrzeć na liczne przygody Jeremy'ego z szerszej perspektywy. Fakt, że został wyrzucony z Oksfordu, skwitowałaby jedynie uniesieniem brwi do góry. Naturalnie, gdyby wiedziała, z jakiego powodu to się stało... zapewne byłaby wypro­wadzona z równowagi. Dlatego właśnie Jeremy postanowił spotkać się ze stryjem, zanim zjawi się we dworze.

Niech to wszystko diabli wezmą! zaklął Edward, patrząc w szare oczy bratanka, podobne do jego oczu. Czy musiałeś zabić tego człowieka, Jeny? Nie mogłeś go tylko zranić?

- Kiedy ktoś mówi, że chce walczyć, dopóki cię nie zabije - powiedział Jeremy - jest słuszne, aby pozbyć się go na zawsze, jeśli to jest możliwe. Gdybym go tylko zranił, doszedłby do siebie i znowu zaczął mnie prześladować. Nie mogę spędzić całego życia na ukrywaniu się przed zwariowanym zabójcą.

- Jak twierdzisz, nigdy nawet nie dotknąłeś tej dziewczyny powiedział Edward.

Teraz Jeremy stracił poprzednią pewność siebie. Był wzrostu stryja, czyli miał prawie metr dziewięćdziesiąt, i nie było mu wygodnie przy ciasno stojących stołach piwiarni. Ale nie to było przyczyną jego zakłopotania.

- Nie mówiłem, że jej nigdy nie dotknąłem... wykrztusił.

- Jeremy - - wtrącił stryj surowym tonem.

- ...ale w żadnym wypadku nie chciałem się z nią ożenić! dokończył Jeremy.

- Jeremy - powtórzył Edward tonem, którego używał w par­lamencie oraz kiedy karcił dzieci. Czy nie tłumaczyłem ci, że są kobiety, z którymi mężczyzna może... flirtować i one nie będą spodziewać się propozycji małżeństwa, ale są też inne, z. którymi nie może się zadawać, chyba że jego zamiary...

- Wiem wtrącił Jeremy, aby przerwać wykład, który znał na pamięć i słyszał co najmniej dwa razy w miesiącu. Wiem, stryju Edwardzie. I umiem je odróżniać. Ale ta młoda dama została mi przedstawiona, celowo, jak się teraz domyślam, przez swojego własnego brata, i co w tym najobrzydliwsze, to w taki sposób, że każdy mężczyzna musiałby ją uznać za panienkę lekkich obyczajów. Chętnie przyjęła ode mnie pieniądze. Dopie­ro po fakcie Pierce wystąpił z pretensją, że zbrukałem cześć jego siostry. Jeremy wstrząsnął się z lekka. Powiedział, że jeśli nie poślubię tej kokoty, to będę musiał zmierzyć się z ostrzem jego broni. Jeremy podniósł kufel do ust. Pierce niefortunnie wybrał białą broń. Myślę, że miałby większe szczęście w poje­dynku na pistolety. Jeremy!

Edward miał poważny wyraz twarzy. Jeremy po raz pierwszy spotkał swojego stryja jedenaście lat temu. Od tego czasu Edward, który zaczął prowadzić ustabilizowany tryb życia, hardzi) się zmienił.

- Zdajesz sobie sprawę, że popełniłeś morderstwo, prawda?

- Ależ stryju Edwardzie zaprotestował Jeremy. To był uczciwy pojedynek. Nawet jego sekundant to przyznał. Chciałem pchnąć go w ramię, nie celowałem w serce. Ale ten głupiec wykonał ruch, którym usiłował mnie zmylić, i wtedy...

Nic akceptuję pojedynków - przerwał mu Edward. - Usiło­wałem cię o tym przekonać po twoim poprzednim pojedynku. Pamiętam, że mówiłem ci wtedy, że jeśli już musisz walczyć, to rób to na kontynencie, a nie w Anglii. Posiadasz co prawda tytuł, ale to nie stawia cię ponad prawem. Teraz nie masz wyboru - musisz wyjechać z kraju.

- Wiem o tym - przyznał Jeremy, któremu dobrze był znany również i ten wykład.

- Myślę, że willa w Portofino byłaby najlepszym miejscem ciągnął Edward, który nie zauważył znudzonej miny bratanka. Również apartament w Paryżu jest wolny. Sześć miesięcy powinno wystarczyć. Masz szczęście, że uniwersytet nie ma wystarczających dowodów, aby wnieść przeciwko tobie oskarżenie, ani też...

- Właśnie przyznał Jeremy. Byłbym już teraz za kratkami, zamiast pić piwo z moim poczciwym stryjem Edwardem.

- Prosiłbym, żebyś nie robił sobie żartów - powiedział suro­wo Edward. - Jesteś księciem, Jerry, posiadasz przywileje, jak również obowiązki. Nic powinieneś więc zabijać innych parów.

Jeremy'ego ogarnął gniew. Gwałtownym ruchem odstawił kufel i uderzył pięścią w stół.

- Czy myślisz, że tego nic wiem? - Nie podnosił głosu, żeby nie zwrócić na siebie uwagi gości piwiarni. - Przecież wbijałeś mi to do głowy przez całe dziesięć lat. Od dnia, kiedy pojawiłeś się u nas w Applesby i powiedziałeś Pegeen, że jestem spadkobiercą tytułu. Słyszałem stale: jesteś księciem, Jerry, nie wolno ci tego robić, albo: jesteś księciem, Jerry, musisz to zrobić. Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak mam dosyć słuchania tego, co mi wolno, a czego nie?

- Nie... - Ten nagły wybuch zaskoczył Edwarda.

- Nigdy nie chciałem być w szkole z internatem. Byłbym o wiele szczęśliwszy w wiejskiej szkółce w Rawlingsgate. Ale ty wysłałeś mnie do Eton, a kiedy udało mi się doprowadzić do tego, że mnie stamtąd wyrzucono, przekupiłeś szkolę w Harrow, potem w Winchester i jeszcze inne. Potem dowiedziałem się, że mam spędzić następne kilka lat mojego życia na uniwersytecie. Nie miałem ochoty iść do Oksfordu, o czym dobrze wiedziałeś, ale upierałeś się przy tym. Było jasne, że lepiej umiem po­sługiwać się szablą niż piórem. A tu nagle, cóż za przestępstwo, jestem wyrzucony z Oksfordu na podstawie podejrzenia, że pojedynkowałem się z innym studentem.

- Którego, jak sam przyznajesz, zabiłeś - zauważył Edward.

- Oczywiście, że go zabiłem. Jeremy rozłożył bezradnie ręce. - Pierce był oszustem i cwaniakiem. Nie jestem jedyną osobą, która jest zadowolona, że już go nie ma. Pozbyłem się go jak dokuczliwego owada. A ty oskarżasz mnie, że robię sobie z tego żarty. Co mogę robić innego? Całe moje życie jest żartem. Jeremy wbił wzrok w stryja. - Nieprawdaż?

Przystojna twarz Edwarda, do którego Jeremy był niezwykle podobny, nabrała cynicznego wyrazu.

- Ach tak - powiedział sarkastycznym tonem. - Rzeczywiście, byłeś bardzo nieszczęśliwy. Nikt cię nie kochał, nikt cię nie doceniał. Twoja ciota Pegeen nie poświęcała się dla ciebie przez te wszystkie lata, kiedy zajmowała się tobą, nie mając pojęcia, że kiedykolwiek odziedziczysz tytuł. Nie skąpiła sobie jedzenia, żebyś miał odpowiednie posiłki...

- Nie mieszaj w to Pegeen uciął Jeremy. - Nie mówię o niej. Mówię o tym, jak przywiozłeś nas do Rawlings, ożeniłeś się z nią i wtedy...

Pretensje Jeremy'ego rozbawiły Edwarda.

- Jeśli denerwuje cię fakt, że ożeniłem się z twoją ciotką, to chciałbym zwrócić uwagę, że jest już za późno, aby to zmienić. Obdarzyliśmy cię już czwórką kuzynów. Trudno by­łoby w tej sytuacji prosić arcybiskupa o unieważnienie tego związku.

- Posłuchaj, stryju - powiedział Jeremy, zupełnie nierozbawiony wystąpieniem Edwarda. Ujmę to inaczej. Dlaczego przed jedenastu laty zadałeś sobie tyle trudu i wydałeś tyle pieniędzy, żeby mnie odszukać? Mogłeś z łatwością powie­dzieć, że twój starszy brat nie miał dzieci i samemu przejąć tytuł.

Ponieważ nie byłoby to honorowe postępowanie Edward wyglądał na zakłopotanego. - Wiedziałem, że John nie był bez­dzietny, więc było słuszne, aby jego potomek odziedziczył należny mu tytuł.

- Sir Arthur powiedział mi zupełnie coś innego - Jeremy potrząsnął głową. - Mówił, że nie chciałeś wziąć na siebie zwią­zanych z tym obowiązków i że robiłeś wszystko, aby nie odzie­dziczyć tytułu księcia.

- Prawdę mówiąc... - Edward był wyraźnie speszony. - To nie było dokładnie tak, ale nie jest dalekie od prawdy, że...

- A jak ja się czuję? - przerwał mu Jeremy. - Ja też nie chcę tego tytułu.

- Dlaczego nie? - spytał Edward, trochę zbyt radosnym to­nem. - Czyż nie posiadasz jednej z największych fortun w Anglii? Najlepszej stadniny? Domu w Londynie, najlepszej rezydencji wiejskiej w Yorkshire, apartamentu w Paryżu i willi we Włoszech? Masz przeszło sto osób służby, najlepszego krawca w Europie. Miejsce w Izbie Lordów, które teraz, kiedy doszedłeś do pełno­letności, chętnie ci przekażę. Otrzymałeś wszelkie przywileje, jakie należą się komuś o twojej pozycji...

- Z wyjątkiem możliwości robienia tego, na co mam ochotę wtrącił cicho Jeremy.

- No tak - przytaknął drwiąco Edward. - To jest rzeczywiście duża cena. A właściwie, co byś chciał robić, Jerry? To znaczy, poza spaniem z kobietami i mordowaniem ludzi.

Szczęśliwie w tym momencie kelnerka podeszła do ich stołu, co uchroniło Jeremy'ego przed popełnieniem kolejnego mor­derstwa.

- Czy mogę coś jeszcze podać waszej książęcej mości? spytała Rosalinde.

Rumiana dziewczyna uśmiechnęła się do siedzących i nachyliła, aby wytrzeć stół, odsłaniając swój głęboki dekolt.

- Może jeszcze kufel piwa?

- Nie, dziękuję ci, Rosalinde - powiedział Jeremy, z trudem odrywając wzrok od jej obfitego biustu. A dla ciebie, stryju?

- Nie, to mi wystarczy odpowiedział Edward.

Zupełnie nie zwrócił uwagi na śmiały dekolt Rosalinde. Jeremy wiedział, że stryj nie widzi żadnych kobiet poza Pegeen.

- Jak się czuje twój ojciec, Rosalinde? - zagadnął ją Edward, Słyszałem, że ma się nie najlepiej.

- Już mu się polepszyło, dziękuję, milordzie. Po wypiciu lekarstwa, które przysłała mu milady, jest już prawie zdrów.

Rosalinde rozmawiała z Edwardem, patrząc przez cały czas na Jeremy'ego, który przeniósł już wzrok z jej dekoltu na widok za oknem.

- Czy wasza książęca mość zostanie trochę na wsi, czy też uda się prosto do szkoły?

- Nie jestem pewien - odpowiedział Jeremy. Pewnie zostanę przez parę dni, przynajmniej...

Wyglądając wciąż przez okno, Jeremy nie zauważył uśmiechu Rosalindy ani błysku w jej niebieskich oczach.

- Tak się cieszę. Panna Maggie też będzie zadowolona. Dopiero wczoraj spotkałam ją w sklepie i spytałam, kiedy spodziewa się jego książęcej mości. Powiedziała, że nie wie na pewno i że po tak długim czasie trudno wam będzie się poznać.

Jeremy skinął tylko głową, a Rosalinde odeszła tanecznym krokiem. Kiedy wystarczająco się oddaliła, przeniósł wzrok z konnego wozu, który przejeżdżał za oknem, na twarz stryja.

No i proszę - powiedział. - Nie mam nawet chwili spokoju w lokalnej piwiarni. Wszędzie muszę opędzać się od wyrachowa­nych typów.

- Rosalinde Murphy trudno zaliczyć do wyrachowanych typów, Jerry upomniał go Edward. Uważam, że ona po prostu interesuje się tobą.

- Nie mną - poprawił go Jeremy. Moją sakiewką.

- Raczej twoją osobą roześmiał się Edward. - Podobasz się tej panience. Co w tym złego?

To, że ona nie pragnie mnie, tylko moich pieniędzy i mojego przeklętego tytułu! Każda kobieta, kiedy tylko się dowie, że jestem księciem, zaraz zaczyna: wasza książęca mość to i wasza książęca mość tamto. Myśli tylko o tym, kiedy będzie mogła podpisywać się jako księżna Rawlings. Widzę po ich oczach, jak wyobrażają sobie, że noszą diadem na głowic i etolę gro­nostajową na ramionach.

- To, co widzisz w ich oczach, Jerry, to pożądanie i ono nie ma nic wspólnego z twoim tytułem. Edward z trudem stłumił śmiech. - Spojrzyj na siebie, Jerry. Może jeszcze uważasz się za malutkiego chudzielca, jakim byłeś w wieku dziesięciu lat, ale Rosalinde widzi co innego. Ona widzi wysokiego, dobrze zbudo­wanego młodego mężczyznę, z ciemnymi włosami, jasnymi oczami i ładnymi zębami...

- Wątpię, czy Rosalinde Murphy zauważyła moje zęby wy­mamrotał zakłopotany Jeremy.

Może nie - roześmiał się Edward. Ale jesteś bardzo przy­stojnym mężczyzną, Jerry, i kobiety to widzą. Nie możesz od razu podejrzewać, że interesują się tobą jedynie z powodu twoich pieniędzy.

Jeremy był coraz bardziej zażenowany.

- Bycie księciem niczego nie ułatwia. Przecież, na litość boską, nawet nie mogę się ożenić, z kim będę chciał! Muszę poślubić kobietę, która będzie odpowiednią żoną dla księcia.

- To prawda - przyznał Edward. Ale możesz znaleźć kobietę, która da ci szczęście w małżeństwie i będzie odpowiednią żoną dla księcia. Mnie się to udało.

- Szkoda, że mój ojciec nie był równie wymagający - za­uważył Jeremy. Z dwóch sióstr wybrał tę, dzięki której zginął.

- Pegeen miała dopiero dziesięć lat, kiedy John zaczął starać się o rękę twojej matki, nie było wtedy mowy o wyborze. Edward wydawał się zakłopotany, ale po chwili dodał innym tonem: - Nic możesz powiedzieć ciotce, dlaczego tym razem wyrzucono cię z uczelni, Jerry.

- Nigdy nie miałem takiego zamiaru. - Jeremy był urażony. Bardzo bym nie chciał, żeby ciocia Pegeen dowiedziała się prawdy. Ale chyba nie da się tego ukryć, wiadomość będzie w gazetach.

- Na pewno będą o tym pisać gazety przyznał Edward. Ale to zupełnie co innego, jeśli ty sam się przyznasz. Tylko wtedy Pegeen mogłaby uwierzyć, że jesteś zdolny do morderstwa.

- To prawda zgodził się Jeremy z cynicznym uśmiechem. - Przecież ja byłem chłopcem, który płakał po swoim pierwszym polowaniu, bo tak mi było żal lisa.

- Wcale tak długo nie płakałeś - powiedział Edward. - Jednak masz rację. Trudno byłoby porównać chłopca, którym niegdyś byłeś, z tym, kim jesteś teraz.

- A kim jestem teraz, stryju? - Jeremy patrzył na Edwarda ironicznym wzrokiem.

- To chyba zależy tylko od ciebie Edward napił się piwa. A kim chcesz być?

- Kimś, kto nie jest księciem - szybko odpowiedział Jeremy.

- Ale to - stwierdził Edward - nie jest możliwe.

Jeremy skinął głową. Nie oczekiwał innej odpowiedzi. Wstał z ławki. Edward spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Dokąd idziesz? - spytał.

- Do diabła - poinformował go Jeremy.

- Aha - skinął głową Edward i podniósł swój kufel w pożeg­nalnym geście. - Nie spóźnij się na obiad.

2

Och , Maggie! wykrzyknęła lady Rawlings, patrząc na mały obrazek. Och, jakie to piękne!

Maggie Herbert, stojąc za krzesłem Pegeen i marszcząc swój piegowaty nos, patrzyła z rezerwą na swoje dzieło. Zbyt wiele zieleni, pomyślała. Stanowczo zbyt wiele zieleni w tle. Kiedy poddawała swój obraz krytycznej ocenie, biały płatek sfrunął z gałęzi stojącego obok drzewa i zatrzymał się na świeżo wy­schniętym płótnie. Maggie uznała, że płatek uszlachetnia jej obrazek, ale ciotka Pegeen natychmiast go usunęła.

- Nie mogę się doczekać, żeby pokazać to Edwardowi - powiedziała Pegeen, nie odrywając wzroku od obrazka. Będzie zaskoczony. Uważam, że żaden zamówiony przez nas portret dzieci nie oddaje ich charakteru tak dokładnie jak ten.

- Naprawdę? spytała z powątpiewaniem Maggie. Patrzyła na obraz zmrużonymi oczami, widząc tylko kształty i kolory. Całość, która wzbudziła taki zachwyt ciotki Pegeen, była teraz w jej oczach zamglona. Było jednak zbyt wiele zieleni.

- Oczywiście - zapewniła ją Pegeen. - Ten obraz jest odzwier­ciedleniem ich małych duszyczek.

- Och, nie - roześmiała się Maggie. - Gdyby tak było, to Lizzie wyglądałaby zupełnie inaczej. Tutaj jest zbyt urocza...

- Co to znaczy zbyt urocza? - Pegeen wzięła obrazek, nie odrywając od niego wzroku i trzymała go w wyciągniętej ręce. Lizzie i John wyglądają czarująco. Popatrz tylko, jak Mary wysuwa usteczka. I na bródkę Alistaira. Dokładnie to uchwyciłaś! Niektórzy mówią, że broda Alistaira wyraża upór, ale jest przecież tylko silnie zarysowana.

Maggie spojrzała teraz na matkę, która siedziała na krześle ogrodowym naprzeciwko Pegeen. Lady Herbert uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo. Wszystkie dzieci Rawlingsów miały wysunięte brody, co nadawało im wyraz uporu. Wyglądały do­kładnie jak ich matka, kiedy była w nieustępliwym nastroju. Nie widziała tego Pegeen, co było stałym tematem żartów wśród przyjaciół i sąsiadów.

- Och, Maggie westchnęła Pegeen, nadal nie mogąc ode­rwać się od portretu. - To jest piękne. Nie rozumiem, jak ty to robisz.

Ja też nie rozumiem, jak ona to robi - - odezwała się lady Herbert i zajęła się nalewaniem herbaty na rozstawionym w ogro­dzie stoliku.

Ponieważ Pegeen spodziewała się dziecka, jak również Anne, starsza siostra Maggie, która siedziała naprzeciwko matki, lady Herbert przejęła rolę pani domu, chociaż była wraz z córkami gościem Pegeen. Sir Arthur, ojciec Maggie, był prawnikiem, który zajmował się majątkiem młodego księcia. Rodzina Herbertów spędzała tak wiele czasu w Rawlings Manor, że Maggie traktowała tę rezydencję jak swój drugi dom. Jej starsza siostra Anne, przestrzegająca konwenansów, była zgorszona, widząc, jak Maggie zjeżdżała po poręczy, co do niedawna często się jej zdarzało.

- Na pewno nie odziedziczyła talentu po mnie - stwierdziła matka Maggie, mieszając herbatę. - To pewnie po rodzinie ze strony ojca.

- Ojca? - spytała Anne, która nie była pewna, czy wypada młodej damie zajmować się malowaniem obrazów. - Na pewno nie! Nikt z rodziny ojca nie malował! Na litość boską, mamo, jak możesz przypuszczać coś podobnego?

- Nie, uśmiech Lizzie nie jest dobry - - odezwała się Maggie, patrząc na portret. - Nie jest wystarczająco szelmowski.

Niestety, uwaga ta doszła do uszu matki Lizzie.

- Szelmowski! - wykrzyknęła Pegeen, przyciskając portret do piersi w obawie, że Maggie zechce go poprawić. - Nonsens.

W mojej córeczce nie ma nic szelmowskiego. Ona jest aniołkiem. One wszystkie są aniołkami.

Upewniwszy się, że Maggie nie odbierze jej obrazka, Pegeen zerknęła na niego ponownie.

- Popatrz, Anne, jak Maggie namalowała oczy Johna. Czy widziałaś kiedyś coś tak niezwykłego?

Nie przekonało to Maggie, która teraz rozglądała się po ogrodzie, gdzie aniołki Pegeen właśnie niszczyły klomb róż. Dzieci Anny pomagały im w tym dziele, chociaż dobrze wy­chowani siostrzeńcy i siostrzenice Maggie nie byli tak hałaśliwi jak dzieci Rawlingsów. Około piętnastu sierot z założonego przez Rawlingsów Domu Podrzutków, które Pegeen zaprosiła na piknik do ogrodu, również przyłączyło się do tej zabawy. Jeden rzut oka na najstarszą córkę Pegeen i Edwarda ostatecznie przekonał Maggie, że popełniła duży błąd, malując ją jako zbyt uroczą. Elizabeth Rawlings była ładną dziewczynką, która odziedziczyła silny charakter po rodzicach. Właśnie rzucała garścią ziemi w swojego brata Johna, który nie dość pospiesznie wykonywał jej rozkazy.

- Maggie, czy zdołałaś przekonać ojca, żeby ci pozwolił jechać do szkoły sztuk pięknych do Paryża? spytała Pegeen.

Nie. On jest przekonany, że kiedy tylko opuszczę Anglię i nie będę miała żadnej opieki, pozwolę się uwieść i wysłać do Maroka, gdzie sprzedadzą mnie jakiemuś arabskiemu księciu - powiedziała Maggie ze smutkiem w głosie.

- Maggie! - krzyknęła oburzona Anne.

- No wiesz, Maggie - poszła w jej ślady lady Herbert, chociaż mówiła o wiele spokojniej. - O czym ty mówisz? Twojemu ojcu nigdy nie przyszło to do głowy.

- Owszem, przyszło. - Maggie westchnęła, opierając się o pień czereśni. - Ojciec zdaje sobie sprawę, że jestem podatna na popędy zmysłów.

- Maggie! - Anne zaczerwieniła się, zażenowana. - Ile razy prosiłam cię, żebyś nie używała w rozmowie takich słów jak... jak - zniżyła głos do szeptu - zmysłowy. Proszę się nie śmiać, milady - zwróciła się do Pegeen. - To ją tylko rozzuchwala.

- Och! - W zielonych oczach Pegeen błyszczały łzy rozbawienia. - Moja kochana Maggie, naprawdę nie wolno ci mówić takich rzeczy. Będziesz miała opinię...

- Kto mi ją wyrobi? spytała Maggie. - Miejscowi dzierżawcy? Nie wydaje mi się, żeby ich obchodziło, czy używam, czy też nie­używani słowa zmysłowy.

- Nie chodzi o miejscowych dzierżawców, Maggie - powie­działa łagodnie lady Herbert. Tylko o młodych ludzi.

- Jakich młodych ludzi? - spytała Maggie, zdrapując ostrym kijkiem korę z czereśni. - Jedynymi młodymi ludźmi są tutaj pasterze owiec i założę się, że nie ma wielu rzeczy, których by oni nie wiedzieli o zmysłowości.

- Maggie! Na litość boską! - Anne pewnie by chętnie uszczyp­nęła siostrę, ale nie była na to wystarczająco ruchliwa. Taka jest prawda. - Maggie wzruszyła ramionami.

- Tak, ale masz już prawie siedemnaście lat. - Anne mówiła sztucznie spokojnym tonem. - - W przyszłym roku będziesz debiutantką. Podczas swojego pierwszego sezonu towarzyskiego w Lon­dynie spotkasz młodych ludzi, którzy nie będą chcieli słuchać o twojej... hm... podatności...

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adbuxwork.keep.pl
  • Copyright (c) 2009 Życie jednak zamyka czasem rozdziały, czy tego chcemy, czy nie | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.